Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-11-2010, 12:54   #41
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Gdyby włos na człowieku mógł widowiskowo się jeżyć, Inez wyglądałaby jak nastroszony kot. Ale powód złości nie znajdował się przed nią, w postaci trzech obcych, lecz gdzieś tam w eliarskim dworku. Wyobraźnia podpowiadała jej rozmaite, mniej lub bardziej barwne obelgi, jakie w tej chwili pasowały do lekkomyślnego kapitana Felerhara za to, że pozwolił umknąć temu bezczelnemu łotrowi, który...
- … ach to pan napadł moją towarzyszkę w podróży, winszuję taktyki i obeznania bitewnego - na usta baronowej wpełzł cierpki uśmiech, zaś czujne spojrzenie omiotło bandytów i ich broń. W brzuchu czuła znajomy skurcz; tym niemniej myśli nadal pozostawały ostre i wyraźne. Zabawne, bowiem podobne uczucie towarzyszyło jej, gdy pierwszy raz zobaczyła deviria.
- Tak sądziłam, że pan jeszcze wpadnie na herbatę, więc zabrałam ze sobą przybocznych. Obawiam się, że jest ich trochę więcej niż trzech, pałętają się gdzieś tutaj - Nie szkodziło trochę nagiąć fakty. Ale nie oszukujmy się, przecież w swej wielkiej pewności siebie nie wzięła nawet broni, a co dopiero mowa o ochronie! - Poza tym puszcza pełna jest żołnierzy, więc co panowie chcą wskórać, jeśli można zapytać?
Doprawdy mogła pozwolić na chociaż jednego zbrojnego od sir Relmiego, przynajmniej ci tutaj mieliby do kogo strzelać.
- Zabrać panią ze sobą. Skorzystamy przy tym z uprzejmości pani przybocznych, którzy spóźnili się w to miejsce. Oczywiście, gdyby nie chciała pani współpracować … z żalem będziemy musieli panią przymusić. Och … a gdyby jakieś straże faktycznie się pojawiły … to gwarantuje, że pani już nie pomogą. Będą mogli jedynie pomścić. Proponuję więc grzecznie pojechać wraz z niami. Jak będzie? - szeroki uśmiech na twarzy mężczyzn zwiastował nieliche kłopoty.
Blada twarz nie mówiła za wiele o tym, co dzieje się w głowie czarno odzianej damy; może jedynie poza wrażeniem skupienia i wzmożonej czujności. Dosiadany koń nieco popsuł efekt, bowiem czując zbyt mocny raptem nacisk wędzidła, zarzucił łbem nerwowo.
- Same groźby i mocne słowa wobec bezbronnej kobiety. To naprawdę bardzo szlachetne, że tak przejmuje się pan moją osobą. Ale w świetle obecnej sytuacji długo się pan mną nie pocieszy, bo jak już wspomniałam, las roi się od zbrojnych, więc prędzej czy później będzie mnie pan musiał zabić. To jest zamysł tego arcy ciekawego porwania? Bo mam zamiar się nim cieszyć, dopóki wszyscy możemy. Dokąd szanowny pan raczy mnie zabrać?
Podjechała bliżej, leniwym końskim człapaniem i zatrzymała się przy boku wierzchowca szlachcica. Zdumiewał i zadowalał ją własny beznamiętny ton, po raz kolejny w życiu chyba. Miała wrażenie zamknięcia w kokonie emocjonalnej pustki, po którym śmigały same decyzje. Jednak do jego ścian ciasno przylepiał się strach i napięcie, czuła go jak przez szkło. Pozostawało mieć nadzieję, że nie jest kruche.
- Do mojego schronienia - odparł mężczyzna - Na poczatek pół mili na wprost a potem pewną ścieżka. Proponuję skupić się na modlitwie.
Wskazał jej kierunek dłonią.
- Niestety Jedyny nie słucha moich modlitw - rzuciła z przekąsem i przejechała pomiędzy końmi we wskazanym kierunku - Ale panowie mogą się modlić za siebie. Proszę się ruszyć, bo nie znoszę bezczynności.
Odpowiedzi nie było. Wszystkie konie ruszyły przed siebie. Zmusiła się, by jechać równym tempem i odgarniała chęć nagłego wyrwania się do przodu. Takie posunięcie równało by się kuli w plecach. A baronowa zamierzała pożyć jeszcze trochę.
Nie odjechali daleko. Z przodu doleciał ich tętent kopyt. Dwa konie w pełnym galopie. W ciemnościach w lesie … to musiała być para straceńców.
- Niech pani zachowa się spokojnie, dla własnego dobra. Przepuścimy te osoby. Może nie zwrócą na nas uwagi.
Zawróciła wierzchowca w stronę porywaczy. Oni też stanęli i cała trójka dobyła pistoletów. Szlachcic znacząco wycelował lufę swojego w jej pierś. Spotkało się to z pełnym dezaprobaty (i skrywanych nerwów) prychnięciem.
- Gdy zobaczą taką scenę, to gwarantuję, że się zatrzymają. Raczy pan nie celować tym zabytkiem w mój biust i zachowywać się jak moja obstawa, to przegalopują obok. Doprawdy, jak wam się udało w ogóle zaatakować powóz i przeżyć, nie mogę wyjść ze zdumienia.
- Jeżeli pani nie zamilknie, będzie to ostatnie zdumienie w tym życiu.
Jeźdźcy z naprzeciwka nadciągali. W półmroku ciężko było dotrzec barwy strojów ale … chyba były to mundury, a w okolicy nosili je tylko żołnierze Felerhara.
Patrzyła w stronę nadjeżdżających i słyszała głośne uderzenia własnego serca. Szklany ochronny kokon spokoju kurczył się. Obliczyła w myślach prawdopodobieństwo. Prace matematyczne pod naciskiem i w stresie nigdy nie wypadały dobrze, ale czas zacieśnił się drastycznie do kilku sekund. Przeprosiła w myślach dzielnego wierzchowca za to co robi i spięła go niespodziewanie, tak iż jego łeb oraz pierś znalazły się na linii strzału zamiast kobiety. Akurat gdy nadjeżdżający byli o kilka skoków od niej. Gwałtownie wstrzymali konie. Huknęły trzy wystrzały. Obaj żołnierze spadli na ziemię.
Kobieta miała wrażenie, że jej serce się zatrzymało, gdy las trząsł się od huku. Dopiero po ułamku chwili zdała sobie sprawę, że to nie w konia strzelano, ale nie zdążyła zobaczyć, kto padł. Zwierzę zadecydowało za nią, zatańczyło w miejscu i spłoszone rzuciło się przed siebie drogą, nieomal wpadając na dwa wierzchowce, pozbawione jeźdźców. Po drodze potknęło się o coś i Inez ze zgrozą zdała sobie sprawę, że jej rumak właśnie chyba dobił jednego z niedoszłych wybawicieli. Szklany kokon pękł i jęła nerwowo poganiać konia żywiej. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że porywacze nie umieją wystarczająco szybko przeładowywać broni.
Pościg ruszył natychmiast i w ciemnym lesie słychać już było jedynie dudnienie kopyt czterech pędzących wierzchowców.


--------
Ciąg dalszy u Blaithinn
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.
szarotka jest offline  
Stary 29-11-2010, 18:57   #42
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca Szarotka, Bothari, Blaithinn


Baronessa podeszła do kapitana z dość niepewnym wyrazem twarzy.
- Gdybym zauważyła, że wyjeżdża próbowałabym ją powstrzymać... - westchnęła cicho. - Obawiałam się, że będą z nią problemy. - dodała po chwili.
- Nie wątpię baronesso. Jednak zapewnienie bezpieczeństwa to mój obowiązek. Wysłałem już ośmiu żołnierzy. Jeżeli baronessa pozwoli - również pojadę by wszystkiego dopilnować. Służba pana barona już powróciła, więc tu powinno być bezpiecznie. - wyraz twarzy, który można było zaobserwować był mieszaniną złości, gniewu i zwyciężającej oba poprzednie - chęci działania.
- Gdyby kapitan został... - zaczęła cicho, ale rozmyśliła się. To że wyjechał było jej winą. Powinna bardziej uważać. - Uważa pan, iż jedna osoba więcej może coś zdziałać? - spojrzała na niego ze smutkiem. - Jeśli tak... - wzruszyła ramionami. - Choć zapewne baronowa wróci niedługo cała, zdrowa i niezwykle z siebie zadowolona.
Westchnął ciężko i popatrzył na nią bardzo zmęczonym wzrokiem.
- Zapewne tak właśnie będzie. Co jednak gdyby tak nie było? Ci żołnierze są sprawni, owszem. A jednak nie są to gwardziści ani oficerowie, a właśnie - żołnierze. Mogę zostawić wszystko w ich rękach i zostać tu. Tyle, że nie zostałem chyba stworzony do czekania na rezultaty a tworzenie ich. - zaciął się, odwrócił głowę w bok. Najwyraźniej - zupełnie nie wie co ma powiedzieć. Ponownie spojrzał na jej twarz. Potem skrzywił się i powiedział.
- Nie znoszę starć na zasadach wroga. A jeszcze bardziej - gdy nie znam zasad.
- Obawiam się, że w tym wypadku żadne z nas nie zna zasad... - powiedziała z namysłem. - Podpytam służbę, może będzie wiedzieć coś więcej. Wtedy zdecyduje Pan czy pojedzie. Czy może tak być? - uniosła głowę i spojrzała kapitanowi w oczy.
Skinął głową ostrożnie - Mój sierżant ponoć już rozpytał. Baronowa zasięgnęła języka o porwanej oraz podpytywała o jakieś magazyny czy szopy i … kwadrans później już nie było ani jej, ani jednego z koni. A moi wałkonie uznali, że jak baronowa weszła do domu, to jakiś czas tam zostanie i mogą się odprężyć. - pokręcił głową. - Sam nie wiem. Co jej do głowy mogło strzelić? Chyba nie pojechała sama szukać porywacza? Szczególnie, że ostrzegaliśmy ją, iż i na nasze życie ktoś dybie. - mówił o sprawie ale … jego mowa ciała była z tym całkowicie sprzeczna. Ten człowiek mówił tylko po to, by … coś mówić.
Zamyśliła się na moment.
- Może z ciekawości pojechała się czegoś więcej dowiedzieć uznając, że to może się przydać... Należałoby udać się do tej posiadłości, gdzie porwana była i zapytać czy baronowa się tam przypadkiem nie pojawiła. - zawahała się na moment. - Jadę z Panem. - ostatnie słowa wypowiedziała zdecydowanym głosem.
- Nie ma nawet mowy! - tym razem zareagował szybko. Niemal jakby go ktoś nagle oblał zimną wodą.
Spojrzała spokojnie na Felerhara.
- Ktoś powinien umiejętnie porozmawiać z tamtejszym gospodarzem, by uzyskać jak najwięcej informacji. - tłumaczyła cierpliwie. - Poza tym obawiam się, że dziś nad Panem panują emocje i to może utrudnić rozmowę.
- A Ty zawsze wszystkie emocje trzymasz na wodzy Isabello?
- zapytał poważnie. Jego nozdrza rozszerzyły się nieznacznie.
Pokręciła lekko głową.
- Nie zawsze Guntherze... - jego imię wymówiła ciepłym głosem. - Gdybym zawsze utrzymywała, nie rozmawiałabym z Tobą tak otwarcie, jak zwykle to czynię.
Z wyraźnym niezadowoleniem pokiwał głową.
- Dworskie gierki … strasznie żałuję, że nie urodziłaś się agaryjką. - po czym odwrócił się i zrobił dwa kroki w stronę stajni. - Damskie, czy męskie siodło?
Już chciała wyciągnąć rękę w jego kierunku, gdy się zatrzymał i zapytał. Odetchnęła z ulgą.
- Męskie. Zaraz wrócę, tylko się przebiorę. - powiedziała, po czym chciała odejść, ale dodała jeszcze. - Dziękuję... - I szybkim krokiem ruszyła w stronę dworu.

Gdy wyszła przebrana w męski strój, szczęśliwie omijając gospodarza - Gunther czekał już z drugim wierzchowcem. Tym białym oczywiście. Żadnych wiecej żołnierzy nie było. Rachunek do dwunastu się nie zgadzał.
- Ruszajmy zatem czym prędzej. To dwie godzinki szybkiej jazdy stąd.
Jak zwykle podał dłonie by pomóc jej wsiąść.
Tym razem przyjęła pomoc i lekko wsiadła na konia.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się delikatnie. - Zostawiasz paru żołnierzy tutaj? - zapytała siedząc już na wierzchowcu.
- Jeremi pojechał z łowczymi barona sprawdzić jak się mają tutejsze lasy i rozejrzeć się. Zaś pozostała trójka jeszcze nie nadaje się do galopad. Zresztą … mam wrażenie, ze Marinne się nimi dobrze zajmuje … - najwyraźniej i jego humor nieznacznie się poprawił. Był w stanie żartować. Choć w tonie nadal było coś nie do końca przyjemnego. Jakiś żal?
Ruszyli z miejsca galopem.
Gdyby nie przyczyna tej podróży, radowałaby się z pędu wiatru we włosach i uczucia nieskrępowanej wolności. Jak dawno nie jeździła tak swobodnie? Nie potrafiła sobie przypomnieć.
Zmrok nadchodził dość szybko. Oba konie były znakomite tak jak i ich jeźdźcy. Można było gnać przez ten las … choć ryzyko połamania końskich nóg rosło z każdą chwilą.
Zwolnili, dając odpocząć wierzchowcom. Wolniejsze tempo pozwalało na rozmowę.
- Gdybym urodziła się agaryjką nie zwróciłbyś zapewne na mnie uwagi. - odezwała się nagle.
- Wybacz, że się nie zgodzę, ale to niemożliwe. - odpowiedział natychmiast.
- Ale nie byłabym tą samą osobą.
Tętent kopyt przed nimi, przerwał rozmowę. Kapitan wyjął pistolet i gestem nakazał jej odsunąć się z drogi. Zatrzymała konia, zeskoczyła z niego i wciagnęła w krzaki.
Po czym wyjęła pistolet zza pasa i wycelowała w kierunku, z którego dobiegał tętent.

