Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2010, 11:44   #91
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel siedział w bibliotece czytając przy świecy Żywoty. Księga Szósta, "Upadli". Nie, nie była ona poświęcona zwykłym upadłym, ale ci co zostali zrzuceni. Którzy nie zasługiwali na to, którzy nigdy nie powinni upaść. Anbarazjel, lalkarz kierujący swych wojowników do walki za pomocą muzyki, fletu, lutni, bądź czegokolwiek innego. Zależnie na co miał ochotę. Grywał na dworze królów, nie tylko wśród nieskończonych...
Urizjel przerwał czytanie, poczuł czyjąś obecność, coś jak powiew świeżego powietrza w oparach zgnilizny. Siedział w półmroku, przy kadzidle z lekkim narkotykiem utrzymującym go w stanie obojętności. A w każdym razie pomagającym mu utrzymać ten stan...
-Cholera!- Zaklął odrzucając zwój na bok
-Czemu ten... nie, nie, nie, nie...- usiadł znowu chwytając się za głowę
-Spokojnie, tylko spokojnie
Przybliżył się do kadzidła i zaciągnął się głęboko dymem. Poczuł lekkie zawroty głowy, ale nie widział już tego potwora na skraju świadomości...
Skupił się na tej świeżości która poczuł. Ona emanowała spokojem. Nie zastanawiał się skąd ona jest. Powoli tracił świadomość. Korzenie podziemnego orzecha może i są słabe, ale siedzenie w ich oparach przez kilka godzin daje się we znaki.
-Idiota! Nie odpływaj!- Warknął sam na siebie po czym natychmiast się uspokoił, jakby skurczył w sobie. Po policzku spłynęła mu łza. Nie chciał tego, nie chciał zostać porwanym. Wspomnienia tortur wciąż były żywe. Wciąż miał opatrunki na ranach. Otoczył się swoimi skrzydłami jakby chciał się ukryć, bądź schronić. Miały kolor skrzepłej krwi. Nie patrzył na nie, zamknął oczy. Kiedyś były brązowe... brązowe. Jak żyzna ziemia... Tak, jak żyzna ziemia. Sięgnął po lusterko które leżało na stole. Spojrzał na samego siebie. Na pentagram nad prawą brwią. Pentagram skierowany w dół, symbolizujący niższość ducha nad żywiołami, symbolizujący upadek. Nie, nie chciał go. Nie chciał go, nie chciał go! Przypatrywał się w niego przez jakiś po czym sięgnął i wyciągną z pokrowca nóż. Chwycił za klingę uważając by nie pociąć sobie dłoni i zaczął. Powoli otoczył pentagram okrągłym cięciem, nie zważał na krew spływającą po twarzy i plamiącą kaftan.
Włożył czubek noża pod skórę i skrupulatnie podcinał, aż w końcu oderwał całość. Patrzał na kawałek skóry z czoła leżący teraz na dłoni. Pół świata widział na czerwono, prawe pół świata. To krew dostała się do oka. Chciał go zgnieść i wyrzucić, ale nie zrobił tego. Gdy go obrócił to wciąż był pentagram, ale skierowany ramieniem do góry. To był już symbol ochronny. Tak, to nie tak źle. Przyłożył płat skóry do rany na czole i przytrzymał. Siedział tak kolejne pół godziny czekając aż znowu się przytwierdzi i nie odpadnie.

Usiadł z powrotem przy stole, aby dokończyć czytanie, krew wymieszana ze łzami zakrzepła i nie kapała na pergamin. Brolli... Brolli został pojmany przez Hyldenów podczas Bitwy pod Czarną Puszczą. Nie złamał się podczas tortur. Nie wydał żadnych sekretów które chcieli znać. Więcej. Nawet w niewoli wciąż służył swoim wprowadzając w błąd swoich oprawców i to w tak przemyślany sposób, że nie mieli możliwości tego sprawdzić. Gdy do nich dochodziło, że zostali oszukani było już za późno. Gdy po raz trzeci dali się oszukać w końcu postanowili zmienić taktykę. Brolli oparł się bólowi, tortury o których samo czytanie wywoływało gęsią skórkę u Urizjela nie złamały Granitowego Mściciela. Gdyby Blackhearth posiadał chociaż część jego wytrwałości...
Hyldeni zamknęli go w kamiennym więzieniu głęboko pod ziemią, była ona przepełniona potężnym zaklęciem. Utrzymywało ono Brolliego przy życiu. Nie musiał jeść, choć czuł głód, nie musiał pić, choć czuł pragnienie i się nie starzał. Hyldeni są długowieczni, nie spieszyli się. Co 100 lat otwierali więzienie i pytali czy nie zechce współpracować, w zamian za ostateczną śmierć. Należy zaznaczyć, że nawet próby samobójstwa nie skutkowały. Przegryzione tętnice błyskawicznie się zrastały, czaszka rozwalona o skałę szybciej się zasklepiała niż pękała. Brolli nie wydał swoich. Jeszcze tylko kilka razy ich oszukał. Choć brali to pod uwagę i choć znów się przysłużył swoim, to nie spełnili jego marzenia. Gdy po raz 9 hyldeni chcieli go zapytać okazało się, że cela jest pusta... Brolli siłą woli ożywił kamień wokół siebie, sam stał się kamieniem. Wynurzył się ze ściany i zabił pierwszego hyldena od prawie tysiąca lat. Dokonał wtedy zemsty. Jednak gniew uwolniony w tej chwili, nienawiść i szaleństwo stoczyły go w ciemność.
Skończył czytać akapit. Zmarszczył brwi starając się skupić. Coś tu było nie tak... Znów poczuł tę świeżość wśród zgnilizny. Odsunął zwój i zamknął oczy starając się otworzyć.
-Kim jesteś?- zapytał, lecz nie doczekał się odpowiedzi

