Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-11-2010, 22:21   #91
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bared pogonił wierzchowca, gdy w powietrzu rozległ się świst strzały. Okrzyk Cristin był zgoła niepotrzebny - każdy, kto chociaż raz słyszał taki świst wiedział, co ten dźwięk oznacza. I że warto się oddalić jak najszybciej od strzelca, który zwykle posiadał w zapasie inne strzały. Że trzeba stopić się w jedno z koniem i modlić się do Tymory, by żadna przeszkoda nie stanęła na drodze, a kolejna strzała okazała się równie niecelna.
Czy wybór drogi przez las, zamiast drogą, miał okazać się gorszym wyjściem? Nad tym Bared nawet nie zamierzał się zastanawiać. Uważał, by nie rozbić się wraz z wierzchowcem na jakimś stającym mu na drodze drzewie, albo nie dać się strącić z siodła przez jakiś złośliwy, zbyt nisko zwisający konar.
Obejrzał się. Chociaż zatrzymywanie się w takim momencie byłoby mało rozsądne, to jednak musiał sprawdzić, czy nic nikomu się nie stało. Widocznie nie stało się, gdyż wszyscy trzymali się w siodłach.

Ledwo znaleźli się z powrotem na leśnej drodze określenie 'utrzymali się' stało się nieaktualne. Nim ktokolwiek zdążył cokolwiek zdziałać, Cristin zsunęła się, w mało delikatny sposób, z grzbietu wierzchowca.


Jechać przez piękny las i trzymać w ramionach ładną dziewczynę... Marzenie... Obrazek niczym z ballady.
Tym razem jednak nie było tak romantycznie. Dziewczyna była nieprzytomna, a niepozorna rana okazała się groźniejsza, niż wyglądało to na pierwszy rzut oka.
Kto w okolicy zatruwa strzały? A tylko taki wniosek można było wysnuć z własnych obsewacji i stwierdzenia druida. Tylko skąd wziąć odtrutkę?
Mikstury leczące raczej nie działały na coś takiego jak trucizna, a jedyna kapłanka, w dodatku była, sama właśnie potrzbowała pomocy. Próba powrotu, złapania strzelca i wyduszenia z niego odtrutki z góry była skazana na niepowodzenie. Żeby było jeszcze weselej, konie również ledwo trzymały się na nogach, choć z definicji miały ich dwa razy więcej niż standardowy człowiek.

Jeśli padną konie, to będzie kiepsko, pomyślał Bared, wstrzymując wierzchowca i wsłuchując się w ewentualne odgłosy pogoni. Teoretycznie przynajmniej ogry powinny dac im spokój, jako że miały (teoretycznie przynajmniej) ciekawsze zajęcia, niż pościg za grupką jeźdźców. Pytanie tylko, czy w tym przypadku teoria pokrywała się z praktyką. I co, na demony, mogli chcieć od zwykłych podróżnych jacyś paskudni zatruwacze strzał? Szczególnie że byli, jak się zdawało, elfami.
Szansa, że ogry i elfy powybijają się wzajemnie była mniej niż mała...

Zatrzymali się w końcu na niewielkiej polanie, wyglądającej niczym składowisko różnych rupieci. I, tak przynajmniej sądził Bared, udało im się zobaczyć sprawcę całego bałaganu. Nie wiedział tylko, czy znikający złodziejaszek zbiera własnie takie rupiecie, czy też urządził tu tylko śmietnisko, na którym zostawia to, co mu się mniej podoba...
Czy wróci?
Co do tego chyba nikt nie miał wątpliwości, a na dodatek ktoś, kto potrafił znikać bez śladu z pewnością mógł obrobić ich do samych gaci.
- Trzeba by zastawić jakąś pułapkę - powiedział - ale nie bardzo wiem, jak by to moglo wyglądać. Może po prostu trzeba będzie spędzić bezsenną noc. Za to będzie czas, by sporządzić dla Cristin jakieś nosze, a raczej tak zwaną kolebkę, by można było szybciej jechać.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 27-11-2010, 13:32   #92
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
We call it 'teamwork'

Do diabła, ile jeszcze tych kłopotów tego dnia napotka tą zgraję? Cerre nawet nie śmiała wątpić w to, że wkrótce któryś z ich na pewno się ukaże. Okazało się, że na same tarapaty nie trzeba było długo oczekiwać. Ktoś bowiem w ich kierunku posłał strzałę, co oznaczało, że ten ktoś za ich gangiem wyraźnie nie przepada albo nie życzy sobie obecności drużyny na jego terytorium. Lecz z jakiego powodu - tu już pozostało miejsce tylko i wyłącznie na domysły, na które w owym momencie nie wartało tracić cennego czasu.

Pani mnich nie skupiała się na modłach do bogów, nie zadeklarowała również heroicznego schwytania łucznika i równie epickiego ukarania go, a jedynie starała się wydostać cała i nader zdrowa z odstrzału. Uwaga Cristin nie wydawała się potrzebna, bo nim rudowłosa nawet dała sygnał do ucieczki, wierzchowiec pani mnich już zaczął się na dobre rozpędzać. Kwestia tylko humoru bogów, którym nie zachce się nagle dawać nowych przeszkód pod postacią gałęzi, urwisk, zarośli i innych, równie niepożądanych rzeczy.

Przedzieranie się przez las opanowany przez dzikie istoty i nieznane moce poszło jak należy, rogata nie została nawet draśnięta jakimkolwiek pociskiem. Wydawało się przez moment, że wszyscy są cali, ale... zauważyła niebawem, że z Cristin jest coś wyraźnie nie w porządku. Obawy te potwierdziły się, kiedy owa kobieta zsunęła się z własnego konia nieprzytomna. Przyczyną tego "nagłego" pogorszenia się stanu zdrowia była strzała, a raczej zatruty grot wbity w łydkę. Rana wyglądała nader paskudnie. Niestety, Cerre nie znała się na lecznictwie i nie była w stanie uzdrowić niewiastę. Bared przejął inicjatywę przetransportowania nieprzytomnej ofiary, zaś na bogu ducha winnego Narcyza spadła rola drużynowego bagażowego.

Wkrótce okazało się też, że Turion także nie był w stanie nic na razie z tą raną uczynić. Cerre przypomniała sobie, że w ekwipunku drużyna posiadała kilka ciekawych rzeczy, lecz z tego, co dowiedziała się wcześniej od kamratów doszła do wniosku, że nie wartało z nimi eksperymentować na Cristine. Bared dużo bardziej by się do tego nadawał, pomyślała z lekko okraszonym cynizmem Cerre, spoglądając ukradkiem złośliwie na łotrzyka. Na razie jednak postanowiła dać mu żyć w spokoju, póki ten nadawał się do asekuracji poszkodowanej Cristin.

Pokonali mimo pewnych trudności dość sporą część drogi, aż konie się zasapały i zaczęły odmawiały pomocy transportowej. Wolały odpocząć. Co tu było wiele mówić, trzeba było odpocząć, ale też jak najprędzej dojechać do którejś miejscowości. Najlepiej do takiej położonej jak najbliżej. Sęk w tym, że podróżnicy też musieli zasięgnąć odpoczynku, zwłaszcza, że na horyzoncie zaczęło się ściemniać.
Żeby jednak i noc uatrakcyjnić "Wybrańcom", los zesłał im zaprawdę ciekawego gościa, tyle że niestety równie nieprzydatnego, a wręcz bardziej szkodliwego. Cerre dowiedziała się wkrótce, że to dziwadło jest międzyplanarnym złodziejaszkiem, choć jej wydawało się także, że ma omamy wzrokowe.
- Świetnie. Najpierw Aranon gadał do siebie, to pewnie i ja niedługo tak zacznę - skomentowała zajście z nieoczekiwanym “przybyszem”. Cokolwiek to było nie podobało się to pani mnich. W dodatku Blade zmęczył się takim długim galopem, musiał coś dostać do picia, więc na rozmyślanie wiele czasu nie zostało. - Co z Cristin? - spytała się Danta i druida.
- Przecież już mówiłem, ogłuchłaś w międzyczasie? - oburzył się Turion. - Zatrzymałem krwawienie, ale na toksynę nic nie poradzę.
- Nie oguchłam - odpowiedziała nieco aroganckim tonem. - Pytałam się. Nie można się o nic spytać?
- Można się pytać, jeśli jest o co. - odwarknął druid. Na pobliskiej gałęzi usiadł orzeł, do którego Turion natychmiast podszedł. - I jeśli odpowiedzi nie są oczywiste. - dodał.
- Było o co - sarknęła. - Pewnie, że było o co. Tyle że pewnie do jaśnie druida nie można już posłać żadnych pytań! Więc już dobra, nie będę o nic więcej pytać. - obruszyła się i odeszła od Turiona.

