Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2010, 23:15   #47
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Współpraca piękna Morgainne&Conley


Ujęła podaną dłoń i wstała z gracją kierując się ku wyjściu.
Gdy wyszli na zewnątrz Morgainne rozejrzała się trochę niepewnie i Connley zaproponował jej ramię. Zawahała się przez moment, ale przyjęła ujmując je delikatnie.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się delikatnie. Ustawiła się tak by to kuzyn szedł od strony ulicy. Dawało jej to pewne poczucie bezpieczeństwa. Skłamałaby jednak, gdyby zaprzeczyła, że bliskość Connleya również miała na to swój wpływ. Rozglądała się z zainteresowaniem, ale nie robiła tego nachalnie. Odwracała głowę dyskretnie, czasami prosiła, by przystawali i przyglądała się z uwagą jakiejś witrynie.

Jak to dobrze, że trafili na tak piękny, ciepły wieczór. Morgainne zabójczo wyglądała w swojej sukni, której dekolt był osłonięty przecież wyłącznie szalem. Wiedział, że dziewczyna nie przejdzie długiej drogi w sukni wieczorowej oraz pantofelkach niczym Kopciuszka. Ale też Alpha Tower była blisko. Wyróżniała się niezwykle na tle innych budowli swoim monumentalizmem. Póki co jednak, objaśniał dziewczynie, co to są neony, pokazał wspomniane telewizory. Ponieważ było ich na wystawie bardzo dużo oraz nadające rozmaite programy, odnaleźli także coś przyrodniczego. Wreszcie zobaczyli Alphę.
- Ma równo 100 metrów, czyli jest wyższa niż wieże zamku Amber - objaśniał. - Mieszczą tu się urzędy miejskie oraz rozmaite firmy. Chodźmy, pracuję czasem dla nich, więc wpuszczą nas bez problemu.

Duża ilość włączonych telewizorów w jednym miejscu nie przypadła jej za bardzo do gustu. Już wolała oglądać tutejsze stroje. Przynajmniej te wystawy nie raziły oczu.
Wieża robiła wrażenie. Nim ruszyli Morgainne przyjrzała się jej dokładnie i pokiwała głową z uznaniem.
- Pracujesz? - spojrzała z zainteresowaniem na Connley gdy zbliżali się do wejścia. - Będę wścibska pytając jaką pracę wykonujesz?
- Przed tobą nie mam tajemnic. Choć kwestie są nieco poufne. Pracuję, jako negocjator dla firmy Swayhin & McCormick. Firma ogólnie zajmuje się transakcjami pozagiełdowymi, a przede wszystkim pośrednictwem w zakupach. Ponieważ nasi klienci czasem zamawiają produkty niezwykle dziwne np. jeden z miliarderów brazylijskich zażyczył sobie kopię jachtu królowej Anglii Britania, a inny koniak Carvousiera najpóźniej, 1850 roku, spełniamy ich prywatne chętki. My potrafimy takich transakcji dokonywać, choć oczywiście przeważają standardowe: paliwa, materiały budowlane, produkty przemysłowe i konsumpcyjne. Czasem jedynie inne. Przy przyjmowaniu się do pracy udało mi się przekonać Josepha Swyhina, współwłaściciela, by zatrudnił mnie jako współpracownika. Tymczasem drugi ze wspólników Sven McCormick, kiedy dowiedział się, że jego nieufny partner w interesach przyjął do współpracy kogoś zupełnie nieznanego, stwierdził, że muszę mieć niesamowity dar przekonywania i należy ten dar odpowiednio wykorzystać. Tak zacząłem pracować. Swayhin & McCormick to miejscowa firma. Często realizuje coś dla miasta, dlatego także jestem znany oraz mogę swobodnie wchodzić. Aha, wszystkie drzwi otwierają się same - tłumaczył, kiedy już mieli wchodzić. - Przejdziemy przez hall, tam pokaże recepcjoniście legitymacje, potem winda.
Uniosła głowę by spojrzeć na Alpha, gdy wspomniał, że nie ma przed nią tajemnic. Miała nadzieję, że w tym sztucznym świetle nie widać rumieńców. Wszystko powoli zaczynało się wymykać spod jej kontroli. Bała się tego. Skupiła się jednak na słuchaniu Connleya, paru słów nie rozumiała, ale była w stanie uchwycić ideę jego pracy.
- Cóż, można powiedzieć, że my Amberyci nadajemy się na takie dziwne zlecenia. - uśmiechnęła się lekko.
Skinął przytakując.
- Jestem po prostu kupcem rzeczy oryginalnych - powiedział widząc, że zagalopował się w fachowych terminach.

