Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-12-2010, 11:44   #91
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Urizjel siedział w bibliotece czytając przy świecy Żywoty. Księga Szósta, "Upadli". Nie, nie była ona poświęcona zwykłym upadłym, ale ci co zostali zrzuceni. Którzy nie zasługiwali na to, którzy nigdy nie powinni upaść. Anbarazjel, lalkarz kierujący swych wojowników do walki za pomocą muzyki, fletu, lutni, bądź czegokolwiek innego. Zależnie na co miał ochotę. Grywał na dworze królów, nie tylko wśród nieskończonych...
Urizjel przerwał czytanie, poczuł czyjąś obecność, coś jak powiew świeżego powietrza w oparach zgnilizny. Siedział w półmroku, przy kadzidle z lekkim narkotykiem utrzymującym go w stanie obojętności. A w każdym razie pomagającym mu utrzymać ten stan...
-Cholera!- Zaklął odrzucając zwój na bok
-Czemu ten... nie, nie, nie, nie...- usiadł znowu chwytając się za głowę
-Spokojnie, tylko spokojnie
Przybliżył się do kadzidła i zaciągnął się głęboko dymem. Poczuł lekkie zawroty głowy, ale nie widział już tego potwora na skraju świadomości...
Skupił się na tej świeżości która poczuł. Ona emanowała spokojem. Nie zastanawiał się skąd ona jest. Powoli tracił świadomość. Korzenie podziemnego orzecha może i są słabe, ale siedzenie w ich oparach przez kilka godzin daje się we znaki.
-Idiota! Nie odpływaj!- Warknął sam na siebie po czym natychmiast się uspokoił, jakby skurczył w sobie. Po policzku spłynęła mu łza. Nie chciał tego, nie chciał zostać porwanym. Wspomnienia tortur wciąż były żywe. Wciąż miał opatrunki na ranach. Otoczył się swoimi skrzydłami jakby chciał się ukryć, bądź schronić. Miały kolor skrzepłej krwi. Nie patrzył na nie, zamknął oczy. Kiedyś były brązowe... brązowe. Jak żyzna ziemia... Tak, jak żyzna ziemia. Sięgnął po lusterko które leżało na stole. Spojrzał na samego siebie. Na pentagram nad prawą brwią. Pentagram skierowany w dół, symbolizujący niższość ducha nad żywiołami, symbolizujący upadek. Nie, nie chciał go. Nie chciał go, nie chciał go! Przypatrywał się w niego przez jakiś po czym sięgnął i wyciągną z pokrowca nóż. Chwycił za klingę uważając by nie pociąć sobie dłoni i zaczął. Powoli otoczył pentagram okrągłym cięciem, nie zważał na krew spływającą po twarzy i plamiącą kaftan.
Włożył czubek noża pod skórę i skrupulatnie podcinał, aż w końcu oderwał całość. Patrzał na kawałek skóry z czoła leżący teraz na dłoni. Pół świata widział na czerwono, prawe pół świata. To krew dostała się do oka. Chciał go zgnieść i wyrzucić, ale nie zrobił tego. Gdy go obrócił to wciąż był pentagram, ale skierowany ramieniem do góry. To był już symbol ochronny. Tak, to nie tak źle. Przyłożył płat skóry do rany na czole i przytrzymał. Siedział tak kolejne pół godziny czekając aż znowu się przytwierdzi i nie odpadnie.