Inez pędziła tak, iż koń mało nóg nie pogubił. Tuż za nia, może ze trzy kroki - gnał znany już wcześniej szlachcic z rapierem w dłoni. Kilka długości wierzchowców dalej, pędziło jeszcze dwóch drabów. Nagle, za zakrętem wyrosła przed nią postać na koniu stojąca w poprzek drogi z wyciągniętym i wycelowanym przed siebie pistoletem. Ciemność uniemożliwiła rozpoznanie, czy to swój, czy wróg.
Nie miała wiele czasu na decydowanie. Tak naprawdę każdy wybór wydał jej się tak samo tragiczny. Ściana lasu śmigająca po bokach, z tym gęstym poszyciem, nie dawała szansy na ucieczkę konną. Ale zawsze jakąś.
Pchnęła wierzchowca mocnym ruchem ze ścieżki prosto na krzaki. Ten skręcił gwałtownie zaskoczony i potknął się padając z łoskotem. Pasażerka zaś przeleciała teatralnym ruchem nad jego łbem, prosto w kierunku kilkunastu małych sosenek. Wtedy też huknęły dwa strzały. Jeden z krzaków, a drugi - z pistoletu kapitana. Pierwszy z nadjeżdzających wywinął kozła do tyłu i zniknął za koniem.
Baronowa narobiła straszliwego rumoru wpadając na drzewka i łamiąc jedno z nich. Szczęściem były to bardzo młode choineczki. Jęk stamtąd wskazywał iż jeszcze żyje.
Kapitan wyciągnał rapier i skoczył na spotkanie nadjeżdzajacej dwójki.
Isabell zaczęła przedzierać się przez chaszcze w stronę baronowej.
Determinacja pomogła jej dostać się tam bardzo szybko. Za pośpiech ten zapłacił oczywiście kaftanik i koszula. Inez leżała z malowniczo rozrzuconymi kończynami. W ciemnościach trudno było rozeznać się w obrażeniach, ale krwi było wszędzie pełno.
Na drodze zaś trwała walka. Jeden przeciwko dwóm. Niestety - nie dało się teraz zobaczyć kto ma przewagę w praktyce, gdyż bój toczył się dobre dziesięć metrów dalej.
Malarka uklękła nad baronową i leciutko poklepała ją w policzek, by sprawdzić czy jest przytomna.
- Baronowo?
Początkowo nie otwierała oczu, słysząc przedzierające się w jej stronę stworzenie. Macała już obolałą ręką dookoła w poszukiwaniu odpowiednio solidnej gałęzi, której przeznaczeniem miało być rozbicie się na głowie napastnika. Gdy jednak usłyszała dobrze znany głos, cios nie doszedł do skutku.
- Isabell? - wychrypiała, prędzej spodziewając się na miejscu kobietki jakiegoś deviria - To jakiś sen czy robisz za wybawicielkę?
- Nie śnisz, więc pozostaje druga opcja... - odparła spokojnie. Przyglądała się Inez próbując wypatrzeć miejsca, z których krew wypływa. - Jesteś w stanie usiąść? - próbowała jej pomóc.
- Siedź cicho, bo nas usłyszą - złapała baronessę ową ręką, która przed chwilą dzierżyła kij, za kaftanik i pociągnęła w dół. - Kto tam się bije? Widzieli jak tu szłaś?
Walka trwała nadal. Choć przed momentem jeden z walczących zwalił się z konia na ziemię.
- Gunther się nimi zajął... - szepnęła i ponownie usiadła, by zacząć ładować pistolet.
- Sam? Z trzema? To zabieramy się stąd, idź przez młodnik. - klnąc i stękając oraz mnąc choinki podźwignęła się do jako takiej siedzącej pozycji.
- Z dwoma, jeden już leżał, gdy się do Ciebie przedzierałam. I zaraz tam pójdę, ale muszę go załadować. - wskazała broń.
I właśnie w tym momencie z koni spadły kolejne dwa ciała. Dwóch mężczyzn przez moment okładało się na ziemi, po czym … nastała cisza. Baronowa położyła dłoń na pistoleciku towarzyszki, jakby spodziewała się, iż sam z siebie narobi hałasu i zastygła w bezruchu zasłuchana. Baronessa wstała szybkim ruchem próbując coś wypatrzeć, przez chwile nasłuchiwała i ruszyła najciszej i najszybciej jak potrafiła w stronę drogi.
Gdy dotarła do skraju, dojrzała mężczyznę, powoli próbującego powstać. Aktualnie znajdował się na klęczkach. Szło mu to bardzo kiepsko z powodu wbitego w bok sztyletu.
- Gunther... - wyszeptała przerażona i podbiegła do mężczyzny próbując pomóc mu wstać. Tylko dzięki temu nie poleciał z powrotem na ziemię. Potrząsnał głową i wychrypiał.
- Co z baronową?
- Nic jej nie jest, ale Ty... Czekaj... - zerknęła na sztylet i wykrzywiła się nieznacznie. W głosie dało się słyszeć lekką panikę. Ściągnęła szybko kaftanik, podarła go na dwie części posiłkując sie sztyletem. Z jednej robiąc pasy.
- Uważaj... - ostrzegła i jednym wprawnym ruchem wyciągnęła sztylet natychmiast przykładając kawałek materiału, by zatamować krew. Kapitan jęknął i opadł na kolana.
Krzaki stęknęły, chrupnęły i zaszeleściły. Aż w końcu wyłoniły podrapaną, potarganą postać, skrzywioną i ponurą jak chmura gradowa. Kobieta - w niewielkim stopniu kojarząca się w tej chwili z arystokratką, omiotła spojrzeniem arenę walki i trzy trupy oraz nieruchome ciało jej konia. Sposępniała jeszcze bardziej, ale nie ściskała już tak kurczowo w dłoni odłamanej gałęzi z sosnowymi igiełkami. Nie poświęciła wiele uwagi siedzącej parze, najwyraźniej uznając że zbytni tłok przy niesieniu pomocy jest szkodliwy. Zamiast tego zajęła się łapaniem koni.
Isabell zagryzła wargi i pozostałym materiałem zaczęła obwiązywać ranę Felerhara.
- Przed nami, jakiś kwadrans … tą drogą jechało dwóch naszych żołnierzy … - wypowiedział z trudem kapitan.
- Już nie jadą, kapitanie - mruknęła Inez podprowadzając dwa wierzchowce porywaczy. - Raczej już nigdzie nie pojadą. Ale my powinniśmy i to zaraz. Da pan radę wsiąść?
W chwili gdy powiedziała o śmierci żołnierzy, kapitan skurczył się w sobie i oklapł. Malarka wzięła dłoń Gunthera w swoją, by jakoś go pocieszyć. Odetchnął i wstał z pomocą kobiety.
- Więc wracajmy. Powie pani mojemu sierżantowi, gdzie polegli, by mógł pojechać po ciała.
Baronowa kiwnęła głową zdawkowo. Nie miała jakoś ochoty, mimo swego agresywnego nastawienia do świata w chwili obecnej, wyłuszczać rannemu, że kompletnie nie pamięta, gdzie padli jego żołnierze i czy ciała zostaną tam do rana.
- Jeszcze chwileczkę... - odezwała się baronessa i skierowała w stronę ciał. Po czym zaczęła je przeszukiwać, uważając, by nic nie umknęło jej uwadze.

c.d.n.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 29-11-2010, 18:58   #43
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
c.d.

Zgodnie z przewidywaniami, najciekawszy był list w ubraniu owego szlachcica. Osoba, która go napisała (Niejaki Edward Treuz) dziękowała szczęściu jakie ich spotkało, czyli iż Tomas Beuer (denat) zauważył wysiadające ze statku panie i zorientował się iż pojadą w te okolice. Wydawał się szczerze rozradowany tym, bo szlachecka krew jest niezbędna do ich działań. Niestety - natura tych działań nie była ujawniona. List pisany był w języku doryjskim … co było już conajmniej ciekawe.
Również jeden ze sług posiadał przy sobie pismo a w zasadzie listę imion (czasem imion i nazwisk) jakichś kobiet. Część z nich była skreślona. Ostatnie na liście były wszystkie cztery panie przybyłe tu z polecenia hrabiego Berlay. W połowie listy lśniło nazwisko siostrzenicy sir Relmiego. Przekreślone tak, jak skreśla się sprawy już załatwione. Ciężko ustalić w jakim języku jest ta lista, choć po minucie obie panie dały by sobie głowę uciąć, że pisał ją ktoś kto zna tylko Eliarski. Łącznie jest na niej 17 imion (w tym dziewięć skreślonych) i 5 imion z nazwiskami (jedno skreślone).
Oprócz tego szlachcic posiadał oczywiście pękatą sakiewkę, sygnet rodowy, dobrej roboty rapier i nienabity pistolet. Obwiesie z którymi podróżował - tylko po rapierze i pistolecie. Choć jeden z nich (nie ten z pismem) miał pod ubraniem dość specyficzny amulet…



- Sądzę, że należałoby pokazać tę listę naszemu gospodarzowi. Może zna którąś z tych, która miała być celem. - Inez wskazała palcem na nie skreślone imiona, odpychając drugą ręką natrętny pysk konia. - Pokażcie mi ten amulet.
Isabell ściągnęła amulet z szyi nieboszczyka i podała baronowej.
- Może ojciec Rubinshei coś będzie wiedział... Może to jakaś dziwna sekta?
Badaczka powiodła opuszkiem palców po rytach i poskrobała paznokciem niebieski okrąg wisiora.
Wykonanie było nadzwyczajnie dokładne, ale i nowe. Nic nie wskazywało na to, by miał to być antyk. Za to koszt takiego amuletu musiał być bardzo wysoki i nikt nie podarował by go służącemu. No i to właśnie ten służący sprawił tak wielką trudność kapitanowi. Górną krawędź wisiora stanowiły pięknie oszlifowane granaty, wnętrze zaś zrobiono z drobniutkich turkusów. Całość konstrukcji była srebrna … i warta pół solidnej wsi.
- Może zbada Pani to dokładnie później... - odezwała się malarka po chwili dość oschle. Nie mielli teraz czasu na dokładne badania, Felerhara należało porządnie opatrzeć. - Powinniśmy wracać. - wyciągnęła rękę po amulet.
Inez obdarzyła koleżankę nic nie mówiącym spojrzeniem, po czym przeniosła je na rannego mężczyznę. Założyła łańcuszek na szyję energicznym ruchem i podprowadziła sobie bokiem konia.
- Pojedzie pani z nim, jak sądzę, by nie spadł. - bardziej stwierdziła niż zapytała i w akompaniamencie bolesnych syknięć wlazła na siodło.
Isabell prychnęła cicho niczym rozjuszona kotka, gdy baronowa założyła łańcuszek na szyję, ale nie skomentowała, wzięła jeszcze rodowy sygnet i poszła po konie jej i kapitana.
Nagle Inez poczuła występujący na jej czoło pot. Zachwiała się w siodle i … była by spadła. Chwyciła się w ostatniej chwili. Siły uchodziły z niej w tempie natychmiastowym.
Zdezorientowany koń postąpił krok w bok, nie wiedząc dlaczego jego pasażerka zachowuje się tak niejednoznacznie. Baronowa tymczasem usiłowała zapanować nad kakofonią myśli. Była ciężej ranna niż sądziła? Może jednak coś złamała? Obiła organa wewnętrzne? Zbyt dużym wysiłkiem było wdrapanie się na konia?
Świat zaczął pomaleńku wirować. A przed oczyma, nagle … pojawiło się niebieskie oko. Ni stąd ni zowąd. Było wszędzie, gdziekolwiek spojrzała. I czuła, że słabnie.
Baronessa podeszła do kapitana ciągnąc za sobą Jagana i ignorując przy tym zupełnie badaczkę.
- Pomóc Ci? - wskazała na konia niepewnie.
- Chyba sobie poradzę. - Gunther wstał trochę już pewniej i nagle … wbił spojrzenie w zataczająca tułowiem na koniu baronową. Isabell podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem.

Bardziej dobitnego przekazu być chyba nie mogło. Ręka powędrowała do szyi i jakimś mozolnym wysiłkiem zdołała przeciągnąć łańcuszek przez głowę, tak by ostatecznie amulet znalazł się w dłoni. Inez patrzyła na niego przez długą chwilę tępym wzrokiem.
- Może jednak Pani będzie potrzebować pomocy w jeździe?- zapytała baronessa.
I w tej chwili pani naukowiec zsuneła się z konia. Upadła na ziemię z gruchotem i niemal bezwładnie. Amulet potoczył się po ziemi.
Malarka zaklęła cicho i pobiegła w stronę leżącej kobiety.
- Podaj mi rękę. - drugą starała się objąć Inez by jakoś ją podźwignąć. Leżąca jęknęła i zaklęła cicho, ale tak obrazowo, że najśmielszy szewc by się schował.
- Oko Valdoru...- wyszeptał kapitan i podniósł amulet kawałkiem patyka. - Straszne ścierwo.
- Taka stara krowa i dała się nabrać... - warknęła pani de Chavaz na poły do siebie, na poły do nikogo.
- Miała to na szyi... - zwróciła się w stronę Felerhara.
- Domyśliłem się. To tak działa. Jest pani kobietą o silnej woli baronowo. Całe szczęście. Słabszym ludziom nic nie robi … tylko przejmuje ich umysły. Silnych najpierw musi osłabić. Starciłem kiedyś przez to pięciu żołnierzy.
- To nam... daje całkiem ładny... obraz bandy, która mnie napadła... - sapnęła głucho potłuczona, cała emanująca złością i irytacją.
- Może następnym razem, w końcu, mnie posłuchasz. - niemal syknęła do badaczki. W zamian została obdarzona tak zimnym spojrzeniem, że kocioł lawy natychmiast poczułby się, na miejscu Isabell, zobowiązany do zamarznięcia. Malarka jedynie wzruszyła ramionami.
- Ale nie czas teraz na to... Jesteś w stanie wstać? Jechać z Tobą?
Baronowa zamruczała coś średnio zrozumiałego, co brzmiało trochę jak “pilnuj swojego kapitana”, po czym zgramoliła się z ziemi z bardzo nieszczęśliwą i złą miną, po czym złapała wodze podprowadzonego konia.
- Jak sobie baronowa życzy. - odpowiedziała baronessa równie cicho z nutką ironii w głosie po czym również wstała i podeszła do kapitana.
- To trzeba do jakiejś juki wrzucić, tak by nie dotykało przypadkiem konia. Nie wolno do kieszeni, bo wtedy będzie po prostu wolniej na człowieka działało. Zostawić tu też było by zbrodnia, bo cholera wie, jaka głupia baba przymierzy …
Zmęczony i ranny Gunther wyraźnie tracił pamięć o etykiecie i godnym zachowaniu, ale na ironii tylko zyskiwał.
- Szczególnie, że już jedna się taka znalazła... - odparła cicho Isabell i poszła po juki do konia jednego z bandytów, by po chwili wrócić do Jagana.
- Pozwoli mi założyć? - zwróciła się do kapitana.
- Tak. Ciebie już zaakceptował.
Inez po kilku próbach, w bolesny sposób obrazujących się na jej wyrazie twarzy, w końcu zdołała - w mało powabny sposób - wciągnąć się na siodło.
Malarka ostrożnie zaczęła zakładać juki mrucząc coś do konia przy okazji.

Dalsza jazda przebiegała już bez dodatkowych zakłóceń i prawie dwie godziny później cała trójka przejechała bramy posesji barona. Natychmiast obskoczyła ich służba domowa oraz ich prywatna a także podeszło sześciu żołnierzy. Jak widać - niektórzy wrócili już z patrolu.
- Arsen - weź trzech ludzi i pojedzcie drogą w kierunku rezydencji sir Relmiego. Gdzieś po drodze leży dwóch naszych. Nie wiem jak daleko. Weź na wszelki wypadek medykamenty i dodatkowe konie. I pospieszcie się ...
Szybko też w morzu pytań wyłowili informację, że gospodarz położył się, gdyż słabo się poczuł.
- Pomóżcie szybko kapitanowi, jest ranny. Należy go porządnie opatrzeć. - zaraz gdy Gunther skończył mówić zaczęła wydawać polecenia. - Niech ktoś zbada również panią baronową... - dodała schodząc z konia. W całym rozgardiaszu szepnęła jeszcze Marinne by pomogła przy kapitanie.

