Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2010, 23:02   #46
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
c.d.


Zaśmiała się cicho.
- Sądzę, że wzniesienie oczu do nieba w moim wykonaniu będzie wystarczające byś zauważył. - powiedziała ciągle uśmiechając się wesoło. - I widzę, że wraca Twój rezon z naszej rozmowy w pokoju lorda Mandora. - spojrzała na Connleya z zainteresowaniem.
- Mandor, Mandor, mam nadzieje, że nic mu się nie stało - widać było, że jest zmartwiony, kiedy padło imię lorda Sawalla. - Wręcz nie chce mi się wierzyć, że ktoś przechytrzył Mandora, że go podtruł. Prędzej powiedziałbym, ze otruł sam siebie, jeśli mógłby na tym skorzystać. Oczywiście, nie wierzę w to, bo harpie mocno go pokąsały, reszta natomiast była pochodną, ale wręcz nie do uwierzenia. Mogłem się z tego śmiać po ataku, ale kiedy ktoś usiłował go przytruć, to zmieniłem opinię.
Jej uśmiech zniknął niczym zdmuchnięty.
- Z pewnością w Dworcach zapewnili mu najlepsze warunki. Ale dlaczego sądziłeś, że mógłby otruć sam siebie? Przecież, gdybym tam przy nim nie była, to wędrowałby między Cieniami coraz słabszy i niezdolny do samodzielnego powrotu. Czyżby aż tak nienawidził Amberu, by stawiać na szali własne życie, by skłócić nas z Dworcami?
- Nie, nie, przepraszam, to nie tak. On nie nienawidzi Amberu. Wręcz przeciwnie, ale Mandor ma swoje cele oraz potrafi być bezwzględny. Jeśli nie miałaś wcześniej rozeznania pomiędzy prawdziwymi tuzami polityki Dworców, to wiedz, że Mandor posiada niemal pozycję Merlina. Jest jego bratem, doradcą, ponadto moim dobrym - urwał - nie wiem kim, ale słowo kolega nie oddaje chyba relacji. Lubię go, ale to nie znaczy, że nie wiem, iż należy się strzec. Prosiłbym tylko, żebyś to zatrzymała wyłącznie dla siebie. Raczej niewiele osób wie, że poznałem kiedyś lorda Sawalla.


Pokiwała powoli głową.
- Nie martw się, nie mam w zwyczaju rozpowiadać takich rzeczy. - uśmiechnęła się lekko po czym zamyśliła. - Nie wiedziałam, że ma aż tak wysoka pozycję... - westchnęła cicho. - Ten atak na Amber to był majstersztyk... - spojrzała uważnie na Connleya. - Ale wtedy nie wydawałeś się zbytnio przejęty stanem Mandora... Ciekawa przyjaźń...
- To nie przyjaźń - zaprzeczył. - On dobrze zna moją mamę. Nie wiem, jak bardzo dobrze, ale pewnie dlatego darzy także mnie sympatią niejaką. Ponadto pomógł mi kiedyś. Bardzo. Nie przejmowałem sie, bowiem nie wiedziałem, że ktoś następny go zaatakuje. Przy czym bardziej niżeli jego kłopotów, obawiałem się konsekwencji politycznych. Mandor sobie poradziłby, byłem przekonany. Teraz jednak, im więcej mamy informacji na temat tej wiesz Lemashtu, to chyba pochopnie sądziłem, ze sytuacja jest prosta. Wierz mi, naprawdę nie posądzam cię, że lubisz opowiadać takie rzeczy, ale uprzedzam, ze może ktoś próbować wydobyć od ciebie informacje na mój temat. Niewiele ma do ukrycia, totez nie ma problemu nijakiego, ale te nieliczne sprawy, które wolałbym przemilczeć, opowiadam tylko osobom, które lubię oraz ufam. Oczywiście dodając, ze to poufna kwestia.
- Nie martw się. Wyciągać mogą próbować. - powiedziała spokojnie. - Może w amberyckich intrygach się nie rozeznaję jeszcze, ale powierzone mi poufne kwestie są bezpieczne. - uśmiechnęła się ciepło. - A co do lorda Sawalla z pewnością jest teraz bezpieczny. - pokiwała lekko głową jakby próbując samą siebie do tego przekonać po czym westchnęła cicho. - Skoro już jesteśmy przy tym temacie. Jak myślisz, co dalej powinniśmy robić? Pomóc Corwinowi zdobyć zamek? - upiła z gracją łyk wina.

