Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2010, 22:56   #102
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
O szóstej dał sobie spokój z udawaniem, że jest w stanie zasnąć. Podniósł się i poszedł do pokoju Teodora.

-Obudź się – potrząsał przyjacielem, aż ten wyrwał się z objęć Morfeusza i otworzył oczy.

-Boże, Walter, jak ty wyglądasz? - Stypper podniósł się i chciał wstawać z łóżka.

-Leż, leż, Teodorze. Przepraszam, że cię budzę, ale muszę wiedzieć, o której będziesz dzisiaj wolny.

-Czemu pytasz?

-Byśmy pojechali do tej chatki, którą udało ci się zlokalizować.

-Nie wcześniej, niż po czwartej, Walterze. Nie zerwę się, bo mam spore zaległości w pracy. A chyba nikt z nas nie chce, żeby mnie wylali. Powiedz, co było na cmentarzu? Wyglądasz okropnie.

-Wiem, wiem. Opowiem ci wszystko w samochodzie. Po drodze. A teraz muszę iść. Śpij jeszcze, Teodorze. I do zobaczenia po południu.

Wyszedł z mieszkania i wziął kurs na adres Amandy Gordon, gdzie w ciepłym łóżku próbował wypocząć Hieronim Wegners. Zresztą po tym, czego Walter był świadkiem zeszłej nocy, Hieronim rzeczywiście miał prawo być zmęczony. Chopp również był wykończony. Nie zmrużył oczu ani na chwilę. Rzucił się na łóżko tak, jak przyszedł i przewracał się z boku na bok. Gdy tylko na chwilę zaczynał odpływać w otchłań snu, zaraz wybudzał się z niemym krzykiem na ustach, bo czuł, że coś mu siedzi na ramieniu. Cały czas czuł wszechobecny smród zgniłego mięsa. Świadomość, że mieszkanie jest zabezpieczone przed gulami, nie wystarczała. To, co ujrzał na cmentarzu było zbyt... nie, nie nieprawdopodobne, bo Walter nie miał problemów z wiarą w rzeczy, których nie da się wyjaśnić w racjonalny sposób, było zbyt sugestywne. Tak, to dobre słowo.

Księgowy, idąc z Hieronimem na cmentarz, spodziewał się „kulturalnej wymiany zdań” między Wegnersem, a stworem i starał się bagatelizować wszystkie aspekty związane ze strachem. „A, przesadzają oni wszyscy”. Okazało się jednak, że żaden gul się jeszcze nie pojawił, a Chopp już się trząsł ze strachu – no, ale to ze względu na scenerię, przecież każdy boi się chodzić nocą po cmentarzach. Kiedy nagle okazało się, że zamiast jednego gula, pojawiło się ich tam całe mnóstwo i obsiadło go z każdej strony. Ten strach, który wtedy zaczął czuć był jakiś taki niezwykły. Czuł, jakby był mu przez coś narzucony, ze wraz z pojawieniem się tych istot, w jego sercu zakwitł strach – o wiele większy, niż do tej pory. Obrzydliwość tych bestii, smród im towarzyszący i to coś, co wdzierało się do jego wnętrza, jakby za wszelką cenę chciało go dorwać, sprawiało, że doskonale wiedział, iż bez Wegnersa w takiej sytuacji, nie dałby sobie rady. Ale jakoś wcale nie było mu głupio się do tego przyznać. Był przekonany, że taki pyskaty Garett też by skapitulował.

Tym bardziej docenił moc Hieronima. Ale też i pozostałych – różnookich. To rzeczywiście była potęga. Na tyle duża, że nie pozwoliła mu zmrużyć oka ani na chwilę dzisiejszej nocy. Męka w łóżku była bez sensu – tu trzeba było dowiedzieć się, co to wszystko oznaczało.