Pani de Chavaz nie prosiła o pomoc nikogo, przeżywając w duchu chyba swoją małą porażkę naukową i zostawiając konia na dziedzińcu powlokła się do swoich pokoi. Najwyraźniej zamierzała zająć się sobą samodzielnie.
Baronessa, gdy upewniła się, że kapitana został otoczony opieką, również udała się do swego pokoju, by przebrać się w suknie.
Kwadrans później wróciła do pokoju Marinne.
- Pani. - dygnęła - Kapitan jest już opatrzony. Tutejszy cyrulik już oczyścił i zszył obie rany. Na szczęscie są czyste i proste. Według niego nie ma powodów do zmartwień. Zakazał jednak jutrzejszych łowów. I o te właśnie łowy mam zapytać, bo łowczy nie wiedzą, czy szykować wszystko i budzić nas rankiem, czy też nie. Kapitan uważa, że poradzi sobie i jedyne czego mu trzeba, to dobre przespanej nocy. Dał mi do zrozumienia, że łowy prawdziwe były by kłopotem, ale nasza przejażdżka we właściwym celu - już nie.
- Odczekajmy lepiej jeszcze jeden dzień...
Stukanie przerwało Isabell dalszą wypowiedź. Wkroczył Rubinshei.
- Pani Isabell. Co z jutrzejszą wyprawą? Abyśmy mieli więcej swobody … dosypałem trochę trecierza do wina barona, przez to z nami nie wyruszy i będziemy mieli spokój. Słyszałem jednak, że były jakieś komplikacje na drodze …
- Owszem... - westchnęła. - Proszę usiąść, to troszkę dłuższa opowieść. - wskazała fotele i sama na jednym usiadła. - Pani baronowa samotnie udała się do sąsiedniego majątku, chyba chcąc dowiedzieć się czegoś o porwanej. Tego jeszcze nie ustaliłam, nie było czasu. Po drodze spotkała owego szlachcica, który już nas raz zaatakował. Zdołała mu uciec i wywiązał się pościg, na który natknęliśmy się oboje z kapitanem. Wywiązała się walka, szlachcic wraz ze swymi sługami nie żyją, ale kapitan został ranny. Dwójka z jego żołnierzy, którzy wcześniej zostali wysłani na poszukiwania baronowej również nie żyje. Gdybyśmy nie udali się na poszukiwania naszej pani naukowiec, to zapewne byśmy już jej nie zobaczyli...
Pokiwał głowa. - To w miarę normalne u naukowców zachowanie. Lecieć gdzieś za swoją wizją, nie zwracając uwagi na Boży Świat. Niech się pani przyzwyczai i … przygotuje na to. Czy rany kapitana uniemożliwiają wyjazd? Bo ja pomimo wszystko proponował bym pojechać, o ile nie jest to wykluczone. Powody są dwa. Pierwszy to spowodowana przeze mnie choroba gospodarza i większa swoboda na łowach. To umożliwi nam spokojne “zgubienie się” w lesie i odnalezienie po kilku długich dniach. Druga sprawa to pogoda. Teraz jest ładnie. Za tydzień przyjdą śniegi. Dopiero wtedy będziemy mieć problem z umknięciem stąd.
Matranka musiała przyznać rację Rubinsheiowi. Jej objekcje mogłyby być dość jednoznacznie zrozumiane.
- Zastanawiałam się nad jednym dniem opóźnienia, by nie wyglądało to zbyt dziwnie, że wyruszamy z rannym kapitanem na łowy zaraz następnego dnia, ale jeśli choroba barona jest przez pana wywołana... to rzeczywiście byłoby lepiej wyruszać jutro...
- Przepraszam, ze zrobiłem to bez konsultacji. Jednak wcześniej źle się czułem sam a potem … wszyscy gdzieś zniknęli. Pozwoliłem więc sobie na samowolną decyzję. A nagłość wyjazdu możemy zrzucić na gorącą kapitańską głowę. Sądzę, że … jakaś scenka przed gospodarzem na ten temat nie była by od rzeczy. Ah … pozwoliłem sobie spakować nas w cztery końskie juki. Są w stajni pod sianem. Jest tam wszystko co może być nam potrzebne.
Pokiwała lekko głową.
- W tej sytuacji scenka byłaby dość przydatna... I dziękuję, że zadbał ojciec o rzeczy. - westchnęła cicho. - Jest jeszcze jedna sprawa. Szlachcic ten miał interesujący list i listę. - wstała, by z toaletki zabrać obie kartki papieru i podała Rubinsheiowi, by usiąść ponownie. - Proszę spojrzeć.
Mnich spojrzał na listę, potem na pismo i ponownie na listę.
- Dziwne. Czyli tak na prawdę, nadzialiśmy się na porywaczy działajacych w tej okolicy i nie ma to związku z nami?
- Na to wygląda, choć to rzeczywiście dziwne... I jeśli działali tylko w okolicy to czemu tak się cieszyli, że tu przybyłyśmy... Skąd o nas wiedzieli?
- Tego raczej już nie odkryjemy. Może to przypadek? Chyba, ze zamierza Pani oprócz zajęcia się powierzona nam sprawą zająć się też śledztwem w sprawie zniknięć i porwań kobiet z okolicy. Godne to pochwały i mogę tylko przyklasnąć.
- Jeśli będzie możliwość, by zająć się tą sprawą chętnie bym to zrobiła. Tym bardziej iż nas to również dotyczy. Najpierw jednak zobaczmy nasz cel, by dokładnie wiedzieć czego się spodziewać.
- To nie przeszkadzam Pani dłużej. Proszę się dobrze wyspać, bo ruszamy przed świtem. Mam już pewien pomysł jak urwać się pilnującym nas łowczym …

Tu uśmiechnął się leciutko, po czym znowu spoważniał.
- Jedyny z tobą Pani. - I wyszedł. Dopiero wtedy malarka zorientowała się, że nie wspomniała o amulecie. Trudno, jutro to zrobię...
Spojrzała z namysłem na Marinne.
- Zatem jak słyszałaś... - westchnęła cicho. - Tylko mam prośbę. Chciałabym w spokoju porozmawiać z kapitanem, a nie wypada, bym zerkała kiedy nadejdzie taka okazja.
- Oczywiście. Będę obserwowała co się u niego dzieje i dam znać gdy droga będzie wolna. - Minka dziewczyny zdecydowanie sugerowała, że podejrzewa swoją panią o jakiś konkretny temat rozmowy. Szczególnie, że miała toczyć się w nocy i bez świadków ...
 
Blaithinn jest offline  
Stary 30-11-2010, 10:48   #44
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Baronessa przemknęła korytarzem do pokoju kapitana. Tam zatrzymała się, zapukała i wślizgnęła szybko do środka.
- Gunther? - zapytała cicho stojąc jeszcze pod drzwiami. Mężczyzna uniósł głowę.
- Isabell - w głosie łatwo było odczytać radość. - Zapraszam. Zapewne przychodzisz wybić mi z głowy pomysły o jutrzejszych łowach …
Podeszła spokojnie i usiadła obok łóżka. A on w tym czasie usadowił się w pościeli.
- To byłoby najlepsze, co mogłabym zrobić, ale nie sądzę, by mi się udało... - spojrzała na kapitana uważnie. - Zawsze jednak mogę próbować. - uśmiechnęła się lekko. - Pomyślałam jednak, że jeśli tak bardzo chcesz jechać... - zerknęła pytająco. W odpowiedzi uniósł brwi. Jakby nie wierzył w to co słyszy. Potem uśmiechnął się szeroko.
- Jeżeli Ty jedziesz, to ja też. Choćbym miał się do konia przywiązać. Na szczęście nie jest to potrzebne - zaznaczył szybko - A co do chcenia … czy mamy wybór? Wcześniej czy później jechać trzeba. A konowałom nie ufałem nigdy. Czuję się na tyle dobrze, że przeze mnie nie ma powodu spowalniać wyprawy. Chyba, że z panią doktor jest nie najlepiej ...
- Podejrzewam, że ona nawet gdyby czuła się źle, to jutra sama chciałaby tam jechać... - westchnęła cicho. - I jak widać po dzisiejszej eskapadzie pewnie by pojechała sama... - pokręciła lekko głową. - Co do wyboru... nie będę Cie namawiać byśmy zostali, ale... - zawahała się na moment. - Będziesz jutro rano musiał zrobić awanturę, że chcesz jechać. By wyglądało do przekonywająco, inaczej mogą się pojawić pytania czemu Cie ciągniemy na łowy w tym stanie. - spojrzała niepewnie na Gunthera nie wiedząc jak zareaguje. Spochmurniał w jednej chwili. Najwyraźniej tego typu zagrywki nie pasowały zupełnie do jego światopoglądu.
- Nie podoba mi się to - nie ukrywał wątpliwości, które przecież wypisane były na jego twarzy - … ale niech będzie. Dopóki nie będę musiał kłamać … zgoda. Nie znoszę tych waszych intryg - westchnął na koniec ciężko.
- Dziękuję... - w głosie dało się słyszeć ulgę. Nie chciała rozegrać całej sytuacji bez wiedzy Gunthera, ale gdyby było to konieczne zrobiłaby to. - I uwierz, że w takich chwilach również wolałabym być agaryjką. - uśmiechnęła się delikatnie po czym uścisnęła dłoń kapitana i wstała.
- A teraz wypoczywaj. Dobrej nocy.
Nie puścił dłoni. Przez moment trzymał palce, tak jakby miał jeszcze jakąś sprawę. Patrzył na jej twarz, jakby chciał coś wyczytać … a może tylko zbierał się na odwagę? Nie powiedział jednak ani słowa przez kilka długich uderzeń serca. Ona również zastygła w bezruchu i wpatrzona, w jej oczach malowała się troska i coś jeszcze. Pokusa by nachylić się i ucałować jego usta była silna, ale powstrzymała się. Uśmiechnął się, jakby zobaczył coś co chciał zobaczyć, a może nawet odczytał te pragnienia. I najwyraźniej to mu wystarczało. Uścisnął dłoń delikatnie i powiedział:
- Dobrej nocy Isabell.
Odwzajemniła uśmiech i delikatne musnęła palcami jego policzek.
- Spij dobrze... - powiedziała ciepło, po czym skierowała się do drzwi.

Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła za nimi Marianne, stojąca jak gdyby nigdy nic przy futrynie na przeciwko. Choć spódnica służącej właśnie opadała, jakby jeszcze przed chwilą była w ruchu … Isabell zerknęła na dziewczynę i uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję, że pilnowałaś.
- Zawsze do usług, moja pani. -
Dziewczyna dygnęła. Minę starannie maskowała, lecz gdyby ktoś był mistrzem w czytaniu z niej, poznał by w tym mordkę opitego śmietanką kota, którego jeszcze za to pogłaskano i podrapano za uszkiem ...

* * *

Służba gospodarza budziła wszystkich na dwie godziny przed świtem. Chwilę później zaproszono wszystkich na proste, ale treściwe śniadanie. Nie minęła godzina, gdy w las wyjechała grupa dwudziestu koni. Brak było gospodarza, który nadal bardzo cierpiał z powodu choroby żołądka. Zdołał tylko życzyć obfitych łowów i przekazać gości pod opiekę swojego łowczego.

Początkowo cała grupa jechała razem. Potem zaś - rozdzielono się na trzy. Po lewej stronie pojechali ludzie barona, po prawej - żołnierze Gunthera. Środkiem - grupa łowców, czyli baronowa Inez Daae, baronessa Isabell de Vicconi, kapitan Gunther Felerhar, ojciec Rubinshei, młody student Antoni Biull, Marianne oraz Bianka i trzech rannych, ale już trzymających się nieźle w siodłach żołnierzy.


Doktor Daae wyglądała na najbardziej niewyspaną z całej grupy. Dokładnie tak, jakby położyła się spać na godzinę przed pobudką. W kilku miejscach na jej dłoniach i twarzy znać było ślady po wczorajszej eskapadzie. Również i w jej ruchach, dominowała ogromna ostrożność.

Podobnie Antoni - praktycznie spal w siodle. Ponoć całe trzy dni spędził z herbarzami rodowymi barona i pamiętnikami. Pochłonęło go to tak głęboko, że wczorajsze zamieszanie najzwyczajniej przespał. A gdy już się obudził - znowu siadł do ksiąg.

Baronessa wyglądała godnie i pogodnie jak zazwyczaj. Siedziała w siodle prosto, kierowała koniem z gracją i do wszystkich odnosiła się życzliwie. Nawet do kapitana Gunthera, który wczesnym rankiem zrobił straszliwą awanturę o to, ze chciano go zostawić. Sam oporządził swojego konia i wyszykował się do drogi. Potem starał się nie pokazać, jak bardzo doskwiera mu rana po sztylecie. Nie krzywił się, nie narzekał ... i jechał jak gdyby kij połknął.

Za to Ojciec Rubinshei był w doborowym humorze. Jechał, dowcipkował, opowiadał historyjki żołnierzom i służbie. Widać było, że odżył wreszcie i teraz chciał już tylko zająć się pracą.

Pierwszy popas urządzono koło ósmej rano. To tam ułożono plan łowów. Wtedy też rozpakowano wieziony przez jednego jucznego konia "prezent od baona". Osiem przepięknych nordyjskich karabinów. W jaki sposób baron wszedł w posiadanie tak rzadkiej i cennej broni? On, człowiek o którym mówiono, że do boju ruszyłby najchętniej w płycie, z kopia w reku i kusznikami strzelającymi nawija za plecami? Trzeba było szybko zrewidować poglądy. Żołnierze sprawnie tłumaczyli wszystkim zasady posługiwania się tym najnowszym krzykiem mody w dziedzinie osobistej, długolufowej broni palnej. Gunther, wyraźnie zachwycony opowiadał baronessie, zapomniawszy o jakichkolwiek wcześniejszych niesnaskach. Wszak nordyjski karabin ma podobny do muszkietu zasięg, ale jest dwa kroć celniejszy. Ładuje się szybciej z uwagi na gotowe pakiety nabojowe a i zamek jest łatwiejszy w obsłudze i nie wymaga ani kluczyka do nakręcania ani lontu do odpalania. Wystarcza zwykłe odciągnięcie kurka ... ale nie trzeba podsypywać prochu. Dzięki temu broń jest o wiele bardziej niezawodna. Cała grupa przetestowała broń w strzelaniu do okolicznych drzew. Niedosiężną mistrzynią celności okazała się ... Bianka, za nim był ojciec Rubinshei i (kolejna niespodzianka) Marianne. Dopiero potem jako strzelcy uplasowali się (wspólnie, ta dwójka zdawała się wszędzie już być razem) Isabell i Gunther. Derek, łowczy barona, ponoć mistrz tej broni, był wstrząśnięty.

Później, za radą Rubinsheia, podzielono się na czteroosobowe grupki i ... ruszono w teren. Traf chciał ... że wszystkie grupki gości barona szybko zawróciły do koni (które dziwnym trafem były przez pozostałych w obozie 3 żołnierzy przygotowane do drogi) i jeszcze szybciej pomknęły na zachód. Prowadził ojciec Rubinshei i choć miał pewne problemy, uznał, że na wieczór będziecie obozować przy katedrze.

Tak też się stało. Z głębokiego lasu wyszli (bo konno dawno już nie dało się jechać) na ogromną polanę, po środku której stała katedra.


Tylko jedna ściana, choć fundamenty a nawet i podłogi już stały na całym obszarze przyszłej (i niedoszłej katedry). Dziwne było, iż podmurówka wszędzie była czarna, tak jak we wszystkich innych rodiańskich katedrach. Jednak postawionej ścianie daleko było do tego. W ostatnich promieniach jesiennego słońca pysznił się biały kamień. Zadziwiające były też figury. Na pierwszy rzut oka przypominały świętych. Lecz jakich świętych czczono tak dawno temu? Czy nie są to przypadkiem deviria? Niestety - nim naukowcy zbliżyli się na tyle, by przyjrzeć się pomnikom - słońce zniknęło za drzewami i zaczęło robić się zimno.
- Chodźcie za mną. Pani też Inez. Tu jest jedno doskonałe miejsce na obozowisko. Potem weźmiemy pochodnie i obejrzymy sobie jeszcze trochę a później spać. W ciemnościach można tu nogi połamać ... a i nie należy kusić losu. Ta katedra nie jest wyświęcona. Deviria lubią podobno to miejsce.

