Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2010, 23:18   #48
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
cd.

Przytrzymała jego dłon w swojej patrząc mu w oczy.
- Źle mnie zrozumiałeś Connleyu. - powiedziała łagodnie. - Miejsce jest bardzo odpowiednie ... tylko na chwilę obecną dla mnie nieosiągalne. Nie wiadomo ile potrwa ta cała sytuacja w Amberze, a później będę musiała wrócić do swojego Cienia ... - musnęła dłonią jego policzek. - Nie smuć się. Jesteśmy oboje zmęczeni, a mieliśmy ciężki dzień za sobą. Oboje nie panujemy nad emocjami. - powiedziała ciepło. Ruszyli w stronę samochodu i wsiedli do środka.
Dalsza podróż przebiegała milcząco. Wymieniali niezobowiązujące uwagi, ale najczęściej się nie odzywali. atmosfera padła, zaś Connley chciał coś zrobić, ale nie był typem szalonego czarusia. Język miał niby związany na marynarski supeł. Wszystkie pomysły oraz wesołe nastroje uciekły gdzieś, chociaż bardzo się starał. Cóż, może następne chwile będą bardziej udane. Westchnął postanawiając, że się nie da ponuractwu, że ostro powalczy, także dla niej.

Wreszcie dojechali. Zapłacił taksówkarzowi oraz podziękował mu, po czym poszli do domu.
- Jakie plany? Przebieramy się najpierw, czy wzywamy Corwina? Decyduj, piękna księżniczko. Oraz nie smuć się, wprawdzie nie wiemy, jak tam Amber, ale przecież wreszcie się sytuacja jakoś naprawi. Natomiast co do twojego cienia, to może ... może tylko udasz się tam na chwilę i wrócisz ... bardzo bym chciał ... bardzo ... No, ale my tu gadu gadu, ale czekam na twoją decyzję - spojrzał na nią tak jakoś serdecznie.
- Przebieramy. - powiedziała zdecydowanym tonem. - Potem możemy się kontaktować... - zawahała się na moment. - I chciałabym z Tobą porozmawiać. - powiedziała ciepło. - Ale nie bój się, to nie będzie smutne. - uniosła delikatnie kąciki warg.

Ustaliwszy plan działań Morgainne poczuła się lepiej. Udała się do łazienki przebierając w swoje tradycyjne szaty - w prostą ciemnobłękitną suknie bez żadnych dodatkowych ozdób, spiętą czarnym pasem. Zerknęła na lustro i odetchnęła głębiej. Postara się Connleyowi jakoś wyjaśnić w jakiej sytuacji się znalazła... Przynajmniej częściowo.
Po przebraniu przeszli do saloniku na pierwszym piętrze i rozsiedli się wygodnie w fotelach. Morgainne oparła głowę o zagłówek i westchnęła cicho rozluźniając się.
- Twój dom ma cudowną atmosferę... można się w nim poczuć naprawdę przyjemnie odprężonym... - powiedziała spod półprzymkniętych powiek.
- Może herbatę miętową? - zapytał siadając na fotelu obok. - Działa dobrze po takiej kolacji, bo chyba trochę przesadziłem - przyznał się. - Dopiero teraz czuję, ile podjadłem, choć dobre było. No dobrze - westchnął. - Wiem, że miało nie być smutne, ale, ale i tak się niepokoję. Co do atmosfery domu - przerwał na chwilę - jesteś mile widziana. Zawsze, naprawdę.
- Chętnie, ale później. - powiedziała ciągle nie ruszając się z miejsca. Było jej teraz bardzo dobrze. - Tylko jakoś trzeba się stąd ruszyć. - zaśmiała się cicho. - I dziękuję... - dodała po chwili. - Naprawdę cieszę się, że to mówisz... - znów zamilkła, westchnęła i otworzyła oczy patrząc na kuzyna. - Connleyu, chcę byś wiedział, że mój nastrój nie wynika z tego, że wybrałeś złe miejsce, czy zrobiłeś coś złego. - powiedziała spokojnie. - Po prostu ostatnio tyle się wydarzyło... - zamilkła znów na chwilę. - Przybyłam do Amberu czując iż grozi mu niebezpieczeństwo, od tego czasu ciągle stykam się z nowymi rzeczami, nowymi uczuciami. Okazuje się, że nie jestem tak silna jak myślałam. - uśmiechnęła się delikatnie. - Te wszystkie problemy, które się na nas tak nagle zwaliły... Po prostu jest tego trochę za dużo. Stąd ten mój smutek. Myślałam, że potrafię sobie poradzić z własnym strachem, niepewnością i niepokojem, gdyż tego jako kapłanki mnie uczono. Amber od samego początku pokazuje mi jak niewielkie miałam pojęcie o świecie. - odetchnęła cicho gdy skończyła i ponownie oparła się tym razem jednak przyglądając się reakcji Connleya.

