Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2010, 19:39   #97
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
- Chyba to coś nie tylko tamtych dwóch dziadów wydupcyło, ale też tą resztę zgrai wraz z zawartością ich łbów - odezwała się szeptem do Turiona, patrząc spode łba na wiejską inkwizycję. Nigdy nie słyszała bowiem o czymś takim jak ‘wielołak’.

- Widać... chyba masz większe doświadczenie w kontaktach z takimi co lubią ganiać wszystko z widłami, może się nimi zajmiesz? - odparł Turion z paskudnym uśmieszkiem.
Cerre staksowała zgraję fanów wiejskiego ekwipunku militarnego swoim cwanym spojrzeniem i pokręciła z politowaniem głową. Nie zważała na cynizm płynący z mowy uszczypliwego druida.
- Jeżeli już tak bardzo proszą, to oczywiście, że im pomożemy - jednak i w wypowiedzi pani mnich kryło się drugie dno. - Ponoć ta metoda z karym koniem i rudą kobietą jest przestarzała i nieskuteczna. Lepiej do tego nadają się wiejskie kmiotki.

W międzyczasie Bared dodał coś wyjątkowo 'chamskiego' i zwieśniaczył jeszcze bardziej całe zajście. Po prostu wesoła, niedochędożona zgraja wieśniaków i jeszcze bardziej kontenta grupa zgorzchniałych podróżników, którym kmiecie dupę zawracają, zmieszały się ze sobą i spłodziły niezłą, nieco mroczną bukolikę.
Chłop nadął się, a czerwony na twarzy się zrobił jak burak.

- Ty... pochędóżki nam żałujesz, chamie jeden? Patrzcie go, jak baran jeden: sam nie wydupczy i innym nie da. A jak chora to i jej pomóc możemy!
- No, nasza baba będzie wiedziała co robić! - podekscytował się drugi. - Ostatnio jak gorączka kogoś wzięła to podała mu takie zielone coś z takim niebieskim... i ten tego... jeszcze cosik różowe... i bum! Chłop wyzdrowiał!
- To jak będzie, ludziska? - spytał ten na przodzie. - Wy nam babę i karego użyczycie, a my wam kobitę wyleczymy?
- I wych... - zaczął ten z burakiem na twarzy, ale inni go uciszyli.

'Tak - wychędożyć', dokończyła za niego w myślach pani mnich. Cerre sądziła, że ci chyba szukają nie pogromców potworów, tylko lafiryndy, która dałaby hojnie dupę (tym razem za nic). Rogata była rozdarta między przyłożeniem temu kijem w łeb, daniem mu pięścią w twarz, a zakatrupieniem napaleńca na miejscu.

- Nie tak prędko, chamie - odezwała się zimno Cerre, stając tym razem po stronie łotrzyka. - Ruchać to możesz własną babę, a nie, kurwa, tą tutaj. Nie damy wam ot tak ani jej ani ‘karego’. Coś za coś... - na wszelki wypadek przygotowywała się do ataku, bo gawiedź potrafiła być czasem nieobliczalna. - Możemy zająć się tym ścierstwem, ale wy w zamian doprowadzicie nas do kapłana, a poza tym dacie nam trochę pieniędzy. A jak nie pasuje, to wypierdalać do wiochy dupczyć się z tym wielołakiem i nie zawracajcie nam dupy...

Rozmowa wrzała jak kute żelazo. A jak się kuje żelazo, póki gorące, to... trzeba go jeszcze bardziej podgrzać. Do dyskusji przyłączył się zaklinacz, próbujący ostudzić tą sytuację, gdzie wkroczyły pieprzne tematy.

- Dobrzy ludzie. - odezwał się Dant - po co się kłócić. Mamy tu potężnego zielarza o wielkiej wiedzy - wskazał na Turiona. - On na pewno wam powie, że z wielołakami się tak nie walczy, trzeba zupełnie innych rzeczy, niż konia i baby. Wiem, bo opowiadał mi dokładnie swego razu, jak trzeba z tym stworem postąpić.
- A co do chędożenia, to powiem wam tak. Ta kobita już została wychędożona raz, 3 dni temu. I od tego czasu straszne choróbstwo ją złapało, nijak nie można jej wyleczyć. O, patrzcie, cała się trzęsie. Daję 5 sztuk złota, że was to także, dobrzy ludzie, złapie, jak ją będziecie chcieli dupczyć. O ile wam się przyrodzenie we krwi nie utopi - obrazowo stwierdził Dant.

Zabrzmiało to bardzo naukowo. A chłopi o prostym jak konstrukcja cepa rozumowaniu nie bardzo byli w stanie przyjąć do siebie taką mądrą pogadankę. Cepem jednak można było nieźle wojować, Cerre dobrze o tym wiedziała.
- To wszystko prawda - przytaknęła na tą pogadankę miedzianowłosa. Niezły argument, trafiony, ale...
- Eee, co wy tam pieprzycie? - chłop spojrzał głupkowato na Danta. - Starczy gadania, bo mię łeb puchnie, jako ten burak. Dajecie karego i dziewkę, co byśmy stwora upolowali i ją wyleczyli, albo idziemy gdzie indziej szukać. Mało to karych kulabek na tym świecie?
....zatopiony.