Do drzwi Amandy zadzwonił kwadrans po siódmej. Wszyscy jeszcze spali, ale pokojówka oczywiście była na posterunku i zaprowadziła go do Wegnersa, który już się ubierał. Mimo to, Chopp zaczął od przeprosin: -Wybacz, jeśli cię budzę, ale nie mogłem spać, ani nic w ogóle. Musze pogadać o tym.

-To zrozumiałe.

-Nie... nie spodziewałem się tego, co tam zastaliśmy...

-Spokojnie Walterze, może najpierw powinieneś się odświeżyć. Amanda chyba nie będzie miała nic przeciwko, jeśli skorzystasz z jej łazienki.

-Może masz rację – Walter tak naprawdę dopiero teraz zdał sobie sprawę, że cały czas jest w tym samym ubraniu, co na cmentarzu. Nie wiedzieć czemu był umorusany, jakby co najmniej wykopał tam dwa groby. Czarne paznokcie, czarne sińce pod oczami i jeszcze resztki opuchlizny na twarzy. Jeszcze z dwa dni i będzie można zdjąć opatrunek z nosa, ale na razie był na swoim miejscu – czarny.

-Zaczekam na dole i poproszę o jakieś lekkie śniadanie dla ciebie – powiedział Wegners, jakby na pociechę.

-Najlepiej mocne śniadanie. Jakby co, to przyniosłem je nawet ze sobą - wyciągnął dwie piersiówki i gorzko się uśmiechnął. Złapał je w ostatniej chwili, wychodząc z mieszkania.

-Za wcześnie jak dla mnie, dziękuję - uśmiechnął się Hieronim.

To był jednak dobry pomysł. Co prawda, wskoczenie z powrotem w brudne ciuchy i brudny opatrunek nie było może nadzwyczaj higieniczne, ale Walter i tak poczuł się lepiej. Zszedł na dół, gdzie Wegners i Amanda już coś zajadali. Jak zwykle wszystko wyglądało schludnie i tak samo smakowało. Ale Chopp nie omieszkał okrasić posiłku czymś mocniejszym. Niestety, pił tylko on.

Wegners obserwował uważnie księgowego, aż się odezwał: -Szok. Na kazdgo dziala inaczej. I tak m ężnie to pan zniósł. Naprawdę.

-Spodziewałem się, jakby to powiedzieć, troszkę mniejszej ofensywy... - Walter nie wiedział do końca, czy użył dobrego słowa.

-Miałem wrażenie, że jest ich tam tysiące, że wypełniają cały cmentarz – na samo wspomnienie przeszły go ciarki po plecach. Wzdrygnął się.

-Było sześć samic. Kolonia w Bostonie jest dość liczna, ale niezbyt groźna.

-Niegroźna? To było niegroźne?

-Tak. Raczej .. jakby to powiedzieć . .. nie polują – Wegners również szukał odpowiednich słów. -Powiem tak: gdyby nie ja, rozszarpały by cię na strzępy, ale tak.. były niegroźne.

-Czy ty rzeczywiście z nimi rozmawiałeś?

-Tak. Rozmawiałem z nimi. Ale nie były zbyt rozmowne. Niestety.

-Za to potulne jak baranki... - Chopp powiedział to bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego.

Weszła pokojówka i doniosła jeszcze herbaty. Walter skorzystał z okazji, żeby nalać jeszcze szklaneczkę ze swojej piersiówki. Wczesna pora, zmęczenie, smaczne śniadanie – to wszystko sprawiało, że zaczynało być mu coraz cieplej, a na twarzy pojawiły się rumieńce.

-Naprawdę da się z nimi rozmawiać?

-Tak. Da się. Znaczna część z nich była kiedyś ludźmi, Walterze – Hieronim odpowiadał cierpliwie, choć pewnie wszystkie te pytania uważał za idiotyczne. -Dowiedziałem się jednego. Podlegają kuturbowi z innego miasta.

-Kuturbowi... zaraz masz na myśli "ludojada", nie tę firmę? - doprecyzował Walter.