Obóz rozbito. Potem prawie cała grupa ruszyła do katedry. Po nocy ... las wcale to a wcale nie wyglądał przyjemnie.


Szli więc dość zwartą gromadką, ściskając oręż i rozglądając się dookoła. Tak jakby lada moment gdzieś z mgły (dość nienaturalnej przecież o tej porze) mogło wyskoczyć ... w zasadzie nie wiadomo co. Również i sama katedra wyglądała teraz zupełnie inaczej. Ciemności wydobyły z niej zupełnie odmienny charakter i nawet pochodnie nie mogły tego zmienić.


Rozeszli się badać różne elementy katedry. Grupkami po dwoje, czy troje. Rubinshei pokazywał gdzie odnalazł co. Którędy wchodzi się do wnętrza, gdzie miał stanąć ołtarz, wskazał bloki materiałów do budowy teraz porośniętych zielskiem. Krążono, aż do momentu, gdy Marianne krzyknęła przestraszona. Zaraz zjawiła się tam cała grupa.

Za katedrą, tuż przy skrawku nie postawionej ściany, ktoś zbudował niby ołtarz. Jego płyta pokryta była warstwą zaschniętej, ale niezbyt starej krwi. Także dookoła w trawie, znać było jej ślady. Bez trudu też odnaleziono odciski ludzkich, obutych stóp oraz końskich kopyt. Także i symbol oka pojawiał się w okolicy kilkakrotnie.

To odkrycie położyło kres dalszemu, nocnemu badaniu katedry.
 

Ostatnio edytowane przez Bothari : 30-11-2010 o 11:17.
Bothari jest offline  
Stary 30-11-2010, 14:14   #45
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Dnia następnego skoro świt wszyscy stawili się w katedrze. Nic się nie zmieniło i łatwiej było zbadać wszelkie możliwe ślady.

Najbardziej interesujący był ołtarz. Uczyniono go z pięciu kamieni. Cztery stanowią podpory, dla ostatniego - największego i płaskiego. W biały wapień wsiąkło już bardzo dużo krwi. Na krawędzi płyty głównej wyryto oka. Kolejne, duże zdobiło środek tejże. Pod kamieniem opodal schowano woreczek z kadzidłami. Po oględzinach ojciec Rubinshei orzekł, że gdy był tu trzy miesiące temu - ołtarza nie było i że w między czasie zabito tu przynajmniej pięć osób. Najprawdopodobniej kobiet. Jeremi dorzucił spostrzeżenie, że przychodziła tu cała grupa osób i ostatni raz byli pewnie z tydzień temu. A potem ... odnalazł zbiorową mogiłę ośmiu kobiet.

Był to zwykły dół. Martwych nikt tak na prawdę nie chował a zostawił na żer dzikich zwierząt a może deviria. Kości rozwłóczone były po okolicy tak jak i przegniłe resztki ostatniego z ciał. Na rozkaz Felerhara, żołnierze zaczęli kopać grób. Wczoraj w nocy grzebali dwóch swoich towarzyszy ... a ojciec po raz drugi w krótkim czasie odprawił ceremonię pogrzebową.

Dwójkę naukowców bardziej zaintrygowały inne miejsca.

Figury na przedniej (przypomnijmy - "I jedynej!") były zdecydowanie nieludzkiej roboty. Postacie tak samo ludźmi nie były, choć ubrane były w stroje matrańskie z II wieku przed Prorokiem. Deviria te nie były jednak ludem Ish, jak podejrzewano wcześniej, choć zachodziło wiele podobieństw. Ani jednak Rubinshei, ani Inez ani nawet Isabell nie potrafili ich nazwać. Dopiero Gunther przypatrzywszy się im przez dłuższą chwilę orzekł:
- To półelfy. Zabijałem to ścierwo wystarczająco długo, by rozpoznać i teraz. Nigdy się tak jak tutaj nie ubierają, co mnie początkowo zmyliło ale ... oczy, uszy, twarze, postura - typowe półelfy. A tamten na samej górze, to chyba nawet elf czystej krwi. Najgorsza swołocz z pośród tego, co najeżdża Agarię.
Antoniemu udało się dostać do jednego z balkonów i potem opisywał pozostałym badaczom fakturę i wykonanie posagów. Były bardzo gładkie, wyszlifowane, pomimo stania przez półtora tysiąca lat. Miały bardzo delikatne rowkowania. Ktoś poświęcił każdej setki godzin pracy.

Drugą tajemnica były dwa rodzaje kamienia i ... dwa rodzaje architektury. Fundamenty stawiali bez wątpienia rodianie. Dokładnie ten sam styl i technika wykonania. Natomiast ścianę postawił ktoś później, starając się wiernie wzorować na poprzednikach. Nie wyszło to zbyt dobrze. Twórcy mieli niezwykłą wiedzą architektoniczną (postawili wszak samotną ścianę, bez żadnych podpór i ściana ta przetrwała tyle czasu!) ale nadal dużo brakowało im do rodian. I dlaczego nie użyli wytrzymałego, czarnego rodiańskiego kamienia, tylko tego białego?

Trzecim elementem były podziemia. Część, która zwykle bywa w katedrach, wyglądała identycznie. Pomieszczenia które identyfikowano jako magazyny, kuchnie, sale mieszkalne i jadalne rodiańskich kapłanów oraz katakumby dla zmarłych - wszystko było na miejscu. Tyle, że z połowy tych pomieszczeń wyprowadzono dodatkowe korytarze. Te zaś wędrowały w głąb ziemi, w wszystkich możliwych kierunkach.

Przedmioty, których próbki przywiózł Rubinshei były zgromadzone teraz w jednym pomieszczeniu (jadalni). Leżały tu w ogromnym stosie. Ponoć przy poprzedniej wizycie leżały w różnych pomieszczeniach. Między nimi badacze odnaleźli kilka "Valdorskich oczu", parę innych amuletów - nieznanych nikomu, tysiące posażków przedstawiających deviria. Część pokazywała i ludzi, ale najczęściej jako niewolników. Jeden przedstawiał scenę kopulacji kobiety i deviria ludu Ish. Inny - dwóch ishów skłaniających się ludzkiej kobiecie. To były jednak wyjątki.

Oprócz amuletów i posażków były i malowane kule, płaskorzeźby, naczynia (zdobione), niewielka ilość broni i biżuterii. Materiały były różne: drewno, żelazo, brąz (sporadycznie srebro czy złoto) a nade wszystko - kamień. I w zasadzie wszystko można było uznać za sztukę. Isabell nie miała wątpliwości - to wszystko były wytwory ludu Ish. A na dokładkę - pasowały jak pięść do oka do rzeźb i samej katedry.
 
Bothari jest offline  
Stary 02-12-2010, 11:25   #46
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Poranek był dla baronessy niezwykle trudnym momentem. Przebudzona, nim jeszcze słońce wstało, przez odgłosy zbierających się do drogi, wychynęła z namiotu, by stwierdzić, że jeśli się nie pospieszy baronowa pierwsza będzie miała dostęp do znaleziska. Na to Isabell nie miała zamiaru pozwolić. Krzyknęła, że też jedzie i szybko się przebrała.

W ciągu krótkiej podróży do katedry w zasadzie w ogóle się nie odzywała. Nie zwracała też za bardzo uwagi na kapitana jak i swe służące marudząc tylko pod nosem coś o idiotycznym pomyśle zrywania się, gdy jeszcze jest ciemno.

Dopiero ponowny widok okrwawionego ołtarza i odnalezienie ciał wstrząsnęło nią na tyle, by zaczęła zachowywać się normalnie.
Symbol oka na kamieniu nie pozastawiał wątpliwości, iż ich niedoszli porywacze właśnie tu zaciągali swoje ofiary. Malarka wzdrygnęła się na myśl, jaką śmiercią umarły te biedne kobiety. Ciał było osiem... a na liście skreśłono w sumie dziesięć kobiet... Może jeszcze była szansa, że dwie żyją? Matranka uznała też, że będzie musiała skontaktować się z pozostałymi kobietami. Chciała ustalić co je łączy i dlaczego ona z baronową również znalazła się na tej liście.
Cała sytuacja robiła się coraz dziwniejsza i mniej zrozumiała.

Figury stojące na jedynej ścianie katedry zainteresowały Isabell z racji ich strojów, ale bardziej jej uwagę zwrócił fakt, iż Gunther walczył z elfami. Jakoś wcześniej nie myślała o tym, z czym musiał się stykać w swych rodzinnych stronach. Ta świadomość sprawiła, że spojrzała na kapitana w nowy, czulszy sposób.

Ogromny stos wszelakich przedmiotów leżący na podłodze katedralnej jadalni wywołał u baronessy niczym nieskrywany zachwyt. Resztę pomieszczeń obejrzała niedbale, a gdy w końcu mogła wrócić do przedmiotów całe otoczenie przestało się dla niej liczyć.

Na początek zajęła się figurkami, wybierając te, które przedstawiały lud Ish. Była ich bezmała setka. Jej uwagę szczególnie przyciągnęły statuetki przedstawiajające wysokiego Isha z ogromnymi, zielonymi oczami (kiedy większość deviria miała je czerwone), a także Ishowie kłaniający się zielonookiej kobiecie.
Figurek z owym Ishem było kilka i występował w różnych sytuacjach, to rozszarpywał człowieka, walczył z innymi deviria czy kopulował. W zależności od sytuacji eksponowano pazury, kły bądź przyrodzenie. To, iż pojawiał się tak często i miał inny kolor oczy od pozostałych mogły świadczyć, iż musiał być ważny.
Najbardziej jednak Isabell zainteresowała figurka kobiety, której kłania się dwójka Ishów. Była lepiej wykonana od innych, jako oczy miała zielone kamienie, a nie czarne jak w innych statuetkach przedstawiających ludzi. Po dokładniejszych oględzinach zauważyła, że Ishowie są wyżsi od kobiecej postaci, czyli była dość niska. Spanikowana zaczęła poszukiwać innych podobieństw do siebie, ale efektem tego było jedynie stwierdzenie, że może nosy są podobne. Poza tym kobieta była w ciąży i to zapewne z jakimś Ishem. W pierwszej chwili baronessa pomyślała, że figurka przedstawia pierwszą Królową Matkę, ale było to raczej niemożliwe, gdyż statuetka powstała conajmniej kilka wieków przed pojawieniem się władczyni. Czyżby taka sytuacja pierwszy raz wystąpiła znacznie wcześniej? Malarka żałowała, że nie ma przy sobie żadnych legend o ludzie Ish, może znalazłaby tam jakąś wzmiankę, która mogłaby ją naprowadzić na tajemniczą postać.
Dalsze oględziny zaowocowały wypatrzeniem malutkiej inskrypcji. Pobiegła do Antoniego z zapytaniem o lupę. Na szczęście posiadał takową, mogła więc przeczytać napis na figurce: Sereni Deluvo.
Nic jej, to nie mówiło, ale brzmiało po matrańsku. Isabell westchnęła cicho. Pytań było więcej niż odpowiedzi, a pierwszy dzień powoli dobiegał końca...
 
Blaithinn jest offline  
Stary 05-12-2010, 17:38   #47
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
połowa przy współpracy MG

Ciał było osiem, zaś porwanych (czyli skreślonych na liście) kobiet - dziesięć. W tym szlachcianka z dworu sir Relmiego. Krew na głazie miała więcej, niż kilka dni, toteż uprowadzona panna Santezu miała duże szanse żyć. Jeszcze. Idźmy dalej.
Baronową wczorajszego dnia próbowało zagarnąć dwóch zbrojnych wespół z tajemniczym szlachcicem Beuerem - wszyscy gryźli już ziemię. Jednak z relacji kapitana wynikało, że z nieudanej napaści na powóz Isabell umknęło czterech bandytów. Czy tym ostatnim, który został przy życiu, jest ów “niby zakochany w szlachciance” Nathaniel? A może tylko współpracował z tamtymi ludźmi i istnieje jeszcze ktoś inny?

Inez, pogrążona w głębokich rozmyślaniach, krążyła po terenie dawnej budowy niczym pies myśliwski węszący za tropem. Ołtarz zainteresował ją tak naprawdę od chwili, gdy znaleziono w podziemnej stercie antyków medaliony z symbolem oka, podobne do tego, który nosił zabity, ale znacznie doskonalej wykonane, z innego kruszca i kamieni szlachetnych. Te na pewno były bardzo stare, chociaż trudno było z miejsca ocenić ich wiek. Tym niemniej była to istotna wskazówka, że nie mają do czynienia jedynie z jakąś lokalną sektą, ale próbami kontynuacji nieznanego starego kultu, zapewne z celem dalece poważniejszym niż składanie czci Kusicielowi. Dlaczego jednak nie użyto oryginalnych amuletów, tylko wykonywano podróbki? Czyżby prawdziwe miały zbyt potężną moc? Baronowa nie poważyła się ryzykować po raz drugi i popełniać tego samego błędu, toteż nie przywłaszczyła żadnego z antyków; tym samym nie miała jak się przekonać o sile ich umagicznienia.

Długo stała przed białą ścianą katedry, wpatrując się w detale i zdobienia. Skoro owa ściana miała jakieś półtora do dwóch tysięcy lat, to - patrząc wstecz - w tym czasie owe tereny nie należały do Dominium. Było to terytorium Valdoru. Zepsute aż do korzeni. Kim był zatem architekt owej budowli? Valdorczykiem? Przecież żaden poganin nie był w stanie nigdy wejść do rodiańskiej katedry, a to czyniło osobę budowniczego tym bardziej zagadkową.
Należy przy okazji upewnić się co do świętości katedry, najlepiej za pomocą konia. Deviria wszak oznaczało bezdusznego, a ogólnie przyjętą i udowodnioną prawdą było, iż zwierzęta duszy nie mają, co czyniło z nich niegroźne, możliwe do podporządkowania istoty.

Widząc fascynację Isabell stosem dzieł sztuki, baronowa zostawiła ją samą, pozwalając bawić się identyfikacją figurek, sama rzuciwszy tylko pobieżnie okiem na to, co znajdowało się na usypanej po sufit górze. Deviria Ish. Znów maleńki dzwoneczek dzwonił w głowie Inez. Czy to możliwe, że krążący w okolicy demon był Ishem? Nie chciało się w to wierzyć. Ponoć Ishowie byli łagodni. Poza tym, jeśli to dla deviria tutejsi kultyści składali ofiary z kobiet, to musieli chcieć od niego mocy, a to - mimo znikomej wiedzy o tym ludzie - nie pasowało Inez do całości układanki. Poza tym ofiary można było składać równie dobrze dlatego, by jakiegoś deviria przywołać. Ale rytuałów tego typu zapewne były setki i w każdym grimuarze można by odnaleźć taki, który wymaga poświęcenia krwi.
Inez z czystej ciekawości zwiedziła jeden z podziemnych tuneli z pochodnią w ręku. Nie biegł on prosto, lecz wił się i zakręcał, toteż ustalenie jednego konkretnego kierunku, w którym zmierzał, było niemożliwe. Oświetlając sobie drogę do wnętrza ziemi nie myślała jednak o Rodianach, ale wciąż o Matrze. Ten kraj pasował do tutejszych zagadek niczym szyty na miarę. Oficjalnie zkarianizowany, zachował wciąż bardzo wiele pogańskich obyczajów. Z tego, co baronowa zdążyła wyczytać przed wyjazdem, nadal kultywowano tam dziwną architekturę, budując głównie z drewna. Cegła, zwłaszcza biała - zgodnie z pogańską tradycją - zarezerwowana była do wznoszenia świątyń. A nad głową mamy białą ścianę katedry... I kto mi powie, że tu nie jest bardziej matrańsko niż w Matrze?
Książki historyczne wspominały, że przodkowie matrańczyków, nazywani dziś Mornami, przybyli do puszcz, uchodząc z północy. A więc gdzieś z Valdoru. Gdyby więc to jakiś Morn był architektem białej ściany, sensownym byłoby ubranie posągów w stroje matrańskie. Jeśli na dodatek w owym czasie był niewolnikiem deviria - dajmy na to tych półelfów - być może był zmuszony przedstawić ich podobizny we wnękach na fasadzie.
Teoria zaczynała się układać w jako taką całość. Trzeba będzie jeszcze dowiedzieć się czegoś więcej na temat Mornów i ich wędrówki.
- Albo zapytać Isabell - dokończyła myśl na głos i mruknęła niezbyt zachwycona tą wizją.

