Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2010, 15:12   #2
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Nelson miał już dość tej całej pustyni. Wszędzie wokoło piach, piach i jakieś wysuszone krzaki. Podróżował na północ, w kierunku New Reno. Jakiś czas temu dostał wiadomość, przekazywaną z ust do ust, że Piquet chciałby się z nim zobaczyć w jakiejś ważnej sprawie. Co to za sprawa, tego Nelson nie wiedział. Musiała być dosyć istotna, gdyż gdy ostatni raz widział się z Piquetem, pokłócili się o Roxanne. Doszło do rękoczynów. Oczywiście Cole dostał wpierdol. Piquet zawsze był od niego większy i silniejszy. A teraz chciał się zobaczyć z starym druhem z dzieciństwa i młodości. Dziwnymi ścieżkami prowadzi mnie życie - pomyślał i ruszył dalej, ku majaczącym w oddali ruinom miasta, z wyraźnie widocznym pnącym się ku niebu drapaczem chmur, symbolem NR.

Przysypana piachem droga prowadziła prosto, między rozsypującymi się ruderami, resztkami domów i przyczep kempingowych. Nigdzie nie było widać nikogo żywego. A zapowiadali, że to takie tętniące życiem miejsce - pomyślał Cole. - Ale może to i lepiej, niż natrafić na bandę mutasów... Poprawił na głowie bejzbolówkę z napisem „NO FEAR”, spod której wymykała się burza długich, czarnych dredów i sprawdził czy wiszący na plecach miecz, łatwo wysuwa się z pochwy, wykonanej ze skóry aligatora. Tak na wszelki wypadek.

Im bliżej centrum się znajdował, tym więcej odgłosów miasta dochodziło do jego uszu. Warkot silników samochodowych, jakieś krzyki, przytłumione przez odległość dzwięki muzyki. A jednak tu jest życie.

Odruchowo chwycił za miecz, gdy z ruin wyłonił się młody chłopaczek. Zagadnął go.
- Dobra, synek - murzyn zgodził się na propozycję chłopaczka. Najwyraźniej się z perspektywy gambli, jakie miały mu za tą przewodnicką usługę wpaść do kieszeni. - Prowadź gdzie uznasz za stosowne.
- A może mi pan powie, co go interesuje najbardziej - uśmiechnął się wyraźnie. - Moje miasto ma wiele ciekawych miejsc! I muszę wziąć zaliczkę.
Chłopak był nie w ciemię bity, ale w dzisiejszych czasach nie było miejsca na altruizm. Cole pogrzebał trochę w kieszeniach. Zbyt dużo nie miał ale w końcu znalazł jeden z kilku posiadanych przez siebie naboi. Wręczył go chłopakowi.
- Masz, starczy? A co do tego co mnie interesuje, to prowadź do jakiejś knajpy. Chcę łyknąć browca i popytać o kumpla.
- Na razie starczy - trochę marudnie spojrzał na nabój, ale kiwnął głową na znak zgody. - Knajpy? Mamy ich tu najwięcej... I trzy kasyna... Są też burdele...
- Tak myślałem - mruknął Nelson, a dzieciak rozpierany dumą ze swej rodzinnej okolicy, wypiął pierś. - I pewnie jest też kościół, co?
- Kościoła nie ma - zaprzeczył. - Ale za to katedra jest...
- Zajebiście - Nelson znudzony wyliczanką atrakcji zmienił temat. - A Piqueta znasz? Może o nim słyszałeś, co?
- A co on sprzedawał? - pytanie chłopaka wskazywało na to, że jednak nie znał Piqueta.
- Nie wiem - odparł Cole, wzruszając ramionami. - Kiedyś woził ludzi po Rzece, potem zadawał się z białymi pannami. Co tu robił to nie wiem. Dostałem wiadomość, że tu jest. To taki wielki czarnuch, ma dużo dziar na łapach...
- A ten pan to tutejszy jest? - chłopak nie pojmował, a przed chwilą wydawał się taki bystry.
- Kuźwa, nie! - Nelson zaczął tracić cierpliwość. - Ale z pewnością tu niedawno był.
Mały odskoczył, zacisnął zęby. Następnie wycedził.
-Jeśli szukał pracy, to z pewnością poszedł do Gildii Najemniczej.
- Ej, spoko synek. Zaprowadź mnie na razie do tej knajpy. Tam popytam, ok? - Nelson opanował złość.
- To do której chce pan iść? - chłopak też się uspokoił.
- Do najbliższej...
- Najbliżej jest kasyno pana Bishopa - odparł.
- A coś co nie jest kasynem? Coś gdzie mają piwsko, można coś zjeść i pogapić się na dupy? - Nelson przedstawił swoją definicję knajpy.
- Parę metrów w prawo jest restauracja Pana Mordino.
- A mają tam spaghetti? - upewniał się Nelson.
- A... Dupy - mały się uśmiechnął. - To polecam „Pizdę Anioła”, pana Larrego.A spaghetti pewnie też mają. Nigdy w środku nie byłem.

Rozmawiając minęli jeszcze kilka budynków, z których większość była w całkiem dobrym stanie. Chłopak zatrzymał się przed pomalowaną na czerwono fasadą, mimo dnia oświetloną silnymi jarzeniówkami. Pół ściany zajmowało graffiti przedstawiające cycatą blondynkę, z szeroko rozłożonymi nogami. Wszelkie anatomiczne szczegóły jej krocza zostały wiernie namalowane. Nelson aż gwizdnął z podziwu nad umiejętnościami artysty. Umknęło mu, że namalowana postać miała też skrzydła.

- Dzięki, synek - rzucił na odchodnym do chłopaka i szeroko się uśmiechnął. - Myślę, że mi się tu spodoba. Gdzie cię można znaleźć, jakby co?
 
xeper jest offline