-Mam na myśli samca. Te co wiedziałeś na cmentarzu były samicami. I tylka jedna ... hmmm... szamanka. reszta ... łowczynie – widać, że stara się dokładnie dobierać słowa. -Przepraszam za chwilę namysłu, ale niekiedy brakuje w ludzkiej mowie odpowiednikow ich stadnej hierarchii.

-Łowczynie... szamanka... byli ludźmi... jak to możliwe?

-Tego sekretu nawet mi nie udało się poznać, chociaż mieszkałem pośród nich trzy lata. Ale wiem, ze ma to coś wspólnego z umieraniem i jakimś rytuałem. Wiele legend określa ghoule jako nieumarłych, powstałych z grobów, jak wampiry. Nota bene, one też istnieją wiesz.

-Dzisiaj, obojętnie co powiesz - i tak ci uwierzę

Walter rozejrzał się ciekawie po stole, chwycił kawałek wędliny i pytał dalej: -Czy Kuturb... firma... czy oni próbują zamieniać ludzi w gule?!

-Możliwe, że to jest celem tej firmy.. Shumashur powiedziała jednak, że chodzi o coś, co nazywała ... hmmm.. misterium. Misterium ghouli.

-No właśnie, co ci dokładnie powiedziała? - Walter spytał z ożywieniem.

-Niewiele więcej ponad to, co ci przekazałem. Większa część naszej rozmowy to była próba dominacji i walka o ciebie.

-Czemu o mnie? Czego one ode mnie chciały?

-Myślały, ze jesteś ofiarą – całkiem poważnie kontynuował Niemiec. -Wiesz, niektóre potężniejsze rytuały wymagają takich elementów. Ale szybko wybiłem im to z głowy.

-Ofiarą? No, to naprawdę nieźle. W takim razie, Hieronimie, jestem ci winien podziękowania, bo w sumie uratowałeś mi życie dzisiaj w nocy...

-Nie żartuj, Walterze. Nie sądzisz chyba, że w jakimkolwiek momencie było zagrożone. Jeśli mielibyśmy problemy to obaj. Ale nie mogły nam nic zrobić i dobrze o tym wiedziały, nie wiedziały tylko ile o nich wiem.

-Skąd wiedziały, że nie mogą nam nic zrobić? Jak to pozycję? Nie mów mi tylko, że ty... że jesteś jednym z nich – na to odkrycie, Walter aż odsunął się na krześle.

-Hahahahaha. Skąd ten pomysł? - szczerze roześmiał się Wegners.

-Mówisz o pozycji w stadzie - musisz być jednym z nich.

-Jestem czarownikiem, w ich mniemaniu, kimś, kto może je przyzywać, narzucać im swoją wolę. Kimś, kogo szanują i boja się.

-Czy ty naprawdę z nimi mieszkałeś? Żyłeś w ich kryjówkach?

-Tak. Badałem ich kulturę i zwyczaje przez trzy lata.

-Krążą o tobie legendy w ich stadach? Znają cię?

-Znają. ta kolonia o mnie słyszała. Na szczęście – Hieronim również nie odmówił sobie ciepłego rogalika, którego popijał kawą. -Ale od dawna nie kontaktowałem się z nimi. Od momentu ... mojego wypadku - postukał się w protezę.

-Powiem ci szczerze, że to wydaje mi się bardziej nieprawdopodobne od samego ich istnienia. To jest jakieś groteskowe...

-Nie dziwię ci się. Trzeba być szaleńcem, by to zrobić.

-Ostatnio porównałeś je do lwów... To jak treser zwierząt, tylko dzikszych.

-To coś gorszego, Walterze. Nie będę cię oszukiwał. Aby zyskać ich akceptację robiłem... złe rzeczy – Hieronim w trakcie rozmowy nabijał fajkę. właśnie teraz skończył i buchnął dymem: -Bardzo złe rzeczy. Ale to było dawno i zapłaciłem za to wysoką cenę. Każdy popełnia błędy.

