| Cichy
Wyjście z miasta okazało się jednak prostsze, niż się obawiał. Co prawda utrata całej sakiewki była bolesna, jednak kilka zaskórniaków pozostałych jeszcze w kieszeniach powinno starczyć na jeden, czy dwa posiłki gdzieś po drodze. Niewiele, ale zapewniał się w duchu iż niejeden jeszcze przeciwnik zdąży paść martwym pyskiem w błoto nim na prawdę zacznie mu brakować finansów. Tymczasem jednak należało dotrzeć to głównej części karawany, która wraz z Burnsem czekała gdzieś za miastem. Przynajmniej znał odpowiedni kierunek i wiedział gdzie się udać. Zaraz okaże się czy na prawdę będą, gdzie obiecali.
Początkowo, tuż za bramą, poruszał się szybkim krokiem i gdy tylko nadarzyła się pierwsza okazja zamiast traktem zaczął poruszać się wzdłuż linii drzew i zarośli. Po kilkudziesięciu minutach był już na tyle daleko, że nikt z murów z pewnością nie wypatrzy go, ani tym bardziej nie będzie zawracał sobie gitary, kiedy prawdopodobnie na progu miasta kilka osób nadal trzeba zeskrobywać z bruku po bitwie o monety.
Teraz zmierzał wprost na umówione miejsce. Z radością w duchu, że nie musi już tłoczyć się w zamkniętej przestrzeni między murami budynków cieszył się życiem. Tak po prostu cieszył się powietrzem cuchnącym o wiele mniej niż zaduch metropolii, chociaż wciąż jeszcze z unoszącym się tym dziwacznym smrodkiem setek ludzi stłoczonych w jednym miejscu, które pewnie nie wszędzie miało doprowadzone kanały. Tutaj mógł obserwować, tutaj pół mili wcześniej potrafił wypatrzeć miejsca, gdzie może czekać zasadzka samozwańczych "poborców podatkowych" i innych ochoczo pilnujących "płynności ruchu wszystkich z sakiewkami". Nawet tym razem jego oczy go nie zawiodły. Lekkie zwężenie traktu między dwoma dość gęsto zarośniętymi pagórkami nadawało się idealnie. Łatwo było stamtąd obserwować nadchodzących i unikać patroli oraz grup naturalnie zbyt dużych. W dodatku do tego miejsca powoli wyładowanym wozem zbliżał się jakiś farmer, czy inny hodowca czegoś tam z futrem bądź bez, bez znaczenia. Cichy płynnie skierował się między drzewa i pozostając poza głównym traktem przez gałęzie i pnie czekał na to, co się stanie.
Na początku przed wozem niemalże spod ziemi wyrosło dwóch napastników. Niby nic wielkiego i w dodatku zdawali się "nowi w interesie", ot grupa podrostków z miejskich mentów, którzy ruszyli na zarobek gdy tylko było ich stać na pierwszy miecz. - Bosko, będzie zabawa! - Ucieszył się pod nosem i zaczął powoli zbliżać się między drzewami do miejsca zasadzki.
W miarę zbliżania się entuzjazm ustawał. Za wozem wyłoniła się trzecia postać przeglądająca zawartość, a pozostając częściowo pod osłoną drzew i krzewów całą grupkę obserwował starszy o dobre kilkanaście lat od reszty jegomość. Widać był to swoisty odpowiednik szkółki dla przydrożnych bandytów. "Nauczyciela nie ma, dzieci wieją z lekcji" - pomyślał. - "Może jednak będę miał dobry dzień?"
Kiedy facet na wozie zaczął awanturować się z młodzikami narobił dość hałasu, by cichy podszedł bliżej do bandyckiego mentora. "Ma facet jaja większe niż arbuzy, które tam wiezie." - Zauważył, gdy woźnica rzucił do uzbrojonego dzieciaka coś w rodzaju "chybaś się z fiutem na głowy pozamieniał!". Chwilę później w rękach wieśniaka pojawiło się coś, co wyglądało na przyzwoitych rozmiarów topór drwala. - "I w dodatku całkiem praktyczny facet, nie dość że pojedzie towar sprzedać w mieście, to jeszcze wróci z drewnem na opał do baby. Nieźle go sobie kobieta urobiła." - Zaśmiał się w duchu, a facet z dłońmi dość dużymi, by redukować bochny chleba do rozmiaru bułeczek pogroził dzieciakom, którzy to chyba przestali radzić sobie z takim obrotem zdarzeń. Teraz uwaga celu na pewno była już skupiona na drodze, więc cichy nie czekał na drugą szansę.
Stojąc około dwóch metrów za swoim celem rzucił mu szyszką w łeb. Gdy ten odwrócił się by zobaczyć co to, cichy już spinał się do skoku naprzód z toporem w rękach. - Dzień dobry. - Wyszczerzył zęby w iście maniakalnym uśmiechu.
Nim tamten zdążył otrząsnąć się z zaskoczenia ostrze topora było już w dwóch trzecich drogi do jego obojczyka. To chyba najlepsze miejsce do takiego ataku z zaskoczenia. Jeśli ofiara spróbuje jeszcze uchylić się jakoś to albo dostanie w ramię, albo nadstawi łeb. Tak czy siak było już po bójce. Szybko przeszukując powalonego właśnie delikwenta zabrał dość lekką sakiewkę i całkiem przyzwoity miecz o lekko skośnym ostrzu. Lubił takie, mimo że pozwalały tylko na cięcia bez pchnięć. Po prostu przyjemniej prześlizgiwały się po celu, jeśli lekko zmyliło się kąt i przez to szybciej dawały wyprowadzić nowy cios. Jako swoisty prezent przyjął także niezły sztylet z ciężką głownią. Nie był piękny, jednak metalowa kulka dawała mu wiele nowych zastosowań.
Nie mając czasu na bardziej szczegółowe przeszukiwanie ruszył w stronę drogi. Tym razem już ze zdobyczny mieczem w ręku i sztyletem w drugiej dłoni, ponieważ nie za bardzo chciało mu się wyciągać topór tkwiący teraz w jakiejś kości. - W czym mogę pomóc Panowie? - rzucił do młodzików rzucając sugestywne spojrzenie wieśniakowi, gdy znalazł się już dość blisko. - Chyba nie chcecie nic złego prawda? Tam na górce jeden chciał, już mu przeszło. - Dodał beztrosko niby zerkając na nowe ostrze.
Sugestia okazała się jak widać wystarczająca, by przed chwilą jeszcze wystraszony woźnica nabrał wigoru. - Ha! Nie chcecie na pewno, prawda chłopoki, dobrze ino mówię, nie? No chyba że was, matka nie liczy jak do domu wracata. - Ja natomiast przeliczyłem. Któryś umie odejmować? - Wysyczał cichy przez wyszczerzone zębiska.
I to wystarczyło. Tak jak przypuszczał młode chłopaczki bez poparcia kogoś zaprawionego w bójkach po prostu nawiały z miejsca zasadzki. Zanim kogoś sprowadzą z miasta przez blokadę bram minie wiele godzin. I dobrze. Żebro nadal bolało go przy szybszych ruchach i mimo że przyzwyczajał się do tego pieprzonego bólu, to i tak nie miał już gibkości do walki z trzema o wiele od siebie młodszymi przeciwnikami. Z jednym z resztą też musiał zdać się na zaskoczenie.
Chwilę patrzyli na uciekających młodzików, po czym odezwał się uratowany z opresji. - Dzięki! Dozgonne dzięki panie! Pewno chciałbyś czegoś za pomoc, jakiegoś podziękowania, w sensie wdzięczności okazania, jo? Ino ja ni mom nic prócz arbuzów. Pełen wóz ich mom panie! - Zaczął plątać plątać.
Cichy zwijając sobie prawdopodobnie ostatnią porcję zielska rzucił w odpowiedzi. - Nie pierdol pan. Masz ognia?
Zszokowany woźnica wygrzebał skądś zapałki i z głupią miną podał niespodziewanemu wybawcy. Zatkało go i z dziwną miną przyglądał się jak nieznajomy odpala niedbale skręconego naprędce skręta. Cichy przytaknął oddając pudełeczko i odchodząc dodał. - Dzięki, szerokiej drogi.
Wróciwszy jeszcze po pochwy na sztylet i miecz do trupa puszczał przyjemne chmurki, po czym pełen przerażającej radości w duchu wybrał się na miejsce spotkania. Po pewnym czasie dotarłszy do ludzi Burnsa odetchnął z ulgą. Może to wreszcie będzie porządna chwila wytchnienia. Nawet niejaki Markus, o ile dobrze pamiętał imię, rozkoszował się ciszą i spokojem na trawie. Kopnął przysypiającego, chyba ze zmęczenia, towarzysza w but. - Dobrze Cię widzieć po tej stronie murów, ktoś jeszcze dotarł?
Ostatnio edytowane przez QuartZ : 29-11-2010 o 01:21.
Powód: Interpunkcja i takie tam detale ;) .. teści nie zmieniałem.
|