Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2010, 22:17   #95
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Aranon bez problemu znalazł niewielki strumyczek, dzięki któremu wszyscy mogli zaspokoić pragnienie – z wierzchowcami na czele, rzecz jasna.

Pomysł warty nocnej był o tyle dobry, co właściwie niezbędny. Tylko głupiec nikogo by nie zostawił, zwłaszcza że w okolicy kręciło się to biało-zielone coś…
…które grzebało właśnie Baredowi w sakwie! Zamkniętej sakwie, żeby było zabawniej – szponiasta łapa wystawała po części z woreczka, zupełnie jakby jego materiał był powietrzem.

Skurwiel miał wprawę, nie ma co. Zanim ktokolwiek zdołał coś przedsięwziąć, stwór zniknął wraz z częścią pieniędzy łotrzyka.
Skoro ktoś taki jak Bared dał się zaskoczyć, to jakie szanse miała reszta? Nieduże – w ciągu następnych paru chwil stwór w taki sam sposób okradł po kolei Cerre, Danta i Aranona. Nie zabierał całych sakw, a jedynie ich zawartości.

Dopiero, kiedy dobierał się do Turiona, jego orzeł zdołał zareagować: rzucił się szponami na złodzieja, zakłócając w ten sposób jego koncentrację i pozwalając pozostałym rzucić się nań.
Eteryczne rabusie nie potrafiły mówić, a wśród nich nie było telepaty, więc jedyną słuszną rzeczą do uczynienia było zabicie go i nadzieja, że skradzione pieniądze miał wciąż przy sobie.

Zielona posoka zalała wkrótce ziemię, a skrzeki i jęki wypełniły uszy drużyny. Po kilku chwilach, już bardzo ciężko ranny, stwór jakimś cudem skoczył na drugi plan.
Ilość „krwi” jaka znajdowała się na ściółce i na samych towarzyszach pozwalała sądzić, że za niedługo wyciągnie kopyta. A jeśli jakimś cudem przeżył to raczej tu nie wróci.

I co z ich pieniędzmi?

W taki czy inny sposób nastał jednak następny dzień, a wraz z nim… głosy. Zdecydowanie męskie i zdecydowanie blisko ich „obozu”.
Niedługo potem pokazali się i sami mężczyźni – szerocy w barach, z brązowymi włosami ułożonymi w głupkowate fryzy. Było ich sześciu: dwójka trzymała w dłoniach widły, a pozostała czwórka - kosy.
Podręcznikowi chłopi-rolnicy.


- Jest kary! – wykrzyczał jeden z nich wskazując widłami na wierzchowca Bareda.
- Jest i ruda! – dodał drugi wskazując na wciąż nieprzytomną, gorączkującą i bladą jak papier Cristin.
- No to bierzemy…
- Ejże, ludzie! – zainterweniował Turion wstając. – Co to ma znaczyć? Jakie „bierzemy”?
- Ano bierzemy. – największy z chłopów wyszedł przed resztę. – Mus nam wielo-łaka złapać, nie?
- Wielo… - Turion zamyślił się na chwilę. – Znaczy „wilkołaka”?
- No mówim przecież! Wielo-łak! – wykrzyczał rolnik, czerwony na twarzy. – A wiadom, że po temu musim mieć karego konia i rudą dziewuchę! Nasza baba tak mówi, to tak jest.
- Podzielcie się więc z nami tym sekretem. – powiedział kpiąco druid. – Jak to macie zamiar zrobić? I skąd w ogóle wiecie, że gdzieś tu jest „wielo-łak”?
- No przecież świnie nam ubił w nocy!
- I psa wybebeszył!
- I dwóch dziadów wydupczył…
- Widzicie ludzie! Jak nic wielo-łak! – chłop wypiął pierś. – To i potrzebujemy karego konia z rudą babą na nim. Koń, uważajcie, wytropi stwora dzięki czerwonej jak krew czuprynie dziewoi.

Taka logika była gorzej niż beznadziejna – każdy z drużyny to wiedział.
Poza tym Cristin miała włosy marchewkowe, a nie czerwone… jednak chłopom wydawało się to nie przeszkadzać.
Turion zaś spojrzał na pozostałych członków drużyny z wymownym i oczywistym pytaniem w oczach.

- Tą rudą to moglibyśmy też wychędożyć! – wyszczerzył się inny chłop. – Patrzcie tylko ją, leży już nie? Tylko brać! – zarechotał, a reszta jego spółki zawtórowała mu.

W międzyczasie zaś, wciąż wieczorem, pewien wędrowiec wjeżdżał do pobliskiego miasteczka Gistrzyce.
Było niewielkie, a jednak posiadało własną siedzibę zakonu Torma: bardzo nową i bardzo pełną zakonników pełniących funkcję straży miejskiej.


W mieście za to nie było ani jednego maga – każdy zapytany o tą kwestię milkł nagle i kończył rozmowę odchodząc…
Pod innymi względami jednak było to zwykłe miasto: tu oberża, tam sklep, gdzieś prali się po mordach, gdzieś gwałcili dziewkę, na rynku kruki wydziobywały oczy wisielcom. Bo rynek to w Gistrzycach był spory – kupcy przybywali tutaj z Hluthvar, z nielicznych kopalni na wschodzie, czy nawet ze Scornubel. Jednak nie licząc tego, Gistrzyce były „otoczone” przez farmy.