Tunele były długie i mogły ciągnąć się do dowolnego kraju, nawet do Valdoru, toteż badaczka zrezygnowała z błądzenia w ciemności i wróciła na powierzchnię, gdzie - jak się okazało - zapadł już późny wieczór.
Gdy siedziała na kamieniu z dala od członków wyprawy, uzupełniając przy świetle pochodni notatki, usłyszała ciche podesktycowane wołanie.

- Pani Daae, pani Daae! … - Antoni był mokry od stóp do czubka głowy, a przy tym tak podniecony czymś, że nie zwracał na ten fakt najmniejszej nawet uwagi. - Niessamowite odkrycie! Nigdy pani nie uwierzy jak po prostu powiem. Musi pani sama zobaczyć - szukała jakiegokolwiek śladu żartu, pomyłki czy też zbytniej ekscytacji u chłopaka … ale nie znalazła. Tylko szczere oniemienie zwiaząne z odkryciem. Oczywiście mógł się mylić ale … na tyle nabrała już do niego zaufania. Zresztą - poziom światła nie pozwalał już na konkretne badania tutaj. Żołnierze palili w pobliżu ognisko i chyba czekali tylko na znak do powrotu. Ojciec Rubinshei siedział wraz z nimi i opowiadał kolejną ze swoich anegdot. Chyba nie zaszkodzi im, jak poczekają jeszcze kwadrans …
Wsadziła notatnik w sakwę i tak samo spacerowym krokiem, jakim przemieszczała się do tej pory, ruszyła za studentem, by nagłe poruszenie nie zwróciło uwagi zbrojnej i naukowej obstawy.

Antoni poprowadził ciemnym korytarzem prowadzącym w kierunku wstępnie nazwanym “Nordia”. Raz już go zwiedziła, ale drogę przegradzały zalane wodą schody w dół.
- Trzeba przejść na drugą stronę. Woda jest ciepła a tam wręcz gorąco. - Nie czekał na reakcje. Schodził w głąb schodów. Chyba oszalał; pomyślała Inez. Uważał, że jest jakąś słodkowodną rybą? Czy pomyślał o czystości tej wody? Albo o tym co w niej może pływać? I jakim właściwie prawem oddalił się samowolnie od wyprawy, iż znalazł to miejsce?
Zanim jednak otrząsnęła się z zaskoczenia i zdołała dać ujście frustracji, przewodnik już niemal znikał pod wodą. Odpięła prędkim ruchem płaszcz i zdjęła kaftanik, zostając w koszuli, spódnicy i butach. Sakwa z notatkami i podręcznymi przyborami naukowymi spoczęła również na kupce z ubraniami. Zatknęła pochodnię w uchwycie na ścianie i złorzecząc pod nosem oraz pomstując, zeszła prędko po zalanych schodach, rozchlapując ciepłą (o dziwo) wodę.
Nie powiedział nawet, na jak długo trzeba zanurkować; zirytowała się, biorąc głęboki wdech.

Podwodna podróż była nadzwyczaj krótka. Wystarczyło zrobić kilka kroków i już kolejne schody prowadziły w góre. Może niecałą minutę musiała wstrzymywać powietrze. Gdy zaczerpnęła oddech, oczom jej ukazał się identyczny korytarz tylko że …. gdzieś z oddali wpadało doń światło słoneczne. Tu kamień nie był czarny a zielonkawy. I … i te dziwne odgłosy ptaków … zupełnie inne niż w lesie, który otaczał katedrę. A przecież nie mogli oddalić się bardziej niż o pół kilometra.
Antoni stał już w wejściu korytarza, tuz przy zakręcie. Promienie słoneczne oświetlały go dokładnie.
Kobieta przez chwilę stała nieruchomo i woda spływała z niej jak z jakiegoś posągu. Dopiero potem przejawiła jakieś oznaki życia i obejrzała się z namysłem na schody za sobą. Policzyła w pamięci w przybliżeniu ilość metrów, jaka dzieliła tamto wejście od tego. Niemożliwe. To wbrew logice i nauce.
Ruszyła szybkim krokiem w stronę studenta, by zaświadczyć o tym kłamstwie swoim oczom i przedstawić niezbite dowody, że to tylko złudzenie.

Dżungla. Ciepło. Małpy szalejące na bananowcach. Gdzieś w oddali odgłos oceanu. W zapachu - kwiaty, trawy (choć zdecydowanie mało znane) oraz sól morskiej wody. Antoni przygladał się jej z dziwnym wyrazem twarzy.
Inez pierwszy raz w życiu miała tak bardzo zdumione oblicze i chyba też pierwszy raz było bardziej rumiane z ekscytacji niż zazwyczaj. Oparła się o kamienną framugę i patrzyła na to wszystko bez słowa. Nie potrafiła nic powiedzieć. Nie umiała tego wyjaśnić. Ona, która zawsze dążyła do odkrycia naukowej przyczyny, tym razem była bezradna.
- W wodzie … musi być portal - Powiedział cicho. - Słyszałem o czymś takim … - urwał, jakby nie pewny, czy może powiedzieć więcej.
Drgnęła tak, jakby jego cichy głos był krzykiem, a ona właśnie się obudziła.
- Portal? - zapytała średnio przytomnie - Magiczny portal? - już samo mówienie takich rzeczy i wypowiadanie słowa “magia” szturchało wspomnienie o zakopanym gdzieś dawno w pamięci rytuale, który dawno temu został przez kobietę przerwany i nie ukończony.
- To gdzie my teraz jesteśmy? - zapytała ostro, chyba bardziej z nerwów niż z chęci ukarania chłopaka.
- Nie mam zielonego pojęcia. Może to Eskria a może zupełnie nie. Nie znam się na portalach. To dość potężna magia. - Patrzył zupełnie skonsternowany.
- Powinniśmy wrócić... - rzuciła w przestrzeń, zapatrzona w to, czemu oczy wciąż nie wierzyły - Masz broń?
- Em … nie. Nie brałem ze sobą nic.
Spojrzała na niego tak, jakby właśnie popełnił największy grzech świata, zdradził Jedynego i ucałował Kusiciela za jednym zamachem. Tak. Pani nauczyciel była potężnie niezadowolona.
- I łazisz po takich miejscach sam bez broni? Czy mam cię w trybie natychmiastowym odesłać do Kindle? Bo nie mam zamiaru tłumaczyć się twojej rodzinie, gdy nieopatrznie przywieziemy cię w worku, albo to co z ciebie zostało.
Karyjska natura wyjrzała na światło dzienne i zademonstrowała się w całej okazałości.
Popatrzył na nią przez moment a potem wypalił - Uczę się od najlepszych.
Podeszła do niego tak energicznie, że można by niemal być pewnym, że go zdzieli. Stanęła jednak o cal od niego, oddychając gniewnie i mrużąc wściekle czarne oczy.
Cofnał się tylko odrobinę. Zadziwiająca była przemiana i nieznane powody, z jakich uspokajała się wręcz w oczach. Nawet uśmiechnęła się lekko.
- Bezczelność w tym zawodzie też się ceni. Ale nie licz, że drugi raz to przejdzie. Czekaj tu.
Odlepiła koszulę od biustu (gdy w końcu zdała sobie sprawę, gdzie co chwila zmierza wzrok studenta) i wyszła na słońce, by zlokalizować czy ma do czynienia z takimi samymi ruinami jak “po drugiej stronie”.
Tutaj nie było żadnej katedry, a jedynie grota przekształcona w tunel. Zero ruin. Gdzieś w oddali, ponad drzewami (bo grota była dość wysoko) widać było tafle wody. W każdą stronę sięgała równomiernie. Samotna wyspa pośród jakiegoś morza albo oceanu ...
Pani de Chavaz stała z uśmiechem archeologa, który właśnie znalazł jedno z największych wykopalisk swojego życia. Entuzjazm przez chwilę bił się z rozumem. I tym razem rozum wygrał.
- Wracamy - rzuciła przechodząc zamaszystym krokiem - rozkopując mokrą spódnicę - obok chłopaka - Wrócimy tu jutro. Z bronią - podkreśliła, odwracając na moment głowę w jego stronę. Jej wzrok sugerował, żeby tym razem Antoni jej nie zapomniał.
- Zdążyłem znaleźć tu jeszcze … jedną niewielką budowlę. Bardzo niedaleko … - zasugerował - Może być ciekawa dla naszych badań. Zero niebezpieczeństwa.
Zatrzymała się niezdecydowana. Poprzednia porażka uwierała ją do tej pory; jeśli teraz coś pójdzie nie po myśli, Isabell nie pozsiada się z radości, zabraniając badaczce samotnych wypraw.
- Niedaleko? - upewniła się bez przekonania.
- Dziesięć minut w tą i z powrotem. A jeszcze będzie z pięć na oglądanie. - zapewnił gorliwie i ruszył w dół niezbyt stromego zbocza.
Umrzesz młodo, Inez; westchnęła w myślach i zawróciła, by dogonić przewodnika po paru chwilach.

Obeszli wzgórze. U jego podnóża przeciwstawnego grocie stała budowla z białego kamienia. W tym samym dokładnie stylu, co postawiona przy katedrze ściana. Tyle tylko, że była znacznie mniejsza a posągi nie były elfami a jakimiś brodatymi karłami.
Widok od razu wyprzątnął jej zmartwienia z głowy. Zafascynowana podeszła bliżej, by dotknąć ściany białego... kościółka? Dzieło tego samego twórcy, co po drugiej stronie, ale z krasnoludzkimi podobiznami (tak chyba wyglądali o ile słyszała i czytała). Jej teoria o Mornach ewoluowała coraz bardziej. Było ich więcej? Pracowali tu?
Przed wejściem do budowli leżały porzucone jakoś niedawno małe przedmioty. Lupa, nóż … Antoni jak gdyby nigdy nic podniósł je i lekko zmieszany oznajmił - Zapomniałem zabrać z powrotem, jak biegłem Pani powiedzieć o tym ...
Uniosła lekko brew, ale nie skomentowała owego tłumaczenia. W końcu TO było warte każdego zachodu. Weszła do środka, napatrzywszy się na fasadę budynku.
To na pewno nie był kościół ani świątynia. Prędzej … baraki dla budowniczych. Wszędzie dookoła stały kamienne ławy o wysokości zbyt niskiej dla człowieka, ale dla krasnoluda zapewne w sam raz. Budynek wtapiał się w ścianę wzgórza i zagłębiał. Pomieszczeń bylo bez liku. Zapewne tu spano i jedzono. Po paru minutach odkryli także kuchnię i magazyn. W paru miejscach poniewierały się kiepsko zachowane narzędzia. Drewniane trzonki dawno już się rozsypały, ale stalowe styliska były tylko pordzewiałe.
Trochę rozczarowana obeszła wszystkie sale. Nie było to coś, czego oczekiwała i nic niezwykłego (poza samą budowlą) nie zdołało przykuć jej uwagi.
- Znalazłeś tylko ten jeden budynek? - rzuciła w przelocie do towarzysza - Bo wygląda na to, że oni coś tu budowali.
- Jest jeszcze jakieś gruzowisko, które idzie w stronę dżungli. Może to była kiedyś droga. Nie schodziłem tam jednak.
- Dla budowy drogi nie wznoszono by takiej...
- Myślałem o tym, że może na jej końcu jest jakaś budowla. W dżungli
… - odważył się przerwać, tonem trochę zbuntowanym.
- Antoni - spojrzała na niego po nauczycielsku - To dobrze, że myślisz, ale nie sądzisz, że przerywanie w połowie zdania należy do mało eleganckich? Teraz tam nie pójdziemy, trzeba się odpowiednio wyposażyć. Wracamy do naszej nocy... - nagle urwała i spojrzała na słońce, jakby coś sobie właśnie uzmysłowiła. Przecież kraje Dominium nie leżą od siebie w tak wielkich odległościach, by w jednym była noc, a gdzieś w innym - dzień. W związku z tym...
- … musimy być w Valdorze... - dokończyła myśl na głos.
- Dokładnie tak, pani doktor - powiedział z lekkim uśmiechem i odwrócił się, by nie dostrzegła szerokiego, który dopiero wykwitał na jego twarzy.
- Jest jeszcze coś, czym chciałeś się pochwalić drogi chłopcze? - wyczuła uśmiech w jego głosie nawet nie patrząc mu w twarz, więc jej ton nabrał rozdrażnionego brzmienia.
Kłamiesz; pomyślała nastroszona znienacka. Szczeniak okłamał ją. Dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Wszak zanim wyszli z groty, twierdził z przekonywującą miną, że nie ma pojęcia, gdzie są.
- Przepraszam - powiedzał po prostu - Zadziwiła mnie tylko pani tak szybko dochodząc do tego wniosku. Ja siedziałem tu godzinę nim spostrzegłem, że coś jest nie tak.

Akurat.
Rozglądała się dalej po wnętrzu z obojętną miną, jakby w ogóle nie przyjęła tych wyjaśnień. Małe ziarenko wątpliwości wykiełkowało w jej umyśle.
- Ale … w tych narzędziach jest coś dziwnego - wskazał za siebie - nie jestem pewien, czy nie są przypadkiem magiczne … - powiedział to bardzo ostrożnym tonem. Znowu tak, jakby nie był pewien, czy może mówić więcej.
Ha, no proszę. Dowiadujemy się coraz więcej. Magia. Baronowa odwróciła się do niego energicznie - tym razem po prostu z natury, a nie emocji, chociaż wyglądało to wieloznacznie - i popatrzyła nań przenikliwie.
- Zajmujesz się magią, chłopcze? Umiesz rozpoznawać przedmioty mocy? - to brzmiało bardziej jak oskarżenie a nie pytanie. Przynajmniej tak sugerował ton, którym było wypowiedziane. W twarzy baronowej czaiło się jednak coś czujnego i niespokojnego.
- Chodziłem na zajęcia do profesora Meriodeta - odpowiedział wymijająco. Ów profesor prowadził faktycznie wykłady na których tłumaczył jak rozpoznawać magiczne przedmioty i jak obchodzić sie z nimi, by przypadkiem się nie narazić na działanie magii. Inez również się nimi zainteresowała przelotnie. Była to strata czasu i … przykrywka dla plotek o Czarnym Uniwersytecie (ponoć w łonie samej Akademii), który podobno kształcił w Cynazji magów, tak zwanych Badaczy. Czyli osoby potrafiące zapamiętywać olbrzymie ilości wiadomości, czytać książki setki razy szybciej czy łączyć fakty z nieziemską wprost precyzją. Oczywiście na wszystkie te zarzuty brakowało dowodów, ale Antoni - jeśli by się zastanowić - odpowiadał rysopisowi psychologicznemu takiego Badacza. A to czyniło go bardziej niebezpiecznym, niż Inez sądziła. I na pewno, pod żadnym pozorem nie wolno mu było opuścić wyprawy. Nie można go będzie też odesłać do Kindle, o czym sam zainteresowany zapewne nie zdawał sobie jeszcze sprawy.