- Uważajcie na swoje rzeczy, zamiast się kłócić. Eteryczny rabuś jest w pobliżu, do wykrycia go byłyby potrzebne czary, którymi nie dysponujemy. Miejcie się na baczności - skonstatował Dant.
Cerre wzruszyła na to ramionami.
- Nikt się nie kłóci. Czasem tylko niektórym staruszkom od drzew odbija, po czym atakują kogoś bez powodu - powiało tumiwisizmem w tych slowach. Jednak wyraźnie słowa Danta bardziej wzięła do siebie niż wybuchy Turiona. Nie oddaliła się od grupy, acz wyraźnie trzymała się nie tylko z daleka od Bareda, ale także od ‘staruszka do drzew’.
- A może w międzyczasie, Aranonie, wyjaśnisz nam, z kim rozmawiałeś podczas podróży? - zagadnął zaklinacz.
W czasie gdy trwała bezproduktywna dyskusja Bared ścinał gałęzie, by przygotować dla Cristin jak najwygodniejsze posłanie. To, że dziewczyna była nieprzytomna nie znaczyło, że ma spędzić noc na gołej ziemi.
- Jak już mówiłem, to nic szczególnego. Można powiedzieć, że to... stary przyjaciel lub wspomnienie.
- Ta, pewnie jakiś wyimaginowany - mruknęła Cerre, jednak bardziej do siebie i oddaliła się od grupy mężczyzn.
Bared zajmował sięCristin, więc pani mnich stwierdziła, że nie będzie im dwojgu tam zawadzać. Przynajmniej na razie. Postanowiła więc się na jakiś czas oddalić od grupy. Zerknęła przez ramię, co czyni pozostała część drużyny. Wyglądało na to, że nikt nie kwapił się z nią podążać. Trudno, a i przecież nie jest aż taka nie-samorządna, jak to sugerował łotrzyk. Sama odprowadzi wierzchowca, postanowiła też przy okazji poszukać jakiejś rzeki czy inne źródło wody zdatnej do napojenia konia.

- No, jak tak stawiasz sprawę, to nie będę naciskał. Ale wiesz, wyimaginowani przyjaciele... Zresztą! - żachnął się Dant. I zajął się poprawianiem juków tak, by dostanie się do przedmiotów znajdujących się w torbach było trudne i czasochłonne. Chciał mieć pewność, że drugi raz rzeczy mu nie zginą, zwłaszcza przez jakiegoś głupią istotę, potrafiącą przemieszczać się między planami.
- Jeżeli rozpiera was energia, pomachajcie na oślep kijami, może akurat traficie na moment, aż to coś się zmaterializuje. A jak można kondycję poćwiczyć! - zakpił na koniec zaklinacz.
- Jak coś się zmaterializuje, powiadasz? - Cerre dosłyszała to drugie zdanie. Miała na oku własny ‘bagaż’. - Zapamiętam to, ale chyba będę musiała uważać, żeby mi ktoś przypadkiem jeden z was prędzej nie nawinął się pod mój kij.
Jeśli mi ma się ktoś nawinąć, to niech to będzie Bared
- przyszło jej do głowy. Nie wiedząc czemu to łotrzyk wydawał się ze wszystkich tu zgomadzonych najlepszym kandydatem do testowania tortur i specyfików. Może to była wina jeszcze podszeptów diabła, mieszkającego jej w umyśle?
W zasadzie - przydałby się porządny trening, a taki złodziejaszek kręcący się w pobliżu ich obozowiska nadawałby się idealnie do prania.
Nie, nie mowa była tu o Baredzie, a o tym międzyplanarnym dziwadle, które w międzyczasie chyba mignęło parę razy.

Właściwie, należało się najpierw uporać z tym ‘migającym’ problemem. Szkoda było przytaszczać kolejnych - z tym że żaden z nich nie wydawał się taki oczywisty do rozwiązania. Cristin została potraktowana trucizną, wierzchowce były zmęczone, i jeszcze to coś, co lubiło się pojawiać, znikać i przy okazji coś ze sobą zabierać, czaiło się w pobliżu.
Nielicha sprawa.
Musiała zrezygnować z wycieczki terenoznawczej.
- Powiedz to Baredowi - dodała po chwili do zaklinacza.
I zaczęło się niebo powoli ściemniać, co oznaczało, że dzień się kończył, lecz nie dla dziwnej ferajny.

- Ja proponuję trzymać warty przez noc, po dwie godziny każdy. Zgłaszam się na pierwszą, mogę być sam, lub, jeżeli ktoś nie przepada za snem, może mi potowarzyszyć - zaklinacz uśmiechnął się pod nosem.
Cerre staksowała każdego towarzysza spojrzeniem.
- Jeśli moja pomoc też się liczy i będzie to konieczne, to mogę zrezygnować w ogóle ze spania... - powiedziała to do Danta, i to bynajmniej nie dlatego, że chciała zgrywać bohatera, tylko jakoś się zrekompensować za cały dzień towarzystwu. O ile się to uda.
- Liczyć się liczy, ale konieczne nie będzie. Chociaż ja trochę pospać muszę - odnowić czary by się przydało.
- To ja mogę na ostatek - w końcu przemyśliła całą tą sprawę.
- W takim razie następnego obudzę Bareda - Dant zwrócił się do łotrzyka, by sprawdzić, czy ten ma coś przeciwko.
- Trzeba czuwać, to jasne i obudzenie mnie będzie całkiem rozsądne - odparł Bared. - Natomiast zastanawiam się czy jednak nie powinniśmy czuwać parami.
- Jest nas piątka - głośno myślał Dant - zamierzamy spać około 8/9 godzin. Wychodziłoby na to, że dwie pary wartowałyby po 3 godziny i jedna osoba po 2 lub 3. Można też to rozwiązać jakoś inaczej...
Cerre myślała także nad tym, jakby to wykombinować. Z jej strony padła propozycja:
- Lepiej będzie parami, po trzy godziny. Mogę wtedy iść na dwie ostatnie warty, te ostatnie, wtedy wyjdzie jak na trzy pary...

W obecnej chwili zamierzała sobie zażyć odpoczynku, nawet jeśli tylko na pół nocy. Dobre i tyle, jednak coś nadal nie dawało jej spokoju, a ze swoimi obawami nie miała ochoty dzielić się z kimkolwiek. Rogata odeszła sobie znaleźć dobre miejsce na drzemkę, już niekoniecznie w luksusowych warunkach i niekoniecznie jak najbliżej któregoś kompana.
Czasem zdawało się jej, że jest jakimś elementem oderwanym z zupełnie innej układanki i na siłę wpychanym do tej tutejszej. Każdy tutaj był innym światem, a już nie wspominając o Turionie, który na tle tych całych reprezentacji wyglądał bynajmniej komicznie. Dziady od drzewek nie pasowały do gromady podejrzanych osobników. Choć każdy był tu inny, to jednak Cerre czuła się wśród tej szóstki nieswojo, obco.
Nie chciała już nikogo na razie narażać na swoje towarzystwo, niewiele ją też obchodziło, jak towarzystwo przyjmie jej zdanie na temat kombinacji z czuwaniem.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 27-11-2010 o 13:40.
Ryo jest offline  
Stary 28-11-2010, 22:11   #93
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
To, co wydarzyło się po wjechaniu do lasu było co najmniej niespodziewane. Nie zabrało jednak dużo czasu, nim Aranon zdołał wdrapać się z powrotem na konia. Wkrótce jego wierzchowiec gnał za resztą towarzyszy unikając paskudnych strzał. Starał się przy tym nie zajechać konia, ale po zatrzymaniu się stwierdził, że nic z tego nie wyszło. Na dodatek Cristin została zatruta. Oczywiście, zawsze mogło być gorzej. Szczególnie przy obecności eterycznego rabusia.