Davida bas de Winter, bo tak się nazywał tamten wędrowiec, momentalnie zgubiła jednak jego ciekawość. Bardzo, bardzo niezdrowa ciekawość.
Zaintrygowała go bowiem marchewka leżąca na środku niezbyt dużej uliczki, którą akurat przyszło mu przejeżdżać. Co było w niej takie niezwykłe? Była niebieska.
Kiedy tylko zsiadł z konia, by ją podnieść, ktoś uderzył go w kark i pozbawił przytomności…

W tym samym czasie, również w Gistrzycach, pewna elfka zwana Amarettą, wynajmowała właśnie pokój w lokalu wątpliwej jakości. Wszyscy się na nią gapili i rzucali komentarze jakby kobiety nie widzieli. Aż miała ochotę któremuś dać po mordzie za żart, którym właśnie uraczył swoich „towarzyszy”.

Jednak była zbyt na to zmęczona… przy akompaniamencie gwizdów i nawoływań ruszyła schodami na górę.
Jednak gdy tylko otworzyła drzwi, ujrzała wewnątrz tajemniczy kształt… jakąś postać… a potem straciła przytomność.

I w ten sposób się spotkali: David bas de Winter z Amarettą. Obudzili się związani i zakneblowani w tym samym pokoju.
Pełno było tam krwi i zwłok. Śmierdziało też spalonym ciałem. To było… straszne. Przerażające wręcz, bo dawało tej dwójce wizję tego, co ich czeka.


Blade światło kilku świec na podłodze pomieszczenia pozwalało im dostrzec trzy postaci stojące po drugiej stronie pomieszczenia. Amaretta dodatkowo widziała, że wszyscy są mężczyznami w ciemnych płaszczach.


- Obudziliście się, to świetnie. – powiedział pierwszy z nich. Pozostała dwójka mężczyzn podeszła i chwyciła Amarettę za ramiona. Wtedy zorientowała się, że nie ma na sobie swojej zbroi – jej oprawcy nader brutalnie zerwali z niej koszulę i biustonosz, a następnie ustawili ją na klęczkach, z głową pochyloną ku ziemi.
Jedyną pociechą było to, że mogła piersi zasłonić swoimi, wciąż związanymi rękami.

Po chwili mężczyźni to samo zrobili z Davidem – zerwali z niego koszulę i ustawili na klęczkach. Dopiero wtedy trzeci z nich podszedł do Amaretty.
Dało się czuć od niego coś w rodzaju aury… emanowało od niego zimno i nieopisane zło, tak jak mówiło się, że od osób „dobrych” emanuje ciepło.

Mężczyzna pochylił się nad elfką i wyciągnął ku niej dłoń. Zaczął coś kreślić na jej plecach, mamrocząc jednocześnie. Jednak to… doznanie w niczym nie przypominało dotyku.
Paliło. Kłuło. Bolało. Przede wszystkim bolało.

W pomieszczeniu rozległ się krzyk nieopisanego bólu i, jakby odrodzony na nowo, smród palonego ciała. Bo plecy elfki faktycznie żarzyły się czerwienią intensywniejszą niż krew – jakby palce człowieka nad nią stojącego nasączone były jakimś dziwnym atramentem.
Dla Davida widok był bardziej przerażający, bo domyślał się… nie – on wiedział, że jest następny.

Po chwili męka Amaretty się skończyła – wzór na jej plecach przybrał czarny kolor, a ona sama osunęła się do reszty na ziemię. Bezsilna, wyczerpana, przepełniona bólem. Lecz, na swoje nieszczęście, przytomna.

A wtedy domysły Davida się sprawdziły – był następny. Kiedy zaś i to się skończyło, nastąpiły ze strony ich porywaczy wyjaśnienia.
- Zostaliście wybrani, by służyć Cyricowi. Jesteście pierwszymi, którzy przeżyli nadanie znamienia.– powiedział ten, który „rysował” im po plecach szturchając nogą jedne z pobliskich zwłok. – Zostaniecie niebawem wypuszczeni i nie pobiegniecie do żadnej świątyni, ani władz z płaczem, że „coś” knujemy. Z prostego powodu – jeśli tego nie zrobicie, tatuaże które właśnie stygną wam na plecach was zabiją. Umrzecie także, jeśli spróbujecie się ich pozbyć.

- Wiedzcie jednak, że Cyric jest łaskawy i szczodry dla tych, którzy są mu wierni. Przymusowo, czy nie, to nie gra roli. Ważne dla was jest to, że za wykonane zadanie czeka was nielicha nagroda –Życzenie. Z pewnością słyszeliście o takim zaklęciu. Zróbcie co każemy, a będziecie mogli żądać „niemal” czegokolwiek.
- Owe zadanie wyjaśnią wam wasi przyszli towarzysze. Wypatrujcie więc siedmio… sześcioosobowej grupy, której przewodzi rudowłosa kobieta. W jej skład wchodzi także białowłosy starzec, diablę, elf wysokiego rodu, oraz dwójka młodych ludzi.

- Jednak przybędą do miasta dopiero jutro, może dziś wieczorem przy sprzyjających wiatrach. – dodał po chwili. – Do tego czasu macie inne zajęcie. Dowiedzieć się ile o nas wie kler Torma. Bo na pewno wiedzą, takiej militaryzacji ich zakonu na tym zadupiu nie było od miesięcy.
- Jak macie jakieś pytania to teraz, szybko. – zapadła cisza.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 29-11-2010 o 22:20.
Gettor jest offline