Łeb mu puchnie? Nie ma problemu - jak łeb popęka, to puchł nie będzie. Kijaszek tutaj bardzo prosił o solidny raz w czyjąś głowę. Mózg diablęcia pracował jednak na wyższych obrotach i nie zamierzał tym razem bawić się w mordobicie; czasem bardziej wyrafinowane metody dawały lepsze rezultaty niż rozwiązywanie problemu siłą.
- Hmm, wielołak w postaci kilku chłopów będzie miał zapewnione obfite śniadanie - diablę zerkało z wyższością na prostego chłopka. - Po co narażać niepotrzebnie własną skórę na to cholerstwo, skoro w zamian za drobną przysługę można się kłopotu pozbyć w inny sposób? Wy doprowadzacie nas i tą kobietę do kapłana, później pozbywamy się tego wielołaka i po problemie.
- Yyy... - zaczął chłop niezdecydowany. Spojrzał po swoich towarzyszach. Po krótkiej wymianie spojrzeń powiedział:
- Ale skąd wy wiecie gdzie szukać wielo-łaka?
- Dowiemy się - odparła po prostu. - Przecież to coś nie może znajdować się daleko, skoro powiadacie, że niedawno wam zarżnęło parę istot.
Nastąpiła swoista "narada" wśród mężczyzn, po czym doszli do wniosku:
- Kapłona to my ni mamy... ale możemy was przedstawić naszej Babie. Ona wszystko wie, na pewno uradzi na rudą. - odchrząknął. - Jak chcecie to ją możecie do nas przenieść, nasze gospod...gos... chaty niedaleko tu są.
- Ale pierw. - dodał po chwili. - Ustalim warunki polowania na wielo-łaka. Mus wam, uważajcie, przynieść łeb jego splugawiony. Ładnie będzie wyglądał nad paleniskiem, rozumiecie. A nagroda... ee... nie mamy pieniędzy, może Baba coś wymyśli. Dużo ma tam u siebie różnych staroci i papierów i ni pozwala nam ich spalić. A pięknie by się paliły, mówim wam!

Zastanowiła się wtedy Cerre chwilę nad propozycją zgrai.
Papiery? Starocie? Może jednak mają jakieś pieniądze? Może ta gra w tropienie wielo-cośtaka (i szpanowanie jego odrąbanym łbem nad paleniskiem) była warta świeczki? Cerre kombinowała, jakby na tych kmieciach zarobić wystarczająco dużo. Nie jak najwięcej - może jakieś bóstwo dostanie napadu złego humoru i stwierdzi sobie, że "ci zarobili za dużo i trzeba im uciąć pensję". Nie należało się zatem zbytnio zapędzać w materializm - czasem utrata czegoś w tej dziedzinie istnienia kosztowała zbyt dużo.
Ale i nie przesadzać z altruizmem i nonkorformizmem - taka postawa sprawiała jeszcze więcej niepotrzebnych kłopotów.

Cerre zadała wtem niezwykle rzeczowe pytanie:
- Moglibyście nas do tej Baby zaprowadzić?
- Noo... moglibyśmy. Ale chyba powinniście ją też zabrać. - wskazał na Cristin. - Ni wim... zebrać się jakoś...
- Idziemy tam wszyscy. Ją też zabieramy - diablę potwierdziło wypowiedź "wasala".
- A żeby ją zabrać to mamy sposób - powiedział Bared. - Niech was łeb nie boli. Powiedzcie jeszcze, gdzie tu najbliższe miasteczko - dodał. - I jak się zwie.
- Miasteczko to trochę jeszcze kawałek dalej. - chłopek machnął ręką w kierunku z którego przyszli. - Zwie się... hmm... Gistrzyce, jakoś tak.

Tak, Gistrzyce! Miejscowość, o której wspomniała ta zjebana skuta pała. Ta pała, która chciała się z nimi policzyć w tym miasteczku. To tak - pała policzy sobie złamane kości, a Cerre najwyżej policzy sobie zaliczone siniaki. Czy tam na odwrót. Jakkolwiek - musieli uważać na siebie i nieprzytomną rudowłosą panią sponsor. Drużyna bowiem zbliżała się do miejsca, gdzie Tormowiec zapowiedział następne spotkanie twarzą w twarz, w cztery oczy [ludzkie i diabelskie], kijem [ogniem] i mieczem.

Bared przy wydatnej pomocy Turiona, przymocował zbudowaną przez siebie konstrukcję do dwóch wierzchowców, swojego i Cristin, a potem, również przy pomocy druida, przeniósł tam chorą dziewczynę.
Sprawdził, czy gdzieś nie zostało coś z ich bagażu, a potem powiedział:
- Możemy jechać.

Cerre skinęła głową na tą propozycję. Uważała jednak na to, by kaptur nie zsunął się jej z głowy.
Mogli jechać. Nic nie stanęło na przeszkodzie, by gang z nowymi pracodawcami mógł ruszyć dalej w kierunku napadniętej przez wielołaka wioski i przez nadgorliwie broniących dobra rycerzyków Gistrzyc.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 01-12-2010 o 19:48.
Ryo jest offline