- Wiesz moja droga, najmądrzejszy człowiek na Ziemi powiedział kiedyś: Wiem, że nic nie wiem. Dlatego wybacz, ale wydaje mi się, że patrzysz trochę pod złym kątem. Nie gniewaj się, ale pomyśl: przecież nie ma takiego mądrego, co wiedziałby wszystko. Na Ziemi najwybitniejsi naukowcy to specjaliści tak wąskich dziedzin, że gdzie indziej zachowują się niczym głąby. Nie jest ważne, co wiesz, bowiem przecież spokojnie da się powoli zdobyć informacje, ale ważne, czy masz przy owym poznawaniu osoby, dla których jesteś kimś szczególnym. Dla mnie jesteś. Naprawdę bardzo. Ponadto wiesz, dla mnie ważniejsze jest, żebyś była wesoła i szczęśliwa, zaś mniej ważne jest to, czy akurat ja trafiłem pokazując ci równe miejsca. Chociaż oczywiście cieszę się, ze ci się podobały. Naprawdę, proszę, nie martw się. Widziałaś, jak dostałem bęcki od Lemashtu. Wydawało mi się to wręcz niemożliwe, ale jednak. ale to nic. Następnym razem dam jej radę, albo lepiej, damy jej radę, bo wspólnie wierzę, ze się uda - tłumaczył pełen uczucia.
Słuchała kuzyna z uśmiechem.
- Rozumiem Cie, ale... - westchnęła cicho. Chyba trudno było jej to powiedzieć. - sądzę, że mam coś z perfekcjonistki. - I jak coś mi nie wychodzi, tak jakbym chciała, to jestem zła. Po prostu... to takie ludzkie. - przechyliła lekko głowę patrząc na Connleya. - Szczególnym? - powtórzyła niepewnie, na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. - Connleyu... - zaczęła i spuściła głowę po czym uniosła ją i spojrzała mu w oczy. - Cieszy mnie to... naprawdę.. - powiedziała cicho.

- Mogę usiąść koło ciebie? Po prostu usiąść i potrzymać twoją dłoń - spytał tak jakoś delikatnie oraz niepewnie. - Nic więcej, po prostu przez chwilę trzymać twoją rękę. - powiedział cicho.
Pokiwala delikatnie głową i wstała, by usiąść na kanapie. Wszystkie ruchy wykonała niezwykle płynnie.
- Tu chyba będzie wygodnie. - uśmiechnęła się delikatnie.
- No tak - przyznał - na fotelu byłoby to niemożliwe - nie dodał, że tylko wtedy, gdyby usiadła mu na kolanach. Ale teraz nie myślał o tym, tylko o niej. Podszedł tak bardzo ... kompletnie ... czując się inaczej, niż zazwyczaj. Usta mu drżały i o mało nie potknął się o nogę od stołu, ale złapał równowagę. Usiadł przy niej, dotykając swoim barkiem jej, potem ... potem ich ręce splotły się. Jego prawa, jej lewa. Najpierw delikatnie dotknęły, potem przytuliły, aż wreszcie splotły.
Dziwnie, to było tak szalenie dziwnie i cudownie, że ...
- Morgainne - wyszeptał - to szczęśliwa chwila, wiesz ... posiedźmy tak trochę - poprosił.
Zadrżała delikatnie, gdy ich barki się dotknęły. Ona, kapłanka Matki, czuła się skrępowana i nieśmiała. Bała się tego, a jednocześnie przepełniając ją uczucie było niczym najczystsza słodycz. Gdy splotły się ich ręce bardzo powoli ułożyła głowę na jego ramieniu. Nie chcąc niszczyć tej chwili milczała i tak siedzieli obok siebie z szaleńczo bijącymi sercami.

