| Niebieska marchewka... Davida brała cholera, na myśl iż w zasadzkę cyrikan zwiodła go niebieska marchewka. Silny cios w potylicę, miliony gwiazd, później pobudka w sali pełnej resztek ludzkich ciał. Otaczała go zakrzepła krew i wiercący w nozdrzach smród spalonego mięsa. Zakapturzony rozpoczął swą przemowę, której lepiej było wysłuchać. To oni dyktowali warunki gry, a jeżeli nie spodobałby im się gracz, zawsze mogli poszukać innego.
David wyglądał na młodego mężczyznę, o szlacheckim rodowodzie. Przykładał sporą wagę do schludności swego ubrania, szczególnie butów, które zazwyczaj połyskiwały w świetle południowego słońca. Ubierał się zgodnie z standardami podróżnej mody, często wybierając bufiaste koszule i dopasowane kamizele. Na wierzch narzucał fioletowy płaszcz z przypinkami. Jego twarz często zdobił zawadiacki uśmieszek, który jednak kontrastował z upiornym chłodem ziejącym z jego oczu. David sprawiał wrażenie gotowego na podjęcia wszelkiego ryzyka dla osiągnięcia własnych celów.
Skuliwszy się na ziemi, Amaretta z rosnącym przerażeniem przysłuchiwała się osobnikowi w czerni. Plecy wciąż dokuczliwie kłuły, lecz ból nie był jej obcy i powoli ustępował. - Jak się mamy potem z wami skontaktować? Znowu się gdzieś zaczaicie, po czym ockniemy się w tym syfie? - spytała elfka z mieszaniną wściekłości, strachu i rozpaczy w głosie. W tak głębokie gówno w życiu jeszcze nigdy nie wpadła. Jedyną, marną, pociechą było to, że nie jest w nim sama.
- Kontakt z nami nie będzie wam potrzebny - odparł mężczyzna ze stoickim spokojem. - Jeśli okaże się to jednak niezbędne, to odbędzie się za pośrednictwem rudowłosej kobiety z którą się później spotkacie. - Świetnie - odparła elfka. Zastanawiając się o co jeszcze zapytać, jej wzrok natrafił na strzępy swoich ubrań. - Będziemy potrzebowali gotówki na nowe ubrania. On jeszcze przejdzie - spojrzała na towarzysza niedoli - ale bieganie z gołymi cyckami może zwrócić niepotrzebną uwagę. Coś na łapówki też by się przydało. - Jej rozumowanie było proste: ucieczka wydawała się niemożliwa, więc trzeba kooperować i się uwolnić.
W odpowiedzi mężczyźni zaczęli szeptać między sobą, jednak nie na tyle cicho by elfie uszy tropicielki nie wychwyciły ich słów. I dzięki temu wiedziała, że utrafiła w sedno - z łapówkami rzecz jasna.
- Dostaniecie czterysta sztuk złota. - padła w końcu odpowiedź zaraz po tym jak jeden z kultystów wyszedł z sali. Wrócił niebawem z sakwą w której była wspomniana suma.
- Jak ci na imię? - David zwrócił się do zakapturzonej postaci
W odpowiedzi kultysta zaśmiał się.
- Co, chciałbyś wiedzieć, hę? Nic z tego chłystku.
- Dlaczego my? - zapytał odtrącając kosmyk włosów.
- Bo się akurat nawinęliście pod rękę. Ciebie zgarnęli przy "niebieskiej marchewce" - wskazał na barda, po czym zwrócił się do Amaretty. - Ciebie zaś... bo potrzebny jest tropiciel. - Tak właściwie, to skoro nagrodą ma być życzenie, to czemu nie użyjecie tego zaklęcia do własnych celów, tylko zawracacie nam głowy? - spytała elfka. Czyżby blefowali i mieli się ich pozbyć po wykonaniu zadania?
David stłumił chichot. Nadal cholernie bolało.
- To... skomplikowane. - odparł po chwili, szukając odpowiedniego słowa. - Tam, gdzie macie się udać nie może udać się żaden Tanar'ri. A zatem ich moc również nie może tam sięgać: dlatego potrzebujemy was, przypadkowych osób z ulicy, lecz wystarczająco silnych, by utrzymać na sobie Znamię.