- Dobrym pomysłem byłoby najpierw znalezienie wody dla koni. Co do odpoczynku, idę zaraz potem Śnić. Nie widzę jednak przeszkód, bym mógł podjąć wartę po około czterech godzinach. Nie potrzebuję więcej odpoczynku, więc równie dobrze mogę ten czas spędzić czuwając.

Ruszył następnie na poszukiwanie wody, która musiała znajdować się gdzieś w pobliżu. Konia prowadził za sobą, a przy okazji szukał śladów eterycznego rabusia, który mógł pojawić się w każdej chwili. Wypadałoby mieć inkantację gotową na taką okazję.

Potem zamierzał wrócić do obozu, zjeść część swojej racji żywnościowej i udać się na spoczynek. Do rozwiązania pozostawała sprawa Cristin. Nie była ona specjalnie przydatna dla drużyny w tym momencie. Ukrócenie jej mąk wydawało się rozsądne.
 
Aegon jest offline  
Stary 29-11-2010, 00:17   #94
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Szalony galop przez las był pierwszym testem nowego wierzchowca Danta i biorąc pod uwagę częstotliwość, z jaką wpadali w tarapaty, wcale nie ostatnim. Pochylając się bardzo nisko nad karkiem zwierzęcia i trzymając stopy przy jego brzuchu, zaklinaczowi udało się uniknąć świszczących strzał, mimo, że nie uważał się za świetnego jeźdźca. Koń jednak okazał się całkiem przystosowany do tego typu ‘akcji’ i Dantowi wydawało się, że dobrze odczuwa życzenia dosiadającego go.

Tyle szczęścia nie miała Cristin. Kiedy wreszcie, unikając pogoni, zsiedli z wierzchowców na polanie, okazało się, że jest ranna w nogę. Strzała była zatruta. Dant nie zdziwił się, że najbardziej przejął się tym Bared, który kręcił się koło niej z wyraźnym zaangażowaniem. Jego samego to niewiele obchodziło, nie lubił Cristin i nie zamierzał szczególnie pomagać, zwłaszcza, jeżeli była szpiegiem demonów.

Kwestia spędzenia nocy na polanie skomplikowała się, kiedy zauważyli, że w pobliżu kręci się eteryczny rabuś – wyjątkowo złośliwa istota, obdarzona zdolnościami czaropodobnymi, pozwalającymi jej przenosić się natychmiastowo na Plan Eteryczny – zwykle już z upatrzoną przez siebie zdobyczą. Dobrze, że w ogóle dostrzegli istotę, zanim ich juki zostałyby obrobione. Cóż, takie stworzenia nie były najsprytniejsze, ufając w swoje ponadnaturalne zdolności.

Podczas gdy Dant oporządzał juki tak, by zabezpieczyć je możliwie jak najlepiej przed kradzieżą, wywiązała się rozmowa na temat Aranona, a później wartowania i uważania na eterycznego rabusia. Trzeba było wystawić warty; właściwie należało to zrobić nawet, gdy nie krążyły wokół eteryczne stworzenia – nieeteryczne stworzenia też potrafiły być boleśnie niemiłe.

Zaklinacz zaoferował się do czuwania jako pierwszy. Mógł czuwać sam lub z kimś, niewielką mu to robiło różnicę. Ważne, żeby choć trochę pospać, żeby odnowić zużytą moc magiczną.

- Mimo wszystko nie powinniśmy tyle czasu stracić na odpoczynek - powiedział Bared. - Mamy ranną i Cristin jak najszybciej powinna znaleźć odpowiednią opiekę. Im dłużej będziemy zwlekać, tym gorzej. Poza tym... im dłużej będziemy tu siedzieć, tym większa szansa, że mimo naszej uwagi ten eteryczny rabuś nas obrobi.

Ojejku jejku, pomyślał Dant. Ranna Cristin zaraz umrze, jeśli jej nie pomożemy. Straszne. Przecież już raz umarła, jest weteranką w tych kwestiach, może nawet jej się to podoba?
Znużenie sprawiało, że zaklinacz tracił jakiekolwiek resztki empatii i współczucia dla kogoś innego niż siebie. Miał jednak na tyle jeszcze wyczucia, by nie artykułować swoich myśli.
- To kto chce ze mna czuwać jako pierwszy?

Ponieważ nie usłyszał żadnej odpowiedzi, wzruszył ramionami i udał się w stronę najbliższych drzew, żeby nabrać suchych gałęzi. Wziął kilka większych i mniejszych, na rozpałkę. Następnie narwał trochę co bardziej suchych traw, położył na to mniejsze gałęzie i wyjął hubkę i krzesiwo, rozniecając ognisko w środku obozu. Zamierzał przysiąść koło ognia i doglądać go, w miarę możliwości też przejść się jeszcze razy po drewno, kiedy zajdzie taka potrzeba.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 29-11-2010, 22:17   #95
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Aranon bez problemu znalazł niewielki strumyczek, dzięki któremu wszyscy mogli zaspokoić pragnienie – z wierzchowcami na czele, rzecz jasna.

Pomysł warty nocnej był o tyle dobry, co właściwie niezbędny. Tylko głupiec nikogo by nie zostawił, zwłaszcza że w okolicy kręciło się to biało-zielone coś…
…które grzebało właśnie Baredowi w sakwie! Zamkniętej sakwie, żeby było zabawniej – szponiasta łapa wystawała po części z woreczka, zupełnie jakby jego materiał był powietrzem.

Skurwiel miał wprawę, nie ma co. Zanim ktokolwiek zdołał coś przedsięwziąć, stwór zniknął wraz z częścią pieniędzy łotrzyka.
Skoro ktoś taki jak Bared dał się zaskoczyć, to jakie szanse miała reszta? Nieduże – w ciągu następnych paru chwil stwór w taki sam sposób okradł po kolei Cerre, Danta i Aranona. Nie zabierał całych sakw, a jedynie ich zawartości.

Dopiero, kiedy dobierał się do Turiona, jego orzeł zdołał zareagować: rzucił się szponami na złodzieja, zakłócając w ten sposób jego koncentrację i pozwalając pozostałym rzucić się nań.
Eteryczne rabusie nie potrafiły mówić, a wśród nich nie było telepaty, więc jedyną słuszną rzeczą do uczynienia było zabicie go i nadzieja, że skradzione pieniądze miał wciąż przy sobie.

Zielona posoka zalała wkrótce ziemię, a skrzeki i jęki wypełniły uszy drużyny. Po kilku chwilach, już bardzo ciężko ranny, stwór jakimś cudem skoczył na drugi plan.
Ilość „krwi” jaka znajdowała się na ściółce i na samych towarzyszach pozwalała sądzić, że za niedługo wyciągnie kopyta. A jeśli jakimś cudem przeżył to raczej tu nie wróci.

I co z ich pieniędzmi?

W taki czy inny sposób nastał jednak następny dzień, a wraz z nim… głosy. Zdecydowanie męskie i zdecydowanie blisko ich „obozu”.
Niedługo potem pokazali się i sami mężczyźni – szerocy w barach, z brązowymi włosami ułożonymi w głupkowate fryzy. Było ich sześciu: dwójka trzymała w dłoniach widły, a pozostała czwórka - kosy.
Podręcznikowi chłopi-rolnicy.


- Jest kary! – wykrzyczał jeden z nich wskazując widłami na wierzchowca Bareda.
- Jest i ruda! – dodał drugi wskazując na wciąż nieprzytomną, gorączkującą i bladą jak papier Cristin.
- No to bierzemy…
- Ejże, ludzie! – zainterweniował Turion wstając. – Co to ma znaczyć? Jakie „bierzemy”?
- Ano bierzemy. – największy z chłopów wyszedł przed resztę. – Mus nam wielo-łaka złapać, nie?
- Wielo… - Turion zamyślił się na chwilę. – Znaczy „wilkołaka”?
- No mówim przecież! Wielo-łak! – wykrzyczał rolnik, czerwony na twarzy. – A wiadom, że po temu musim mieć karego konia i rudą dziewuchę! Nasza baba tak mówi, to tak jest.
- Podzielcie się więc z nami tym sekretem. – powiedział kpiąco druid. – Jak to macie zamiar zrobić? I skąd w ogóle wiecie, że gdzieś tu jest „wielo-łak”?
- No przecież świnie nam ubił w nocy!
- I psa wybebeszył!
- I dwóch dziadów wydupczył…
- Widzicie ludzie! Jak nic wielo-łak! – chłop wypiął pierś. – To i potrzebujemy karego konia z rudą babą na nim. Koń, uważajcie, wytropi stwora dzięki czerwonej jak krew czuprynie dziewoi.