Ostrożnie przekroczyła wejście do budynku, nie ufając dziwnym samorozsuwającym się drzwiom. Gdy Connley jej przed tym wynalazkiem nie ostrzegł nie wiedziała jakby zareagowała.
Gdy weszli do windy rozejrzała się nieufnie.
- Co teraz? - zapytała.
- Teraz naciśniemy tutaj - wskazał na podświetlony guzik mający najwyższy numerek. - Przygotuj się, że szybko ruszymy do góry. to będzie zryw taki, jak nagle się skacze do przodu siedząc na pędzącym koniu - jął ją mocniej za rękę. Chciał pokazać jej coś naprawdę ładnego, ale obawiał się, że Morgainne się to może nie spodobać. Tymczasem tak bardzo chciał wypaść przed nią dobrze, jak zresztą każdy przed osoba, na której mu szczególnie zależy. - Włączam.
Lekki wstrząs i wrażenie, iż coś przyciska ją do podłogi nieszczególnie jej się spodobało. Connley jednak stał zupełnie spokojnie, więc ściskając mocniej jego ramię starała się wyglądać na opanowaną. Rozglądała się jednak przez cały czas po wnętrzu tej windy jakby spodziewając, że ze ścian coś zaraz wyskoczy. Gdy w końcu drzwi się rozsunęły odetchnęła z wyraźną ulgą, nie wyszła jednak czym prędzej tak jakby tego chciałam a opuściła to maleńkie pomieszczenie razem z kuzynem wychodząc prosto na olbrzymi taras.
- Jak ci się podoba? - spytał ją podchodząc powoli do barierki. - Popatrz, bo to naprawdę jest urok miasta. Tu nie słychać już specjalnie hałasu, ale światła ... po prostu popatrz proszę.


- Nad nami gwiazdy, pod nami miasto, tutaj zaś ja oraz piękna, naprawdę niezwykła dziewczyna – uśmiechnął się do niej zachęcająco.
Podeszła ostrożnie, zamknęła oczy i wciągnęła głęboko powietrze, po czym dopiero rozejrzała się uważnie. Feeria barw i świateł tworzyła cudowną mieszankę, a wszechogarniający hałas zdawał się tutaj dochodzić z bardzo daleka.
- Rzeczywiście pięknie... - powiedziała cicho opierając się o barierkę. - Zdecydowanie lepiej niż na dole. - uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała uważnie na Connleya. - Dziękuję, że mnie tu zaprowadziłeś.
- Przypuszczam, że to najpiękniejszy widok tego miasta i cieszę się, że mogłaś go zobaczyć – jej podziękowanie działało niczym balsam. - Warto chwilę postać oraz popatrzeć. Potem zobaczy się, co porabia Corwin. Popatrz - stanął tuż przy niej - widzisz tamten dziwny budynek. To sklep należący do sieci Selfriges. Taki olbrzymi hall wypełniony masą kupców.