- Tanari’ri? Nieźle - mężczyzna uniósł jedną brew do góry - Już wiem co chciałam, tyle pytań ode mnie. Im szybciem stąd wyjdziemy, tym lepiej - powiedziała stłumiwszy odruch wymiotny wywołany natrafieniem dłonią na czyjeś oczodoły.
- Tak, wynośmy się z tej klitki. Piekielnie tu cuchnie. - zerknął na stertę zwłok
Uwolniony od gościny wyznawców Cyrica mężczyzna poprawił rękawice po czym przeniósł wzrok na kobietę: - David Bas De Winter - skinął delikatnie głową - Amaretta. Amaretta Calithar - przedstawiła się.
David delikatnie zmrużył oczy, po czym wskazał na szynk znajdujący się przecznicę dalej: - Zdaje się, że mamy co nieco do omówienia. Proponuję zmienić lokal - Obgadajmy sprawę u mnie, wynajęłam pokój. Chociaż specjalnie chyba nie pilnują kto gdzie wchodzi.
Przytaknął: - Prowadź. - rozejrzał się w koło - I tak pewnie nas obserwują - dodał cicho.
Usiadła na łóżku i wskazała miejsce obok siebie. - Usiądź.
- O, przytulnie tutaj - rozejrzał się w koło i położył torbę w nogach łóżkach - Więc razem przyjdzie nam wyplątywać się z tej sieci... Tanari'ri - to brzmi groźnie - Zgadzam się. Do tego nie sądzę by byli z takchi, którzy dotrzymują słowa.
- Służą bogowi kłamców, to wiele wyjaśnia. Wątpię by obiecane życzenie, było czymś więcej niż soczystą marchewką dyndającą na kiju. - David westchnął przeciągając ręką po podróżnym plecaku
Słuchając Davida, Amaretta wdziała świeżą i nieporwaną koszulę. - Fakt. Może jeszcze los się do nas uśmiechnie i się na nich odegramy, ale póki co skupmy się na zadaniu. Byłeś już u tych tormitów?
Błysnęły kły młodego mężczyzny: Siedziba nadętych, zdewociłach i boleśnie nudnych klechów to niestety jedno z ostatnich miejsc, do którego bym zawitał. A ty? Spotkałaś, któregoś z nich?
Retta odetchnęła z ulgą, gdyż towarzysz niedoli zdawał podzielał jej poglądy. - Nie. Mam kiepskie doświadczenia z kapłanami i paladynami - odparła uśmiechając się pod nosem.
- Cóż, jeżeli chodzi o paladynów, obawiam się, że mierny będzie ze mnie szpieg. Ale mogę dyskretnie popytać w mieście. Ludziom w mojej obecności często zdarza się powiedzieć o słowo za dużo. - Jeśli dodać gotówkę, którą nam dali, to nawet może się udać. Musimy tylko trafić na normalnego człowieka, a nie dewotę. Ale najpierw trochę tam się pokręćmy. Nadstawmy uszy. Wytężmy wzrok.
- W pierwszej kolejności sprawdźmy czy znak, który nam wypalili nie jest po prostu blefem. - Jak?
- Pozwól... - David wyciągnął dłoń
Pozwoliła.
Obrócił ją tyłem do siebie. Po chwili niewielki pokoik wypełnił tembr jego głosu. Dźwięcznie brzmiące słowa, układały się w bardzo zawiły i egzotycznie brzmiący zaśpiew. Po dwóch uderzeniach serca czar prysł.
- Już po wszystkim - Że niby co? Zniknęło?
Mężczyzna uśmiechnął się z przekąsem: - Eh, gdyby to było takie proste. Jednego jestem pewien. Nosimy na plecach silne źródła magii ze szkoły oczarowań, prawdopodobnie zakapturzony nie blefował. - Trudno - zwiesiła głowę. - To do roboty, bo potem jeszcze zabraknie czasu na zemstę.
- Gdzie zaczniemy? Wolisz pracować sama, czy raczej ze wsparciem? - Razem będzie lepiej. Zawsze jedna osoba może odwrócić uwagę od drugiej.
- Gospoda, zdecydowanie tam powinniśmy zacząć - zaproponował - nie mam na myśli tej, pełniającej funkcje schronienia dla cyrican, rzecz jasna. – dodał - Zatem prowadź. Gdybym widziała jakiś inny przybytek, to bym tu nie nocowała
- Zacznijmy od Heraldycznej Piątki.
Ruszyli.
Ostatnio edytowane przez ObywatelGranit : 04-12-2010 o 19:25.
|