Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2010, 18:19   #13
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kallid przez moment wpatrywał się w leżącego stwora.
Nie do końca był pewien, co robić. Podejść i ratować? Zostawić samemu sobie? Dobić?
Mamrotanie, jakie wyszło z ust tygrysołaka tuż przed omdleniem było raczej mało pozytywne. Może udawał zemdlonego, a w rzeczywistości szykował coś paskudnego? Kto mógł wiedzieć, jakie myśli kryły się w pokrytej futrem, ludzko-zwierzęcej czaszce...
- Co robimy? - zwrócił się do Thyone.
Bardka w szczery, acz mało kulturalny sposób wzruszyła ramionami.
- Mnie pytasz? Skąd mam wiedzieć.

Nieruchomość sylwetki w końcu skłoniła Kallida na zrobienie paru kroków do przodu. Ostrożnie przyklęknął przy tygrysoczłeku.
- Hej, ty... - powiedział. Nie miał pojęcia, jak się zwracać do czegoś takiego. ‘Panie tygrysowaty’?
Całkowity brak reakcji.
Kallid podał swoją kuszę bardce.
- W razie czego nie wahaj się - powiedział.
Thyone tylko skinęła głową.

Kallid powoli obrócił mutanta na plecy. Pierś nieprzytomnego kotowatego unosiła się w powolnym oddechu. W niepewnym, ale docierającym aż do tego miejsca blasku rzucanym przez płomienie ogniska można było dostrzec pewne szczegóły, które poprzednio pozostały niezauważone.
- Zajmij się... nią - powiedział do bardki.
- Czemu ja? - zdziwiła się Thyone. - Tak wierzysz w moje umiejętności? - W jej głosie pojawiła się doskonale słyszalna ironia. Opinia Kalida na temat jej podejścia do chorych była jej doskonale znana. - Jak to, nią? - dodała po chwili, gdy już dotarło do niej pełne znaczenie wypowiedzianych przed chwilą słów.
- Zamiast skupiać się na drobiazgach w stylu 'imponujące kły' spróbuj ogarnąć całość - uśmiechnął się drwiąco Kallid. - Wszak to baba... No, kobieta - poprawił się, widząc potępienie na twarzy bardki.

- Dobrze, że stosowała dietę - stwierdził Kallid, gdy już wraz z Thyone przenieśli tygrysoludkę bliżej ogniska. - Gdyby nie to, trzeba by ją chyba przeturlać. Albo przeciągnąć.
- Barbarzyńca! - Oburzenie bardki było tylko częściowo udawane. - Gdzieś ty się chował?
- W dokach, moja droga. W dokach - odpalił Kallid. - Tam nie ma czasu, by się pieścić, ale swoich nie zostawia się na ulicy.
- Swoich? - Bardka z pewnym powątpiewaniem spojrzała na leżącą kobietę-tygrysa.
- Łączy nas wszak braterstwo broni. - Trudno było powiedzieć, czy Kallid mówi serio, czy żartuje. Ale Thyone wiedziała, że złodziejaszek wyznaje zasadę “Wróg mojego wroga jest moim sojusznikiem... Przynajmniej przez jakiś czas.”
- No dobra. - Kallid otarł z czoła wyimaginowany pot. - Okryj ją i posiedź przy niej, a ja poszukam jeszcze trochę drewek na opał.

***

Ognisko płonęło w najlepsze. ‘Tygryska’ spała.
Thyone, korzystając z chwili spokoju (i nieobecności Kallida), sięgnęła do plecaka. Nieprzemakalna tkanina oparła się naporowi wilgoci i mogła ze spokojem zmienić przemoczoną odzież na coś suchego. Co prawda ognisko dawało tyle ciepła, że rzeczy powinny szybko wyschnąć, ale równie dobrze mogły to robić leżąc na ziemi czy wisząc na jakimś kiju, a nie tkwiąc na niej.