- Co więc dziwnego widzisz w tym narzędziach? - z jej postawy baronowej zniknęło napięcie, ale ciemne oczy nie straciły na czujności - Potrafisz wyjaśnić?
- Mogły być na nich jakieś ryty, bo dość regularnie układają się rdzawe naloty. Na dokładkę … po takim czasie, chyba powinny się już rozsypać w proch, prawda? A wyglądają na młodsze niż piętnaście stuleci. Dlatego właśnie zastanawiam się nad ich magicznością.
W zasadzie mówił sensownie i prawdę, ale jak na teorię naukową było tu za dużo gdybania i naciągania. Albo był głupszy niż wydawał się wcześniej albo takiego udawał.
Przez chwilę milczała, stojąc nad porozwalanymi przedmiotami. Jeden nawet szturchnęła butem, chyba w zamyśleniu.
- Stal to nie drewno, Antoni. Nie rozsypuje się w proch, najwyżej kruszy i łamie. Rozpatrując swoje tezy, musisz brać pod uwagę więcej, niż widać gołym okiem. Jutro pójdziemy obejrzeć to co jest na końcu drogi, o ile coś tam jest. Zaklinanie przedmiotów tylko po to by były trwałe - i to tak banalnych przedmiotów - może się wydawać nonsensowne. Toteż trzeba zobaczyć to, co zostało za ich pomocą wzniesione. Nie mów nikomu, co tu znaleźliśmy. Powiedz, że wyciągałeś mnie z wody, bowiem wpadłam do niej nieopatrznie. I tylko tyle - odwróciła się do chłopaka - Rozumiemy się?
- Oczywiście - potwierdził natychmiast. Inez zaś ruszyła w stronę wyjścia.

***
Wyjaśnienia zostały przyjęte bez większych podejrzeń. Cała grupa wróciła do obozowiska w którym spali już wszyscy za wyjątkiem staży. Tak i Inez spokojnie wlazła do swojego namiotu, przebrała się w suche ubrania i zawinęła w koce. Powrót w mokrym stroju nieźle ją wyziębił. Całe szczęście, że po przodkach odziedziczyła dużą odporność na wszelakie choróbska. Nie zdążyła zasnąć, gdy ktoś wśliznął się do namiotu i wyszeptał - Pani doktor? - Głos świadczył, że jest to Antoni.

Wystawiła nos spod koca, wciąż bezskutecznie próbując się rozgrzać i wygonić z głowy natrętne myśli, które nie dawały się uspokoić i zasnąć.
- Czy ty chłopcze nie sypiasz? - odezwała się cicho, niezbyt zadowolona z wizyty. Co tym razem. Znalazł trzygłowego deviria pod poduszką?
- Potrzebuje kompletu pani ubrań. - oznajmił szeptem nie zrażony niezbyt przyjaznym tonem.
Kobieta usiadła, już całkiem rozbudzona. W ciemności nie widać było jej twarzy, ale na pewno miała bardzo osobliwą minę.
- Chcesz przebrać kogoś za moją osobę, czy puścić psy gończe jakimś tropem? Czy ty nie masz przypadkiem gorączki? A w czym ja mam, według ciebie chodzić? W kocu? - każde zdanie wypowiadane było z coraz większą irytacją.
- Ciiii. A skąd mam wiedzieć, że ma pani tylko jedną zmianę ubrań? Chciałem zapakować nasze ubrania oraz dwa pistolety i proch w nieprzemakalny pakunek i przenieść jutro na drugą stronę, żebyśmy nie musieli biegać tam w mokrym. Przecież to może być środek nocy, prawda?
Opadła z powrotem głową na zrolowany podgłówek i westchnęła ciężko.
- Ty się moimi strojami nie przejmuj, sama je zapakuję. Nie waż się nigdzie chodzić bez mojej wiedzy, bo gdy będę zmuszona powtórzyć to trzeci raz, wylądujesz z całym majdanem w Kindle.
- Jak pani woli. Co prawda zamierzałem iść tam razem z panią a pakować wszystko po kryjomu, żeby nikt nie podpytywał … no ale to przecież pani będzie musiała oszukać wścibskie oczy żołnierzy. Zapewne nie zapytają po co to. - wyraźnie obrażony, cofnął się w namiocie pełznąc ku wyjściu. Sklęła dzieciaka i jego nadgorliwość w myślach. Czy ona była kiedyś taka sama? Jeśli tak, to miała nadzieję że niewielu to pamięta.. Nakryła się kocem i przewróciła na bok, czekając aż chłopak się wyniesie.
Zniknął tak szybko, jak tylko mógł.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.
szarotka jest offline  
Stary 13-12-2010, 12:53   #48
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Był już wieczór. Szli przez las wracając niespiesznie do obozowiska. Wyglądało na to, że baronessa nasyciła wreszcie oczy cudami ukrytymi w podziemiach katedry. Było też pewne, że ani ojciec, ani pani doktor, ani młody Antoni nie ruszą do obozowiska prędzej niż za 3 godziny, kiedy to żołnierze mieli przykazane choćby siłą sprowadzić ich z powrotem. Marianne zabrała Biankę i obie poszły przodem. Tak daleko przodem, że wkrótce zniknęły we mgle. Rozmowa była cicha i dotyczyła lasów. Tych poważnych, majestatycznych i tajemniczych jak w Matrze oraz kolorowych, niebezpiecznych i zdradliwych jak w Agarii. Ten był połączeniem obu: tajemniczy, zdradliwy i zapewne niebezpieczne. I jednocześnie, jak oba poprzednie, na swój sposób piękny. Inaczej by przecież baronessa nie podeszła z malarskim zachwytem do jednego z ogromnych dębów by dotknąć jego kory. Nie oparła by się o niego plecami, wodząc wzrokiem po okolicznych drzewach w iście dziecięcym oniemieniem. Wtedy podszedł. Blisko. Spojrzał w oczy i … pocałował. Na moment zastygła w bezruchu, by po chwili objąć go ostrożnie za szyję i oddać pocałunek. Jej reakcja tylko pobudziła go. Może właśnie na to czekał, ale obawiał się, że nie nastąpi? Objął ją ramionami i przycisnął do drzewa. Całował ją coraz bardziej zachłannie. Trochę tak, jakby dotychczasowa znajomość, była tylko jakimś niewiarygodnym marnowaniem czasu i teraz to wszystko trzeba nadrobić. Tu, już, właśnie w tej chwili. Gdyby nie przycisnął jej do drzewa zapewne osunęłaby się na ziemię, gdyż nogi odmawiały jej posłuszeństwa. To co dotychczas wiedziała o całowaniu zdało jej się dziecinną igraszką w porównaniu z pieszczotą ust Gunthera. Wiedziała, że powinni przerwać, ale kompletnie zatraciła się w pocałunkach. Po pierwszym uniesieniu z powodu samego zaistnienia możliwości przyciśnięcia ust do jej warg uświadomił sobie, że tak, ona tego chciała przynajmniej równie bardzo jak on sam! Radość zmieszała się z pragnieniem. Usta oderwały się od ust. Nie traciły jednak czasu. Wszak nie tylko o wargach marzył ale i o oczach, policzkach, brodzie i szyi. Dłoń wplątał we włosy i całował zdobyty dopiero co skarb. Zamknęła oczy i z cichym westchnięciem pozwalała obsypywać się pocałunkami. Jednakże, gdy jego usta zeszły na szyję, resztki zdrowego rozsądku zadziałały. Jej ręce powędrowały na tors kapitana, by delikatnie go odeprzeć.
- Gdzie Ci się tak spieszy Guntherze? - wyszeptała uśmiechając się przy tym leciutko, ale z wyraźnym zadowoleniem. Oderwał się, choć najwyraźniej nie było to proste. W oczach paliła się ogromna namiętność.
- Na wojnie, prosty żołnierz ma bardzo niewiele czasu na przyjemności. Dobry oficer - jeszcze mniej. Pospiech jest tym większy, im cenniejszy jest zdobywany obiekt i im groźniejszy wróg nazajutrz. Ja natomiast mam wrażenie, że jutro pójdę do straceńczego szturmu na pozycje krasnoludów. Czy jest jakiś coś prócz Twojej woli, co mogłoby mnie teraz wstrzymywać?
Ujął jej dłonie i patrzył. Zrobiła zamyśloną minkę i zaraz odpowiedziała.
- Jesteśmy sami w środku lasu, o którym niewiele wiemy. - zbliżyła twarz do jego twarzy. - Nie wiadomo czy coś na nas z niego nie wyskoczy. A nie chciałabym widzieć Cie znów rannym... - ostatnie słowa wypowiedziała już przy jego wargach, po czym pocałowała go czule, ale krótko. Przyciągnął ją do siebie ramionami, ale niezbyt mocno. Skradł jeszcze jednego buziaka.
- Teraz ten las nie wydaje się aż tak groźny. Straszliwe bestie są pewnie gdzieś bardzo daleko. A stąd tylko krzyknąć i zaraz przybiegną żołnierze z obozu …
Argument z żołnierzami w pobliżu najwyraźniej do niej przemówił, gdyż nie próbowała nawet przerywać pocałunku, tylko wręcz odwrotnie ochoczo i z zapałem go oddawała. Jedna z jej dłoni delikatnie gładziła policzek mężczyzny, podczas gdy druga powróciła do obejmowania szyi i lekko ją muskała. Wyraźniejszego przyzwolenia ciężko było by szukać, a żołnierzowi nie trza wszak zwykle nawet takiego. Pieścił wargami jej usta, szyję, uszy. Dłonie dotarły zaś tam, gdzie nigdy nie zbliżyły by się nawet w obecności jakichkolwiek osób. A już na pewno nie zajęły by się guziczkami kaftanika. Teraz jednak pokryte materiałem guzy wyskakiwały z dziurek niczym oszalałe. Na pieszczoty zareagowała cichym mruczeniem, ale gdy jego ręce zaczęły zajmować się guzikami natychmiast położyła swoje dłonie na jego.
- Nie uważasz, że jest trochę za zimno? - szepnęła mu do ucha muskając je przy tym delikatnie.
- Gwarantuje, że nie było by czasu zmarznąć. No ...chyba, że mam wysilić całą swoją wolę i dotrzeć jakoś do obozu. Tam … wysilić cierpliwość jeszcze bardziej i poczekać aż wszyscy zasną i … wysilić wszystkie swoje umiejętności by wkraść się do Twojego namiotu.
Zaśmiała się cicho.
- Z tym wkradnięciem się do namiotu to chyba będzie najmniejszy problem... podejrzewam, że Marinne jeszcze Ci pomoże, ale z resztą obawiam się, że czeka Cie szkolenie cierpliwości... - musnęła delikatnie jego usta. - Wszak Twa rana nie do końca się zagoiła i nie powinieneś wystawiać jej na zimno...
- Godzisz w moją dumę. -
uśmiechnął się - Teraz nie pozostaje mi nic innego jak tylko udowodnić, że za nic mam takie draśnięcie. - Palce poruszyły się na guzie kaftana i … oswobodziły go. Zostało jeszcze sporo. - Zresztą w namiocie będzie ciepło i żaden chłód nam nie będzie straszny. Tyle, że trzeba będzie zachowywać się dyskretnie … zresztą, najwyższy .. nad czym ja się zastanawiam! - Pocałował ją namiętnie i w tym czasie … zaczął rozpinać własny kaftan.
Jej ręce ponownie go zatrzymały, pocałunku jednak nie przerwała, po dłuższej chwili odezwała się w końcu.
- Nie miałam zamiaru godzić w Twą dumę lecz jestem tylko słabą kobietą i potrzebuję ciepła. - mówiła uśmiechając się przy tym i kierując dłonie kapitana tak by obejmowały ją w pasie. - A dyskretnie sądzę, że potrafię się zachowywać... - w jej głosie zabrzmiała jakby obietnica.
- Matranka słabą kobietą … w to nie uwierzę - uśmiechnął się na moment odrywając się od jej ust. - Chyba tylko agaryjki Wam dorównują. Wszak opętałyście już swoich mężczyzn, a teraz jeździcie po świecie i robicie to z obcymi. Sam jest przykładem. - ponownie pocałował - Pozwolisz … że wszystkie te cnoty o których mówiliśmy zacznę trenować nie wcześniej niż za kwadrans? - I ponownie rozpoczął całowanie. Tym razem jednak nie próbował już nikogo rozbierać. Dłonie wszak idealnie nadawały się do delikatnych pieszczot.
- Pozwolę... - mruknęła pieszcząc ustami jego górną wargę. Jej dłonie w tym czasie swobodnie przesuwały się po jego plecach gładząc je delikatnie. Huknął wystrzał. Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Nie wiedzieć kiedy w dłoni kapitana pojawił się pistolet. Ona wyciągnęła broń chwilę po kapitanie i zaczęła rozglądać się próbując zlokalizować skąd strzelano. W krzakach może sto metrów dalej klęczy Bianka i właśnie przeładowywała pospiesznie karabin. Isabell opuściła pistolet i podparła się pod boki.
- Oszalałaś?
W tym momencie pistolet kapitana wystrzelił. W przeciwnym kierunku. Na mech padło bezgłośnie stworzenie podobne nieco do wilka ale … jednocześnie … dziwne i obce. Pysk za długi, tak jak i łapy. Futro prawie rude.
- Karhary. - wskazał na drugiego, kawałek dalej w krzakach. - Przepraszam. Zlekceważylem ten las. Wracajmy do obozu. Dobrze, że Bianka miała więcej rozumu ode mnie. - To powiedziawszy … zaczął zapinać jej kaftanik. - Zaraz tu będą nasi żołnierze.
Westchnęła cicho.
- Oboje zawiniliśmy... - odpowiedziała spokojnie i przejęła zapinanie guzów, robiła to zdecydowanie szybciej, po czym poprawiła kaftanik i gdy wyglądał już porządnie podeszła do Bianki. - Dziękuję Ci, dobrze że jesteś z nami. - uśmiechnęła się do dziewczyny i ponownie zwróciła do Gunthera. - Możemy wracać. - zerknęła na niego i szybko podeszła by zapiąć te guziki, które zdołał wcześniej rozpiąć. - Teraz na pewno możemy.
Właśnie wtedy pojawili się żołnierze. Uspokojenie ich zajęło kapitanowi jedno zdanie. Drugim nakazał zabranie trucheł. Minutę później byli w obozie. Kolacja czekała już.

* * *

Noc minęła wszystkim bardzo spokojnie. Wymęczona i mokra Inez zapadła w sens nadzwyczaj szybko. Więc tylko wartownicy uśmiechali się pod nosem słysząc westchnięcia i inne tłumione odgłosy z namiotu baronessy. Nie interweniowali, bo wszak narażanie się przełożonemu, byłoby najgłupsza rzeczą pod słońcem.

Rankiem nikt nie zbierał się jakoś strasznie szybko. Inez pociągała nawet lekko nosem, gramoląc się i z niezadowoleniem sprawdzając swoje rzeczy. Tylko baronessa zdawała się tryskać energią i radością.

Baronowa wraz ze swoim uczniem szybko zniknęli gdzieś w podziemiach. Isabell najwyraźniej nie przejęła się tym i obrabowawszy studenta z lupy i kilku innych przyborów - wzięła się do oglądania figurek raz jeszcze, tyle że dokładniej.