Taka logika była gorzej niż beznadziejna – każdy z drużyny to wiedział.
Poza tym Cristin miała włosy marchewkowe, a nie czerwone… jednak chłopom wydawało się to nie przeszkadzać.
Turion zaś spojrzał na pozostałych członków drużyny z wymownym i oczywistym pytaniem w oczach.

- Tą rudą to moglibyśmy też wychędożyć! – wyszczerzył się inny chłop. – Patrzcie tylko ją, leży już nie? Tylko brać! – zarechotał, a reszta jego spółki zawtórowała mu.

W międzyczasie zaś, wciąż wieczorem, pewien wędrowiec wjeżdżał do pobliskiego miasteczka Gistrzyce.
Było niewielkie, a jednak posiadało własną siedzibę zakonu Torma: bardzo nową i bardzo pełną zakonników pełniących funkcję straży miejskiej.


W mieście za to nie było ani jednego maga – każdy zapytany o tą kwestię milkł nagle i kończył rozmowę odchodząc…
Pod innymi względami jednak było to zwykłe miasto: tu oberża, tam sklep, gdzieś prali się po mordach, gdzieś gwałcili dziewkę, na rynku kruki wydziobywały oczy wisielcom. Bo rynek to w Gistrzycach był spory – kupcy przybywali tutaj z Hluthvar, z nielicznych kopalni na wschodzie, czy nawet ze Scornubel. Jednak nie licząc tego, Gistrzyce były „otoczone” przez farmy.

Davida bas de Winter, bo tak się nazywał tamten wędrowiec, momentalnie zgubiła jednak jego ciekawość. Bardzo, bardzo niezdrowa ciekawość.
Zaintrygowała go bowiem marchewka leżąca na środku niezbyt dużej uliczki, którą akurat przyszło mu przejeżdżać. Co było w niej takie niezwykłe? Była niebieska.
Kiedy tylko zsiadł z konia, by ją podnieść, ktoś uderzył go w kark i pozbawił przytomności…

W tym samym czasie, również w Gistrzycach, pewna elfka zwana Amarettą, wynajmowała właśnie pokój w lokalu wątpliwej jakości. Wszyscy się na nią gapili i rzucali komentarze jakby kobiety nie widzieli. Aż miała ochotę któremuś dać po mordzie za żart, którym właśnie uraczył swoich „towarzyszy”.

Jednak była zbyt na to zmęczona… przy akompaniamencie gwizdów i nawoływań ruszyła schodami na górę.
Jednak gdy tylko otworzyła drzwi, ujrzała wewnątrz tajemniczy kształt… jakąś postać… a potem straciła przytomność.

I w ten sposób się spotkali: David bas de Winter z Amarettą. Obudzili się związani i zakneblowani w tym samym pokoju.
Pełno było tam krwi i zwłok. Śmierdziało też spalonym ciałem. To było… straszne. Przerażające wręcz, bo dawało tej dwójce wizję tego, co ich czeka.


Blade światło kilku świec na podłodze pomieszczenia pozwalało im dostrzec trzy postaci stojące po drugiej stronie pomieszczenia. Amaretta dodatkowo widziała, że wszyscy są mężczyznami w ciemnych płaszczach.


- Obudziliście się, to świetnie. – powiedział pierwszy z nich. Pozostała dwójka mężczyzn podeszła i chwyciła Amarettę za ramiona. Wtedy zorientowała się, że nie ma na sobie swojej zbroi – jej oprawcy nader brutalnie zerwali z niej koszulę i biustonosz, a następnie ustawili ją na klęczkach, z głową pochyloną ku ziemi.
Jedyną pociechą było to, że mogła piersi zasłonić swoimi, wciąż związanymi rękami.

Po chwili mężczyźni to samo zrobili z Davidem – zerwali z niego koszulę i ustawili na klęczkach. Dopiero wtedy trzeci z nich podszedł do Amaretty.
Dało się czuć od niego coś w rodzaju aury… emanowało od niego zimno i nieopisane zło, tak jak mówiło się, że od osób „dobrych” emanuje ciepło.

Mężczyzna pochylił się nad elfką i wyciągnął ku niej dłoń. Zaczął coś kreślić na jej plecach, mamrocząc jednocześnie. Jednak to… doznanie w niczym nie przypominało dotyku.
Paliło. Kłuło. Bolało. Przede wszystkim bolało.

W pomieszczeniu rozległ się krzyk nieopisanego bólu i, jakby odrodzony na nowo, smród palonego ciała. Bo plecy elfki faktycznie żarzyły się czerwienią intensywniejszą niż krew – jakby palce człowieka nad nią stojącego nasączone były jakimś dziwnym atramentem.
Dla Davida widok był bardziej przerażający, bo domyślał się… nie – on wiedział, że jest następny.

Po chwili męka Amaretty się skończyła – wzór na jej plecach przybrał czarny kolor, a ona sama osunęła się do reszty na ziemię. Bezsilna, wyczerpana, przepełniona bólem. Lecz, na swoje nieszczęście, przytomna.

A wtedy domysły Davida się sprawdziły – był następny. Kiedy zaś i to się skończyło, nastąpiły ze strony ich porywaczy wyjaśnienia.
- Zostaliście wybrani, by służyć Cyricowi. Jesteście pierwszymi, którzy przeżyli nadanie znamienia.– powiedział ten, który „rysował” im po plecach szturchając nogą jedne z pobliskich zwłok. – Zostaniecie niebawem wypuszczeni i nie pobiegniecie do żadnej świątyni, ani władz z płaczem, że „coś” knujemy. Z prostego powodu – jeśli tego nie zrobicie, tatuaże które właśnie stygną wam na plecach was zabiją. Umrzecie także, jeśli spróbujecie się ich pozbyć.

- Wiedzcie jednak, że Cyric jest łaskawy i szczodry dla tych, którzy są mu wierni. Przymusowo, czy nie, to nie gra roli. Ważne dla was jest to, że za wykonane zadanie czeka was nielicha nagroda –Życzenie. Z pewnością słyszeliście o takim zaklęciu. Zróbcie co każemy, a będziecie mogli żądać „niemal” czegokolwiek.
- Owe zadanie wyjaśnią wam wasi przyszli towarzysze. Wypatrujcie więc siedmio… sześcioosobowej grupy, której przewodzi rudowłosa kobieta. W jej skład wchodzi także białowłosy starzec, diablę, elf wysokiego rodu, oraz dwójka młodych ludzi.

- Jednak przybędą do miasta dopiero jutro, może dziś wieczorem przy sprzyjających wiatrach. – dodał po chwili. – Do tego czasu macie inne zajęcie. Dowiedzieć się ile o nas wie kler Torma. Bo na pewno wiedzą, takiej militaryzacji ich zakonu na tym zadupiu nie było od miesięcy.
- Jak macie jakieś pytania to teraz, szybko. – zapadła cisza.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 29-11-2010 o 22:20.
Gettor jest offline  
Stary 01-12-2010, 12:00   #96
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trudno było walczyć z czymś, co mogło zmaterializować się w środku sakiewki. I uciec, zanim człowiek zdążył dziabnąć to coś sztyletem.
Fakt, że innych spotkał ten sam los, był niezbyt pocieszający. To, że w końcu przyszła kryska na matyska i eteryczny rabuś oberwał, należało do zdarzeń z gatunku pozytywnych, ale poza radością niewiele dających. Złoto przepadło i szansa odzyskania go była dość mała.
- Wrócę niedługo - powiedział Bared.
Jako że niewielka była szansa, by eteryczny złodziej zechciał pojawić się jeszcze raz, zatem nie trzeba było ustanawiać podwójnych wart. A zatem można było poświęcić nieco czasu na mały spacer po lesie...

