Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2010, 18:58   #43
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
c.d.

Zgodnie z przewidywaniami, najciekawszy był list w ubraniu owego szlachcica. Osoba, która go napisała (Niejaki Edward Treuz) dziękowała szczęściu jakie ich spotkało, czyli iż Tomas Beuer (denat) zauważył wysiadające ze statku panie i zorientował się iż pojadą w te okolice. Wydawał się szczerze rozradowany tym, bo szlachecka krew jest niezbędna do ich działań. Niestety - natura tych działań nie była ujawniona. List pisany był w języku doryjskim … co było już conajmniej ciekawe.
Również jeden ze sług posiadał przy sobie pismo a w zasadzie listę imion (czasem imion i nazwisk) jakichś kobiet. Część z nich była skreślona. Ostatnie na liście były wszystkie cztery panie przybyłe tu z polecenia hrabiego Berlay. W połowie listy lśniło nazwisko siostrzenicy sir Relmiego. Przekreślone tak, jak skreśla się sprawy już załatwione. Ciężko ustalić w jakim języku jest ta lista, choć po minucie obie panie dały by sobie głowę uciąć, że pisał ją ktoś kto zna tylko Eliarski. Łącznie jest na niej 17 imion (w tym dziewięć skreślonych) i 5 imion z nazwiskami (jedno skreślone).
Oprócz tego szlachcic posiadał oczywiście pękatą sakiewkę, sygnet rodowy, dobrej roboty rapier i nienabity pistolet. Obwiesie z którymi podróżował - tylko po rapierze i pistolecie. Choć jeden z nich (nie ten z pismem) miał pod ubraniem dość specyficzny amulet…



- Sądzę, że należałoby pokazać tę listę naszemu gospodarzowi. Może zna którąś z tych, która miała być celem. - Inez wskazała palcem na nie skreślone imiona, odpychając drugą ręką natrętny pysk konia. - Pokażcie mi ten amulet.
Isabell ściągnęła amulet z szyi nieboszczyka i podała baronowej.
- Może ojciec Rubinshei coś będzie wiedział... Może to jakaś dziwna sekta?
Badaczka powiodła opuszkiem palców po rytach i poskrobała paznokciem niebieski okrąg wisiora.
Wykonanie było nadzwyczajnie dokładne, ale i nowe. Nic nie wskazywało na to, by miał to być antyk. Za to koszt takiego amuletu musiał być bardzo wysoki i nikt nie podarował by go służącemu. No i to właśnie ten służący sprawił tak wielką trudność kapitanowi. Górną krawędź wisiora stanowiły pięknie oszlifowane granaty, wnętrze zaś zrobiono z drobniutkich turkusów. Całość konstrukcji była srebrna … i warta pół solidnej wsi.
- Może zbada Pani to dokładnie później... - odezwała się malarka po chwili dość oschle. Nie mielli teraz czasu na dokładne badania, Felerhara należało porządnie opatrzeć. - Powinniśmy wracać. - wyciągnęła rękę po amulet.
Inez obdarzyła koleżankę nic nie mówiącym spojrzeniem, po czym przeniosła je na rannego mężczyznę. Założyła łańcuszek na szyję energicznym ruchem i podprowadziła sobie bokiem konia.
- Pojedzie pani z nim, jak sądzę, by nie spadł. - bardziej stwierdziła niż zapytała i w akompaniamencie bolesnych syknięć wlazła na siodło.
Isabell prychnęła cicho niczym rozjuszona kotka, gdy baronowa założyła łańcuszek na szyję, ale nie skomentowała, wzięła jeszcze rodowy sygnet i poszła po konie jej i kapitana.
Nagle Inez poczuła występujący na jej czoło pot. Zachwiała się w siodle i … była by spadła. Chwyciła się w ostatniej chwili. Siły uchodziły z niej w tempie natychmiastowym.
Zdezorientowany koń postąpił krok w bok, nie wiedząc dlaczego jego pasażerka zachowuje się tak niejednoznacznie. Baronowa tymczasem usiłowała zapanować nad kakofonią myśli. Była ciężej ranna niż sądziła? Może jednak coś złamała? Obiła organa wewnętrzne? Zbyt dużym wysiłkiem było wdrapanie się na konia?
Świat zaczął pomaleńku wirować. A przed oczyma, nagle … pojawiło się niebieskie oko. Ni stąd ni zowąd. Było wszędzie, gdziekolwiek spojrzała. I czuła, że słabnie.
Baronessa podeszła do kapitana ciągnąc za sobą Jagana i ignorując przy tym zupełnie badaczkę.
- Pomóc Ci? - wskazała na konia niepewnie.
- Chyba sobie poradzę. - Gunther wstał trochę już pewniej i nagle … wbił spojrzenie w zataczająca tułowiem na koniu baronową. Isabell podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem.

