Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2010, 01:19   #91
QuartZ
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Cichy

Wyjście z miasta okazało się jednak prostsze, niż się obawiał. Co prawda utrata całej sakiewki była bolesna, jednak kilka zaskórniaków pozostałych jeszcze w kieszeniach powinno starczyć na jeden, czy dwa posiłki gdzieś po drodze. Niewiele, ale zapewniał się w duchu iż niejeden jeszcze przeciwnik zdąży paść martwym pyskiem w błoto nim na prawdę zacznie mu brakować finansów. Tymczasem jednak należało dotrzeć to głównej części karawany, która wraz z Burnsem czekała gdzieś za miastem. Przynajmniej znał odpowiedni kierunek i wiedział gdzie się udać. Zaraz okaże się czy na prawdę będą, gdzie obiecali.

Początkowo, tuż za bramą, poruszał się szybkim krokiem i gdy tylko nadarzyła się pierwsza okazja zamiast traktem zaczął poruszać się wzdłuż linii drzew i zarośli. Po kilkudziesięciu minutach był już na tyle daleko, że nikt z murów z pewnością nie wypatrzy go, ani tym bardziej nie będzie zawracał sobie gitary, kiedy prawdopodobnie na progu miasta kilka osób nadal trzeba zeskrobywać z bruku po bitwie o monety.

Teraz zmierzał wprost na umówione miejsce. Z radością w duchu, że nie musi już tłoczyć się w zamkniętej przestrzeni między murami budynków cieszył się życiem. Tak po prostu cieszył się powietrzem cuchnącym o wiele mniej niż zaduch metropolii, chociaż wciąż jeszcze z unoszącym się tym dziwacznym smrodkiem setek ludzi stłoczonych w jednym miejscu, które pewnie nie wszędzie miało doprowadzone kanały. Tutaj mógł obserwować, tutaj pół mili wcześniej potrafił wypatrzeć miejsca, gdzie może czekać zasadzka samozwańczych "poborców podatkowych" i innych ochoczo pilnujących "płynności ruchu wszystkich z sakiewkami". Nawet tym razem jego oczy go nie zawiodły. Lekkie zwężenie traktu między dwoma dość gęsto zarośniętymi pagórkami nadawało się idealnie. Łatwo było stamtąd obserwować nadchodzących i unikać patroli oraz grup naturalnie zbyt dużych. W dodatku do tego miejsca powoli wyładowanym wozem zbliżał się jakiś farmer, czy inny hodowca czegoś tam z futrem bądź bez, bez znaczenia. Cichy płynnie skierował się między drzewa i pozostając poza głównym traktem przez gałęzie i pnie czekał na to, co się stanie.

Na początku przed wozem niemalże spod ziemi wyrosło dwóch napastników. Niby nic wielkiego i w dodatku zdawali się "nowi w interesie", ot grupa podrostków z miejskich mentów, którzy ruszyli na zarobek gdy tylko było ich stać na pierwszy miecz.
- Bosko, będzie zabawa! - Ucieszył się pod nosem i zaczął powoli zbliżać się między drzewami do miejsca zasadzki.
W miarę zbliżania się entuzjazm ustawał. Za wozem wyłoniła się trzecia postać przeglądająca zawartość, a pozostając częściowo pod osłoną drzew i krzewów całą grupkę obserwował starszy o dobre kilkanaście lat od reszty jegomość. Widać był to swoisty odpowiednik szkółki dla przydrożnych bandytów. "Nauczyciela nie ma, dzieci wieją z lekcji" - pomyślał. - "Może jednak będę miał dobry dzień?"

Kiedy facet na wozie zaczął awanturować się z młodzikami narobił dość hałasu, by cichy podszedł bliżej do bandyckiego mentora. "Ma facet jaja większe niż arbuzy, które tam wiezie." - Zauważył, gdy woźnica rzucił do uzbrojonego dzieciaka coś w rodzaju "chybaś się z fiutem na głowy pozamieniał!". Chwilę później w rękach wieśniaka pojawiło się coś, co wyglądało na przyzwoitych rozmiarów topór drwala. - "I w dodatku całkiem praktyczny facet, nie dość że pojedzie towar sprzedać w mieście, to jeszcze wróci z drewnem na opał do baby. Nieźle go sobie kobieta urobiła." - Zaśmiał się w duchu, a facet z dłońmi dość dużymi, by redukować bochny chleba do rozmiaru bułeczek pogroził dzieciakom, którzy to chyba przestali radzić sobie z takim obrotem zdarzeń. Teraz uwaga celu na pewno była już skupiona na drodze, więc cichy nie czekał na drugą szansę.