- Bardzo ciekawy. Może się nie podobać, ale naprawdę wyróżnia się. Tam dalej ratusz, tam natomiast uniwersytet ... - opisywał cicho, tak, żeby docierało do niej, jednocześnie zaś nie przeszkadzało przy oglądaniu panoramy.
Zesztywniała na chwilę gdy Connley podszedł tak blisko, ale gdy tylko pokazywał kolejne budowle rozluźniła się ponownie. Dziwaczny sklep zdecydowanie nie przypadł jej do gustu.
- Panorama byłaby ładniejsza bez tego dziwactwa... Szpeci cały widok. - powiedziała również przyciszonym głosem. - A ta uczelnia medyczna o której wspominałeś? - zapytała nagle zwracając głowę w jego stronę, przez co znaleźli się twarzą w twarz.
- No cóż, takich sklepów jest w miastach bardzo wiele – Morgainne chyba preferowała klasyczne budowle, modernizm zdecydowanie jej się nie podobał. Connley zanotował, żeby nie proponować wycieczki do Barcelony, która była wręcz przesiąknięta takim stylem reprezentowanym przez Gaudiego. - natomiast co do uczelni medycznej, to wspominałem, ze w Birmingham są trzy uniwersytety, takie wielkie szkoły uczące wysokim poziomie. Jedną z nich jest University of Birmingham. Jego natomiast część stanowi Birmingham Medical School. Właśnie o tej szkole mówiłem. Jest bardzo dobra. Ma ponad 180 lat. Sądzę, że dla lekarza, którym jesteś, takie doświadczenie to byłoby coś niesamowitego. Nowe techniki leczenia, badania, nauka, żeby pomóc innym. To byłoby coś niesamowitego. Uf, dobrze, że jest noc - przyznał nagle.

Gdy zauważyła jak blisko się znaleźli, od razu powróciła do podziwiania widoków.
- Czyli tej medycznej szkoły stąd nie widać? To chyba dobrze... Bo to znaczy, że nie jest taka wysoka i świecącą - zaśmiała się cicho. - Uważasz, że w ciągu dnia widok tutaj nie jest tak interesujący jak teraz?
- Nie - przyznał. - Znaczy, na pewno jest inny, choć nocą jest wspaniale oświetlony widok na miasto. Ale, głupi rzec, od dziecka miałem problem z wysokością. Potrafię dać sobie radę, jak trzeba, ale mimo wszystko przechodzi mnie dreszczyk emocji, kiedy stoję na takim wysokim miejscu. Nocą tej wysokości nie odbieram aż tak dosłownie - widać było, że czuje się trochę głupio. Jak każdy dowolny inny facet Connley miał problem z przyznawaniem się do takich niemęskich słabości, kłamać zaś nie chciał. Dlatego nieskładnie to tłumaczenie wychodziło. - Szkoły medycznej stąd nie widać. Jest słabo oświetlona. Ją właśnie lepiej możnaby dostrzec podczas dnia. - Wyjaśnił wracając do jej pytania. - To co, wywołujesz Corwina? - zapytał chcąc zmienić temat na jakikolwiek inny niż własna fobia.

Odwróciła się w stronę kuzyna i ujęła jego dłoń.
- Przyznawanie się do słabości, to nic złego. Jeśli nie czujesz się zbyt dobrze, to możemy się przesunąć dalej od barierki. - uśmiechnęła się ciepło. - Czy kontaktuje się z Corwinem? - powtórzyła pytani i zerknęła na swoją suknię zastanawiając się przez chwilę. - Tylko jeśli uzna, że najlepiej byśmy od razu się u niego pojawili, to ja w tym stroju... - zawahała się na sekundę. - Nie nadaję się na pole bitwy. Może jednak lepiej będzie u Ciebie w domu? - nie wiedziała czemu, ale nie chciała za bardzo pokazać się wujowi w tym stroju. - Choć w zasadzie czemu się przejmuję? - pomyślała.
- Doskonale, życzenie damy jest dla mnie rozkazem - zażartował, można jednak było zobaczyć, że faktycznie odsuwa się nico w głąb oraz jego nieco sztuczny uśmiech zmienia się na szczery. - Myślałem, że się bardziej opanuję - przyznał. - No cóż, chodźmy wobec tego.