Bardziej dobitnego przekazu być chyba nie mogło. Ręka powędrowała do szyi i jakimś mozolnym wysiłkiem zdołała przeciągnąć łańcuszek przez głowę, tak by ostatecznie amulet znalazł się w dłoni. Inez patrzyła na niego przez długą chwilę tępym wzrokiem.
- Może jednak Pani będzie potrzebować pomocy w jeździe?- zapytała baronessa.
I w tej chwili pani naukowiec zsuneła się z konia. Upadła na ziemię z gruchotem i niemal bezwładnie. Amulet potoczył się po ziemi.
Malarka zaklęła cicho i pobiegła w stronę leżącej kobiety.
- Podaj mi rękę. - drugą starała się objąć Inez by jakoś ją podźwignąć. Leżąca jęknęła i zaklęła cicho, ale tak obrazowo, że najśmielszy szewc by się schował.
- Oko Valdoru...- wyszeptał kapitan i podniósł amulet kawałkiem patyka. - Straszne ścierwo.
- Taka stara krowa i dała się nabrać... - warknęła pani de Chavaz na poły do siebie, na poły do nikogo.
- Miała to na szyi... - zwróciła się w stronę Felerhara.
- Domyśliłem się. To tak działa. Jest pani kobietą o silnej woli baronowo. Całe szczęście. Słabszym ludziom nic nie robi … tylko przejmuje ich umysły. Silnych najpierw musi osłabić. Starciłem kiedyś przez to pięciu żołnierzy.
- To nam... daje całkiem ładny... obraz bandy, która mnie napadła... - sapnęła głucho potłuczona, cała emanująca złością i irytacją.
- Może następnym razem, w końcu, mnie posłuchasz. - niemal syknęła do badaczki. W zamian została obdarzona tak zimnym spojrzeniem, że kocioł lawy natychmiast poczułby się, na miejscu Isabell, zobowiązany do zamarznięcia. Malarka jedynie wzruszyła ramionami.
- Ale nie czas teraz na to... Jesteś w stanie wstać? Jechać z Tobą?
Baronowa zamruczała coś średnio zrozumiałego, co brzmiało trochę jak “pilnuj swojego kapitana”, po czym zgramoliła się z ziemi z bardzo nieszczęśliwą i złą miną, po czym złapała wodze podprowadzonego konia.
- Jak sobie baronowa życzy. - odpowiedziała baronessa równie cicho z nutką ironii w głosie po czym również wstała i podeszła do kapitana.
- To trzeba do jakiejś juki wrzucić, tak by nie dotykało przypadkiem konia. Nie wolno do kieszeni, bo wtedy będzie po prostu wolniej na człowieka działało. Zostawić tu też było by zbrodnia, bo cholera wie, jaka głupia baba przymierzy …
Zmęczony i ranny Gunther wyraźnie tracił pamięć o etykiecie i godnym zachowaniu, ale na ironii tylko zyskiwał.
- Szczególnie, że już jedna się taka znalazła... - odparła cicho Isabell i poszła po juki do konia jednego z bandytów, by po chwili wrócić do Jagana.
- Pozwoli mi założyć? - zwróciła się do kapitana.
- Tak. Ciebie już zaakceptował.
Inez po kilku próbach, w bolesny sposób obrazujących się na jej wyrazie twarzy, w końcu zdołała - w mało powabny sposób - wciągnąć się na siodło.
Malarka ostrożnie zaczęła zakładać juki mrucząc coś do konia przy okazji.