Niekiedy nawet czas, wydaje się, staje w miejscu. Nawet dla Amberytów. To była właśnie taka chwila. Która upływała wolno, coraz wolniej, lecz jednocześnie tak słodko, że ich serca cieszyły się owym wyjątkowym tempem upływu czasu. Był przy niej ... był przy niej ... był szczęśliwy ... Jej pierś wznosiła się przy jego piersi w powolnym oddechu. Pełnym, regularnym, zaś złożona na jego barku piękna główka sprawiała, że nagle zachciało mu się tańczyć, jednocześnie zaś nie chciał za żadne skarby przerwać tej chwili. Długiej chwili. Bardzo długiej.

Siedzieli. Nie rozmawiali, żeby nie zepsuć czaru tej cudownej nocy. Leciutki oddech wydobywający się z jej ust stal się powoli regularny. Jej główka leciutko opadła. Spała. Przemęczona, wzruszona, kochana. Ale ręka, ściskająca jego dłoń nie puściła. Uśmiechnął się. Zrobiło mu się ciepło. powoli przymknął oczy, także zasypiając.

***

Pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła się bezpiecznie. Ich splecione ręce, jej głowa oparta o jego ramię, spokojne oddechy i panująca wokół cisza. Morgainne nawet nie zauważyła, gdy sen wślizgnął się do pokoju i zamknął jej oczy. Spała spokojnie do wschodu słońca, gdy przyzwyczajenie sprawiło, że uniosła powieki lekko zdezorientowana. W pierwszej chwili nie wiedziała gdzie jest, gdy fakty dnia poprzedniego przedarły się przez zaspanie. Uniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej i rozejrzała zaskoczona. Obok niej budził się właśnie Connley. Wszystko wskazywało na to, że zasnęli siedząc tak przy sobie. Pierwsze promienie słońca wpadały do pokoju rozświetlając go i nadając meblom bardziej miękkie kształty. Dziewczyna wstała cicho i podeszła do okna podziwiając widok.


Właściwie nie mógł się powstrzymać, chociaż bardzo się starał. Dostał na chwilę napadu ziewaczki, który ustąpił dopiec po kilku głębszych oddechach.
- Och, Morgainne - stanął przy niej widząc, jak obserwuje rosnącą tarczę słoneczną. Chciał ją objąć, ale trochę się jeszcze obawiał. Dziewczyna była klejnotem, ale także kobietą, Connley zaś po prostu chciał jak najlepiej, ale jakoś niespecjalnie ... odrzucił głupie myśli. postanowił, ze po prostu będzie sobą. Ujął jej dłoń, uścisnął lekko. - Jesteś cudowna. Jak to słońce. Wschody to naprawdę coś pięknego, prawda?
Pokiwała lekko głową.
- Wstaje nowy dzień, dający siłę na nowe działania. - zerknęła na Connleya. - Ale porównywać mnie do słońca... - uśmiechnęła się. - Jest niestosownym, gdyż tylko inne zjawiska przyrody mogą być równie cudowne. To prawie jak porównanie do Bogini... - dodała ciszej i ponownie wpatrzyła się w ogród budzący się wraz z pierwszymi promieniami słońca.
- Może przesiąkłem Ziemią - przyznał. - My tutaj, jeśli na kimś nam naprawdę zależy, zwracamy się do niego najpiękniejszymi słowami, jakie umiemy znaleźć - wyjaśniał poważnie. - Moje słoneczko, moja gwiazdko, mój ukochany kwiatku. Niewiele wiem o twojej bogini, ale na pewno wiem, że nie może jej urazić, kiedy porównuję jej kapłankę do cudownego, porannego słońca, które swoimi promieniami oświetla ziemię. Jednak, jeśli bardziej wolisz - spojrzał na nią łobuzersko - mogę cie nazywać nie słoneczkiem, ale gwiazdką. Pozwolisz mi?

