Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2010, 00:58   #98
ObywatelGranit
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Niebieska marchewka... Davida brała cholera, na myśl iż w zasadzkę cyrikan zwiodła go niebieska marchewka. Silny cios w potylicę, miliony gwiazd, później pobudka w sali pełnej resztek ludzkich ciał. Otaczała go zakrzepła krew i wiercący w nozdrzach smród spalonego mięsa. Zakapturzony rozpoczął swą przemowę, której lepiej było wysłuchać. To oni dyktowali warunki gry, a jeżeli nie spodobałby im się gracz, zawsze mogli poszukać innego.

David wyglądał na młodego mężczyznę, o szlacheckim rodowodzie. Przykładał sporą wagę do schludności swego ubrania, szczególnie butów, które zazwyczaj połyskiwały w świetle południowego słońca. Ubierał się zgodnie z standardami podróżnej mody, często wybierając bufiaste koszule i dopasowane kamizele. Na wierzch narzucał fioletowy płaszcz z przypinkami. Jego twarz często zdobił zawadiacki uśmieszek, który jednak kontrastował z upiornym chłodem ziejącym z jego oczu. David sprawiał wrażenie gotowego na podjęcia wszelkiego ryzyka dla osiągnięcia własnych celów.

Skuliwszy się na ziemi, Amaretta z rosnącym przerażeniem przysłuchiwała się osobnikowi w czerni. Plecy wciąż dokuczliwie kłuły, lecz ból nie był jej obcy i powoli ustępował.
- Jak się mamy potem z wami skontaktować? Znowu się gdzieś zaczaicie, po czym ockniemy się w tym syfie? - spytała elfka z mieszaniną wściekłości, strachu i rozpaczy w głosie. W tak głębokie gówno w życiu jeszcze nigdy nie wpadła. Jedyną, marną, pociechą było to, że nie jest w nim sama.
- Kontakt z nami nie będzie wam potrzebny - odparł mężczyzna ze stoickim spokojem. - Jeśli okaże się to jednak niezbędne, to odbędzie się za pośrednictwem rudowłosej kobiety z którą się później spotkacie.
- Świetnie - odparła elfka. Zastanawiając się o co jeszcze zapytać, jej wzrok natrafił na strzępy swoich ubrań. - Będziemy potrzebowali gotówki na nowe ubrania. On jeszcze przejdzie - spojrzała na towarzysza niedoli - ale bieganie z gołymi cyckami może zwrócić niepotrzebną uwagę. Coś na łapówki też by się przydało. - Jej rozumowanie było proste: ucieczka wydawała się niemożliwa, więc trzeba kooperować i się uwolnić.
W odpowiedzi mężczyźni zaczęli szeptać między sobą, jednak nie na tyle cicho by elfie uszy tropicielki nie wychwyciły ich słów. I dzięki temu wiedziała, że utrafiła w sedno - z łapówkami rzecz jasna.
- Dostaniecie czterysta sztuk złota. - padła w końcu odpowiedź zaraz po tym jak jeden z kultystów wyszedł z sali. Wrócił niebawem z sakwą w której była wspomniana suma.
- Jak ci na imię? - David zwrócił się do zakapturzonej postaci
W odpowiedzi kultysta zaśmiał się.
- Co, chciałbyś wiedzieć, hę? Nic z tego chłystku.
- Dlaczego my? - zapytał odtrącając kosmyk włosów.
- Bo się akurat nawinęliście pod rękę. Ciebie zgarnęli przy "niebieskiej marchewce" - wskazał na barda, po czym zwrócił się do Amaretty. - Ciebie zaś... bo potrzebny jest tropiciel.
- Tak właściwie, to skoro nagrodą ma być życzenie, to czemu nie użyjecie tego zaklęcia do własnych celów, tylko zawracacie nam głowy? - spytała elfka. Czyżby blefowali i mieli się ich pozbyć po wykonaniu zadania?
David stłumił chichot. Nadal cholernie bolało.
- To... skomplikowane. - odparł po chwili, szukając odpowiedniego słowa. - Tam, gdzie macie się udać nie może udać się żaden Tanar'ri. A zatem ich moc również nie może tam sięgać: dlatego potrzebujemy was, przypadkowych osób z ulicy, lecz wystarczająco silnych, by utrzymać na sobie Znamię.
- Tanari’ri? Nieźle - mężczyzna uniósł jedną brew do góry
- Już wiem co chciałam, tyle pytań ode mnie. Im szybciem stąd wyjdziemy, tym lepiej - powiedziała stłumiwszy odruch wymiotny wywołany natrafieniem dłonią na czyjeś oczodoły.
- Tak, wynośmy się z tej klitki. Piekielnie tu cuchnie. - zerknął na stertę zwłok