Dalsza jazda przebiegała już bez dodatkowych zakłóceń i prawie dwie godziny później cała trójka przejechała bramy posesji barona. Natychmiast obskoczyła ich służba domowa oraz ich prywatna a także podeszło sześciu żołnierzy. Jak widać - niektórzy wrócili już z patrolu.
- Arsen - weź trzech ludzi i pojedzcie drogą w kierunku rezydencji sir Relmiego. Gdzieś po drodze leży dwóch naszych. Nie wiem jak daleko. Weź na wszelki wypadek medykamenty i dodatkowe konie. I pospieszcie się ...
Szybko też w morzu pytań wyłowili informację, że gospodarz położył się, gdyż słabo się poczuł.
- Pomóżcie szybko kapitanowi, jest ranny. Należy go porządnie opatrzeć. - zaraz gdy Gunther skończył mówić zaczęła wydawać polecenia. - Niech ktoś zbada również panią baronową... - dodała schodząc z konia. W całym rozgardiaszu szepnęła jeszcze Marinne by pomogła przy kapitanie.

Pani de Chavaz nie prosiła o pomoc nikogo, przeżywając w duchu chyba swoją małą porażkę naukową i zostawiając konia na dziedzińcu powlokła się do swoich pokoi. Najwyraźniej zamierzała zająć się sobą samodzielnie.
Baronessa, gdy upewniła się, że kapitana został otoczony opieką, również udała się do swego pokoju, by przebrać się w suknie.
Kwadrans później wróciła do pokoju Marinne.
- Pani. - dygnęła - Kapitan jest już opatrzony. Tutejszy cyrulik już oczyścił i zszył obie rany. Na szczęscie są czyste i proste. Według niego nie ma powodów do zmartwień. Zakazał jednak jutrzejszych łowów. I o te właśnie łowy mam zapytać, bo łowczy nie wiedzą, czy szykować wszystko i budzić nas rankiem, czy też nie. Kapitan uważa, że poradzi sobie i jedyne czego mu trzeba, to dobre przespanej nocy. Dał mi do zrozumienia, że łowy prawdziwe były by kłopotem, ale nasza przejażdżka we właściwym celu - już nie.
- Odczekajmy lepiej jeszcze jeden dzień...
Stukanie przerwało Isabell dalszą wypowiedź. Wkroczył Rubinshei.
- Pani Isabell. Co z jutrzejszą wyprawą? Abyśmy mieli więcej swobody … dosypałem trochę trecierza do wina barona, przez to z nami nie wyruszy i będziemy mieli spokój. Słyszałem jednak, że były jakieś komplikacje na drodze …
- Owszem... - westchnęła. - Proszę usiąść, to troszkę dłuższa opowieść. - wskazała fotele i sama na jednym usiadła. - Pani baronowa samotnie udała się do sąsiedniego majątku, chyba chcąc dowiedzieć się czegoś o porwanej. Tego jeszcze nie ustaliłam, nie było czasu. Po drodze spotkała owego szlachcica, który już nas raz zaatakował. Zdołała mu uciec i wywiązał się pościg, na który natknęliśmy się oboje z kapitanem. Wywiązała się walka, szlachcic wraz ze swymi sługami nie żyją, ale kapitan został ranny. Dwójka z jego żołnierzy, którzy wcześniej zostali wysłani na poszukiwania baronowej również nie żyje. Gdybyśmy nie udali się na poszukiwania naszej pani naukowiec, to zapewne byśmy już jej nie zobaczyli...