Najpierw pojechali windą, stanęli pod wielkim budynkiem, którego zwiedzali, jeszcze przed chwilą, najwyższy taras. Connley wyjął z kieszeni jakieś niewielkie pudełko i zaczął mówić:
- Proszę przysłać taxi pod Alpha Tower. Tak, natychmiast. Czekamy.
- To telefon komórkowy - wyjaśniał - dzięki niemu mogę się kontaktować niemal natychmiast ze wszystkimi urzędami, firmami oraz wieloma ludźmi. Prawie wszyscy bowiem maja takie coś - podał jej, by obejrzała. - Niczym magiczna kula.
Pokręciła głową z uśmiechem.
- Naprawdę nie musiałeś się tak męczyć... - powiedziała z troską w głosie. - Dziękuję Ci. - dodała ciepło. - Naprawdę pięknie tu jest.
Gdy jednak weszli z powrotem do windy, tym razem ona starała się zapanować nad sobą.
- Chyba nie polubię tych skrzynek... - mruknęła cicho.

Spojrzała na podany przedmiot.
- Czyli działa trochę jak nasze Atuty? - spytała oglądając urządzenie ze wszystkich stron i klikając klawiaturę.
- Tak, ale tu ma każdy. Prawie każdy - poprawił się. - Mi są potrzebne zawodowo. Dzięki nim mogę prowadzić interesy. Jednak lubię je właściwie z innego powodu - wykonał leciutki ruch, uśmiechnął się i pokazał jej zdjęcie zrobione przed chwilą. - Widzisz, takie rzeczy one też mogą robić. Zatrzymywać piękno chwili. Kiedy stoję tak patrząc na ciebie w tej sukni, jak rozmawiasz, to myślę, że właśnie to się nazywa urokiem. Podobnie robili przyrodnicy, którzy fotografowali zdjęcia w twoim albumie.
Niepewnie wzięła telefon w ręce i patrzyła na zdjęcie z wyrazem zaniepokojenia.
- To jest bezpieczne?... - wymsknęło się jej. - Znaczy ... naturę tak można, ale ludziom nic się dzieje? - spojrzała na Connleya pytająco.
Cała sytuacja wydała się jej niezręczna i nawet nie zwróciła uwagi na słowa kuzyna o uroku.
- Moja ty ... znaczy Morgainne, czy ty uważasz, że mógłbym zrobić coś, co sprawiłoby ci krzywdę? Słowo, popatrz - wyciągnąwszy dłoń stanął przy niej oraz zrobił fotkę ich zbliżonych twarzy. Potem jeszcze jedną, swoją. - To naprawdę nic nie szkodzi. To technologia. Przysięgam, że nic więcej - tłumaczył totalnie rozkojarzony nie wiedząc, jakimi słowami opisać fotografię. Oraz własne uczucia.
- Wierzę Ci, naprawdę. - zaczęła go uspokajać, choć sama nie wiedziała co myśleć o zachowaniu kuzyna. - Wybacz, że zadałam takie głupie pytanie, nie chciałam Cie urazić. Po prostu to wszystko jest dla mnie zupełnie nowe i takie niesamowite... - uśmiechnęła się delikatnie. - I... ufam Ci. - dodała już ciszej.
- Ja ci też ... bardzo. Przepraszam, czasami zapominam, ile to widzisz nowych rzeczy. Pewnie w twoim cieniu miałbym podobnie, chociaż nie ... skoro wspomniałaś, że jest trochę podobny do Amberu. Jeszcze raz przepraszam, powinienem uprzedzić, ale kiedy spojrzałem na chwilę, byłaś taka ... no wiesz, taka księżycowa - bał się wyrzec słowo piękna, choć przecież była piękna, ale jednocześnie nieco skrępowana. Kochał ją, nie chciał przysparzać nawet drobiazgami przykrości, jednak czasami kiepsko wychodziło. Nie wiedział co powiedzieć, szczęśliwie właśnie wyłoniła się taksówka.
- Księżycowa? Connleyu powinieneś zostać poetą. - powiedziała bez cienia ironii w głosie. - Piękny komplement. - uśmiechnęła się ciepło. - Szczególnie dla kapłanki, która żyje w zgodzie z cyklami księżyca. Dziękuję. - miała ochotę podejść do niego, wziąć jego ręce w swoje i powiedzieć, by się tak nie przejmował wszystkim, ale nie mogła. Musiała uważać na to co robi, gdyż atmosfera między nimi powoli gęstniała. Musiała być bardzo ostrożna.