Zarumieniła się dość porządnie na to pytanie.
- Jest to niezwykle miłe z Twojej strony... ale takie pozwolenie... - zawahała się na moment i odwróciła w stronę mężczyzny, po czym spojrzała mu w oczy. - To by już o czymś świadczyło prawda?
- Rzeczywiście - przyznał przyjmując spojrzenie - to by już o czymś świadczyło - powtórzył powoli kwestię dziewczyny. - Przez okres tej znajomości stałaś się dla mnie kimś niezwykle ważnym. Nawet nie spostrzegłem, jak to się stało, ale się stało. Wybacz mi wiec słowa, może nie zawsze pełne rozsądku, ale na pewno płynące ze szczerego serca. Jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj na prośbę teraz. Po prostu, kiedy zechcesz ... Tylko ty o tym zdecydujesz. Ale tak teraz, chociaż raz - uśmiechną się. - co ty na to?
- Jeśli naprawdę tego pragniesz... - powiedziała cicho wyraźnie onieśmielona. - Ale proszę zrozum też, iż moja sytuacja jest dość trudna... ale i Ty jesteś dla mnie ważny...

- Bardzo, bardzo tego pragnę, moja gwiazdko i naprawdę rozumiem sytuację. Przedstawiłaś mi przecież wczoraj. Jednak wierzę, że po prostu, no naprawdę będzie dobrze, że powoli opanujemy całą sytuację w Amberze. Pewnie, jako kapłanka masz także wiele obowiązków, może także jeszcze inne, których się nie domyślam. Jednakże mogę ci obiecać, ze jakiekolwiek one są, po prostu będę cię wspierał, pomagał rozwiązywać, cieszył, jeśli się to uda, smucił, jeśli coś nie wyjdzie, potem zaś próbował jeszcze, ażeby wreszcie wyszło.
Wzięła dłoń Conleya w swoje i uśmiechnęła się smutno.
- Moje kapłańskie powinności, gdy się na coś zdecyduję będą najważniejsze... bądź nie będzie ich w ogóle... Napijmy się czegoś? - zmieniła nagle temat. - Wspominałeś coś o pobudzającym napoju wczoraj. Może jego?
- Yesyesyes, jak mawiał premier pewnego kraju. Co ze mnie za gospodarz - złapał się za ucho. - Dziękuję, że mi przypomniałaś, ale będę się starał, żebyś kolejny raz mnie nie złapała - mówił niby poważnie, ale jednak dawało się wyczuć, ze tak naprawdę wesoło. Nie chciał bowiem, by była smutna, żeby rozmyślała o niezbyt przyjemnych sprawach, ale cieszyła się pobytem w tym starym domostwie. - Poczekaj chwilę, zaraz coś wyczaruję z ekspresu. Łagodnego, aromatycznego, idealnego dla podniebienia.
Krzątał się przy szafce z wbudowanym ekspresem kombinując, łącząc gatunki kaw, dodając nieco naturalnego aromatu. Wyraźna won kawy przeniknęła powietrze wzmagając się jeszcze, gdy wreszcie napełnił filiżanki z chińskiej porcelany i na srebrnej tacy podał do stolika.
- Proszę, ale uważaj, jest jeszcze gorąca. Jeśli chcesz, można dosypać troszkę cukru, albo śmietanki, lub mleka. Osobiście cukru nie używam, ale mleczka wezmę chętnie.