Po tych oględzinach wypadało stwierdzić, że wszystkie te figurki wyszły spod dłuta trzech różnych rzeźbiarzy. Każdy zostawił na nich swój indywidualny szlif i znak. Dotyczyło to całego zbioru, który miała przed sobą. Widać też było, że każdy z nich interesował się czym innym.

Twórca A miał najmniej dzieł, za to posiadał rozbudowanego fioła na punkcie "wielkiego Isha". Zdecydowanie też lubił sceny erotyczne i batalistyczne. Z jego rąk wyszło niewiele innych figur.

Twórca B tworzył pojedyncze figurki i dokładał wiele starań by oddać szczegóły strojów, mimiki, odznaczeń, pozycji. Z niektórych jego dzieł aż emanowały emocje. Ten też był zdecydowanie najlepszy technicznie. Jedna z postaci kobiety o zielonych oczach była jego. I ta była najbardziej podobna do samej Isabell ... choć podobieństwo było dość ulotne.

Twórca C uwielbiał sceny grupowe. To on wyrzeźbił zielonooka w największej ilości kombinacji. To u niego biło się kilku Ishów a to z ludźmi a to z innymi deviria. Nigdzie nie było walk Ishów z zakutymi w zbroje rycerzami.

Oględziny naczyń i innych przyborów nie przyniosły zbyt wielu odpowiedzi. Je tworzyło wielu ludzi i Ishów na przestrzeni długiego czasu. Niektóre zdawały się mieć ledwie kilka wieków. Style też różniły się. Wszystko jednak sprawiało wrażenie drogiego i dobrze wykonanego. Tu zbierano skarb.

Ostatnim punktem badań Isabell były figury na ścianie. Stroje udało się dzięki temu określić dokładnie. Pochodziły z okresu na 100 lat przed przybyciem na ziemie Matry rycerzy Proroka. Wspinaczka po wystruganej i przygotowanej przez żołnierzy drabinie (pod opieką Gunthera oczywiście) dała jeszcze jeden ciekawy rezultat. Ostatnie dwie rzeźby, najwyżej położone to był elf i ludzka kobieta o zielonych oczach. Kolejne figury zaś ustawiono tak, jakby było to drzewo genealogiczne. Faktycznie w rysach twarzy widać było podobieństwa. Rzeźby wykonał najprawdopodobniej twórca B.
 
Bothari jest offline  
Stary 05-01-2011, 10:58   #49
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
przy współpracy z MG

(wcześniej)
***
Następnego ranka po pierwszej podziemnej ekspedycji Inez cała grupa powtórnie poszła do katedry. W między czasie dowiedziano się o napadzie dwóch Karharów - demonicznych wilków, których w tej okolicy być nie powinno. To jednak nie powstrzymywało nikogo, wszak czasu robiło się coraz mniej. Antoni niósł ze sobą skórzany pakunek. Zapewne były to przybory do pracy, które uznano za konieczne. W samej katedrze ponownie wszyscy rozeszli się do swoich prac. Inez tym razem miała ze sobą rapier (wszak gdzieś tu krążyły deviria, więc to miało tłumaczyć jej ostrożność) oraz swoją zwyczajową sakwę, nieco tylko bardziej wypchaną niż zwykle. Od razu udała się w kierunku podziemnego zejścia, rzucając jedynie okiem w stronę studenta. Ten zaś ani myślał tracić okazji i ruszył za wykładowczynią. Ponownie stanęli przed wodna przeszkodą.
Inez tym razem zaczęła się rozbierać bez mrugnięcia i po chwili jej tajemnicze sprzęty w sakwie zostały otulone kaftanikiem i ściśle zwiniętą spódnicą, tak iż kobieta została w męskich spodniach i koszuli.
Chłopak też nie tracił czasu i zaczął rozbierać się zaraz po niej. Zanim się spostrzegł, pani de Chavaz była już w wodzie.

Po drugiej stronie było ciemno i ciepło … ale daleko było temu do parności ostatniej wizyty. Również odgłosy dżungli były inne. Najwyraźniej panowała teraz noc. Antoni wynurzył się z wody ledwie sekundy po niej, jedynie w kalesonach, z pasem z rapierem i ze swoim tobołkiem. Szybko podbiegł do wyjścia, zerknął na zewnątrz a potem zaczął rozkładać swój pakunek. Z kilku warstw materiału szybko wyłoniły się dwa pistolety, worek kul i róg na proch oraz mała paczuszka narzędzi w tym - sekstant. Potem bez krępacji ściagnął mokre kalesony i przebrał się w portki i koszule ze swojego pakunku. Inez również poczęła szybko wypakowywać swoje rzeczy, by notatki i inne ważne drobiazgi nie zdążyły zamoknąć. Nie, żeby ją to specjalnie fascynowało, ale gdy jej student zrzucił też gacie, wzrok kobiety mimowoli zatrzymał się na jego pośladkach. Nie chłopięcych, ale męskich miłych dla oka pośladkach. Szczęściem Antoni był odwrócony, toteż badaczka szybko zajęła się swoim tobołkiem, gdy skończył przyodziewek.
Ubrany - wyczyścił i załadował jeszcze pistolety. Jeden podał jej, drugi zatknał za pas. Nic nie mówił, ale w postawie znać było, że on gotów jest do dalszej drogi. Mokre ubranie rzucił na głaz w pobliżu wejścia. Resztę przedmiotów wpakował w swoją jukę i czekał.
- Ja jestem gotów. Gdyby pani chciała suchą koszulę - wystarczy powiedzieć. Butów ani spodni niestety nie zaproponuje, bo nie mam. - Poprawił zawieszony przy pasie rapier, który niesfornie zjeżdżał ku przodowi.
Baronowa podobnież pozostawiła mokrą spódnicę oraz kaftan na kamieniu do przeschnięcia i układała przesuszone z grubsza drobiazgi w wyżętą sakwę. Męskie spodnie, wąskie z samej natury, teraz wręcz oblepiały jej nogi i chyba pierwszy raz można było podziwiać figurę pani doktor, gdy dumnie wyprostowana przypinała ponownie do boku pas z rapierem. Kiedy padły słowa o koszuli, z uśmiechem wyciągnęła rękę, odebrała ją i zabrała się za przebieranie. Tak po prostu, odwracając się tyłem. Skóra jej pleców była równie jasna i gładka co lico, tyle zdążył Antoni zaobserwować. Chyba naprawdę nie zabrała na obozowisko żadnej odzieży zmiennej.

- Dziękuję - rzuciła od niechcenia - Na powrotną drogę możesz upchać moje ubranie w swoją sakwę, przebiorę się po drugiej stronie - wsunęła pistolet za pasek i ruszyła energicznie rumowiskiem drogi w stronę dżungli.
Tylko lekkim ukłonem skwitował jej słowa i raźno ruszył za nią. Rumowisko zaczynało się u wejścia jaskini i podążało do odkrytego wczoraj budynku. Zejście po ciemku (szczęściem - księżyc był prawie już w pełni, dokładnie tak samo jak i tej nocy w obozowisku) nie było proste. Pod budynkiem zauważyli pierwsze drobne zmiany nieba. Czyżby wstawało słońce? Jeżeli tak, to przesunięcie czasu wynosiło nie więcej niż 2 - 3 godziny.
Czyli jesteśmy gdzieś na zachód od Agarii; przemknęło przez myśl Inez.
Z pod budynku rumowisko robiło się dużo większe i prowadziło w dżunglę. Cały czas teren obniżał się. Las był gęsty więc szybko dobyto rapierów, by użyć szlachetnej broni w jakże niegodnej roli maczet. Nim przebrneli dwa kilometry - zmachali się straszliwie, a słońce zdołało wznieść się nad drzewami. Na szczęście tyle wystarczyło. Tu niegdyś stało kilkanaście prostych, kamiennych budynków, teraz totalnie zarośnietych lasem. Zaraz za nimi był ogromny dół o białych ścianach, które dodatkowo przypominały wielkie schody. Teraz miejsce to stanowiło teren sporego stada małp.

Inez ogarnęła przedramieniem czoło i włosy spadające na oczy, obrzucając wzrokiem okolicę po czym ruszyła w stronę zabudowań i wykopu zarazem, z miną pielgrzyma w nowo powstałym kompleksie świątyń. Jeśli tak wyglądać miał Valdor, to był ze wszech miar intrygującym miejscem. Badaczkę ciekawiło, jaki związek ma owa wyspa i to co się na niej znajduje z fundamentami katedry po drugiej stronie portalu. Bowiem musiała mieć jakowyś; nie budowano by połączenia przestrzeni w miejscach nie posiadających dla siebie żadnego znaczenia. Toteż możliwe, iż to przez portal dotarł do Eliaru budowniczy białej ściany. Ten sam, który wznosił tutejsze budowle.

Zamyślona krążyła wśród nadgryzionymi zębem natury budynkami, kierując się w stronę wykopu.
Antoni ruszył szybciej, sprawnie przedzierając się poprzez dżungle. Wyraźnie - mało zainteresowały go rozsypujące się budynki a bardziej sam dół. Gdy dotarł na miejsce, długo ogladał zagłębienie z tej strony, co moment zmieniając miejsce. Potem wyjął urzedzenia pomiarowe i zaczął liczyć.
- Głębokość okolo 20 metrów. Jest to elipsoidalne i tworzace mają po 120 i 90 metrów. Co to mogło być? Jakiś teatr? Dno wygląda na płaskie …
- Amfiteatr albo... - nie dokończyła na głos tego co przyszło jej do głowy. Być może arena a być może jakieś miejsce ofiarne? Zależy od tego czy na dole są resztki ołtarza. Zmarszczyła czoło i wróciła do jednej z zarośniętych zielskiem budowli.
- Tylko po co taki budynek na takim odludziu? Przecież to nie ma sensu … - skrzywił się i poczłapał za nią.
- Zapominasz że niedaleko jest portal, który prowadzi na inne odludzie. A to już przynajmniej udaje wrażenie tłoku - zauważyła kąśliwie i wdrapała się po ukruszonej dziurawej ścianie do jednego z budynków.
- A to co … - podniósł leżacy w trawach pręt. - Tego jest tu więcej. Chyba leżały … albo stały tuż koło siebie … więzienie? Cele? - faktycznie, pręty przypominały trochę takie z więziennych krat.
Pani doktor wyszła z ruin, notując coś w kajecie i rzuciła okiem na znalezisko chłopaka. Jednak dopisała coś w notatkach.
Klatki? Niewolnicy?

- Powinniśmy obejrzeć jeszcze dno tej niecki, o ile małpy będą przychylne naszej gościnie. W razie czego nie strzelaj do nich, a na postrach. Jeśli mają normalny zwierzęcy instynkt, to uciekną.
Schowała kajet w sakwę.
- No to chodźmy - powiedział chyba nie do końca przekonany. W jedną dłoń ujął pistolet, w drugą rapier i ruszył łagodniejszym zejściem do przodu. Małpy natychniast zaczeły gromadzić się w pobliżu. Skacząc, wrzeszcząc i najwyraźniej starając się wypłoszyć tych dziwnych rodaków, którzy ładują się na nie swoje terytorium.
Inez wyjęła zza pasa swój pistolet i sprawdziła, czy jest naładowany, wciąż schodząc w dół i obserwując stado.
Wrzaski rosły z każdym krokiem. Gdy byli w połowie stoku, poleciał w kierunku badaczy pierwszy banan. Celny. Antoni zniósł potwarz ze stoickim spokojem.
- Następnego łap - poradziła mu nauczycielka - Będzie na obiad.
- Nawet zębami - mruknał. Bananów, kamieni i gałęzi zaczęło sypać się coraz więcej. Chłopak zasłonił głowę ręką.
- Czy to ten moment, gdy strzelamy?
- Czuj się jak u siebie - mruknęła zza jego pleców, bowiem profilaktycznie zaczęła używać go jako tarczy.

Wyciągnął rękę z pistoletem w kierunku nieba i wypalił. Huk był przerażający. O wiele silniejszy niż zazwyczaj. Poniósł się echem odbijając pare razy od ścian “amfiteatru”. Małpy zgodnie z przypuszczeniem rzuciły się tłumnie do ucieczki tratując się nawzajem i spadając nie raz z gałęzi. Efekt przeszedł najbardziej optymistyczne oczekiwania. Tyle, że teraz mocno dzwoniło im w uszach. Do Inez dotarło przytłumione - No … akustykę mają tu nielichą …
Przytknęła palce do ucha, przekrzywiając nieco głowę i obdarzyła towarzysza wymowną miną.
Ruszyli na dół. Dno również zawiodło. Nie było gładkie, tak jak na scenie. Raczej bardzo nierówne i to nawet biorąc pod uwagę czas jaki upłynął. Gdzie niegdzie leżaly spore bloki białego granitu i zacieki z rdzy, świadczące o porzuconych narzędziach.
- No i co o tym sądzisz? - wyciągnęła notatki i dopisała do nich dwie linijki - Zdaje się, że teoria teatru upada. Więc co to jest?
- Kamieniołom? - powiedział wyraźnie nieprzekonany - To jedyne co mi teraz do głowy przychodzi.
- Jeśli nawet masz rację i to kamieniołom, to znaczy, że musimy odpowiedzieć sobie na kolejne dwa pytania. Gdzie jest budowla, którą wznosili z tego białego kamienia - zakładając że domy dookoła były mieszkaniami kamieniarzy - oraz dlaczego przerwali pracę tak... hmm nagle, zważywszy na zostawione narzędzia i granitowe bloki. Chyba, że masz jeszcze inne koncepcje?
- Hmm … poszlak nie ma na razie zbyt wiele … może tu wydobywali kamień i tym portalem transportowali go do nas. Nie widziałem nigdzie tam w pobliżu budowli z takiego materiału … więc może pochodzi właśnie stąd. Trzeba by pobrać próbki i je w Kindle przeanalizować. Byłby dowód. Tam na górze mogły mieszkać krasnoludy a tu … nie wiem. Może ludzcy niewolnicy? Nie wiem po co … to sugerują jednak te pozostałości. Przypomina to resztki krat więziennych. No i ten niedostatek okien. Co do nagłego zakończenia … może własnie wtedy dotarła tu krucjata? Albo jakaś wojna? Brak pieniędzy na kontynuację? A może komuś ważnemu się znudziło? Eeee … nie, te dwa ostatnie odpadają. To musiało być nagłe. Czyli jakaś wojna pewnie.

Słuchała go z uśmiechem. Nawet jeśli tylko udawał zagubionego w gąszczu informacji, to i tak jego słowa kierowały na bardzo konkretny trop.
- Wojna, albo bunt tychże niewolników, nie sądzisz? Pamiętasz skąd przypłynęli Mornowie? Na pewno z terenów Valdoru, ale chyba nikt dokładnie nie wskazał z jakiego terenu? A gdyby byli niewolnikami deviria? Byliby zmuszani do budowy posągów ku ich chwale? Jak odzialiby owe posągi? Czy nie na podobieństwo dzisiejszych strojów matrańskich?

Wyglądało jakby mówiła do siebie, ale wszak ona dawno już o tym rozmyślała. Teraz zerkała jedynie kątem oka na chłopaka, by sprawdzić jego reakcję na te teorie.