- Wiem, dlatego ci opowiedziałem o naszej znajomości. Bardzo cię lubię, Morgainne oraz naprawdę ufam. Jak wspomniałem, Mandor bardzo mi pomógł kiedyś, kiedy byłem bardzo raniony. To dawne czasy. Natomiast co powinniśmy zrobić? Przede wszystkim delektować się kolacją. Jak twój halibut, bo mój okoń naprawdę rewelacyjny. Potem zaś skontaktujemy się z Corwinem oraz Fioną. Zobaczymy, co nam powiedzą. Osobiście raczej bym się stąd nie ruszał dopóki nie uzyskamy więcej informacji. wybacz, ale starsi zachowują się dziwnie. Nie chciałbym, żebyś wpadła w jakieś tarapaty. Oczywiście, nie pragnę tego także dla siebie. Dlatego wolałbym nie działać pochopnie, ale, gdziekolwiek pójdziesz, będę przy tobie. Wiem - przyznał uśmiechnięty - że jesteś nie tylko piękną kobietą, ale także mądrą oraz odważna. Ale dodatkowa armata pod ręką, czyli moja osoba, pewnie niekiedy może się nawet przydać.


Na chwilę położyła swoją dłoń na dłoni Connleya i spojrzała mu w oczy.
- Dziękuję za zaufanie. - powiedziała po prostu i zaraz jej dłoń wróciła do dystyngowanego trzymania widelca.
- Cieszy mnie ono. - uśmiechnęła się ciepło. - Co do trzymania mnie z dala od kłopotów, to zapewne całkiem dobrze porozumiecie się w tej kwestii z Corwinem. - zaśmiała się cicho. - Od samego początku namawia mnie, bym się gdzieś ukryła, ale jestem uparta. - uniosła kielich znów patrząc w oczy Connleyowi. - Za tą wspaniałą kolację, gdyż halibut jest naprawdę wyborny. - uśmiechnęła się znad lampki i upiła łyk.
- Domyślałem się, że tak odpowiesz - skinął. - Córka Dierdre nie byłaby sobą, gdyby nie miała choć trochę uporu oraz własnego zdania. No cóż, wobec tego zjemy, potem skontaktujemy się, a potem chyba wracamy. Tylko naprawdę nie wiem gdzie. Sądzę jednakże, że tą decyzje będziemy mogli podjąć po rozmowie z Corwinem. Czy jada się u ciebie lody? - spytał nagle zmieniając temat.
- Lody? - spojrzała zdziwiona i pokręciła z uśmiechem głową. - Twoje zmiany tematów, Connleyu, mogą przyprawić o zawrót głowy. Nie, pierwsze lody jadłam w Amberze na przyjęciu. - powiedziała spokojnie.
- Smakowały ci? - zapytał. - Na Ziemi lody to wspaniały deser. Oczywiście, jeżeli ktoś to lubi. Przepraszam, nie gniewaj się, proszę. Jestem trochę, jakby rzec, chaotyczny. Znaczy, nie to, ze Dworce Chaosu, przynajmniej nic takiego nie wiem, ale, czasem chcę wykonać setkę rzeczy na raz i wychodzi nieszczególnie. Ciebie pewnie przygotowywano do takiej powagi oraz, nie wiem, jak to określić, ale emanujesz ciepłym spokojem, mnie zaś nawet mama czasem nazywa urwipołciem, ale mam nadzieję, ze to nie jest całkiem prawda.

- Ależ się nie obrażam. - powiedziała z uśmiechem. - Po prostu wyrażam opinię. - zamyśliła się na chwilę. - Przygotowywano do powagi... - pokiwała lekko głową. - Jest w tym dużo prawdy, ale nawet ja potrafię się śmiać co chyba widać. Wracając do jedzenia... Dobre były te lody ... chętnie bym jeszcze kiedyś ich skosztowała.
- Widać, widać, pewnie - przyznał. - Po prostu, no wiesz, czasem mi tak wychodzi, nie całkiem tak, jak chciałbym, żeby wyszło. Chcę szybko coś, ewentualnie robię, co nagle wpadnie na myśl. wtedy zmieniam temat nawet nie myśląc o tym, ale będę się starał poprawić - obiecał. - Przepraszam - poprosił kelnera - mamy jeszcze ochotę na lody.
- Ambrozja? Truskawkowe gwiazdy? Czekoladowa wisienka? Bananowa uczta? - pracownik restauracji wymieniał nazwy. - Co państwo wybierają?
- Morgainne, do mnie należało danie główne, wobec tego, ty wybierz, proszę, deser lodowy. Gwarantuję, że każdy jest pyszny.
- Zatem może Ambrozja? - spytala kelnera, gdy ten ukłonil się i odszedł by zrealizować zamówienie ponownie odezwała się do kuzyna. - Przepraszać mnie za nagłe zmiany tematu nie musisz. To nawet ciekawe, nadążyć za Twym tokiem myślenia. - uśmiechnęła się. - Ale czy to, że chcesz coś nagle, szybko nie sprawia, że równie szybko się tym nudzisz? - spojrzała pytająco.