Suszyła się w najlepsze, wystawiając wilgotne i zziębnięte ciało na dobroczynne działanie cieplutkich płomieni i na śmierć zapomniała o Kallidzie. A ten, jak przystało na złodzieja, podszedł cicho i stanął, rozkoszując się widokiem swej towarzyszki, tkwiącej przy ogniu w stroju zwanym potocznie urodzinowym. Wstrzymując oddech obserwował, jak drobna, smukła dłoń dziewczyny dotyka jej szyi i wędrując niżej oświetlaną przez ogień linią profilu, osuwa się na piersi, wśród których błyskały jeszcze kropelki wody.
- Masz zamiar tańczyć nago przy ognisku? - zapytał po dłuższej chwili, otrząsnąwszy się z dość miłego wrażenia. - Można się dołączyć?
Thyone podskoczyła.
- Już cię tu nie ma! - krzyknęła, rzucając w niego pierwszym przedmiotem, jaki wpadł jej w ręce. Nie pomyślała o tym, że gestowi ręki towarzyszyć będzie płynny ruch innych części ciała, na których z wdziękiem zatańczył blask ognia.
Kallid rzucił trzymane w dłoniach drewno i złapał w locie mokrą koszulę, nie pozwalając upaść jej na ziemię. Nie przejmując się słowami Thyone ruszył w stronę ogniska.
- Daj spokój - powiedział. - Nie masz nic, czego nie widziałem u innych. Chociaż przyznaję, że wdzięki o tak foremnych kształtach rzadko się spotyka - dodał z miną znawcy.
- Gap się, gap, zboczeńcu! - syknęła, najwyraźniej nie doceniając komplementu, bardka, ściągając z tygrysołaczki koc i owijając się nim po samą szyję. - Na nią sobie popatrz! - dodała.
- To fakt, że to futerko jest całkiem seksowne - Kallid z drwiną uniósł brwi - ale wolę kobiety bardziej... au naturel.
- A teraz przestań się wygłupiać i oddaj jej koc - powiedział. - Nie widzisz, że cała drży?
- A ja? - oburzyła się bardka. - Nie mam zamiaru paradować przed tobą na golasa. Zamknij oczy, albo najlepiej zniknij stąd. Nie! - zmieniła nagle zdanie. - Odwróć się!
Spod przymkniętych powiek łatwo było podglądać. I nie było gwarancji, że Kallid nie zatrzyma się tuż za granicą światła i nie będzie się gapić, na jej - jak to określił - wdzięki. Niech się gryźnie! To były jej wdzięki i nie miała zamiaru ich publicznie demonstrować. Co z tego, że je docenił. Chociaż było to dość miłe...
Za to oczu z tyłu głowy z pewnością nie ma.
- Idę po drewno - powiedział Kallid - a ty rób, co chcesz.

Usiadła najbliżej ogniska jak mogła i, częściowo pod osłoną koca, przebrała się szybko. Potem szybko okryła tygryskę. Cofając rękę, poczuła coś wilgotnego i lepkiego na palcach. Przyjrzała się swojej dłoni podsuwając ją bliżej światła. Krew. Dużo krwi.
- Egerio, gdzie jesteś do cholery? - jęknęła, zerknąwszy pod koc.
Bezradność spotęgowała niezadowolenie. Nie miała bladego pojęcia, co robić. Założyć bandaże? Nałożyć maść? Wygolić najpierw? Czy czekać? Może na tygrysicy rany będą się goić... jak na psie?
Leżąca warknęła niespokojnie, jakby nagle dotarł do niej ślad myśli bardki. Thyone cofnęła się odruchowo.
- Starczy nam nawet na dwa dni - stwierdził Kallid, który wrócił przynosząc kolejne, ostatnie już naręcze drewna. - I co? Jak tam nasza... przyjaciółka? - spytał.
- Nie najlepiej - skrzywiła się bardka. - Jest ranna. Ramię, bok...
- To jej chociaż bandaż mogłaś założyć. - Kallid z niezadowoleniem pokręcił głową.
- To może lepiej ty? - podstępnie zaproponowała Thyone. - W końcu w dokach z pewnością nieraz widziałeś poharatanych ludzi.
- Owszem. Ludzi - potwierdził Kallid.
A tu nie było wiadomo, czy ratowana czasem nie kłapnie nagle zębiskami, nie doceniając dobrego serca i pomocnej dłoni... przy której ni z tego ni z owego zostanie połowa palców.
- Na demony trzynastego kręgu - zaklął nagle. - Dawaj te bandaże.

Opatrywana tygrysołaczka nikomu na szczęście nic nie odgryzła. Co prawda szczerzyła kły i wysuwała pazury, ale wyglądało to raczej na podświadomy odruch, a nie na świadomą reakcję na działanie ludzi.
- Ja będę czuwać - powiedział Kallid, kiedy skończył swoje zabiegi - a ty się zdrzemnij. Brak snu szkodzi urodzie, a szkoda by było - uśmiechnął się, przysiadłszy przy ognisku z kuszą na kolanach.
- Koneser się znalazł - mruknęła bardka, ale skorzystała z propozycji. Zawinęła się w koc i prawie natychmiast zasnęła.

