Pałka rozbłysła groźnie warczącym błękitem. To Chuck jednak zareagował pierwszy. Dopadł Ventury i w ciągu kilku mgnień oka obaj starli się za sobą przewracając kilka krzeseł. Seamus wykonał krok w kierunku walczących... Tylko jeden krok. - Ciepły gnojek... - pomruk był cichy i niewyraźny, ale wystarczająco wymowny. Uzbrojony już Vinmark był tuż obok niego. Metalowe kajdanki dyndały zapięte na jego lewym nadgarstku, tuż nad zaciśniętą w kułak pięścią. Jego paralizator również się aktywował – Tto przez niego... zajebie jak psa... przez niego i przez mądrale z Vittel. Szsz.. kurwa zajebałbym wszystkich tych jajogłowców. Takich jak te doktory... Ciepłe sukinsyny... - Vinmark... - Zaczął Seamus. Kątem oka zobaczył Szczotę, który po krótkiej wymianie zdań z Łysym również dopada do Ventury. Yurgen nie czekał na dalszą zachętę. Chciał minąć Seamusa, ale brygadzista złapawszy go za ramię odwinął mocno do tyłu i odciągnął wgłąb przebieralni. Operator wyglądał na gotowego rzucić się na Irlandczyka. Ładunki na obu paralizatorach czekały tylko na starcie – Nie rób tego Vinmark... - Bo co kurwa?!
Seamus wahał się. Gdzieś z biura nadal dochodziły wrzaski, a on po prostu chciał zrobić wszystko, żeby do tego wszystkiego nie dołączył operator. Wtedy obaj z Venturą pogryzą tu każdego i nikt nie przeżyje. Seamus jednak miał cel tam daleko na Ziemi. I nie chciał ani trochę wątpić w jego osiągalność. Cel uświęca środki. - Bo jak Boga kocham, zabiję cię tu i teraz, choć jeszcze nie jesteś taki jak tamci w korytarzu...
Z psychologią takie ultimatum nie miało wiele wspólnego. Ale Vinmark jak widać miał silnego ducha walki. Może dlatego mimowolnie sprawiał wrażenie przywódcy. A może to zwykły przypadek. Tak czy inaczej, furia jaka malowała się na jego twarzy zmalała. Wyjrzał jeszcze za ramię brygadzisty w kierunku drzwi za którymi Louis już bardziej jak jakaś opętana kukła niż jak człowiek tłukł, wierzgał i kopał gdzie popadnie próbują dostać się zębami do ciała Chucka. Potem wyłączył broń i z zaciętym wyrazem twarzy odszedł do umywalni.
Seamus odetchnął i odwrócił się by pomóc reszcie, ale jak się okazało nie było już w czym. Ventura leżał nieruchomo na podłodze. Tylko lewa noga nieznacznie mu podrygiwała, co zważywszy na stan głowy, nie było znowu tak bardzo dziwne. - A wy...yck! te pałki... ...yck!to w dupe se wsadźcie.. ...yck!wibratory... kurwa mać... ...yck! – czkawka włączyła się Fishowi pijacka, kiedy mruczał niezadowolony pod nosem. - Dzięki młody... ...yck! - wytarł usta rękawem – myślałem, że już po mnie.
Seamus poczerwieniał na twarzy. Wyłączył paralizator, przypiął go do pasa i ruszył za mijającym Petera, Chuckiem. Ten coś jeszcze powiedział, ale Seamusowi tak szumiało w głowie, że go nie słyszał. Marny z niego był wychowawca i pojęcie cierpliwości było dla niego równie jasne co filologia skandynawska. Złapał barmana za ramię i odwróciwszy do siebie przodem wymierzył szybkie i bynajmniej nie cherlawe, proste uderzenie w nos Chucka. - Jeszcze kuźwa jeden taki tekst i naprawdę będzie po Tobie.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin |