Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2010, 10:48   #44
Bothari
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Baronessa przemknęła korytarzem do pokoju kapitana. Tam zatrzymała się, zapukała i wślizgnęła szybko do środka.
- Gunther? - zapytała cicho stojąc jeszcze pod drzwiami. Mężczyzna uniósł głowę.
- Isabell - w głosie łatwo było odczytać radość. - Zapraszam. Zapewne przychodzisz wybić mi z głowy pomysły o jutrzejszych łowach …
Podeszła spokojnie i usiadła obok łóżka. A on w tym czasie usadowił się w pościeli.
- To byłoby najlepsze, co mogłabym zrobić, ale nie sądzę, by mi się udało... - spojrzała na kapitana uważnie. - Zawsze jednak mogę próbować. - uśmiechnęła się lekko. - Pomyślałam jednak, że jeśli tak bardzo chcesz jechać... - zerknęła pytająco. W odpowiedzi uniósł brwi. Jakby nie wierzył w to co słyszy. Potem uśmiechnął się szeroko.
- Jeżeli Ty jedziesz, to ja też. Choćbym miał się do konia przywiązać. Na szczęście nie jest to potrzebne - zaznaczył szybko - A co do chcenia … czy mamy wybór? Wcześniej czy później jechać trzeba. A konowałom nie ufałem nigdy. Czuję się na tyle dobrze, że przeze mnie nie ma powodu spowalniać wyprawy. Chyba, że z panią doktor jest nie najlepiej ...
- Podejrzewam, że ona nawet gdyby czuła się źle, to jutra sama chciałaby tam jechać... - westchnęła cicho. - I jak widać po dzisiejszej eskapadzie pewnie by pojechała sama... - pokręciła lekko głową. - Co do wyboru... nie będę Cie namawiać byśmy zostali, ale... - zawahała się na moment. - Będziesz jutro rano musiał zrobić awanturę, że chcesz jechać. By wyglądało do przekonywająco, inaczej mogą się pojawić pytania czemu Cie ciągniemy na łowy w tym stanie. - spojrzała niepewnie na Gunthera nie wiedząc jak zareaguje. Spochmurniał w jednej chwili. Najwyraźniej tego typu zagrywki nie pasowały zupełnie do jego światopoglądu.
- Nie podoba mi się to - nie ukrywał wątpliwości, które przecież wypisane były na jego twarzy - … ale niech będzie. Dopóki nie będę musiał kłamać … zgoda. Nie znoszę tych waszych intryg - westchnął na koniec ciężko.
- Dziękuję... - w głosie dało się słyszeć ulgę. Nie chciała rozegrać całej sytuacji bez wiedzy Gunthera, ale gdyby było to konieczne zrobiłaby to. - I uwierz, że w takich chwilach również wolałabym być agaryjką. - uśmiechnęła się delikatnie po czym uścisnęła dłoń kapitana i wstała.
- A teraz wypoczywaj. Dobrej nocy.
Nie puścił dłoni. Przez moment trzymał palce, tak jakby miał jeszcze jakąś sprawę. Patrzył na jej twarz, jakby chciał coś wyczytać … a może tylko zbierał się na odwagę? Nie powiedział jednak ani słowa przez kilka długich uderzeń serca. Ona również zastygła w bezruchu i wpatrzona, w jej oczach malowała się troska i coś jeszcze. Pokusa by nachylić się i ucałować jego usta była silna, ale powstrzymała się. Uśmiechnął się, jakby zobaczył coś co chciał zobaczyć, a może nawet odczytał te pragnienia. I najwyraźniej to mu wystarczało. Uścisnął dłoń delikatnie i powiedział:
- Dobrej nocy Isabell.
Odwzajemniła uśmiech i delikatne musnęła palcami jego policzek.
- Spij dobrze... - powiedziała ciepło, po czym skierowała się do drzwi.

Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła za nimi Marianne, stojąca jak gdyby nigdy nic przy futrynie na przeciwko. Choć spódnica służącej właśnie opadała, jakby jeszcze przed chwilą była w ruchu … Isabell zerknęła na dziewczynę i uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję, że pilnowałaś.
- Zawsze do usług, moja pani. -
Dziewczyna dygnęła. Minę starannie maskowała, lecz gdyby ktoś był mistrzem w czytaniu z niej, poznał by w tym mordkę opitego śmietanką kota, którego jeszcze za to pogłaskano i podrapano za uszkiem ...

* * *

Służba gospodarza budziła wszystkich na dwie godziny przed świtem. Chwilę później zaproszono wszystkich na proste, ale treściwe śniadanie. Nie minęła godzina, gdy w las wyjechała grupa dwudziestu koni. Brak było gospodarza, który nadal bardzo cierpiał z powodu choroby żołądka. Zdołał tylko życzyć obfitych łowów i przekazać gości pod opiekę swojego łowczego.

Początkowo cała grupa jechała razem. Potem zaś - rozdzielono się na trzy. Po lewej stronie pojechali ludzie barona, po prawej - żołnierze Gunthera. Środkiem - grupa łowców, czyli baronowa Inez Daae, baronessa Isabell de Vicconi, kapitan Gunther Felerhar, ojciec Rubinshei, młody student Antoni Biull, Marianne oraz Bianka i trzech rannych, ale już trzymających się nieźle w siodłach żołnierzy.


Doktor Daae wyglądała na najbardziej niewyspaną z całej grupy. Dokładnie tak, jakby położyła się spać na godzinę przed pobudką. W kilku miejscach na jej dłoniach i twarzy znać było ślady po wczorajszej eskapadzie. Również i w jej ruchach, dominowała ogromna ostrożność.

Podobnie Antoni - praktycznie spal w siodle. Ponoć całe trzy dni spędził z herbarzami rodowymi barona i pamiętnikami. Pochłonęło go to tak głęboko, że wczorajsze zamieszanie najzwyczajniej przespał. A gdy już się obudził - znowu siadł do ksiąg.

Baronessa wyglądała godnie i pogodnie jak zazwyczaj. Siedziała w siodle prosto, kierowała koniem z gracją i do wszystkich odnosiła się życzliwie. Nawet do kapitana Gunthera, który wczesnym rankiem zrobił straszliwą awanturę o to, ze chciano go zostawić. Sam oporządził swojego konia i wyszykował się do drogi. Potem starał się nie pokazać, jak bardzo doskwiera mu rana po sztylecie. Nie krzywił się, nie narzekał ... i jechał jak gdyby kij połknął.

Za to Ojciec Rubinshei był w doborowym humorze. Jechał, dowcipkował, opowiadał historyjki żołnierzom i służbie. Widać było, że odżył wreszcie i teraz chciał już tylko zająć się pracą.

Pierwszy popas urządzono koło ósmej rano. To tam ułożono plan łowów. Wtedy też rozpakowano wieziony przez jednego jucznego konia "prezent od baona". Osiem przepięknych nordyjskich karabinów. W jaki sposób baron wszedł w posiadanie tak rzadkiej i cennej broni? On, człowiek o którym mówiono, że do boju ruszyłby najchętniej w płycie, z kopia w reku i kusznikami strzelającymi nawija za plecami? Trzeba było szybko zrewidować poglądy. Żołnierze sprawnie tłumaczyli wszystkim zasady posługiwania się tym najnowszym krzykiem mody w dziedzinie osobistej, długolufowej broni palnej. Gunther, wyraźnie zachwycony opowiadał baronessie, zapomniawszy o jakichkolwiek wcześniejszych niesnaskach. Wszak nordyjski karabin ma podobny do muszkietu zasięg, ale jest dwa kroć celniejszy. Ładuje się szybciej z uwagi na gotowe pakiety nabojowe a i zamek jest łatwiejszy w obsłudze i nie wymaga ani kluczyka do nakręcania ani lontu do odpalania. Wystarcza zwykłe odciągnięcie kurka ... ale nie trzeba podsypywać prochu. Dzięki temu broń jest o wiele bardziej niezawodna. Cała grupa przetestowała broń w strzelaniu do okolicznych drzew. Niedosiężną mistrzynią celności okazała się ... Bianka, za nim był ojciec Rubinshei i (kolejna niespodzianka) Marianne. Dopiero potem jako strzelcy uplasowali się (wspólnie, ta dwójka zdawała się wszędzie już być razem) Isabell i Gunther. Derek, łowczy barona, ponoć mistrz tej broni, był wstrząśnięty.