Zbudził ją przeciągły jęk.
Usiadła i otworzyła oczy. I natychmiast zerwała się na równe nogi, widząc Kallida, stojącego z wycelowaną w człekotygryskę kuszą.
- Co się dzieje? - spytała.
‘Pacjentka’ przewracała się z boku na bok, a wydobywające się z jej gardła dźwięki świadczyły o cierpieniu.
- Coś ty jej zrobił? - Thyone zwróciła się do jedynej (według niej) winnej osoby.
Kallid tylko postukał się po czole, jednoznacznym gestem określając stan umysłowy swej rozmówczyni.
- Bardka, a ślepa jak... - zabrakło mu porównań. - Naucz się patrzeć.
Spod koca wystawała kobieca ręka, Bez sierści, bez długich szponów.
- Na Spowienika - wyszeptała Thyone. Delikatnym ruchem odchyliła kawałek koca. - Were...

~*~

- Were... - powtórzył z zadumą Mark.
Przyklęknął obok Egerii, która poprawiała opatrunki założone przez Kallida.
Kapłanka w milczeniu skinęła głową.
- Pewne oznaki na to wskazują. Na przykład odrobinę dłuższe kły. Musi uważać, gdy się uśmiecha. Ale z pewnością nie ma ogona, ani porośniętego futrem kręgosłupa. Trochę... nietypowa. Nie jestem pewna...
Zamilkła na moment.
- Słyszałam, że takie przypadki to nie tyle sprawa złej krwi, co się ją po rodzicu-zwierzęciu dostaje, tylko że klątwa za tym stoi. Albo paskudne czary. Różnie mówią. Cała zabawa - w jej głosie zabrzmiała gorzka ironia - polega na tym, że w środku takiego człowieka mieszka sobie bestia. I od czasu do czasu wychodzi. A tak w ogóle to usiłuje na stałe przejąć władzę. Wtedy z człowieka w końcu nie zostanie nic.
- A ona? - Mark wskazał na leżącą.
- Skoro umie mówić i myśleć jak człowiek, to nie jest jeszcze tak źle. Nie wiem tylko, czy przemiany zachodzą z jej woli, czy tamtej drugiej.
- Próbował ktoś kiedyś zdjąć taką klątwę albo czary? - Do rozmowy wtrącił się Aucassin.
Egeria skrzywiła się.
- Przed Upadkiem Wież można było to zrobić. Bolesne to było i niebezpieczne niekiedy, ale, jak czytałam w księgach mego zakonu, dawało się wypędzić bestię. Potężni magowie też to potrafili.
- Ale takiej magii już nie ma - skomentował bard. - A kapłani?
- Czasem Samara spogląda w duszę człowieka i za naszym pośrednictwem, czyni cuda - powiedziała cicho kapłanka. - Ale ludzie odwracają się od bogów, to i bogowie mniej przychylnym okiem na ludzi patrzą.

- Co z nią zrobimy? - spytał Aucassin, by przerwać przedłużającą się ciszę.
- Zobaczymy co będzie, jak się zbudzi - odparł Mark. - Zrobi, co zechce. Nie jestem Tinostinem i nie są mi potrzebne eksponaty do prywatnej kolekcji.
- Więc to prawda? - Egeria wbiła w Marka smutne spojrzenie. - Miałem nadzieję, że to tylko plotki...
- Też o tym słyszałem - wtrącił Moloss. - Ponoć płacą wagę w złocie za różne dziwadła. Ale nie do końca chciałem wierzyć.
- Niestety to prawda. A że niedawno imperator poniósł bolesną stratę, to pewnie by się ucieszył z nowego nabytku. Czegoś takiego jeszcze pewnie nie widział.
- Stratę? - spytał Aucassin, chciwy wszystkich nowin i plotek z cesarskiego dworu.
- Zgadza się. - Mark skinął głową. - Najwspanialszym eksponatem cesarskiej menażerii była prawdziwa syrena. Umiała mówić i pięknie ponoć śpiewała. No i zmarło jej się. Podobno woda, w jakiej ją trzymali, zbyt od morskiej się różniła. Ale plotki, bardzo ciche, głoszą, że ktoś o dobrym sercu nie wytrzymał jej łez i spełnił jej prośbę.
- Z taką were-tiger nie byłoby tyle kłopotów. - Aucassin miał niewesołą minę. - Wystarczyłaby solidna klatka i udziec z dzika czy barana dziennie. Szlag by to trafił. - Splunął z niesmakiem.
- Ma szczęście, że trafiła na nas, a nie na jakichś cesarskich - powiedział Mark. - Albo by już nie żyła, albo budowaliby klatkę. A tak to zobaczymy co będzie, jak się ocknie.

- Kallid... - Mark nie podniósł głosu, ale drzemiący nieopodal złodziej natychmiast otworzył oczy. - Chodź tu. Wygląda na to, że wkrótce się ocknie. Dobrze by było, gdyby po przebudzeniu wpadła jej w oczy znajoma twarz.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 29-11-2010 o 18:22.
Kerm jest offline