Strumyczek był niewielki. Wystarczył większy krok, by nie mocząc nóg Bared znalazł się na jego drugim brzegu. Ruszył przed siebie zastanawiając się, gdzie ktoś taki jak eteryczny złodziej mógł trzymać zrabowane innym skarby. Wszak nie na innym Planie.
Wędrował zatem Bared po ciemniejącym lesie, usiłując znaleźć jakiś, najdrobniejszy nawet ślad, mogący wskazać drogę do poszukiwanego skarbczyka. Niestety, łatwiej tu było o grzyby, niż okutą stalą skrzynkę, lub choćby zagubioną monetę.
- Tymoro - obiecał - jedna trzecia skarbu eterycznego złodzieja dla ciebie.
Czy to, że po trzech minutach wędrówki trafił na jaskinię było odpowiedzią na złożoną obietnicę? Nie wiedział. I nie mógł sprawdzić, bo jaskinia miała swego lokatora.
Stary niedźwiedź mocno śpi... Dziecięca wyliczanka jak na życzenie wyłoniła się z pamięci.
Czy ten niedźwiedź był stary, czy nie, czy spał mocno, czy tylko drzemał, tego Bared nie chciał sprawdzać. Po pierwsze idea niedźwiedzia jako wspólnika rabusia była co najmniej dziwna.
Po drugie łatwo byłoby sobie wyobrazić reakcję niedźwiedzia, gdyby Bared wszedł do jaskini i powiedział:
- Przepraszam, że budzę, ale chciałem się upewnić, czy w twoim mieszkanku pewien typ z innego Planu nie przechowuje skradzionych mi rzeczy.
Łatwo byłoby domyślić się reakcji...

- Grzyby, niedźwiedź i nic więcej ciekawego nie znalazłem - powiedział po powrocie do obozowiska.
- Turionie - zwrócił sie do druida - nie mógłbyś tak porozmawiać z tutejszymi zwierzętami? Może któreś coś zauważyło ciekawego?
- Rozmowa ze zwierzętami wymagałaby specjalnego zaklęcia, którego nie przygotowałem - odparł zagadnięty.
- A może mógłbyś przywołać jakiegoś tropiącego psa? Może on by coś wywęszył?
Oblicze druida nie pozostawiało wątpliwości - poczuł się dotknięty samymi słowami 'może mógłbyś, które poddawały w wątpliwość jego umiejętności.
Po kilku chwilach przed Baredem pojawiło się bardzo sympatyczne stworzenie, które wróżyło szybkie i skuteczne łowy.


Druid natychmiast wydał mu polecenie wytropienia stwora na podstawie krwi, która wciąż zalegała na ziemi. Pies błyskawicznie obwąchał zarówno ją, jak i wszystkich członków drużyny, po czym pognał w kierunku... z którego co przyszedł Bared - tak jak przypuszczał łotrzyk, zwierzę zatrzymało się przed jaskinią którą niedawno Bared określił jako zamieszkałą przez niedźwiedzia.
Wielce zadowolony z siebie, pies zaczął... strasznie ujadać. Ryk, jaki się od tego rozległ potwierdził, że niedźwiedziowi nie podobają się goście, którzy przyszli...
Chwilę po potężnym ryku ukazało się samo zwierzę - potężny czarny niedźwiedź. Turion momentalnie zaczął wykonywać różne gesty mające najwyraźniej na celu uspokojenie zwierzęcia.
To najwyraźniej zawiodło, bo zwierzę stanęło na dwóch łapach i ryknęło przeraźliwie - wtedy druid przekręcił lekko głowę i kontynuował wykonywanie... gestów.
Po chwili wymówił słowa zaklęcia, przez które w jego dłoniach pojawił się ogień: cisnął nim tuż obok niedźwiedzia raz... drugi...
Poskutkowało: niedźwiedź skulił się i powoli, niemrawo, jakby od niechcenia odszedł w bok, niknąc między drzewami.
W jaskini zaś, na samym jej końcu i to w bocznej pieczarze znajdowało się to czego Bared szukał - ich zagubione pieniądze. I nie tylko: były tam też inne "skarby" rabusia: potłuczone szkiełko, niewielki toporek, para gustownych rękawiczek, zepsuta harfa, poplamiony kapelusz skórzany i wiele przedmiotów, których nie dało się zidentyfikować.
- Eteryczny śmieciarz - westchnął Bared.
Z całego zbiorowiska 'skarbów' do zabrania nadawały się tylko rękawiczki i toporek.

Czy inni członkowie drużyny byli zadowolenie z obietnicy złożonej Tymorze tak samo, jak z odzyskania części pieniędzy - tego Bared nie zamierzał dociekać. Za to zamierzał obietnicy dotrzymać.
Tylko szaleńcy narażali się Pani Losu.

Kawałek nocy minął Baredowi na sporządzaniu z koców i drągów czegoś w rodzaju noszy, które można było przymocować do siodeł i wieźć Cristin, wykorzystując dwa wierzchowce. Nim jednak zdążyli ruszyć w drogę, na polance pojawiło się paru tutejszych.
Początkowo Bared nawet się ucieszył. Miejscowi z pewnością mieli wiedzę o znajdujących się w okolicy kapłanach, może któryś był gdzieś w pobliżu. Jednak ostatnie zdanie zniechęciło Bareda do współpracy...
- Jak masz na chędożenie ochotę, to do żonki wracaj - powiedział. - Albo i owieczkę se znajdź jaką, jeśli cię tak przypiliło, a o rudej nawet nie myśl.
Słowom Bareda towarzyszył charakterystyczny dźwięk napinanej kuszy.
- Chora jest i nie chłop jej potrzebny, co mu jedno dupczenie we łbie, a kapłan. Jeśli znacie jakiego, to drogę wskażcie. Potem o pomocy pogadać możemy. Jak nie, to wynocha stąd. Albo rodziny po was płakać będą, a winą wielo-łaka się obarczy.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 01-12-2010, 19:39   #97
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
- Chyba to coś nie tylko tamtych dwóch dziadów wydupcyło, ale też tą resztę zgrai wraz z zawartością ich łbów - odezwała się szeptem do Turiona, patrząc spode łba na wiejską inkwizycję. Nigdy nie słyszała bowiem o czymś takim jak ‘wielołak’.

- Widać... chyba masz większe doświadczenie w kontaktach z takimi co lubią ganiać wszystko z widłami, może się nimi zajmiesz? - odparł Turion z paskudnym uśmieszkiem.
Cerre staksowała zgraję fanów wiejskiego ekwipunku militarnego swoim cwanym spojrzeniem i pokręciła z politowaniem głową. Nie zważała na cynizm płynący z mowy uszczypliwego druida.
- Jeżeli już tak bardzo proszą, to oczywiście, że im pomożemy - jednak i w wypowiedzi pani mnich kryło się drugie dno. - Ponoć ta metoda z karym koniem i rudą kobietą jest przestarzała i nieskuteczna. Lepiej do tego nadają się wiejskie kmiotki.

W międzyczasie Bared dodał coś wyjątkowo 'chamskiego' i zwieśniaczył jeszcze bardziej całe zajście. Po prostu wesoła, niedochędożona zgraja wieśniaków i jeszcze bardziej kontenta grupa zgorzchniałych podróżników, którym kmiecie dupę zawracają, zmieszały się ze sobą i spłodziły niezłą, nieco mroczną bukolikę.
Chłop nadął się, a czerwony na twarzy się zrobił jak burak.

- Ty... pochędóżki nam żałujesz, chamie jeden? Patrzcie go, jak baran jeden: sam nie wydupczy i innym nie da. A jak chora to i jej pomóc możemy!
- No, nasza baba będzie wiedziała co robić! - podekscytował się drugi. - Ostatnio jak gorączka kogoś wzięła to podała mu takie zielone coś z takim niebieskim... i ten tego... jeszcze cosik różowe... i bum! Chłop wyzdrowiał!
- To jak będzie, ludziska? - spytał ten na przodzie. - Wy nam babę i karego użyczycie, a my wam kobitę wyleczymy?
- I wych... - zaczął ten z burakiem na twarzy, ale inni go uciszyli.

'Tak - wychędożyć', dokończyła za niego w myślach pani mnich. Cerre sądziła, że ci chyba szukają nie pogromców potworów, tylko lafiryndy, która dałaby hojnie dupę (tym razem za nic). Rogata była rozdarta między przyłożeniem temu kijem w łeb, daniem mu pięścią w twarz, a zakatrupieniem napaleńca na miejscu.