- Szczęśliwie ta cecha charakteru dotyczy jedynie moich wypowiedzi. Wspomniałem, że mama nazywa mnie urwipołciem, ale przez grzeczność dla samego siebie - zrobił minę skrzywdzonej niewinności - nie dodałem, że określa to jako uparty urwipołeć. Ale - powiedział niezwykle poważnie - możesz mi wierzyć, Morgainne, nikt bez naprawdę wielkiego uporu nie osiągnął takiej znajomości Wzorca. Ileż to było godzin siedzenia. Ileż badania. Ech, wiem jedno, mogę sobie żartować, uśmiechać się, ale nie mam zwyczaju zbaczać z obranych ścieżek. Czasem może to źle, czasem dobrze, ale no cóż, poważnie mówiąc, taki mam charakter oraz - przerwał na chwilkę - mam nadzieję, że nie odstręczy cię to od mojej osoby - dodał półgłosem powoli zniżając tonację.
Słuchała uważnie kuzyna starając się odczytać jak najwięcej z jego gestów, tonu głosu i mimiki. Pod koniec wypowiedzi pokiwała spokojnie głową.
- Ta cecha jest raczej zaletą Connleyu i nie wiem czemu jako taka miałaby mnie odstręczać. Wierność raz wybranej ścieżce bywa niezwykle trudna... - w jej oczach przez moment można było wyczytać trudy i samotność jakim poddawane są kapłanki lecz po chwili wrażenie to umknęło jakby nigdy go tam nie było. - i ten kto jej się utrzyma zasługuje na szacunek. Chociaż czasami trzymanie się jednej drogi z czystego uporu, choć wie się, że nic się na niej nie znajdzie, też nie jest najlepsze.. - dodała z namysłem.
- Morgainne, wydaje mi się, że są sprawy błahe oraz ważne oraz te naprawdę tak ważne, że nawet nie możemy ogarnąć ich umysłem, ale wyłącznie tylko sercem - odpowiedział wedle tego, jak mu się wydawało. - Sądzę, ze nawet osoba uparta niczym osioł, jeśli szczerze chce podejść do jakiegoś problemu, może porzucić błędną ścieżkę. Odwrotnie także, jeśli czuje się, ze mamy do czynienia z czymś najważniejszym, z czymś, dla czego warto zrobić wszystko, co możliwe, lub nawet więcej, nawet lekkoduch będzie nadspodziewanie wytrwały.
- Milady, sir, państwa lody - kelnerzy stawiając deser przed nimi przerwali wypowiedź Amberyty. - Smacznego.



- Dziękujemy. Może przerwiemy na chwile poważną dyskusję? - zaproponował. - Lody mogą się rozpłynąć po stole, a szkoda by była - zażartował. - Smacznego Morgainne. Naprawdę to rewelacyjna mieszanina owoców z lodami. Prawdziwa ambrozja dla naszych kubeczków smakowych.
- Smacznego, Connleyu. - powiedziała z uśmiechem i ostrożnie zaczęła kosztować lodów. Widać bardzo jej smakowało, gdyż umilkła na dłuższą chwilę delektując się smakiem. Jadła powoli, by nie ubrudzić sukni. W końcu po dłuższej chwili odezwała się wesoło. - Są naprawdę pyszne... i te owoce... - po czym kontynuowała konsumpcję. Pałaszowanie deseru upłynęło im w większej części w ciszy, gdy Morgainne jednak doszła do połowy pucharka odsunęła go troszkę na bok.
- Dla mnie to chyba jednak trochę za dużo. Dawno tyle nie jadłam, jeszcze trochę i nie wstanę od stołu.
- Miałbym okazję, żeby cię wynieść na rękach - powiedział poważnie - ale skoro nie chcę, żebyś ze swojej wizyty zapamiętała głównie przejedzenie, sądzę, ze powoli powinniśmy wstawać. Oczywiście, jeśli chcemy jeszcze trochę pozostać, nie ma problemu. Ale teraz jest najlepsza pogoda na spacer. Nie jest bardzo późno, a jednocześnie nie ma już tyle ludzi na ulicach. Chciałbym cię zaprowadzić do miejsca, gdzie zobaczysz, jak piękne może być to miasto, a jednocześnie, gdzie będziemy mogli spokojnie odezwać się do Corwina - wyjaśnił.

Czyżby leciutki rumieniec pojawił się na jej twarzy gdy Connley wspomniał o noszeniu na rękach? A może to tylko taki kąt padania światła? Morgainne odwróciła głowę w stronę okna i przyjrzała się ulicy.
- Naprawdę chcesz spacerować w tym hałasie? - spojrzała na kuzyna, ale nim zdołał odpowiedzieć pokiwała lekko głową. - Dobrze, może dzięki temu się przyzwyczaję. - uśmiechnęła się troszkę niepewnie. - Możemy zatem ruszać, gdy gotowy będziesz.

- Jak na Birmingham, jest teraz cichutko. Samochody rzadziej jeżdżą, nie ma reklam, czyli takich zachęt do kupowania, które są nadawane przez głośniki niekiedy. Chodźmy, jestem gotowy – wstał podając dziewczynie dłoń. - Madame – ukłonił się dworsko, ale przez wesoły uśmiech - Pani pozwoli zaprosić się na mały spacer do miejsca zwanego Alpha Tower, zapraszam. To niedaleko. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Bardzo lubię stamtąd oglądać miasto – poszli do wyjścia.
 
Blaithinn jest offline