Przyjazd pojazdu wywołał kolejną falę niepokoju. Znajdą się w małej przestrzeni blisko siebie. Odetchnęła głębiej i wsiadła do środku, gdy Connley otworzył przed nią drzwi.
Przywitała się z kierowcą, którego tym razem było widać i usadowiła się jak najbliżej drugich drzwi, by odległość miedzy nią a Connleyem była choć symboliczna.
- Uff, jak to dobrze, ze nie zna moich myśli, bo wiedziałaby, że czasem piszę wiersze. I to wiersze dla niej – dumał Connley nie chcąc przerywać skupienia Morgainne oglądającej okolice. Wydawała się tak zaciekawiona, ze ani na chwile nie oderwała spojrzenia od szyby. Ale cieszył się, że była przy nim, że jej się podobała kolacja oraz panorama miasta, że mógł widzieć zarys jej smukłej, eleganckiej sylwetki, która doskonale łączyła dostojeństwo księżniczki oraz słodycz młodej, pięknej kobiety.
Nagle taksówkarz zatrzymał się. To na pewno nie był jego dom, ale też nie pod dom miał przyjechać. Connley otworzył drzwi.
- Proszę poczekać na nas – powiedział szoferowi otwierając drzwi.
- Zapraszam panią na zewnątrz – skłonił się dworsko Morgainne podając jej dłoń, by ułatwić dziewczynie wyjście.
Spojrzała pytająco.
- Przecież chciałaś zobaczyć szkołę medyczną – wskazał na duży, szary budynek z białym wejściem. - Chciałem ci pokazać budynek główny. Właśnie tutaj uczy się młodych ludzi, którzy chcą pomagać innym swoją wiedzą.

Z pewnością byli oboje zmęczeni, a on jeszcze postanowił pokazać jej szkołę. Morgainne zrobiło się cieplej na sercu i uśmiech, którym obdarzyła Connleya, bardzo dobrze to oddawał.
- Ładny... - powiedziała przyglądając się uczelni. - Nie jest zbudowany w tym dziwacznym stylu. - Uśmiechnęła się lekko i zamyśliła na moment. Cudownie byłoby móc tutaj poszerzyć swoją wiedzę biorąc pod uwagę jakie rzeczy wymyślili tutejsi mieszkańcy. Z pewnością i w medycynie stworzyli jakieś cudeńka. Dziewczyna westchnęła w duchu, ale szkoła będzie musiała poczekać. Nie może zostawić Gwydda i tak czuła już ogromne wyrzuty sumienia, że nie ma jej tak długo.
- Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. - powiedziała cicho czując nagły przypływ smutku. - Świat ten zawiera wiele ciekawych rzeczy... Kiedyś na pewno będę chciała je poznać. - w jej głosie pojawiła się nutka przygnębienia.
- Och Morgainne - ujął jej dłonie - co się stało? Ty się smucisz. Przecież widzę. Moja droga, powiedz proszę, może mógłbym pomóc? Chciałbym pokazać ci ten świat. Chciałbym zaprowadzić do pięknych miejsc, które tylko czekają, żebyś je odkryła. Jeśli jednak nawet nie chciałabyś odwiedzić ich ze mną, to nawet wtedy życzyłbym ci jak najlepiej oraz tego, żebyś mogła się napawać ich wspaniałym widokiem z kim będziesz chciała - jeśli komuś kogo kochamy robi się smutno, to tak bardzo silnie wpływa to także na nas. Potomek Fiony nie reagował inaczej. - Może wracajmy lepiej - szepnął - chyba nie trafiłem odpowiedniego miejsca - powiedział jeszcze ciszej.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 28-11-2010 o 23:19.
Kelly jest offline