- Nie tak prędko, chamie - odezwała się zimno Cerre, stając tym razem po stronie łotrzyka. - Ruchać to możesz własną babę, a nie, kurwa, tą tutaj. Nie damy wam ot tak ani jej ani ‘karego’. Coś za coś... - na wszelki wypadek przygotowywała się do ataku, bo gawiedź potrafiła być czasem nieobliczalna. - Możemy zająć się tym ścierstwem, ale wy w zamian doprowadzicie nas do kapłana, a poza tym dacie nam trochę pieniędzy. A jak nie pasuje, to wypierdalać do wiochy dupczyć się z tym wielołakiem i nie zawracajcie nam dupy...

Rozmowa wrzała jak kute żelazo. A jak się kuje żelazo, póki gorące, to... trzeba go jeszcze bardziej podgrzać. Do dyskusji przyłączył się zaklinacz, próbujący ostudzić tą sytuację, gdzie wkroczyły pieprzne tematy.

- Dobrzy ludzie. - odezwał się Dant - po co się kłócić. Mamy tu potężnego zielarza o wielkiej wiedzy - wskazał na Turiona. - On na pewno wam powie, że z wielołakami się tak nie walczy, trzeba zupełnie innych rzeczy, niż konia i baby. Wiem, bo opowiadał mi dokładnie swego razu, jak trzeba z tym stworem postąpić.
- A co do chędożenia, to powiem wam tak. Ta kobita już została wychędożona raz, 3 dni temu. I od tego czasu straszne choróbstwo ją złapało, nijak nie można jej wyleczyć. O, patrzcie, cała się trzęsie. Daję 5 sztuk złota, że was to także, dobrzy ludzie, złapie, jak ją będziecie chcieli dupczyć. O ile wam się przyrodzenie we krwi nie utopi - obrazowo stwierdził Dant.

Zabrzmiało to bardzo naukowo. A chłopi o prostym jak konstrukcja cepa rozumowaniu nie bardzo byli w stanie przyjąć do siebie taką mądrą pogadankę. Cepem jednak można było nieźle wojować, Cerre dobrze o tym wiedziała.
- To wszystko prawda - przytaknęła na tą pogadankę miedzianowłosa. Niezły argument, trafiony, ale...
- Eee, co wy tam pieprzycie? - chłop spojrzał głupkowato na Danta. - Starczy gadania, bo mię łeb puchnie, jako ten burak. Dajecie karego i dziewkę, co byśmy stwora upolowali i ją wyleczyli, albo idziemy gdzie indziej szukać. Mało to karych kulabek na tym świecie?
....zatopiony.

Łeb mu puchnie? Nie ma problemu - jak łeb popęka, to puchł nie będzie. Kijaszek tutaj bardzo prosił o solidny raz w czyjąś głowę. Mózg diablęcia pracował jednak na wyższych obrotach i nie zamierzał tym razem bawić się w mordobicie; czasem bardziej wyrafinowane metody dawały lepsze rezultaty niż rozwiązywanie problemu siłą.
- Hmm, wielołak w postaci kilku chłopów będzie miał zapewnione obfite śniadanie - diablę zerkało z wyższością na prostego chłopka. - Po co narażać niepotrzebnie własną skórę na to cholerstwo, skoro w zamian za drobną przysługę można się kłopotu pozbyć w inny sposób? Wy doprowadzacie nas i tą kobietę do kapłana, później pozbywamy się tego wielołaka i po problemie.
- Yyy... - zaczął chłop niezdecydowany. Spojrzał po swoich towarzyszach. Po krótkiej wymianie spojrzeń powiedział:
- Ale skąd wy wiecie gdzie szukać wielo-łaka?
- Dowiemy się - odparła po prostu. - Przecież to coś nie może znajdować się daleko, skoro powiadacie, że niedawno wam zarżnęło parę istot.
Nastąpiła swoista "narada" wśród mężczyzn, po czym doszli do wniosku:
- Kapłona to my ni mamy... ale możemy was przedstawić naszej Babie. Ona wszystko wie, na pewno uradzi na rudą. - odchrząknął. - Jak chcecie to ją możecie do nas przenieść, nasze gospod...gos... chaty niedaleko tu są.
- Ale pierw. - dodał po chwili. - Ustalim warunki polowania na wielo-łaka. Mus wam, uważajcie, przynieść łeb jego splugawiony. Ładnie będzie wyglądał nad paleniskiem, rozumiecie. A nagroda... ee... nie mamy pieniędzy, może Baba coś wymyśli. Dużo ma tam u siebie różnych staroci i papierów i ni pozwala nam ich spalić. A pięknie by się paliły, mówim wam!

Zastanowiła się wtedy Cerre chwilę nad propozycją zgrai.
Papiery? Starocie? Może jednak mają jakieś pieniądze? Może ta gra w tropienie wielo-cośtaka (i szpanowanie jego odrąbanym łbem nad paleniskiem) była warta świeczki? Cerre kombinowała, jakby na tych kmieciach zarobić wystarczająco dużo. Nie jak najwięcej - może jakieś bóstwo dostanie napadu złego humoru i stwierdzi sobie, że "ci zarobili za dużo i trzeba im uciąć pensję". Nie należało się zatem zbytnio zapędzać w materializm - czasem utrata czegoś w tej dziedzinie istnienia kosztowała zbyt dużo.
Ale i nie przesadzać z altruizmem i nonkorformizmem - taka postawa sprawiała jeszcze więcej niepotrzebnych kłopotów.

Cerre zadała wtem niezwykle rzeczowe pytanie:
- Moglibyście nas do tej Baby zaprowadzić?
- Noo... moglibyśmy. Ale chyba powinniście ją też zabrać. - wskazał na Cristin. - Ni wim... zebrać się jakoś...
- Idziemy tam wszyscy. Ją też zabieramy - diablę potwierdziło wypowiedź "wasala".
- A żeby ją zabrać to mamy sposób - powiedział Bared. - Niech was łeb nie boli. Powiedzcie jeszcze, gdzie tu najbliższe miasteczko - dodał. - I jak się zwie.
- Miasteczko to trochę jeszcze kawałek dalej. - chłopek machnął ręką w kierunku z którego przyszli. - Zwie się... hmm... Gistrzyce, jakoś tak.

Tak, Gistrzyce! Miejscowość, o której wspomniała ta zjebana skuta pała. Ta pała, która chciała się z nimi policzyć w tym miasteczku. To tak - pała policzy sobie złamane kości, a Cerre najwyżej policzy sobie zaliczone siniaki. Czy tam na odwrót. Jakkolwiek - musieli uważać na siebie i nieprzytomną rudowłosą panią sponsor. Drużyna bowiem zbliżała się do miejsca, gdzie Tormowiec zapowiedział następne spotkanie twarzą w twarz, w cztery oczy [ludzkie i diabelskie], kijem [ogniem] i mieczem.

Bared przy wydatnej pomocy Turiona, przymocował zbudowaną przez siebie konstrukcję do dwóch wierzchowców, swojego i Cristin, a potem, również przy pomocy druida, przeniósł tam chorą dziewczynę.
Sprawdził, czy gdzieś nie zostało coś z ich bagażu, a potem powiedział:
- Możemy jechać.

Cerre skinęła głową na tą propozycję. Uważała jednak na to, by kaptur nie zsunął się jej z głowy.
Mogli jechać. Nic nie stanęło na przeszkodzie, by gang z nowymi pracodawcami mógł ruszyć dalej w kierunku napadniętej przez wielołaka wioski i przez nadgorliwie broniących dobra rycerzyków Gistrzyc.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 01-12-2010 o 19:48.
Ryo jest offline  
Stary 03-12-2010, 00:58   #98
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Niebieska marchewka... Davida brała cholera, na myśl iż w zasadzkę cyrikan zwiodła go niebieska marchewka. Silny cios w potylicę, miliony gwiazd, później pobudka w sali pełnej resztek ludzkich ciał. Otaczała go zakrzepła krew i wiercący w nozdrzach smród spalonego mięsa. Zakapturzony rozpoczął swą przemowę, której lepiej było wysłuchać. To oni dyktowali warunki gry, a jeżeli nie spodobałby im się gracz, zawsze mogli poszukać innego.