- Nie pamiętam, czy było wiadomo coś o kierunkach wędrówek Mornów. Z moża i z północy, ale konkretów nie znam. Teoria o niewolnikach i ich buncie może być bardzo dobra … tylko nadal nie wiem do czego pani zmierza … Że Mornowie tutaj byli zmuszani do pracy, odkryli nasze okolice, przygotowali bunt i uciekli przy pierwszej nadarzającej się sposobności? To … bardzo daleko idąca hipoteza. Wręcz gdybanie. Bo przecież możliwe jest, ze portali w podziemiach jest więcej. Może tu wydobywano kamień a skądś indąd przychodzili robotnicy. Może któryś z nich kończy się w Matrze. Może też majstrem, który to budował był jakiś Ish? Mało wiadomo o tym ludzie.
Właściwie w ogóle na nią nie patrzył. Wzrok miał utkwiony gdzieś daleko daleko w zieleni.
- Jak dotąd, uczniu, cały czas gdybamy, jak to ująłeś, bo nie ma jak dotąd jednoznacznych wskazówek co się działo po tej, czy tamtej stronie. A pomysł iż majstrem mógł być Ish zweryfikuję, gdy wprowadzę konia do katedry. Zapewne wiesz co to ma na celu - chodziła kawałek w to jedną i drugą stronę, mówiąc i zapisując coś sobie.
- Możemy wychodzić na górę, zanim małpy namyślą się nad powrotem. Weź dla nas jeszcze próbkę tego wydobywanego kamienia.

Pani de Chavaz poprowadziła miniaturową ekspedycję badawczą z powrotem pod grotę, gdzie czekały wysuszone już ubrania. Spódnicę i kaftanik oraz koszulę kazała zapakować w wodoszczelny pakunek, dorzucając do niego bezcenne notatki, zaś sama tak jak stała, w odzieniu od Antoniego weszła do wody.

Po drugiej stronie było bardzo ciemno i lodowato. Chłopak wynurzył się zaraz za nią i powiedział cicho: - To … chyba nie tutaj … Czuje pani ten zapach?
Faktycznie, w powietrzu unosił się słodki zapach rozkładającego się mięsa.
- Jak to nie tutaj... - szepnęła - Przecież już czwarty raz tędy przechodzimy - w głosie wyczuło się lekkie napięcie, chyba też poczuła smród - Może coś tu zdechło... - szelest poświadczył, że zaczyna się pospiesznie ubierać.

- Nie było aż tak zimno, by tworzyła się warstewka lodu na tym “przejściu”. Nie ma nigdzie zostawionej pochodni ani nawet zapachu wypalonej … - był wyraźnie spięty a nawet chyba przestraszony.
- Zamiast gadać, ubieraj się. Musimy zobaczyć przecież gdzie jesteśmy - odezwał się poirytowany głos kobiety - Nie wierze w portale trójstronne - oznajmiła takim tonem, jakby przedtem wierzyła w jakiekolwiek portale w ogóle.
Chrząknął tylko cicho pod nosem i zaczął się przebierać.
Pięć minut później, dygocząc z zimna oboje stali u wylotu tunelu. Przed nimi rozpościerał się rozległy, wysokogórski krajobraz na dodatek - nocny. Szczęściem było co nieco gwiazd. Wiatr dodatkowo przewiewał skromne teraz ubrania.
- Musimy być po drugiej stronie globu … - wyszeptał.
Nie wydawało sie, by było z jaskini jakieś zejście. Wszystko dookoła pokrywała biała pierzyna śniegu. Zbocza wyglądały na dość strome i schodzenie gdziekolwiek w tym stanie nie miało najmniejszego sensu.
- Płyneliśmy jakoś inaczej niż zwykle tym tunelem? - zapytała ochrypłym głosem, nie wiadomo czy z wrażenia czy z zimna - Skręcaliśmy gdzieś?
Patrzyła na białą pustkę takim wzrokiem, jakby przysięgała sobie że już nic nigdy jej nie zaskoczy.
- Nie … przecież to ledwie trzy metry. On nie skręca nigdzie. Strasznie dziwne … - oniemiały rozglądał się dookoła. - Nigdy o czymś takim nie słyszałem
Inez gryzła wargę niezdecydowana, pocierając marznące ramiona. Spojrzała na studenta niepewnie; chyba pierwszy raz wzrokiem kobiety, która nie wie co zrobić.
- To... wracamy?
- Ja bym wrócił i co jakiś czas testował … może się przestawi z powrotem. Bo kto nam zagwarantuje, że ten tu zaraz nie wyśle nas jeszcze gdzieś indziej?
Wydawała się być zgodna z każdym rozsądnym pomysłem i z miejsca zawróciła do jaskini.
- Ale co się z nim stało, popsuł się czy coś naruszyliśmy? Najlepiej po wyjściu nie ubierajmy się od razu... - zawyrokowała zrzucając wierzchnie odzienie na powrót i jej normalny, zaradny sposób bycia powrócił - ...tylko sprawdźmy gdzie nas przeniosło. Spakujesz Antoni?
Szybko spakował rzeczy i ponownie zanurzyli się w wodzie. Bardzo szybko nagrzewała się w trakcie krótkiego marszu. Po wyjściu zalała ich fala światła. Kilka kroków dalej ponownie zobaczyli morze, dżunglę i usłyszeli krakania papug. Antoni przeszedł pare kroków w kierunku wyjścia i położył pakunek na ziemi.
- To nasz punkt wyjścia - Inez odkleiła mokre włosy z czoła, drżąc na całym ciele, nie wiadomo czy bardziej z przejęcia niż zimna - Zerknij czy jest tam to co powinno i wracamy. Może tym razem trafimy we właściwe miejsce.
Szybko sprawdził teren za grotą i skinął głową, że faktycznie wszystko się zgadza. Potem zaczał się rozglądać po korytarzu. Szybko robiło im się coraz cieplej.
- Ciekawe od czego zależy to, gdzie prowadzi ten “portal”.
- Można tu wiele gdybać. Od pory dnia? Położenia gwiazd? Pomyślimy, gdy już wrócimy do właściwego miejsca. Gotowy?


Kilkakrotne testowanie przejścia nie dało dobrych rezultatów. Za każdym razem po drugiej stronie były góry a za siódmym z kolei … podwodna ściana. Po wyjściu Antoni powiedział:
- Rozladował się. Teraz nigdzie nie przeniesie … aż nie zostanie naładowany. - Potem uważnie spojrzał na panią doktor. - Potrafię to zrobić … ale tylko raz. Poczekamy więc do wieczora. Do pory o której wracaliśmy wczoraj. To … myślę, że nasza jedyna szansa.

Siadła zrezygnowana na kamieniu, mokra, z długimi włosami oblepiającymi twarz, drżąca z zimna. Wyżymała właśnie koszulę na ciele z wody, gdy jakieś słowo czy ton w wypowiedzi chłopaka zwróciły jej uwagę.
- Potrafisz co zrobić?

- Naładować portal. - powiedział to dość cicho, ale dobitnie. Słowa zawisły w powietrzu.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.
szarotka jest offline  
Stary 05-01-2011, 10:58   #50
 
szarotka's Avatar
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
ciag dalszy - przy współpracy z MG

Spojrzenie baronowej wbiło się w postać studenta, niczym gwóźdź w ścianę. Przez chwilę wydawać by się mogło, że kobieta wybuchnie złością, nagromadzoną przez ostatnie wydarzenia. Palce, które wyciskały mokrą koszulę, zacisnęły się tak mocno, że mało nie rozerwały materiału.
- Jest jeszcze coś, czego mi nie powiedziałeś... Badaczu? - zimny głos ubrał w dźwięk gniew, który skrywała wewnątrz - Bo to ostatnia okazja, by być szczerym. Potem nie będę ani wyrozumiała, ani opanowana, a na pewno nie cierpliwa. Po co przyjechałeś ze mną na tę wyprawę? Ktoś ci kazał, czy to był własny przedsiębiorczy pomysł?

Jej domysły się potwierdziły. Antoni był Cynazyjskim Badaczem, osobą szkoloną w sztuce magicznej przez podziemny uniwersytet. Gdyby Ojciec Rubinshei się dowiedział... gdyby ktokolwiek się dowiedział... Oboje mielibyśmy problemy, to rzecz jasna.
Ale źródło wiedzy, jakim był ów student, nie dość że cenne, okazało się niebezpieczne dla samej Inez. Straciła pozycję mentora, który może machnięciem ręki pozbyć się ucznia. Bowiem teraz należało czynić tych gestów jak najmniej, by cenna i groźna zdobycz nigdzie nie umknęła.

- A czy miałem się czym chwalić? Nadal jestem tylko studentem, a Pani - doktorem nauk. Przyjechałem by badać i zdobyć materiał na magisterium. Tylko tyle … a dla mnie aż tyle. Mógłbym teraz dodać jeszcze, że zależało mi na sensownym promotorze, to jednak zapewne i tak pani doktor i tak uzna za czcze podlizywanie się. Jak łatwo rozumieć - wtajemniczanie kogokolwiek przedwcześnie - nawet pani - skończyło by się dla mnie szybkim spotkaniem z inkwizycja. Czy teraz za ratowanie nas obojga nie zapłacę życiem - zależy teraz od pani.

Wyrazie widać było, że coś go rozprasza. Mimo wagi chwili, nagość kobiety okryta mokrą koszulą, robiła na nim wrażenie. Nie na tyle, by zapomniał języka w gębie, ale na tyle, by dalo się to zauważyć.

Podniosła się powoli i podeszła do chłopaka, odklejając przy tym mokry materiał od jednej z piersi. Zauważyła jego spojrzenie.
- To, jak się to dla ciebie skończy, zależy głównie od ciebie Antoni. Od tego co zrobisz albo czego nie zrobisz. Może uznam, że twoja... wiedza jest cenna. A może nie. Na chwilę obecną gdybanie nie ma sensu. Na czym polega ładowanie tego portalu? Zresztą pokażesz to później. Na razie byłabym wdzięczna gdybyś rozpalił ognisko.
Stanęła bliżej niż przewiduje etykieta i spojrzała mu w oczy.
- Jest mi zimno.

To już był problem nie lada. Zwłaszcza dla osoby takiej jak Antoni. Bo owszem, nie ma co ukrywać dłużej - był on Badaczem wykształconym w Akademi Umiejętności. Był magiem a to … oznacza wyrzeczenia, wyrzeczenia i jeszcze raz wyrzeczenia. Nie zapominając o ciągłym ukrywaniu się, maskowaniu i uważaniu na każde słowo. Prowadząc taką podwójną grę i nie posiadając jeszcze żadnych nadzwyczajnych zdolności, trudno poświęcać czas na badanie aspektu jakim jest płeć przeciwna. Zwłaszcza, że to aspekt ze wszech miar szkodzący magii. Rozprasza myśli, które winny być zawsze skupione. Mąci emocje, które winny być trzymane na wodzy. I jedno i drugie bywa śmiertelnie niebezpieczne, gdy staje się w twarzą w mordę z deviria i rozpoczyna rokowania i negocjacje a efektem ma być pakt. Przehandlowanie własnej duszy za ulotną przyjemność obcowania z kobietą, co można osiagnąć konwencjonalnymi metodami, zakrawa na krańcową głupotę. Tak więc - jedyne kobiety które Antoni widywał nagie, to … modelki na zajęciach malarstwa. Zczytanych do cna stronnic atlasu anatomicznego wspominać przez grzeczność nie będziemy. Nie wymagajmy więc od osobnika takiego trafnych reakcj w konfrontacji z jawnie nagim biustem i wyraznie dwuznacznymi słowy.

- To … to niech to pani doktor zdejmie, bo jeszcze się pani przeziębi. I chyba lepiej wyjść na zewnątrz na słońce.

Stał niczym kołek i tylko rękoma trochę gestykulował, jakby nie mógł się zdecydować, czy pomóc jej zdjąć koszulę, czy gnać rozpalać ognisko czy może przytulić zmarzniętą kobietę. Ruchy rękoma wykonywał jednak bardzo oszczędne, jakby nie był pewien, czy nie powinien przysłaniać rosnącej jak na drożdżach męskości osłoniętej jedynie mokrymi galotami.

Wzrok pani de Chavaz zjechał w dół i na jej ustach zabłąkał się uśmiech. Wciąż podniecała mężczyzn, to było prawie jak komplement. Trzydzieści zim wkrótce minie, a ty wciąż egzotyczna, moja droga; pochwaliła się w myślach nieskromnie. Zaraz jednak otrząsnęła się z próżnych myśli. Najważniejsze że plan zadziałał. Chłopak złapał haczyk, a im głębiej ów haczyk wepchnie, tym mniejsza szansa że niewygodny Badacz da nogę, czy zdradzi się z czymś niepotrzebnym.
- Ja nigdy nie choruję mój drogi. Ale najpierw ognisko - przymrużyła oczy znacząco i nie stresując go dłużej wyszła z groty. Stroje faktycznie należałoby wysuszyć, więc wypakowała swoją długą, szeroką spódnicę z pakunku, po czym zdjęła mokre rzeczy i użyła jej jak ręcznika, podciągając materiał aż pod pachy i sadowiąc się w tymże niemal kąpielowym stroju na kamieniu.

Rozpalanie ogniska przeciągnęło się, ale wkrótce siedzieli przy trzaskającym ogniu. Chłopak przyglądał się kobiecie ukradkiem, teraz już z bardzo dobrze widocznym zainteresowaneim. Na dodatek dość nieumiejętnie maskowanym.
- Możesz usiąść bliżej. Nie zjem cię. Od jak dawna jesteś Badaczem Antoni? - zagadnęła pozornie obojętnie, poruszając patykiem w ognisku, aż snop iskier buchnął w górę - Szkolono cię w jakimś konkretnym celu? Nikt nie zadaje sobie trudu by wyuczyć Badacza dla samej idei jego istnienia.
- Tu się pani doktor myli. Badacze szkolą się od siebie na wzajem. Nie ma tu jakichś konkretnych poleceń i funduszy z góry. Jeżeli u kogoś wykryją odpowiednie talenty i zainteresowania to … podsuwają możliwości nauki. Ci, którzy z nich skorzystają, są uczeni dalej. To nie jest też żadna zorganizowana i hierarchiczna grupa a raczej stowarzyszenie osób o podobnych motywacjach. Ponoć w Kordzie szkoli się czarnoksiężników - dyplomatów za cesarskie pieniądze. U nas tak niestety nie ma, choć Cynazji i tak się to opłaca, bo dzięki temu stymulujemy rozwój naukowy kraju.

A byłaby z tego taka ładna teoria spiskowa. Tymczasem tajemnica okazała się zwykłym kółkiem pasjonatów. Inez westchnęła tylko, pocierając gołe ramiona. Rozwiązania większości zagadek naprawdę nie powinny nigdy oglądać światła dnia, chociażby dlatego, by nie robić zawodów uczonym.
- Zajmij się przygotowaniami do rytuału. Zrobiłam się głodna przez te liczne kąpiele, a w obozie czeka na nas dziczyzna.

Rytuał nie był jakiś okazały. Student rozpoczął go gdy tylko się ściemniło. Kawałki płonącego drewna robiły za świece. Potem wiele ruchów, niezrozumiałych słów, kilka kropel krwi i …. w zasadzie nic więcej. Oprócz tego poczucia obecności czegoś niewłaściwego … obcego. Wtedy to chrzęst krasnoludzkich buciorów kazał jej wyjrzeć na zewnątrz. Wtedy to zaczeła uciekać. Wtedy to oboje popędzili w kierunku portalu i … pojawili się po drugiej stronie nadzy jak ich stwórca przyoblekł. Czasu na wstyd nie było, bo trójka krasnoludów podążyla za nimi i … przebyła portal zbrojno … a dalej …. dalej byli umierający żołnierze i ciągła ucieczka korytarzem w górę.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.
szarotka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172