Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2010, 18:57   #42
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca Szarotka, Bothari, Blaithinn


Baronessa podeszła do kapitana z dość niepewnym wyrazem twarzy.
- Gdybym zauważyła, że wyjeżdża próbowałabym ją powstrzymać... - westchnęła cicho. - Obawiałam się, że będą z nią problemy. - dodała po chwili.
- Nie wątpię baronesso. Jednak zapewnienie bezpieczeństwa to mój obowiązek. Wysłałem już ośmiu żołnierzy. Jeżeli baronessa pozwoli - również pojadę by wszystkiego dopilnować. Służba pana barona już powróciła, więc tu powinno być bezpiecznie. - wyraz twarzy, który można było zaobserwować był mieszaniną złości, gniewu i zwyciężającej oba poprzednie - chęci działania.
- Gdyby kapitan został... - zaczęła cicho, ale rozmyśliła się. To że wyjechał było jej winą. Powinna bardziej uważać. - Uważa pan, iż jedna osoba więcej może coś zdziałać? - spojrzała na niego ze smutkiem. - Jeśli tak... - wzruszyła ramionami. - Choć zapewne baronowa wróci niedługo cała, zdrowa i niezwykle z siebie zadowolona.
Westchnął ciężko i popatrzył na nią bardzo zmęczonym wzrokiem.
- Zapewne tak właśnie będzie. Co jednak gdyby tak nie było? Ci żołnierze są sprawni, owszem. A jednak nie są to gwardziści ani oficerowie, a właśnie - żołnierze. Mogę zostawić wszystko w ich rękach i zostać tu. Tyle, że nie zostałem chyba stworzony do czekania na rezultaty a tworzenie ich. - zaciął się, odwrócił głowę w bok. Najwyraźniej - zupełnie nie wie co ma powiedzieć. Ponownie spojrzał na jej twarz. Potem skrzywił się i powiedział.
- Nie znoszę starć na zasadach wroga. A jeszcze bardziej - gdy nie znam zasad.
- Obawiam się, że w tym wypadku żadne z nas nie zna zasad... - powiedziała z namysłem. - Podpytam służbę, może będzie wiedzieć coś więcej. Wtedy zdecyduje Pan czy pojedzie. Czy może tak być? - uniosła głowę i spojrzała kapitanowi w oczy.
Skinął głową ostrożnie - Mój sierżant ponoć już rozpytał. Baronowa zasięgnęła języka o porwanej oraz podpytywała o jakieś magazyny czy szopy i … kwadrans później już nie było ani jej, ani jednego z koni. A moi wałkonie uznali, że jak baronowa weszła do domu, to jakiś czas tam zostanie i mogą się odprężyć. - pokręcił głową. - Sam nie wiem. Co jej do głowy mogło strzelić? Chyba nie pojechała sama szukać porywacza? Szczególnie, że ostrzegaliśmy ją, iż i na nasze życie ktoś dybie. - mówił o sprawie ale … jego mowa ciała była z tym całkowicie sprzeczna. Ten człowiek mówił tylko po to, by … coś mówić.
Zamyśliła się na moment.
- Może z ciekawości pojechała się czegoś więcej dowiedzieć uznając, że to może się przydać... Należałoby udać się do tej posiadłości, gdzie porwana była i zapytać czy baronowa się tam przypadkiem nie pojawiła. - zawahała się na moment. - Jadę z Panem. - ostatnie słowa wypowiedziała zdecydowanym głosem.
- Nie ma nawet mowy! - tym razem zareagował szybko. Niemal jakby go ktoś nagle oblał zimną wodą.
Spojrzała spokojnie na Felerhara.
- Ktoś powinien umiejętnie porozmawiać z tamtejszym gospodarzem, by uzyskać jak najwięcej informacji. - tłumaczyła cierpliwie. - Poza tym obawiam się, że dziś nad Panem panują emocje i to może utrudnić rozmowę.
- A Ty zawsze wszystkie emocje trzymasz na wodzy Isabello?
- zapytał poważnie. Jego nozdrza rozszerzyły się nieznacznie.
Pokręciła lekko głową.
- Nie zawsze Guntherze... - jego imię wymówiła ciepłym głosem. - Gdybym zawsze utrzymywała, nie rozmawiałabym z Tobą tak otwarcie, jak zwykle to czynię.
Z wyraźnym niezadowoleniem pokiwał głową.
- Dworskie gierki … strasznie żałuję, że nie urodziłaś się agaryjką. - po czym odwrócił się i zrobił dwa kroki w stronę stajni. - Damskie, czy męskie siodło?
Już chciała wyciągnąć rękę w jego kierunku, gdy się zatrzymał i zapytał. Odetchnęła z ulgą.
- Męskie. Zaraz wrócę, tylko się przebiorę. - powiedziała, po czym chciała odejść, ale dodała jeszcze. - Dziękuję... - I szybkim krokiem ruszyła w stronę dworu.