David wyglądał na młodego mężczyznę, o szlacheckim rodowodzie. Przykładał sporą wagę do schludności swego ubrania, szczególnie butów, które zazwyczaj połyskiwały w świetle południowego słońca. Ubierał się zgodnie z standardami podróżnej mody, często wybierając bufiaste koszule i dopasowane kamizele. Na wierzch narzucał fioletowy płaszcz z przypinkami. Jego twarz często zdobił zawadiacki uśmieszek, który jednak kontrastował z upiornym chłodem ziejącym z jego oczu. David sprawiał wrażenie gotowego na podjęcia wszelkiego ryzyka dla osiągnięcia własnych celów.

Skuliwszy się na ziemi, Amaretta z rosnącym przerażeniem przysłuchiwała się osobnikowi w czerni. Plecy wciąż dokuczliwie kłuły, lecz ból nie był jej obcy i powoli ustępował.
- Jak się mamy potem z wami skontaktować? Znowu się gdzieś zaczaicie, po czym ockniemy się w tym syfie? - spytała elfka z mieszaniną wściekłości, strachu i rozpaczy w głosie. W tak głębokie gówno w życiu jeszcze nigdy nie wpadła. Jedyną, marną, pociechą było to, że nie jest w nim sama.
- Kontakt z nami nie będzie wam potrzebny - odparł mężczyzna ze stoickim spokojem. - Jeśli okaże się to jednak niezbędne, to odbędzie się za pośrednictwem rudowłosej kobiety z którą się później spotkacie.
- Świetnie - odparła elfka. Zastanawiając się o co jeszcze zapytać, jej wzrok natrafił na strzępy swoich ubrań. - Będziemy potrzebowali gotówki na nowe ubrania. On jeszcze przejdzie - spojrzała na towarzysza niedoli - ale bieganie z gołymi cyckami może zwrócić niepotrzebną uwagę. Coś na łapówki też by się przydało. - Jej rozumowanie było proste: ucieczka wydawała się niemożliwa, więc trzeba kooperować i się uwolnić.
W odpowiedzi mężczyźni zaczęli szeptać między sobą, jednak nie na tyle cicho by elfie uszy tropicielki nie wychwyciły ich słów. I dzięki temu wiedziała, że utrafiła w sedno - z łapówkami rzecz jasna.
- Dostaniecie czterysta sztuk złota. - padła w końcu odpowiedź zaraz po tym jak jeden z kultystów wyszedł z sali. Wrócił niebawem z sakwą w której była wspomniana suma.
- Jak ci na imię? - David zwrócił się do zakapturzonej postaci
W odpowiedzi kultysta zaśmiał się.
- Co, chciałbyś wiedzieć, hę? Nic z tego chłystku.
- Dlaczego my? - zapytał odtrącając kosmyk włosów.
- Bo się akurat nawinęliście pod rękę. Ciebie zgarnęli przy "niebieskiej marchewce" - wskazał na barda, po czym zwrócił się do Amaretty. - Ciebie zaś... bo potrzebny jest tropiciel.
- Tak właściwie, to skoro nagrodą ma być życzenie, to czemu nie użyjecie tego zaklęcia do własnych celów, tylko zawracacie nam głowy? - spytała elfka. Czyżby blefowali i mieli się ich pozbyć po wykonaniu zadania?
David stłumił chichot. Nadal cholernie bolało.
- To... skomplikowane. - odparł po chwili, szukając odpowiedniego słowa. - Tam, gdzie macie się udać nie może udać się żaden Tanar'ri. A zatem ich moc również nie może tam sięgać: dlatego potrzebujemy was, przypadkowych osób z ulicy, lecz wystarczająco silnych, by utrzymać na sobie Znamię.
- Tanari’ri? Nieźle - mężczyzna uniósł jedną brew do góry
- Już wiem co chciałam, tyle pytań ode mnie. Im szybciem stąd wyjdziemy, tym lepiej - powiedziała stłumiwszy odruch wymiotny wywołany natrafieniem dłonią na czyjeś oczodoły.
- Tak, wynośmy się z tej klitki. Piekielnie tu cuchnie. - zerknął na stertę zwłok

Uwolniony od gościny wyznawców Cyrica mężczyzna poprawił rękawice po czym przeniósł wzrok na kobietę: - David Bas De Winter - skinął delikatnie głową
- Amaretta. Amaretta Calithar - przedstawiła się.
David delikatnie zmrużył oczy, po czym wskazał na szynk znajdujący się przecznicę dalej: - Zdaje się, że mamy co nieco do omówienia. Proponuję zmienić lokal

- Obgadajmy sprawę u mnie, wynajęłam pokój. Chociaż specjalnie chyba nie pilnują kto gdzie wchodzi.
Przytaknął: - Prowadź. - rozejrzał się w koło - I tak pewnie nas obserwują - dodał cicho.
Usiadła na łóżku i wskazała miejsce obok siebie.
- Usiądź.
- O, przytulnie tutaj - rozejrzał się w koło i położył torbę w nogach łóżkach - Więc razem przyjdzie nam wyplątywać się z tej sieci... Tanari'ri - to brzmi groźnie
- Zgadzam się. Do tego nie sądzę by byli z takchi, którzy dotrzymują słowa.
- Służą bogowi kłamców, to wiele wyjaśnia. Wątpię by obiecane życzenie, było czymś więcej niż soczystą marchewką dyndającą na kiju. - David westchnął przeciągając ręką po podróżnym plecaku
Słuchając Davida, Amaretta wdziała świeżą i nieporwaną koszulę.
- Fakt. Może jeszcze los się do nas uśmiechnie i się na nich odegramy, ale póki co skupmy się na zadaniu. Byłeś już u tych tormitów?
Błysnęły kły młodego mężczyzny: Siedziba nadętych, zdewociłach i boleśnie nudnych klechów to niestety jedno z ostatnich miejsc, do którego bym zawitał. A ty? Spotkałaś, któregoś z nich?

Retta odetchnęła z ulgą, gdyż towarzysz niedoli zdawał podzielał jej poglądy.
- Nie. Mam kiepskie doświadczenia z kapłanami i paladynami - odparła uśmiechając się pod nosem.
- Cóż, jeżeli chodzi o paladynów, obawiam się, że mierny będzie ze mnie szpieg. Ale mogę dyskretnie popytać w mieście. Ludziom w mojej obecności często zdarza się powiedzieć o słowo za dużo.
- Jeśli dodać gotówkę, którą nam dali, to nawet może się udać. Musimy tylko trafić na normalnego człowieka, a nie dewotę. Ale najpierw trochę tam się pokręćmy. Nadstawmy uszy. Wytężmy wzrok.

- W pierwszej kolejności sprawdźmy czy znak, który nam wypalili nie jest po prostu blefem.
- Jak?
- Pozwól... - David wyciągnął dłoń
Pozwoliła.
Obrócił ją tyłem do siebie. Po chwili niewielki pokoik wypełnił tembr jego głosu. Dźwięcznie brzmiące słowa, układały się w bardzo zawiły i egzotycznie brzmiący zaśpiew. Po dwóch uderzeniach serca czar prysł.
- Już po wszystkim
- Że niby co? Zniknęło?

Mężczyzna uśmiechnął się z przekąsem: - Eh, gdyby to było takie proste. Jednego jestem pewien. Nosimy na plecach silne źródła magii ze szkoły oczarowań, prawdopodobnie zakapturzony nie blefował.
- Trudno - zwiesiła głowę. - To do roboty, bo potem jeszcze zabraknie czasu na zemstę.
- Gdzie zaczniemy? Wolisz pracować sama, czy raczej ze wsparciem?
- Razem będzie lepiej. Zawsze jedna osoba może odwrócić uwagę od drugiej.
- Gospoda, zdecydowanie tam powinniśmy zacząć - zaproponował - nie mam na myśli tej, pełniającej funkcje schronienia dla cyrican, rzecz jasna. – dodał
- Zatem prowadź. Gdybym widziała jakiś inny przybytek, to bym tu nie nocowała
- Zacznijmy od Heraldycznej Piątki.
Ruszyli.
 