-Nie mów Hieronimie, ja na froncie też, za przeproszeniem babrałem się w gównie – Chopp również zaciągnął się dymem ze swojego papierosa: -Podsumowując, to i tak się cieszę, że poznałem tę szóstkę. Czy coś nam dało to spotkanie?

-Tak. Wiedzę, że nie są samodzielne. Nie samostanowią o sobie i swoim losie. Są poddanymi. I że są ludzie, tutaj w Bostonie, którzy... mają nad nimi władzę daną im przez kuturba. Ludzie noszący jegio kieł jako symbol więzi. Często ludzie mieszanej krwi.

-Kieł! Kieł jest u nas! - ożywił się Walter, a Hieronimowi błysnęły oczy. Walter pytał: -Czy jest więcej kłów?

-Tak. Kilka. Shumashur nie wie dokładnie ile, bo zapytałem ją o to.

-Ma go Lynch, albo Lafayette. Nie wiem. Możemy go wykorzystać?

-Możemy. Pomaga w uzyskaniu kontroli. Pozwala się komunikować. Ale ... ma swoją cenę.

-Czyli?

-Im dłużej go nosisz,, tym bardziej ... myśli kutruba ... przenikają twoją wolę. Tyle wiem. Ja mam podobny ... artefakt. tatuaż zrobiony krwią jednego z samców z okolic Grecji.

-Mógłbyś go... hm... pokazać?

-Hahaha. Nie zrozum mnie źle, ale wolałbym nie. Jest w takim miejscu. Powiedzmy, że jak mi go zrobiono nie siadałem dobrze przez pewien czas.

-Tak podejrzewałem – Chopp też się roześmiał.

-Wiec niech ten fragment rozmowy pozostanie pomiędzy nami. Wiem, ze dzisiejsza młodzież jest bardziej postępowa, ale ja urodziłem się w XIX wieku i mam swoje ... przyzwyczajenia.

-Jasne, Hieronimie – kolejna szklaneczka. -Co powinniśmy zrobić z tym kłem? Używać go? Zakopać? Jak używać?

-Najlepiej schować. Na razie.

-Gule za nim węszą.

-To oddać im.

-Myślałem, że u Hiddinka szukały może Artura, ale teraz mi się wydaje, że może chodzić o ten kieł – Walter dopiero po chwili zrozumiał, co powiedział Niemiec: -Zaraz. Oddać? Jedyną broń?

-Przestaną szukać. Mogę się tym zająć. Bez właściciela to tylko niegroźna rzecz. Chyba, ze to właściciel go szuka. Wtedy ... możemy .. zastawić pułapkę.

-Tylko co nam da taka pułapka? Złapiemy gula? I co dalej?

-Nie wiem. To faktycznie nierozsądne. Zatem - oddać lub ukryć.

-Pozwól Hieronimie, że podsumuję, jak ja to widzę...

-Oczywiście.

Walter wygodniej rozsiadł się na krześle, wyciągnął nowego papierosa i zaczął: -Jest jakiś kuturb - gul. Najprawdopodobniej gdzieś w Indiach lub innych rejonach, gdzie pływają statki Kuturba - firmy. On z daleka używa pewnych ludzi do tego, aby ci w kontakcie z tutejszymi gulami przygotowali teren po jakieś ich misterium... A wtedy przybędzie kuturb - gul i zacznie się coś strasznego... Powiedz mi, czy dobrze myślę?

-Chyba tak.

Chyba? Chyba? Przecież to oczywiste, że tak jest i Walter sam do tego doszedł. Trochę więcej entuzjazmu. A głośno powiedział: -Tylko teraz są dwa najważniejsze pytania: czym jest to ich misterium, no i co MY powinniśmy zrobić?

-Dowiedzieć się więcej. Każdy rytuał można przerwać. Zapobiec mu. To wydaje się być ... możliwe.

-Na moją logikę powinniśmy przede wszystkim przerwać kontakt między gulem samcem, a samicami. Czyli pozbyć się tych wszystkich ludzi. Zresztą, jaki oni mają w tym wszystkim cholerny interes?