Ujęła delikatnie filiżankę dłońmi i powoli uniosła do ust smakując napój. Był bardzo gorący, aromatyczny i dość gorzki, ale Morgainne przywykła do gorzkich smaków i uznawała je nawet za przyjemne.
- Dobre... - powiedziała po chwili i uśmiechnęła się do kuzyna. - Tutejsza specjalność?
- I tak i nie. Tutejsza w sensie ziemska, ale Anglicy preferują herbatę. Ja lubię obydwie. Rano jednak kawa jest uznawana za napój mocno pobudzający, wzmagający krążenie krwi, czyli wzywający do czynu. Dużo pracujących osób nie wyobraża sobie dnia, który nie rozpoczęłaby filiżanka kawy. Jeśli nie jesteś bardzo zmęczona, czy masz może po kawie obejrzeć mój ogród.
- Bardzo chętnie odparła znad parującej filiżanki. - Kawę wypili w milczeniu, po czym wspólnie wybrali się na zewnątrz domu. Poranne słońce łagodnie oświetlało ogród, nadając mu trochę baśniowy klimat. Spacerowali tak dłuższą chwilę. Morgainne wyraźnie się tutaj podobało. Podchodziła do drzew, dotykała ich pni, przyglądała się mniejszym roślinom.
- Naprawdę jest tu bardzo przyjemnie. - powiedziała z uśmiechem.
- Lubię rośliny. Uspokajają oraz sa po prostu piękne, ale ten ogród to nie tylko taki naturalny niemal part. Chodźmy tam, popatrz - poprowadził ją do żywopłotowej bariery. Otworzył niewidzialne zdawałoby się drzwi otwierając przed Morgainne jakby zupełnie inną rzeczywistość. Przed dziewczyną otwarła się nowa przestrzeń, zewsząd otoczoną gęstą roślinnością tworzącą nieprzeniknioną dla wzroku barierę. Wewnątrz niej znajdowało się oczko wodne, do którego prowadziła kamienna ścieżka. - To moje gorące źródło. na świeżym powietrzu, całkowicie odcięte od cywilizacji. Proszę, zobacz - podeszli bliżej.


Podeszła z zainteresowaniem rozglądając się.
- Naprawdę ciekawe rozwiązanie... Wygląda jakbyśmy znaleźli się w zupełnie innym miejscu. - uklękła przy źródełku i włożyła rękę do wody sprawdzając temperaturę po czym pokiwała z uznaniem głową.
- Przyjemnie gorące. - uśmiechnęła się. - Aż szkoda byłoby nie skorzystać...
Ucieszył się, ze jej się spodobało na tyle, że chciała się słodko wygrzać. Skinął.
- Właśnie to miałem zaproponować - przytaknął. - Popatrz, właśnie tam w krzakach - wskazał - jest niewielka przebieralnia. W takich gorących źródłach albo kąpiemy się nago. Wtedy oczywiście jest podział na męską część oraz dla pań. Jeśli natomiast nie ma, to używamy takich specjalnych ręczników, którymi owijamy ciało, co pozwala zachować właściwy poziom skromności. Zaraz ci pokarzę - Wprowadził ją do małego domku, skrytego za roślinnością tak, że praktycznie nie był widoczny, nie psuł więc czysto naturalnego krajobrazu. Wewnątrz na półkach leżało kilka rozmaitej wielkości ręczników. Była też kabina prysznicowa. - Zazwyczaj przed gorącym źródłem myjemy się. To normalny prysznic, jak te, które znasz z budynku. Potem zaś owijamy ręcznikiem i siadamy, żeby namakać w cieplej wodzie. Szczególnie zimą to niezwykle przyjemne uczucie. Proszę, idź pierwsza, ja poczekam, a jak już będziesz gotowa, to też się szybko wymyję i wezmę ręcznik.

Pokiwała lekko głową i weszła do niewielkiego pomieszczenia. Ciągle była lekko oszołomiona słowami Connleya, a także swoją reakcją na nie. Powinna lepiej panować nad uczuciami. Czy mogła pokazać się w samym ręczniku w gorącym źródle? W zasadzie nie powinna mieć z tym problemów, ale jeśli chodziło o Connleya, jej reakcje nie zawsze były takie jakby sobie życzyła. Westchnęła kręcąc lekko głową.
- Nie myśl o tym teraz. Sam powiedział, że Ty zdecydujesz i masz czas – stwierdziła cicho. Weszła do kabiny prysznicowej i paru próbach dostosowała wodę. Stała tak chwilę relaksując się strumieniem wody. Po czym umyła się, spłukała i wyszła wycierając. Okręciła się ręcznikiem i otworzyła drzwi drewnianego domku.
- Gotowa. - powiedziała z uśmiechem. I przeszła obok kuzyna, którego wzrok czuła bardzo dobrze na sobie, gdy kierowała się w stronę źródła.