Stojąc około dwóch metrów za swoim celem rzucił mu szyszką w łeb. Gdy ten odwrócił się by zobaczyć co to, cichy już spinał się do skoku naprzód z toporem w rękach.
- Dzień dobry. - Wyszczerzył zęby w iście maniakalnym uśmiechu.
Nim tamten zdążył otrząsnąć się z zaskoczenia ostrze topora było już w dwóch trzecich drogi do jego obojczyka. To chyba najlepsze miejsce do takiego ataku z zaskoczenia. Jeśli ofiara spróbuje jeszcze uchylić się jakoś to albo dostanie w ramię, albo nadstawi łeb. Tak czy siak było już po bójce. Szybko przeszukując powalonego właśnie delikwenta zabrał dość lekką sakiewkę i całkiem przyzwoity miecz o lekko skośnym ostrzu. Lubił takie, mimo że pozwalały tylko na cięcia bez pchnięć. Po prostu przyjemniej prześlizgiwały się po celu, jeśli lekko zmyliło się kąt i przez to szybciej dawały wyprowadzić nowy cios. Jako swoisty prezent przyjął także niezły sztylet z ciężką głownią. Nie był piękny, jednak metalowa kulka dawała mu wiele nowych zastosowań.

Nie mając czasu na bardziej szczegółowe przeszukiwanie ruszył w stronę drogi. Tym razem już ze zdobyczny mieczem w ręku i sztyletem w drugiej dłoni, ponieważ nie za bardzo chciało mu się wyciągać topór tkwiący teraz w jakiejś kości.
- W czym mogę pomóc Panowie? - rzucił do młodzików rzucając sugestywne spojrzenie wieśniakowi, gdy znalazł się już dość blisko. - Chyba nie chcecie nic złego prawda? Tam na górce jeden chciał, już mu przeszło. - Dodał beztrosko niby zerkając na nowe ostrze.
Sugestia okazała się jak widać wystarczająca, by przed chwilą jeszcze wystraszony woźnica nabrał wigoru.
- Ha! Nie chcecie na pewno, prawda chłopoki, dobrze ino mówię, nie? No chyba że was, matka nie liczy jak do domu wracata.
- Ja natomiast przeliczyłem. Któryś umie odejmować? - Wysyczał cichy przez wyszczerzone zębiska.
I to wystarczyło. Tak jak przypuszczał młode chłopaczki bez poparcia kogoś zaprawionego w bójkach po prostu nawiały z miejsca zasadzki. Zanim kogoś sprowadzą z miasta przez blokadę bram minie wiele godzin. I dobrze. Żebro nadal bolało go przy szybszych ruchach i mimo że przyzwyczajał się do tego pieprzonego bólu, to i tak nie miał już gibkości do walki z trzema o wiele od siebie młodszymi przeciwnikami. Z jednym z resztą też musiał zdać się na zaskoczenie.

Chwilę patrzyli na uciekających młodzików, po czym odezwał się uratowany z opresji.
- Dzięki! Dozgonne dzięki panie! Pewno chciałbyś czegoś za pomoc, jakiegoś podziękowania, w sensie wdzięczności okazania, jo? Ino ja ni mom nic prócz arbuzów. Pełen wóz ich mom panie! - Zaczął plątać plątać.
Cichy zwijając sobie prawdopodobnie ostatnią porcję zielska rzucił w odpowiedzi.
- Nie pierdol pan. Masz ognia?
Zszokowany woźnica wygrzebał skądś zapałki i z głupią miną podał niespodziewanemu wybawcy. Zatkało go i z dziwną miną przyglądał się jak nieznajomy odpala niedbale skręconego naprędce skręta. Cichy przytaknął oddając pudełeczko i odchodząc dodał.
- Dzięki, szerokiej drogi.

Wróciwszy jeszcze po pochwy na sztylet i miecz do trupa puszczał przyjemne chmurki, po czym pełen przerażającej radości w duchu wybrał się na miejsce spotkania. Po pewnym czasie dotarłszy do ludzi Burnsa odetchnął z ulgą. Może to wreszcie będzie porządna chwila wytchnienia. Nawet niejaki Markus, o ile dobrze pamiętał imię, rozkoszował się ciszą i spokojem na trawie. Kopnął przysypiającego, chyba ze zmęczenia, towarzysza w but.
- Dobrze Cię widzieć po tej stronie murów, ktoś jeszcze dotarł?
 

Ostatnio edytowane przez QuartZ : 29-11-2010 o 01:21. Powód: Interpunkcja i takie tam detale ;) .. teści nie zmieniałem.
QuartZ jest offline