Później, za radą Rubinsheia, podzielono się na czteroosobowe grupki i ... ruszono w teren. Traf chciał ... że wszystkie grupki gości barona szybko zawróciły do koni (które dziwnym trafem były przez pozostałych w obozie 3 żołnierzy przygotowane do drogi) i jeszcze szybciej pomknęły na zachód. Prowadził ojciec Rubinshei i choć miał pewne problemy, uznał, że na wieczór będziecie obozować przy katedrze.

Tak też się stało. Z głębokiego lasu wyszli (bo konno dawno już nie dało się jechać) na ogromną polanę, po środku której stała katedra.


Tylko jedna ściana, choć fundamenty a nawet i podłogi już stały na całym obszarze przyszłej (i niedoszłej katedry). Dziwne było, iż podmurówka wszędzie była czarna, tak jak we wszystkich innych rodiańskich katedrach. Jednak postawionej ścianie daleko było do tego. W ostatnich promieniach jesiennego słońca pysznił się biały kamień. Zadziwiające były też figury. Na pierwszy rzut oka przypominały świętych. Lecz jakich świętych czczono tak dawno temu? Czy nie są to przypadkiem deviria? Niestety - nim naukowcy zbliżyli się na tyle, by przyjrzeć się pomnikom - słońce zniknęło za drzewami i zaczęło robić się zimno.
- Chodźcie za mną. Pani też Inez. Tu jest jedno doskonałe miejsce na obozowisko. Potem weźmiemy pochodnie i obejrzymy sobie jeszcze trochę a później spać. W ciemnościach można tu nogi połamać ... a i nie należy kusić losu. Ta katedra nie jest wyświęcona. Deviria lubią podobno to miejsce.

Obóz rozbito. Potem prawie cała grupa ruszyła do katedry. Po nocy ... las wcale to a wcale nie wyglądał przyjemnie.


Szli więc dość zwartą gromadką, ściskając oręż i rozglądając się dookoła. Tak jakby lada moment gdzieś z mgły (dość nienaturalnej przecież o tej porze) mogło wyskoczyć ... w zasadzie nie wiadomo co. Również i sama katedra wyglądała teraz zupełnie inaczej. Ciemności wydobyły z niej zupełnie odmienny charakter i nawet pochodnie nie mogły tego zmienić.


Rozeszli się badać różne elementy katedry. Grupkami po dwoje, czy troje. Rubinshei pokazywał gdzie odnalazł co. Którędy wchodzi się do wnętrza, gdzie miał stanąć ołtarz, wskazał bloki materiałów do budowy teraz porośniętych zielskiem. Krążono, aż do momentu, gdy Marianne krzyknęła przestraszona. Zaraz zjawiła się tam cała grupa.

Za katedrą, tuż przy skrawku nie postawionej ściany, ktoś zbudował niby ołtarz. Jego płyta pokryta była warstwą zaschniętej, ale niezbyt starej krwi. Także dookoła w trawie, znać było jej ślady. Bez trudu też odnaleziono odciski ludzkich, obutych stóp oraz końskich kopyt. Także i symbol oka pojawiał się w okolicy kilkakrotnie.

To odkrycie położyło kres dalszemu, nocnemu badaniu katedry.
 

Ostatnio edytowane przez Bothari : 30-11-2010 o 11:17.
Bothari jest offline