Ostatnio edytowane przez ObywatelGranit : 04-12-2010 o 19:25.
ObywatelGranit jest offline  
Stary 04-12-2010, 02:21   #99
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Znalezienie strumyka nie było za dużym problemem. Wkrótce potem wszystkie konie były napojone, a elf zabierał się do wieczornego posiłku, gdy eteryczny rabuś rozpoczął swoje łowy. Nie minęło dużo czasu, nim sakiewka elfa stała się wyraźnie lżejsza. Podobnie stało się z sakiewkami towarzyszy. Nie było to jednak zbyt przerażające, gdyż pozostałe fundusze wystarczyłyby na wiele dni. Ogólnie rzecz biorąc, nie było większego powodu do zmartwień.

Inni członkowie drużyny widzieli tą sprawę nieco inaczej, co można było zauważyć po bardzo gwałtownej reakcji, która nastąpiła po tym, gdy orzeł Turiona przerwał koncentrację stwora. Aranon bez większych emocji starał się użyć swoich inkantacji. Nie robiło to jednak wielkiej różnicy, gdyż stwór nie mógł przeciwstawić się pozostałym towarzyszom. Po tym, jak jakimś cudem zniknął, elfowi nie pozostało do zrobienia nic więcej, jak udać się na spoczynek. Już wkrótce zajęty był medytacją, która zastępowała elfom sen.

Dużo czasu pozostało do świtu, gdy elf zbudził się i zaczął podziwiać nocne niebo. Z niemałym zdziwieniem stwierdził, że Baredowi udało się odzyskać skradzione fundusze, a także znaleźć dwa dodatkowe przedmioty. Toporek okazał się magiczny z mocą, która pozwalała na jego powrót do właściciela po rzuceniu. Rękawic nie udało się zidentyfikować.

Sytuacja była dość dziwaczna. Mówiąc bardziej szczegółowo, ten eteryczny rabuś był dość dziwaczny. Nie tylko pokusił się na złoto, czego ten rodzaj potworów zwykle nie robi, ale też przechowywał swoje dobra na planie materialnym. Dodatkowo dzięki swojej mocy przenikał przez przedmioty materialne... coś było nie tak. Wyglądało na to, jakby jakaś nieznana siła wyższa dała eterycznemu rabusiowi te jakże dziwaczne i nienaturalne cechy.

Skoro jednak nie trzeba było się już martwić eterycznym rabusiem, Aranon mógł spokojnie przejść się po okolicy i poobserwować nocne niebo. Po zastanowieniu odrzucił myśl o dobiciu Cristin. Jego inkantacje zapewne nie pozostawiłyby żadnych zewnętrznych śladów na ciele ofiary, ale po tym, jak Bared spędził część nocy budując nosze, nie było sensu zostawiać ich nieużytych. Nawet, jeśli chodziło o życie tak nędznej istoty, jak ludzka kobieta, która nie miała szans żyć więcej, niż jakieś 60 lat. Ukrócenie jej mąk znacznie przyśpieszyłoby podróż. Nie trzeba było troszczyć się o brzemię, jakim była otruta, która nie miała już żadnych mocy związanych z jej profesją. Elf postanowił poobserwować sytuację nieco dłużej.

Wiele godzin minęło, nim pierwszy z towarzyszy obudził się i zaczął przygotowywać do drogi. Aranon siedział pod jednym z drzew żując resztki racji żywnościowej, która stanowiła dla niego śniadanie. Nieco później, gdy wszyscy członkowie drużyny już wstali, z oddali dało się słyszeć głosy. Wkrótce okazało się, że to grupa chłopów, która szybko wyłożyła cel swej podróży w dobitnym wywodzie na temat polowania na wilkołaki. Warto przy tym wspomnieć, że ten sposób bardzo elfa zainteresował. Na tyle, że zdecydował on, że nie będzie przeszkadzał w tej jakże fascynującej sytuacji, która została spowodowana głupotą ludzi. gdyby nie to, że mnożyli się jak króliki, już dawno by wyginęli.

Aranon nie wtrącał się do dyskusji. Niebawem wszystkie szczegóły zostały uzgodnione i mogli ruszać. Jako, że cały bagaż elfa był albo na nim, albo na jego wierzchowcu, nie pozostało mu nic więcej, niż tylko wdrapać się na konia i ruszyć za resztą zamykając pochód. Pogwizdywał przy tym tę samą melodię, którą poprzedniego dnia nuciła zjawa. Rozejrzał się dookoła za dziwnym towarzyszem. Starał się nie zaprzątać sobie głowy opowieściami chłopów o wilkołaku. Bardziej prawdopodobne było, że kryje się za tym jakiś inny potwór, ale kto wie.
 
Aegon jest offline  
Stary 06-12-2010, 00:06   #100
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Kiedy tak po kilkugodzinnej warcie, podczas której, jak to zawsze podczas wart bywa, nie zdarzyło się nic ciekawego, oraz równie długim/krótkim śnie Dant wstał obolały z posłania, ze zdziwieniem spostrzegł grupę ludzi idącą w stronę polany, na której przebywali. Wytężył wzrok i cofnął się do juków, przygotowany na odparcie natychmiastowego ataku – wszystko się przecież może zdarzyć – lecz po chwili spostrzegł, że nowi towarzysze byli całkowicie niegroźni – ponieważ okazali się oni chłopami z okolicy.

Chłopi ci, jak się okazało z rozmowy, przywieźli wraz ze swoimi brudnymi osobami nietypowy problem – szukali sposobu na zabicie ‘wielołaka’. Jak wnioskował Dant, chodziło im zapewne o wilkołaka. Problemem było to, że do tego potrzebowali karego konia – i Cristin.

Ani jednego, ani drugiego (zwłaszcza pierwszego, jeśli chodziło o Danta) drużyna nie mogła oddać. Zaczęła się więc przepychanka słowna z głupimi kmiotkami, w której zaklinacz postanowił również wziąć w pewnym momencie udział:

- Dobrzy ludzie. - odezwał się - po co się kłócić. Mamy tu potężnego zielarza o wielkiej wiedzy - wskazał na Turiona. - On na pewno wam powie, że z wielołakami się tak nie walczy, trzeba zupełnie innych rzeczy, niż konia i baby. Wiem, bo opowiadał mi dokładnie swego razu, jak trzeba z tym stworem postąpić.

- A co do chędożenia, to powiem wam tak. Ta kobita już została wychędożona raz, 3 dni temu. I od tego czasu straszne choróbstwo ją złapało, nijak nie można jej wyleczyć. O, patrzcie, cała się trzęsie. Daję 5 sztuk złota, że was to także, dobrzy ludzie, złapie, jak ją będziecie chcieli dupczyć. O ile wam się przyrodzenie we krwi nie utopi - obrazowo stwierdził Dant.

- To wszystko prawda. - potwierdziła ochoczo Cerre

- Eee, co wy tam pieprzycie? - chłop spojrzał głupkowato na Danta. - Starczy gadania, bo mię łeb puchnie, jako ten burak. Dajecie karego i dziewkę, co byśmy stwora upolowali i ją wyleczyli, albo idziemy gdzie indziej szukać. Mało to karych kulabek na tym świecie?

Wyrafinowana dyplomacja Danta nie skutkowała na wszystkie myślące istoty na tym planie, o czym właśnie zaklinacz niemiło się przekonał. Postanowił tedy zamknąć się i pozwolić swoim towarzyszom toczyć ‘konwersację’. Szło im to nieco lepiej niż Dantowi i po chwili drużyna i chłopi doszli do porozumienia. A już, już wydawało się, że Cerre wyciągnie swój kijaszek…

Stanęło na tym, że wszyscy mieli udać się do najwyraźniej przewodzącej lokalnej wspólnocie niejakiej ‘Babki’ i pomóc wioseczce w tropieniu potwora. Dantowi z tego wszystkiego umknęła nazwa miejscowości, choć był pewien, że ktoś ją wymienił z nazwy… Gierzyce? Gistrzyce? To o tej miejscowości mówił rycerz…

Zaklinacz postanowił dopytać po drodze – sprawdził juki i wsiadł na konia, z silnym postanowieniem, że całą drogę starać się będzie skupić na swojej mocy magicznej. Nigdy nie próbował odnawiać czarów bez zażycia jakiegokolwiek, albo bardzo krótkiego snu, może teraz raz mu się uda?
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...

Ostatnio edytowane przez Kovix : 06-12-2010 o 01:28.
Kovix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172