Gottri
Konował rzeczywiście rozmawiał z kapitanem. Ten sam człowiek, który wcześniej prowadził zapisy, bawił się teraz bródką rozglądając nieobecnym wzrokiem. Co jakiś czas wymieniał jakąś uwagę z głównodowodzącym. Po chwili zauważył ciebie. I twoja ranę. Obydwoje z kapitanem mieli bardzo pytające spojrzenia. Jednak jakiś znak od Czuba przekazał im, żeby nie poruszać na razie tej kwestii. Medyk zabrał cię do swojego namiotu i zaczął wyciągać sprzęt. Niewielka skrzyneczka a w niej znajdowały się nici, mała buteleczka przeźroczystego płynu, oraz zestaw różnych igieł i haków. Usadowił cię na krześle i przywiązał rękę pasem do podpórki. Bez najmniejszego dźwięku polał ranę odrobiną płynu z buteleczki a potem zaczął powoli zszywać.
-Masz szczęście. Nawet podwójnie. Obrażenia od szponów są bardzo podobne do tych od ostrza, łatwiej się goją. Z drugiej strony o mały włos nie przecięło ci ścięgna. To takie coś w ręce. Jak se to rozwalisz, to w najlepszym wypadku będziesz się mógł ręką po tyłku podrapać.-Mówił, powoli, lekko znudzonym tonem, nie odwracając nawet na chwilę wzroku od rany. Miał lekko kozi głos, jednak nie tak który mógłby denerwować.
-Ciekaw jestem coście tam nabroili. Czub wyglądał...no poważnie. A takiego go nie widziałem. Wściekłego, znudzonego, rozdrażnionego, czujnego, ale poważnym typem to on nigdy nie był. Nic dziwnego jak się tyle razy dostało w czerep. Nie daj se wcisnąć kitu że ta ksywa wzięła się od fryzury.
Konował pociągnął nić do końca a potem odciął nożem. Wyjął bandaże i zaczął owijać ramię.
-Całkiem ładnie się zszyło. Was się ładnie składa, macie grubą skórę. Ale staraj się nie nadwyrężać tej ręki przez parę dni. I przyjdź za jakiś czas, zobaczymy czy nie wdało się jakieś cholerstwo.
Shimko
Wódka była wyposażeniem dość typowym dla wszelkiej maści żołdaków. Uśmierzał ból i smutki, odciążała zbyt ciężki mieszek, a butelkę zawsze można przerobić na tulipana przy burdach. Kuchmistrz miał mały zapas i nalał ci mała szklaneczkę żytniej. Lekko podstarzały niziołek całkiem nieźle się trzymał, i tylko siwizna tu i ówdzie pośród brązowych loków zdradzała że nie jest już mężczyzną w kwiecie wieku. Postawił ci stołek obok swojego, lekko na uboczu, nalał kolejną szklaneczkę i zaczął wypytywać co to się tam wydarzyło. Do opowieści zachęcały kolejne szklanice, jakie obiecywał.
Rannalt.
Twoje bystre oczy szybko wypatrzyły grupkę grających ludzi. Widać podkomendni z drużyny piechoty byli bardziej rozrywkowi. Starszy mężczyzna o zaniedbanej brodzie, urany w skórzaną kurtę uśmiechnął się do ciebie. Pozostała dwójka, młodszy blondyn i piegowaty rudzielec z kozią bródką, odwrócili się i zrobili to samo. -Witamy. Czyżbyś był jednym z tych nowych od czuba? Chciałbyś z nami zagrać tak po koleżeńsku? Nie na pieniądze.
Uśmiechnołeś się w swoim szelmowskim zwyczaju i zasiadłeś z twarda miną do prowizorycznego stolika z skrzynki i tarczy. Stary z uśmiechem potasował karty i rozdał wszystkim. Przyjżałeś się swoim. Nie było wątpliwości. Ci goście oszukiwali.
Edith.
Co by się nie działo, nadchodził czas na lekcje. Udałaś się do namiotu swojej mentorki. Wzięłaś księgę i rozłożyłaś na stole. Czytanie przy migotliwym świetle świecy nie było rzeczą łatwą. W dodatku ta księgę studiowałaś już chyba setkę razy. Niektóre wersety znałaś już na pamięć. Wtedy do namiotu weszła nauczycielka. Przyjżała się i uśmiechnęła a potem położyła przed tobą sporą sakiewkę. Wewnątrz coś pobrzękiwało, ale to nie były monety. Znajdowały się tam groty strzał.
-To komponenty do twojego podstawowego zaklęcia bojowego. Miałam cię po nie wysłać do Hansa po twoim ostatnim treningu, ale zemdlałaś. Jak widzisz, to nie jest łatwa sztuka. I dlatego potrenujemy to raz jeszcze. Ruchy marudo.
Wzięła swoją torbę, wewnątrz której widać było znajome kule. Zabrała swoją księgę i wyszła przed namiot. |