- Wobec tego zapraszam cię. Tam zainstalowano drewniane ławeczki, można spokojnie usiąść wystawiając tylko szyję oraz rozkoszować się ciepłem. Lecę do wewnątrz - uśmiechnął się do niej. Szybko rozebrał się, wskoczył pod prysznic, a potem owinięty w pasie ręcznikiem wyszedł na zewnątrz. Morgainne już siedziała w środku gorącego zbiorniczka. Wydawała się rozluźniona, a jej piękne oczy były przymknięte.
- I jak? Miło? - spytał nadchodząc.
Otworzyła oczy i spojrzała z uśmiechem na mężczyznę.
- Bardzo... - powiedziała miękko. - Dawno nie miałam okazji korzystać z gorącego źródła Nie dziwię się, że wolisz przebywać tu niż w Amberze... Jest tu zdecydowanie przyjemniej i nie musisz się martwić polityką. - mrugnęła lekko.
- Właśnie doskonale to można powiedzieć: polityka. Amber potrafi być piękny, ale siedząc tam, wszyscy podejrzewają cię od razu, że chcesz obalać króla, albo chcesz wygryźć kogoś, kto jest przy królu. Wolę tutaj. Po co mi do szczęścia siedzenie tam? Oczywiście, kiedy rodzina jest w potrzebie, trzeba pomóc, bo krewni to krewni. Ale powiem szczere, najchętniej po wyjaśnieniu całej tej sytuacji, ponownie wyjechałbym. Wierzę, że król powróci, albo będzie nim ktoś nowy: Benedykt, Corwin, lub Bleys, ejśli jest niezamieszany negatywnie. Nawet Julian, lub Gerard. Każdy jest zdolny spośród nich do właściwego rządzenia państwem. Nie chcę się w to mieszać i wiem, że kolejna domowa wojna mogłaby tylko zniszczyć, niewiele zaś zbudować. Dlatego - powiedział - wole tu. Jeśli zaś jeszcze ty jesteś, to kompletnie nie chcę wracać, jeśli nie będę musiał.
- Rozumiem Cie, ja choć trochę mieszam sie w politykę w swoim Cieniu to amberycka jest dla mnie czymś kompletnie niepojętym i zupełnie nie mam ochoty mieć z nią do czynienia. Gorzej, ze obecna sytuacja jest dość mocno w politykę wplątana... ale trudno. Poradzimy sobie.
- Właśnie dokładnie identycznie oceniam sytuacje. Lemashtu narobi bigosu. Przykre oraz bolące, szczególnie dla normalnych ludzi. Trochę wstyd, że nie potrafimy się jakoś dogadać oraz zareagować rozsądnie - powiedział krzywiąc się. - Ja także ... bardzo ... - dotknął jej ręki swą dłonią.

Dalsze chwile spędzili w milczeniu, lub rozmawiając na błahe tematy. Gorąca woda rozleniwiała nie sprzyjając poważnym dyskusjom. Zresztą mieli chwilę dla siebie, żeby po prostu czuć się swobodnie, żeby wypoczywać. Nie chcieli rozmyślać na temat napadu Lemmashtu, intryg oraz pogmatwanych możliwości amberyckiego dworu. Natomiast ich relacje … one były układane w milczeniu, podczas którego szukali prawdy wewnątrz własnych serc. Siedzieli tak długo, aż słoneczko na zenicie dało im znać, że pora iść na bardzo późne śniadanie. Przebrali się i siedli za zastawiony stół, przygotowany na czas przez Suzan. Trudno zrozumieć było, jak potrafiła mieć tak niezwykle wyczucie czasu, ale faktem jest, że właśnie posiadał taką ciekawą umiejętność. Jajka, bekon, szynka, ser, mleko, herbata, trochę warzyw oraz herbata i kawa do wyboru.
- Smacznego – powiedzieli sobie obydwoje, kiedy właśnie nagle Connley zdziwiony spojrzał na bok. Odezwała się, kompletnie niespodziewanie we własnej dyplomatycznej osobie księżniczka Lilavati Chanicut.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 28-11-2010 o 23:24.
Kelly jest offline