Pokiwał głowa. - To w miarę normalne u naukowców zachowanie. Lecieć gdzieś za swoją wizją, nie zwracając uwagi na Boży Świat. Niech się pani przyzwyczai i … przygotuje na to. Czy rany kapitana uniemożliwiają wyjazd? Bo ja pomimo wszystko proponował bym pojechać, o ile nie jest to wykluczone. Powody są dwa. Pierwszy to spowodowana przeze mnie choroba gospodarza i większa swoboda na łowach. To umożliwi nam spokojne “zgubienie się” w lesie i odnalezienie po kilku długich dniach. Druga sprawa to pogoda. Teraz jest ładnie. Za tydzień przyjdą śniegi. Dopiero wtedy będziemy mieć problem z umknięciem stąd.
Matranka musiała przyznać rację Rubinsheiowi. Jej objekcje mogłyby być dość jednoznacznie zrozumiane.
- Zastanawiałam się nad jednym dniem opóźnienia, by nie wyglądało to zbyt dziwnie, że wyruszamy z rannym kapitanem na łowy zaraz następnego dnia, ale jeśli choroba barona jest przez pana wywołana... to rzeczywiście byłoby lepiej wyruszać jutro...
- Przepraszam, ze zrobiłem to bez konsultacji. Jednak wcześniej źle się czułem sam a potem … wszyscy gdzieś zniknęli. Pozwoliłem więc sobie na samowolną decyzję. A nagłość wyjazdu możemy zrzucić na gorącą kapitańską głowę. Sądzę, że … jakaś scenka przed gospodarzem na ten temat nie była by od rzeczy. Ah … pozwoliłem sobie spakować nas w cztery końskie juki. Są w stajni pod sianem. Jest tam wszystko co może być nam potrzebne.
Pokiwała lekko głową.
- W tej sytuacji scenka byłaby dość przydatna... I dziękuję, że zadbał ojciec o rzeczy. - westchnęła cicho. - Jest jeszcze jedna sprawa. Szlachcic ten miał interesujący list i listę. - wstała, by z toaletki zabrać obie kartki papieru i podała Rubinsheiowi, by usiąść ponownie. - Proszę spojrzeć.
Mnich spojrzał na listę, potem na pismo i ponownie na listę.
- Dziwne. Czyli tak na prawdę, nadzialiśmy się na porywaczy działajacych w tej okolicy i nie ma to związku z nami?
- Na to wygląda, choć to rzeczywiście dziwne... I jeśli działali tylko w okolicy to czemu tak się cieszyli, że tu przybyłyśmy... Skąd o nas wiedzieli?
- Tego raczej już nie odkryjemy. Może to przypadek? Chyba, ze zamierza Pani oprócz zajęcia się powierzona nam sprawą zająć się też śledztwem w sprawie zniknięć i porwań kobiet z okolicy. Godne to pochwały i mogę tylko przyklasnąć.
- Jeśli będzie możliwość, by zająć się tą sprawą chętnie bym to zrobiła. Tym bardziej iż nas to również dotyczy. Najpierw jednak zobaczmy nasz cel, by dokładnie wiedzieć czego się spodziewać.
- To nie przeszkadzam Pani dłużej. Proszę się dobrze wyspać, bo ruszamy przed świtem. Mam już pewien pomysł jak urwać się pilnującym nas łowczym …

Tu uśmiechnął się leciutko, po czym znowu spoważniał.
- Jedyny z tobą Pani. - I wyszedł. Dopiero wtedy malarka zorientowała się, że nie wspomniała o amulecie. Trudno, jutro to zrobię...
Spojrzała z namysłem na Marinne.
- Zatem jak słyszałaś... - westchnęła cicho. - Tylko mam prośbę. Chciałabym w spokoju porozmawiać z kapitanem, a nie wypada, bym zerkała kiedy nadejdzie taka okazja.
- Oczywiście. Będę obserwowała co się u niego dzieje i dam znać gdy droga będzie wolna. - Minka dziewczyny zdecydowanie sugerowała, że podejrzewa swoją panią o jakiś konkretny temat rozmowy. Szczególnie, że miała toczyć się w nocy i bez świadków ...
 
Blaithinn jest offline