Usiadł z powrotem przy stole, aby dokończyć czytanie, krew wymieszana ze łzami zakrzepła i nie kapała na pergamin. Brolli... Brolli został pojmany przez Hyldenów podczas Bitwy pod Czarną Puszczą. Nie złamał się podczas tortur. Nie wydał żadnych sekretów które chcieli znać. Więcej. Nawet w niewoli wciąż służył swoim wprowadzając w błąd swoich oprawców i to w tak przemyślany sposób, że nie mieli możliwości tego sprawdzić. Gdy do nich dochodziło, że zostali oszukani było już za późno. Gdy po raz trzeci dali się oszukać w końcu postanowili zmienić taktykę. Brolli oparł się bólowi, tortury o których samo czytanie wywoływało gęsią skórkę u Urizjela nie złamały Granitowego Mściciela. Gdyby Blackhearth posiadał chociaż część jego wytrwałości...
Hyldeni zamknęli go w kamiennym więzieniu głęboko pod ziemią, była ona przepełniona potężnym zaklęciem. Utrzymywało ono Brolliego przy życiu. Nie musiał jeść, choć czuł głód, nie musiał pić, choć czuł pragnienie i się nie starzał. Hyldeni są długowieczni, nie spieszyli się. Co 100 lat otwierali więzienie i pytali czy nie zechce współpracować, w zamian za ostateczną śmierć. Należy zaznaczyć, że nawet próby samobójstwa nie skutkowały. Przegryzione tętnice błyskawicznie się zrastały, czaszka rozwalona o skałę szybciej się zasklepiała niż pękała. Brolli nie wydał swoich. Jeszcze tylko kilka razy ich oszukał. Choć brali to pod uwagę i choć znów się przysłużył swoim, to nie spełnili jego marzenia. Gdy po raz 9 hyldeni chcieli go zapytać okazało się, że cela jest pusta... Brolli siłą woli ożywił kamień wokół siebie, sam stał się kamieniem. Wynurzył się ze ściany i zabił pierwszego hyldena od prawie tysiąca lat. Dokonał wtedy zemsty. Jednak gniew uwolniony w tej chwili, nienawiść i szaleństwo stoczyły go w ciemność.
Skończył czytać akapit. Zmarszczył brwi starając się skupić. Coś tu było nie tak... Znów poczuł tę świeżość wśród zgnilizny. Odsunął zwój i zamknął oczy starając się otworzyć.
-Kim jesteś?- zapytał, lecz nie doczekał się odpowiedzi

* * *

Urizjel wylądował tnąc z góry swoją kataną po głowie gada
"Zabij!" Warknął Gniew na skraju świadomości, ale nieskończony go zignorował. Jakby nie wiedział. Po ataku obniżył postawę i przeszedł do ataku

* * *
-Niżej Urizjel, niżej!- krzyknął Flamehowk, wielki strażnik świątyni

Półupadły walczył z iluzjami wrogów, niewielkie, jakby gumowate stworzenia, szybkie jak diabli, a cztery stopy nad ziemią wirowały ostrza. Ciął starając się ich trafić i unikać kolejnych błyskawicznych ataków. Jednocześnie nie mógł się podnieść, prawda, te ostrza to też była iluzja, na prawdę były to zwykłe kije, jednak jakoś nie miał ochoty się o tym przekonywać. Wyglądały zbyt realnie. Nagle jeden szybciak, bo tak roboczo nazwał te dziwne humanoidy o bardzo długich ramionach doskoczył, ominął miecz i doskoczył do nieskończonego. Uderzył elastycznym ramieniem jak biczem. Urizjela aż odrzuciło w tył. Tak, to była iluzja, zaprawiona telekinezą. Dawała efekt walki z prawdziwym przeciwnikiem. Wojownik upuścił miecz "Co za idiota upuszcza broń!!!" półusłyszał, a półpomyślal, choć wiedział, że to nie tylko jego myśli. Nie zatrzymywał się, zrobił przewrót przez bark dzięki czemu zdążył zareagować na kolejny atak szybciaka. Zablokował uderzenie przedramieniem, szybkim ruchem złapał rękę wroga i drugą wzniósł do góry by spuścić uderzenie właśnie stamtąd. Ostrza wciąż wirowały. Poczuł uderzenie na wierzchu dłoni. Jęknął. Nawet jeśli nie ostrza to wciąż bardzo nieprzyjemne. Nie zdążył zareagować. Humanoid uderzył od dołu w podbródek. Urizjel odgiął głowę do góry, poczuł lekki wiatr mierzwiący włosy gdy prawie znów oberwał badylem.
Kolejne uderzenie zablokował drugą ręką. Znów chwycił. Gdy stworzenie zorientowało się, że nie ma siły się wyszarpać sięgnęło by gryźć. Urizjel przewrócił się na plecy wyrzucając szybciaka w górę. Nierealna krew zbryzgała go całego. Wstał z pleców na klęczki i znów otrzymał uderzenie w policzek. Tym razem mocniejsze, poczuł jak z palącej rany sączy się krew...