Uwolniony od gościny wyznawców Cyrica mężczyzna poprawił rękawice po czym przeniósł wzrok na kobietę: - David Bas De Winter - skinął delikatnie głową
- Amaretta. Amaretta Calithar - przedstawiła się.
David delikatnie zmrużył oczy, po czym wskazał na szynk znajdujący się przecznicę dalej: - Zdaje się, że mamy co nieco do omówienia. Proponuję zmienić lokal

- Obgadajmy sprawę u mnie, wynajęłam pokój. Chociaż specjalnie chyba nie pilnują kto gdzie wchodzi.
Przytaknął: - Prowadź. - rozejrzał się w koło - I tak pewnie nas obserwują - dodał cicho.
Usiadła na łóżku i wskazała miejsce obok siebie.
- Usiądź.
- O, przytulnie tutaj - rozejrzał się w koło i położył torbę w nogach łóżkach - Więc razem przyjdzie nam wyplątywać się z tej sieci... Tanari'ri - to brzmi groźnie
- Zgadzam się. Do tego nie sądzę by byli z takchi, którzy dotrzymują słowa.
- Służą bogowi kłamców, to wiele wyjaśnia. Wątpię by obiecane życzenie, było czymś więcej niż soczystą marchewką dyndającą na kiju. - David westchnął przeciągając ręką po podróżnym plecaku
Słuchając Davida, Amaretta wdziała świeżą i nieporwaną koszulę.
- Fakt. Może jeszcze los się do nas uśmiechnie i się na nich odegramy, ale póki co skupmy się na zadaniu. Byłeś już u tych tormitów?
Błysnęły kły młodego mężczyzny: Siedziba nadętych, zdewociłach i boleśnie nudnych klechów to niestety jedno z ostatnich miejsc, do którego bym zawitał. A ty? Spotkałaś, któregoś z nich?

Retta odetchnęła z ulgą, gdyż towarzysz niedoli zdawał podzielał jej poglądy.
- Nie. Mam kiepskie doświadczenia z kapłanami i paladynami - odparła uśmiechając się pod nosem.
- Cóż, jeżeli chodzi o paladynów, obawiam się, że mierny będzie ze mnie szpieg. Ale mogę dyskretnie popytać w mieście. Ludziom w mojej obecności często zdarza się powiedzieć o słowo za dużo.
- Jeśli dodać gotówkę, którą nam dali, to nawet może się udać. Musimy tylko trafić na normalnego człowieka, a nie dewotę. Ale najpierw trochę tam się pokręćmy. Nadstawmy uszy. Wytężmy wzrok.

- W pierwszej kolejności sprawdźmy czy znak, który nam wypalili nie jest po prostu blefem.
- Jak?
- Pozwól... - David wyciągnął dłoń
Pozwoliła.
Obrócił ją tyłem do siebie. Po chwili niewielki pokoik wypełnił tembr jego głosu. Dźwięcznie brzmiące słowa, układały się w bardzo zawiły i egzotycznie brzmiący zaśpiew. Po dwóch uderzeniach serca czar prysł.
- Już po wszystkim
- Że niby co? Zniknęło?

Mężczyzna uśmiechnął się z przekąsem: - Eh, gdyby to było takie proste. Jednego jestem pewien. Nosimy na plecach silne źródła magii ze szkoły oczarowań, prawdopodobnie zakapturzony nie blefował.
- Trudno - zwiesiła głowę. - To do roboty, bo potem jeszcze zabraknie czasu na zemstę.
- Gdzie zaczniemy? Wolisz pracować sama, czy raczej ze wsparciem?
- Razem będzie lepiej. Zawsze jedna osoba może odwrócić uwagę od drugiej.
- Gospoda, zdecydowanie tam powinniśmy zacząć - zaproponował - nie mam na myśli tej, pełniającej funkcje schronienia dla cyrican, rzecz jasna. – dodał
- Zatem prowadź. Gdybym widziała jakiś inny przybytek, to bym tu nie nocowała
- Zacznijmy od Heraldycznej Piątki.
Ruszyli.
 

Ostatnio edytowane przez ObywatelGranit : 04-12-2010 o 19:25.
ObywatelGranit jest offline