Gdy wyszła przebrana w męski strój, szczęśliwie omijając gospodarza - Gunther czekał już z drugim wierzchowcem. Tym białym oczywiście. Żadnych wiecej żołnierzy nie było. Rachunek do dwunastu się nie zgadzał.
- Ruszajmy zatem czym prędzej. To dwie godzinki szybkiej jazdy stąd.
Jak zwykle podał dłonie by pomóc jej wsiąść.
Tym razem przyjęła pomoc i lekko wsiadła na konia.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się delikatnie. - Zostawiasz paru żołnierzy tutaj? - zapytała siedząc już na wierzchowcu.
- Jeremi pojechał z łowczymi barona sprawdzić jak się mają tutejsze lasy i rozejrzeć się. Zaś pozostała trójka jeszcze nie nadaje się do galopad. Zresztą … mam wrażenie, ze Marinne się nimi dobrze zajmuje … - najwyraźniej i jego humor nieznacznie się poprawił. Był w stanie żartować. Choć w tonie nadal było coś nie do końca przyjemnego. Jakiś żal?
Ruszyli z miejsca galopem.
Gdyby nie przyczyna tej podróży, radowałaby się z pędu wiatru we włosach i uczucia nieskrępowanej wolności. Jak dawno nie jeździła tak swobodnie? Nie potrafiła sobie przypomnieć.
Zmrok nadchodził dość szybko. Oba konie były znakomite tak jak i ich jeźdźcy. Można było gnać przez ten las … choć ryzyko połamania końskich nóg rosło z każdą chwilą.
Zwolnili, dając odpocząć wierzchowcom. Wolniejsze tempo pozwalało na rozmowę.
- Gdybym urodziła się agaryjką nie zwróciłbyś zapewne na mnie uwagi. - odezwała się nagle.
- Wybacz, że się nie zgodzę, ale to niemożliwe. - odpowiedział natychmiast.
- Ale nie byłabym tą samą osobą.
Tętent kopyt przed nimi, przerwał rozmowę. Kapitan wyjął pistolet i gestem nakazał jej odsunąć się z drogi. Zatrzymała konia, zeskoczyła z niego i wciagnęła w krzaki.
Po czym wyjęła pistolet zza pasa i wycelowała w kierunku, z którego dobiegał tętent.

Inez pędziła tak, iż koń mało nóg nie pogubił. Tuż za nia, może ze trzy kroki - gnał znany już wcześniej szlachcic z rapierem w dłoni. Kilka długości wierzchowców dalej, pędziło jeszcze dwóch drabów. Nagle, za zakrętem wyrosła przed nią postać na koniu stojąca w poprzek drogi z wyciągniętym i wycelowanym przed siebie pistoletem. Ciemność uniemożliwiła rozpoznanie, czy to swój, czy wróg.
Nie miała wiele czasu na decydowanie. Tak naprawdę każdy wybór wydał jej się tak samo tragiczny. Ściana lasu śmigająca po bokach, z tym gęstym poszyciem, nie dawała szansy na ucieczkę konną. Ale zawsze jakąś.
Pchnęła wierzchowca mocnym ruchem ze ścieżki prosto na krzaki. Ten skręcił gwałtownie zaskoczony i potknął się padając z łoskotem. Pasażerka zaś przeleciała teatralnym ruchem nad jego łbem, prosto w kierunku kilkunastu małych sosenek. Wtedy też huknęły dwa strzały. Jeden z krzaków, a drugi - z pistoletu kapitana. Pierwszy z nadjeżdzających wywinął kozła do tyłu i zniknął za koniem.
Baronowa narobiła straszliwego rumoru wpadając na drzewka i łamiąc jedno z nich. Szczęściem były to bardzo młode choineczki. Jęk stamtąd wskazywał iż jeszcze żyje.
Kapitan wyciągnał rapier i skoczył na spotkanie nadjeżdzajacej dwójki.
Isabell zaczęła przedzierać się przez chaszcze w stronę baronowej.
Determinacja pomogła jej dostać się tam bardzo szybko. Za pośpiech ten zapłacił oczywiście kaftanik i koszula. Inez leżała z malowniczo rozrzuconymi kończynami. W ciemnościach trudno było rozeznać się w obrażeniach, ale krwi było wszędzie pełno.
Na drodze zaś trwała walka. Jeden przeciwko dwóm. Niestety - nie dało się teraz zobaczyć kto ma przewagę w praktyce, gdyż bój toczył się dobre dziesięć metrów dalej.
Malarka uklękła nad baronową i leciutko poklepała ją w policzek, by sprawdzić czy jest przytomna.
- Baronowo?
Początkowo nie otwierała oczu, słysząc przedzierające się w jej stronę stworzenie. Macała już obolałą ręką dookoła w poszukiwaniu odpowiednio solidnej gałęzi, której przeznaczeniem miało być rozbicie się na głowie napastnika. Gdy jednak usłyszała dobrze znany głos, cios nie doszedł do skutku.
- Isabell? - wychrypiała, prędzej spodziewając się na miejscu kobietki jakiegoś deviria - To jakiś sen czy robisz za wybawicielkę?
- Nie śnisz, więc pozostaje druga opcja... - odparła spokojnie. Przyglądała się Inez próbując wypatrzeć miejsca, z których krew wypływa. - Jesteś w stanie usiąść? - próbowała jej pomóc.
- Siedź cicho, bo nas usłyszą - złapała baronessę ową ręką, która przed chwilą dzierżyła kij, za kaftanik i pociągnęła w dół. - Kto tam się bije? Widzieli jak tu szłaś?
Walka trwała nadal. Choć przed momentem jeden z walczących zwalił się z konia na ziemię.
- Gunther się nimi zajął... - szepnęła i ponownie usiadła, by zacząć ładować pistolet.
- Sam? Z trzema? To zabieramy się stąd, idź przez młodnik. - klnąc i stękając oraz mnąc choinki podźwignęła się do jako takiej siedzącej pozycji.
- Z dwoma, jeden już leżał, gdy się do Ciebie przedzierałam. I zaraz tam pójdę, ale muszę go załadować. - wskazała broń.
I właśnie w tym momencie z koni spadły kolejne dwa ciała. Dwóch mężczyzn przez moment okładało się na ziemi, po czym … nastała cisza. Baronowa położyła dłoń na pistoleciku towarzyszki, jakby spodziewała się, iż sam z siebie narobi hałasu i zastygła w bezruchu zasłuchana. Baronessa wstała szybkim ruchem próbując coś wypatrzeć, przez chwile nasłuchiwała i ruszyła najciszej i najszybciej jak potrafiła w stronę drogi.
Gdy dotarła do skraju, dojrzała mężczyznę, powoli próbującego powstać. Aktualnie znajdował się na klęczkach. Szło mu to bardzo kiepsko z powodu wbitego w bok sztyletu.
- Gunther... - wyszeptała przerażona i podbiegła do mężczyzny próbując pomóc mu wstać. Tylko dzięki temu nie poleciał z powrotem na ziemię. Potrząsnał głową i wychrypiał.
- Co z baronową?
- Nic jej nie jest, ale Ty... Czekaj... - zerknęła na sztylet i wykrzywiła się nieznacznie. W głosie dało się słyszeć lekką panikę. Ściągnęła szybko kaftanik, podarła go na dwie części posiłkując sie sztyletem. Z jednej robiąc pasy.
- Uważaj... - ostrzegła i jednym wprawnym ruchem wyciągnęła sztylet natychmiast przykładając kawałek materiału, by zatamować krew. Kapitan jęknął i opadł na kolana.
Krzaki stęknęły, chrupnęły i zaszeleściły. Aż w końcu wyłoniły podrapaną, potarganą postać, skrzywioną i ponurą jak chmura gradowa. Kobieta - w niewielkim stopniu kojarząca się w tej chwili z arystokratką, omiotła spojrzeniem arenę walki i trzy trupy oraz nieruchome ciało jej konia. Sposępniała jeszcze bardziej, ale nie ściskała już tak kurczowo w dłoni odłamanej gałęzi z sosnowymi igiełkami. Nie poświęciła wiele uwagi siedzącej parze, najwyraźniej uznając że zbytni tłok przy niesieniu pomocy jest szkodliwy. Zamiast tego zajęła się łapaniem koni.
Isabell zagryzła wargi i pozostałym materiałem zaczęła obwiązywać ranę Felerhara.
- Przed nami, jakiś kwadrans … tą drogą jechało dwóch naszych żołnierzy … - wypowiedział z trudem kapitan.
- Już nie jadą, kapitanie - mruknęła Inez podprowadzając dwa wierzchowce porywaczy. - Raczej już nigdzie nie pojadą. Ale my powinniśmy i to zaraz. Da pan radę wsiąść?
W chwili gdy powiedziała o śmierci żołnierzy, kapitan skurczył się w sobie i oklapł. Malarka wzięła dłoń Gunthera w swoją, by jakoś go pocieszyć. Odetchnął i wstał z pomocą kobiety.
- Więc wracajmy. Powie pani mojemu sierżantowi, gdzie polegli, by mógł pojechać po ciała.
Baronowa kiwnęła głową zdawkowo. Nie miała jakoś ochoty, mimo swego agresywnego nastawienia do świata w chwili obecnej, wyłuszczać rannemu, że kompletnie nie pamięta, gdzie padli jego żołnierze i czy ciała zostaną tam do rana.
- Jeszcze chwileczkę... - odezwała się baronessa i skierowała w stronę ciał. Po czym zaczęła je przeszukiwać, uważając, by nic nie umknęło jej uwadze.

c.d.n.
 
Blaithinn jest offline