-Pieniądze, moc, władza – Hieronim wymienił jak zwykle te same rzeczy, które zawsze działają motywująco na ludzi.

-Igranie nie wiadomo z czym... zawsze się kończy tak samo – Chopp powoli zaczynał odpływać we własne myśli. -Cholerni ruscy.

-Nie oni pierwsi myślą, ze można okiełznać takie moce.

-Co powinniśmy teraz zrobić?

-JA zajmę się próbą wydobycia czegoś więcej od Shumashur. - oznajmił Niemiec. -Wy dowiedzcie się czegoś więcej o samej fabryce, działaniach tych ludzi.

-Czy nie powiedziałeś, że nie chce za bardzo rozmawiać?

-Będę ... przekonujący. - w jego oku pojawił się dziwny, niebezpieczny błysk.

-Dla mnie na cmentarzu byłeś bardzo przekonujący. Dobrze, że na co dzień się tak nie zachowujesz.

-Strach rani bardziej niż kula, Walterze – Hieronim uśmiechnął się smutno. - Szczerze mówiąc nie .. czarowałem .. od wielu lat.

-Czyli zapewniamy ci rozrywkę na stare lata.

-Te sztuczki z lewitacją, z urokiem i z przyzywaniem ghouli o mało mnie ... nie zabiły. łatwo... przekroczyć granicę. Robię to, bo ich zachowanie jest wielce niepokojące.

-Nie miej nam tego za złe, Hieronimie.

-I nie chcę byście zginęli – Wegners zakończył monumentalnie.

To dobrze, że nie chce, żeby zginęli. Nikt z nich nie chce zginąć. Później przeszli już na lżejszy temat, czyli zeszłonocny występ u Lafayette'a. Z tego, co opowiadała Amanda, to na razie przełomu nie ma. Ot, wydarzenie towarzyskie. Może później... Może później te panny Callahan zaprowadzą ich tam, gdzie by chcieli.

Chopp bardzo podziękował za śniadanie, wstał i ukłonił się Amandzie. Przyznał się, że Teodor zidentyfikował chatkę z fotografii i dzisiaj tam jadą. Zaraz po południu: -Ale rozumiecie, że ja bez drzemki nie dam rady. Dlatego żegnam was i jeszcze raz dziękuję za śniadanie. Do zobaczenia.

Następną rzeczą, jaką pamięta, to budzenie przez Teodora: -Walter, Walter, wstawaj.

Wreszcie do niego dotarło, co się dzieje i podziękował Stypperowi, że nie odpuścił w budzeniu go. Szybko się przebrał w świeżą garderobę i, nie tracąc ani chwili dłużej, ruszyli w drogę. Przed nimi była ponad godzinna trasa, więc Chopp miał wystarczająco dużo czasu, by zrelacjonować wszystko Teodorowi. głównie skupił się oczywiście na wydarzeniach z cmentarza, bo te, rzecz jasna, frapowały go najbardziej. Wspomniał mu również, że jego mieszkanie zostało zabezpieczone przed inwazją guli i usilnie namawiał do ponownego czynnego włączenia się do śledztwa. Teodor słuchał uważnie, a Walter czuł, że się boi. Ale nie ma się co dziwić – każdy się boi.

-To już niedaleko. Co robimy – Stypper się odezwał po pięciu kwadransach jazdy.

-Mam pomysł... mamy koło zapasowe?

-Nawet trzy – odparł Teodor.

-Świetnie! Tuż pod ich domem przebiją nam się dwa, a my zapomnieliśmy przecież podnośnika i poprosimy ich o pomoc. Przy takiej wymianie kół zawsze jest trochę roboty, więc będziemy mogli z nimi pogadać.

Było wpół do szóstej wieczorem, kiedy samochód z dwoma mężczyznami zaczął zbliżać się do posiadłości Artura Zaprzensky'ego.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline