Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2010, 09:12   #205
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Pierścień.

Kolco... - zdziwił się Jaczemir. Wchodząc w korytarz nie wiedział, czego ma się spodziewać. Wszystko, cokolwiek napotkałby lub natrafił po tej stronie drzwi kryło tajemnice. Ale pierścień? Pozostawiony samemu sobie przedmiot nie wydawał się tu być bez przyczyny. Jaką tajemnicę krył ten? Stary poeta zbliżył się ostrożnie do świecidełka. Pochylił nad nim wciąż jakąś część uwagi poświęcając kotarze. Bał się zasadzki.

Rozbudzona wyobraźnia podpowiadała, że tam za materią kryje się i szykuje do ataku coś, co właśnie na niego zastawiło tę migotliwą pułapkę.
Jednak ciekawość wzięła górę. Klejnot migotał w blasku kaganka. Prężył się leniwie na twardym kamieniu posadzki i chełpił swoim pięknem.
Choć niewielkich rozmiarów, pozbawiony ozdób i szlachetnych kamieni pierścień był niezwykły. Takim się Jaczemirowi jawił. Ot, wydawałoby się zwyczajna obrączka, zgrabnie utoczone kółko, skromne i ciche w swej prostocie. A jednak kolor światła, jakie odbijał był niezwykły. Mieszanina złota i szmaragdu jaką mamił oczy zdawała się żyć, pulsować wewnątrz klejnotu. Jaczemir miał wrażenie, że to nie on przygląda się pochylony pierścieniowi, lecz że przyglądają się sobie nawzajem.

Tymczasem zza zasłony nic nie wyskoczyło, a fascynacja świecidełkiem osiągnęła szczyty. Jaczemir sięgnął po pierścień. Był lekki. Lżejszy niż gdyby wykonany ze złota. Zimny metal leniwie wędrował pomiędzy palcami dłoni starca.

- Czyjś ty? - usłyszał swój własny głos i uśmiechnął się pod nosem - Gadam do pierścienia... - pomyślał Jaczemir z rozbawieniem - ...źle z toboju, Jaczemir Pomiryczu...

Pierścień nie odpowiedział, tylko pysznił się przed nim swoim pięknem. Jaczemir postał tak chwilę, mocując się z pragnieniem ozdobienia klejnotem swojego palca. Póki co nie zdecydował się jeszcze, uniósł wzrok i rozejrzał się dość nerwowo. Za jego plecami, w słabym świetle kaganka niknęły gdzieś domknięte drzwi. Przed nim, ciężka kotara zwisała swobodnie uwieszona wysoko na niewielkich, ale solidnych żelaznych kółkach...I tak wątły spokój mąciło jakieś powtarzające się, odległe i stłumione łomotanie...Kislevita zdał sobie nagle sprawę, że to tylko jego serce dudni niczym bębny wrogów, które niegdyś w czasie nieszczęsnych wypraw nie dawały im spać w gąszczach wschodnich lasów. Bał się. Oddychał tym lękiem, który towarzyszył mu stale od kiedy był nawiedził zamek. Przywykł już do tego, a jednak bywały chwile, takie jak ta, kiedy mrowienie skóry bywało dotkliwsze, kiedy cienie wokół stawały się gęstsze i bardziej upiorne. Kiedy nie zmącone winem zmysły dostrzegały rzeczy, których nie chciał ujrzeć. Serce dudniło, ale on wiedział, że musi przemóc strach. Wiedział, że nie może się cofnąć. Że teraz przed nim jedna droga, ta wiodąca za kotarę. Choć po plecach ciekł lepki pot a w gardle miał suchy wiór przemógł panikę. Roztrzęsionymi rękami wysupłał zza pazuchy zawiniątko z pieniędzmi, do zacnego towarzystwa dziesięciu Karl-Franzów dołączył znaleziony klejnot, by zniknąć w kieszeni kontusza. Zdesperowany Jaczemir poprawił pas torby, szczelniej okutał się wojskowym, zielono-brudnym płaszczem, poprawił mocowanie tubusa.

Raz maty radiła... pomyślał. Ścisnął mocno w spotniałej dłoni swój sękaty kostur, i tak uzbrojony w kij w jednej i blade światło kaganka w drugiej ruszył w kierunku kotary.

Bał się, ale był zdecydowany. Stara, pomarszczona dłoń sięgnęła ujmując ciężką zasłonę...Miał odsunąć ją powoli i ostrożnie, ale nerwy nie wytrzymały i sam się sobie dziwując Jaczemir szarpnął energicznie kotarą. Ciszę zmącił chrobot szorujących po pręcie metalowych kółek, który ucichł zaraz i pozostała już tylko zsunięta w bok, poruszająca się jeszcze zasłona i ciemność przed nim.

Ciemność.

Wytężył wzrok, ale wewnątrz nie było żadnego źródła światła. Poczynił krok i pociągnął nosem. Zapach był jakby znajomy, w zamroczonym alkoholem, strachem i przejęciem umyśle nie było jednak łatwo odszukać odpowiedź. Było cicho, nie wiało i kislevczyk dałby sobie uciąć głowę, że to jakaś spora komnata. Nasłuchiwał nieco, ale z wnętrza pomieszczenia nie wydobywał się nadal nawet najmniejszy choćby dźwięk.
Cofnął się, ale nie odwracając się od komnaty plecami, nie spuszczając z niej wzroku. Sam nie wiedział... Czy bał się że coś z niej, albo nawet ona sama - wyskoczy nagle i zaatakuje go od tyłu? Czy obawiał się, że jeśli odwróci wzrok, to to miejsce po prostu zniknie i zostanie mu tylko korytarz z jednymi tylko drzwiami, zostanie razem z wyrzutem dręczącym go do końca dni? Żalem, że był tak blisko i wycofał się...

Po kaganek.

Ujął go ostrożnie, ale już po pierwszym spojrzeniu ujrzał, że żywot tego niewielkiego źródła światła dobiega właśnie końca. Ostrożnie zdjął go z wysokości, niemal nie gasząc i tak ledwie tlącego się ognia. W trzęsącej się dłoni wysunął go do przodu i ruszył znów dalej, przekraczając granicę odsuniętej kotary...Znów ten znajomy zapach. Światło było tak blade, że Jaczemir był w stanie zobaczyć dosłownie tylko to, co miał nie więcej niż łokieć przed sobą. Stopy stawały jedna za drugą na miękkim dywanie, jego wzór ponownie wydał się kislevicie rzeczą znajomą, ale bał się schylić w obawie przed natychmiastową śmiercią kaganka, a chciał iść dalej.

Był już teraz pewien, że jest pod dachem porządnej komnaty...Gdy światło na moment stało się odrobinę intensywniejsze, stare oczy mężczyzny zauważyły nieco dalej zarysy sporego łoża. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że był to ostatni zryw tego małego ognia po którym zaraz pozostanie tylko ciemność. Wiedziony dziwnym pośpiechem, ale też narastającym z każdą chwilą przeczuciem zrobił trzy szybkie kroki i znalazł się nieoczekiwanie przy meblu, który wyłonił się z mroku, dotykając drewnianego brzegu udem. Jaczemir miał tylko jedno spojrzenie na to, co było przed nim, bo ogień właśnie w tym momencie umarł. Jedno spojrzenie, ale wystarczyło, bo wzbierające w nim z każdym krokiem podejrzenie zamieniło się w pewność. Już w absolutnej ciemności starzec rozpamiętywał to, co zobaczył przed chwilą.

Mebel, jakże znajomy, bo też przecież i niejedną już chwilę spędził przy tym stole, na tym krześle - którego oparcie właśnie ściskał kościstą ręką. Tak, to była jego własna zamkowa komnata. Wiedział, choć przed chwilą widział tylko ten stół. Na uprzątniętym blacie widział stojące w jego rogu kilka grubych jak małe beczki, gotowych do zapalenia świec. Obok nich, odtwarzał sobie w mroku ujrzany obraz: dwa pękate i pełne aksamitnego płynu kałamarze, stojący w obręczy pęk czystych piór. Na środku zaś jasny pergamin, jedna z wielu niezapisana jeszcze stronica wyjęta ze stojącego u stołu zasobnika, rozłożona starannie, kusząca swoją czystością niczym dziewica...

Otworzył oczy, ale ciemność nie zniknęła. Nie zapalając jeszcze świec Jaczemir usiadł powoli na swoim krześle i popadł w głęboką zadumę, wyczuwając pod położoną na stole, drżącą lekko dłonią chropowatość papieru...Dookoła starca był świat, tam za ścianami komnaty zamek trwał cichy, zupełnie jak milcząca jeszcze stronica nieopowiedzianej do tej pory opowieści...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 29-11-2010 o 09:20.
arm1tage jest offline