* * *

Urizjel wylądował tnąc z góry swoją kataną po głowie gada
"Zabij!" Warknął Gniew na skraju świadomości, ale nieskończony go zignorował. Jakby nie wiedział. Po ataku obniżył postawę i przeszedł do ataku

* * *
-Niżej Urizjel, niżej!- krzyknął Flamehowk, wielki strażnik świątyni

Półupadły walczył z iluzjami wrogów, niewielkie, jakby gumowate stworzenia, szybkie jak diabli, a cztery stopy nad ziemią wirowały ostrza. Ciął starając się ich trafić i unikać kolejnych błyskawicznych ataków. Jednocześnie nie mógł się podnieść, prawda, te ostrza to też była iluzja, na prawdę były to zwykłe kije, jednak jakoś nie miał ochoty się o tym przekonywać. Wyglądały zbyt realnie. Nagle jeden szybciak, bo tak roboczo nazwał te dziwne humanoidy o bardzo długich ramionach doskoczył, ominął miecz i doskoczył do nieskończonego. Uderzył elastycznym ramieniem jak biczem. Urizjela aż odrzuciło w tył. Tak, to była iluzja, zaprawiona telekinezą. Dawała efekt walki z prawdziwym przeciwnikiem. Wojownik upuścił miecz "Co za idiota upuszcza broń!!!" półusłyszał, a półpomyślal, choć wiedział, że to nie tylko jego myśli. Nie zatrzymywał się, zrobił przewrót przez bark dzięki czemu zdążył zareagować na kolejny atak szybciaka. Zablokował uderzenie przedramieniem, szybkim ruchem złapał rękę wroga i drugą wzniósł do góry by spuścić uderzenie właśnie stamtąd. Ostrza wciąż wirowały. Poczuł uderzenie na wierzchu dłoni. Jęknął. Nawet jeśli nie ostrza to wciąż bardzo nieprzyjemne. Nie zdążył zareagować. Humanoid uderzył od dołu w podbródek. Urizjel odgiął głowę do góry, poczuł lekki wiatr mierzwiący włosy gdy prawie znów oberwał badylem.
Kolejne uderzenie zablokował drugą ręką. Znów chwycił. Gdy stworzenie zorientowało się, że nie ma siły się wyszarpać sięgnęło by gryźć. Urizjel przewrócił się na plecy wyrzucając szybciaka w górę. Nierealna krew zbryzgała go całego. Wstał z pleców na klęczki i znów otrzymał uderzenie w policzek. Tym razem mocniejsze, poczuł jak z palącej rany sączy się krew...

-Wreszcie zacząłeś wykorzystywać otoczenie, choć za późno. Ból by cię sparaliżował w momencie utraty dłoni. Skupiasz się na jednym przeciwniku gdy dookoła jest ich znacznie więcej. Poza tym upuściłeś broń. To niedopuszczalne. Wojownik bez broni to nawet nie pół wojownika.
Pridon Flamehowk stał wytykając Urizjelowi wszystkie błędy. Nie, on nie był typem ojczulka. Był nauczycielem i przykładał się do tego.
"W walce chodziło to by zaskoczyć wroga. Ułamek sekundy rozkojarzenia to śmierć, jeśli przeciwnik to zauważy. Jeśli ktoś zastosuje przeciwko tobie styl walki którego nigdy nie widziałeś i z niczym go nie kojarzysz masz kłopoty, bo nie wiesz czego się spodziewać. Jaką obronę postawić. Dla tego musisz poznać możliwie najwięcej sposobów walki, a samemu nauczyć się do perfekcji kilku zupełnie różnych, najlepiej mało znanych..."

* * *

Tei shi... dosłownie niska śmierć to był zdecydowanie mało znany styl. Wymagał długiego treningu, wytrenowania partii mięśni zwykle prawie niepotrzebnych i wielkiej giętkości ciała. Urizjel go opanował. Teraz wirował wciż zmieniając pozycję, choć trzymał się w okolicach półprzysiadu. Podcinał wężowych, tnąc ich dai-kataną po nogach, a leżących dobijając długim nożem który zawsze miał przy sobie, choć rzadko używał go do walki. Cały czas uważał na kopnięcia. Wiedział, że takie obniżenie postawy aż prowokuje by kopnąć... I to też wykorzystywał. Nóż trzymał odwrotnych chwytem, w momencie gdy się bronił kładł nóż tępą stroną na kamiennym przedramieniu. Pamiętał też nauki
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 12-12-2010 o 21:25.
Arvelus jest offline