Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2010, 22:38   #101
zodiaq
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
Świeczka zaczynała dogasać, kapiący wosk oblepiał zarówno świecznik jak i prowizorycznie zbity stół...płomień dogasał.

*


Niedopałek dopadł zimnego betonu, mężczyzna z każdą sekundą stawał się lepiej widoczny i zarazem coraz bardziej przerażający...
- Mamy przesrane Leo - sykną student leżąc oparty o skrzynie wyładowane jakimś śmierdzącym towarem. Podniósł się...jedna noga przesunęła się do tyłu, za nią ruszyła druga, z metra na metr ruch ten stawał się szybszy...
Mężczyzna nadal szedł swoim spokojnym krokiem, z daleka wydawał się czerpać przyjemność z przerażenia swojej ofiary...
- Niedoczekanie - syknął odwracając się plecami do przeciwnika...biegł, serce wyskakiwało z piersi, adrenalina tryskała uszami - najwyższe obroty.
Po chwili słyszał za sobą stukot lakierek:
-STÓJ!

"Czemu by się nie zatrzymać...czemu nie odpuścić, dowiedzieć się w końcu całej prawdy i przywdziać betonowe buty..."

Suną przez mokre nabrzeże, portowcy z konsternacją przypatrywali się pościgowi, jedyne co udało się wychwycić to uderzenie o beton i siarczysta "kurwa" dosłownie wypluta z ust robotnika...Lynch zdobywał przewagę, skręcił w ciasną "uliczkę" pomiędzy kontenerami.

"Zawsze chciałeś to zrobić, twoje wszystkie próby...czemu nie chcesz sobie w tym pomóc Leo?"

- Zatrzymać go! - stary, gruby strażnik jedynie wyjrzał przez okno swojej "strażnicy".
Wybiegli na oświetlone i pełne ludzi ulice. Pierwszy raz ucieszył się widząc tak wielkie tłumy...skręcił w jakąś ciemną uliczkę, lewa...prawa...znów lewa, stukot lakierek bębnił w głowie, wychwytywany pomimo rumoru miasta...
- Uważaj gdzie do jasnej cholery biegasz! - symfonia klaksonów ucichła po przecięciu kolejnej uliczki, prosto, w lewą, prawą...ślepa uliczka, powrót, spojrzenie w bok - stał tam, w odległości około 30 metrów, sięgając do kieszeni prochowca - zbyt wolno, "obserwator" zniknął w kolejnej odnodze przeklętego labiryntu słodko nazywanego Nowym Yorkiem...

*


Przebiegł jeszcze kolejne trzy przecznice sunąc po bocznych uliczkach, padł, plecami przywarł do kontenera, a ręka pomknęła do torby, ciche kliknięcie, pierwsza wyłoniła się lufa...następnie głowa i reszta korpusu...odetchnął...uliczka była pusta.
Kolejne pięć minut spędził na gapieniu się w tę nieprzeniknioną ciemność oczekując, aż w końcu wyłoni się z niej znany już prochowiec, krótko strzyżone włosy, papieros w zębach i dudniące lakierki...nikt się nie pojawiał.
Pot spływał mu z czoła, olbrzymi kamień uwieszony na sercu wciąż kręcił się obijając wszystkie narządy...
"Czterolistna Koniczyna" - bardziej wymownej nazwy "restauracji" nie można sobie wyobrazić...

*


Płomień zmniejszył się, aż w końcu utopił się w wosku...pokój wypełnił mrok, wstał.

*


Trzy kolejki "herbatki" skutecznie ujarzmiły szok. Schody...schody...schody, kalendarz, pociąg, skrzynie, prochowiec, 6 lipca, Seamus, smród zgniłego mięsa, schody...schody...schody, były wszędzie, jedyne co widział to cholerne, drewniane stopnie.
- Chelsi! Mój mały braciszek chyba przeholował! - głos był znajomy, przyjemne wspomnienie. Niezbyt silne, aczkolwiek stabilne ramię i w końcu wygodny, gustowny fotel...
- Michael...c-co do j-jasnej cholery robię w N-n...Nowym Yorku? - nie odpowiedział...pytający wzrok jego i uroczej Chelsea spotkały się.
- Masz i połóż się - szkło było lodowate.
- K-kartka? - wymamrotał ściskając kieliszek wódki, bardziej zdziwiony swoją reakcją niż pozostali.
- Leży na mojej szafce, chodź, zaprowadzę cię do łóżka - ciepłe dłonie...lodowata wódka, miękka poduszka i olbrzymia dziura w pamięci....
"Co się z nami dzieje?"
 

Ostatnio edytowane przez zodiaq : 02-12-2010 o 22:42.
zodiaq jest offline