-Wreszcie zacząłeś wykorzystywać otoczenie, choć za późno. Ból by cię sparaliżował w momencie utraty dłoni. Skupiasz się na jednym przeciwniku gdy dookoła jest ich znacznie więcej. Poza tym upuściłeś broń. To niedopuszczalne. Wojownik bez broni to nawet nie pół wojownika.
Pridon Flamehowk stał wytykając Urizjelowi wszystkie błędy. Nie, on nie był typem ojczulka. Był nauczycielem i przykładał się do tego.
"W walce chodziło to by zaskoczyć wroga. Ułamek sekundy rozkojarzenia to śmierć, jeśli przeciwnik to zauważy. Jeśli ktoś zastosuje przeciwko tobie styl walki którego nigdy nie widziałeś i z niczym go nie kojarzysz masz kłopoty, bo nie wiesz czego się spodziewać. Jaką obronę postawić. Dla tego musisz poznać możliwie najwięcej sposobów walki, a samemu nauczyć się do perfekcji kilku zupełnie różnych, najlepiej mało znanych..."

* * *

Tei shi... dosłownie niska śmierć to był zdecydowanie mało znany styl. Wymagał długiego treningu, wytrenowania partii mięśni zwykle prawie niepotrzebnych i wielkiej giętkości ciała. Urizjel go opanował. Teraz wirował wciż zmieniając pozycję, choć trzymał się w okolicach półprzysiadu. Podcinał wężowych, tnąc ich dai-kataną po nogach, a leżących dobijając długim nożem który zawsze miał przy sobie, choć rzadko używał go do walki. Cały czas uważał na kopnięcia. Wiedział, że takie obniżenie postawy aż prowokuje by kopnąć... I to też wykorzystywał. Nóż trzymał odwrotnych chwytem, w momencie gdy się bronił kładł nóż tępą stroną na kamiennym przedramieniu. Pamiętał też nauki
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 12-12-2010 o 21:25.
Arvelus jest offline  
Stary 03-12-2010, 17:44   #92
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Krew spłynęła po ostrzach gdy te wbiły się w ciało wężoluda. Gad syknął z bólu ale jego mocny cios łokciem odrzucił Szajela do tyłu. Tancerz zgrabnie zakręcił się na jednej nodze stając w obronnej pozycji. Jedno ostrze zasłaniało mu twarz drugie zaś chroniło dolne partie ciała, łańcuch łączący je zapewniał względna defensywę jego klatce piersiowej. Zielone oczy tancerza badały gada który wydobył długi i ostry nóż z pochwy. Chłopak już chciał atakować gdy nagle Ao głośno wykrzyczał słowo "Odwaga".
Szajel zareagował instynktownie odwracają głowę w tamtą stronę by spojrzeć na odpieczętowaną broń towarzysza, a ta robiła wrażenie! Światło wydobywało się z piersi wojaka oplatając jego członki na których pojawił się stalowy ekwipunek.
- Piękna broń! Jak ona działa co umie!? Rozi Ciebie tez to ciekawi? - krzyknął podekscytowany Szajel, roślinka jednak nie odpowiedziała gdyż przestraszona kuliła się w torbie. Wąż zaś wykorzystał sytuację i wyprowadził kilka szybkich cięć nożem, na szczęście tancerz zdał sobie sprawę z ataku w ostatniej chwili i cudem uniknął ciosu. Ostrze przecięło jednak jeden z wisiorków wplecionych w jego włosy. Ozdóbka upadła na ziemię tworząc malutkie kręgi na wodzie.
Arlekin gniewnie spojrzał na swego przeciwnika. Większość ozdóbek zrobił sam lub dostał w prezencie i nienawidził gdy ktoś je niszczył. A ten wąż stał tak pewny siebie sycząc głośno. Szajel zmrużył oczy i z gniewnym głosem powiedział.
- To była jedna z moich ulubionych ozdóbek... Zapłacicie mi za to.

Szajel szybko zakręcił się na jednej nodze, a jego ostrza błysnęły odbijając nieliczne promienie światła które przebijały się przez drzewa. Arlekin skoczył do góry i obracając się w powietrzu, a trzymając jeden sztylet drugim kręcił młynki w powietrzu. Coś w tańcu Szajela się zmieniło, stracił trochę gracji na rzecz dzikiego piękna, nieokiełznanego niczym burza. Gdy tylko jego stopy dotknęły ziemi odbił się od niej ponownie, by potem machnąć wolną ręką w stronę swego wroga.
Z dłoni tancerza wyleciało pięć skrzących się na różowo motyli wielkości ludzkiej pięści. Trzy z nich leciał wprost na łucznika, dwa zaś skręcił i trzepocząc skrzydełkami stworzonymi z elektryczności pędził w stronę najbliższego wojownika.
- A motyle polecą, polecą w dal, niosąc nam spokoju czar... - zanucił cicho pod nosem i podleciał na swych różowych skrzydłach nieco w górę by zaraz zacząć pikowanie w stronę walczącego Ao, z chęcią pomocy wojownikowi. Szajel zakładał, że motyle zakończą żywot łucznika.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 03-12-2010 o 22:41.
Ajas jest offline  
Stary 03-12-2010, 20:14   #93
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Wszystko zafalowało. Kobieta za burtą. Chłopak spojrzał szybko na ciało, znikające w głębiach wody. Nie widział czy najpierw powinien wspomóc towarzyszy, czy nurkować po Shakti. Powinna wypłynąć.

Nagle rozległo się światło. Było to uwolnienie. Nieznane dotychczas dla Yuego, fala powietrza uderzyła o jego twarz. Zasłonił ją rękawem. Zauważył Ao, który już gnał na swoich przeciwników. Nie chciał by któryś z jego drużyny ucierpiał. Nie wiedział za bardzo, od kogo zacząć. Zastanawiał się, jak najszybciej i najlepiej rozegrać to, co ma w swoim arsenale. Byli na jego terytorium - na wodzie. Mógł praktycznie wszystko.

Nagle coś wyrwało go z zamyślań. To Shakti. Zapomniał o niej. Nie czekając dłużej wskoczył na głowę do wody za dziewczyną.

Szok.

Jego ciało opanowała woda, która była chłodna. Śmierdziała i była brudna. Nie widział już ciała. Zasięg pola horyzontu to było z 3-4 metry. Nic. Skupił się i zaczął płynąć w dół. Wyczuł aurę dziewczyny. Na szczęście nie opadła jeszcze tak nisko. Była blisko. Jeszcze trochę. Brak powietrza. Szybciej...
Jest! Dziewczyna opadała z rękoma w górze. Złapał ją pośpiesznie za nadgarstek lewą ręką. Prawą skupił całą energię jaką miał i wyprostował rękę. Nagle woda rozstąpiła się tak, że mógł rozłożyć skrzydła. Potężnym machnięciem wzleciał w górę. Trzymał mocno dziewczynę, by ta nie wypadła. Uniósł się nad wodę. Potężna fala przeleciała po tafli jeziora. Zauważywszy to, jeden z wężowatych rzucił włócznią w stronę latającego Nieskończonego. Pośpiesznie machnął ręką, sprawiając, że włócznia została strącona przez wodę.
Szybkie kręgi zawisły w powietrzu.
- Amoleti Minor - wokół niego pojawiła się przezroczysta tarcza ochronna. Szybkim nurem wylądował na ziemii, w bezpiecznym miejscu.
Wiedział, że każdy jest zajęty walką i to w jego gestii jest zaopiekować się demonolożką.
Rozejrzał się, czy jest bezpieczny. Nikogo nie widział. Teraz mógł przystąpić do tymczasowego ochronienia jej ciała.
- Fortitudo! - dotknął jej brzucha. Na barku pojawił się jej znak runiczny. Była to kolejna z pieczęci. Nagle zza pleców Yuego słychać było dźwięk. Chłopak odwrócił się gwałtownie i wycelował ręką w źródło dźwięku. Był to kapłan.
Sięgnął po laskę na plecach. Stanął w pozycji lekko przechylonej do przodu. Zaczął uwalniać energię. Gromadził siłę, na następne zaklęcie. Podniósł laskę do góry i w promieniu 10 metrów ziemia zaświeciła się.
- Praestigii Abditum! - ziemię otoczyła kopuła, która po chwili zniknęła. Tak samo jak postacie w niej.
- Jesteście bezpieczni. W tym miejscu jest iluzja. Nikt nie powinien was zauważyć. Ide pomóc innym. - powiedział Yue do miejsca, gdzie przed chwilą były osoby. Sam wzniósł się w powietrze szukając miejsca walk.
 

Ostatnio edytowane przez BoYos : 03-12-2010 o 21:35.
BoYos jest offline  
Stary 03-12-2010, 21:55   #94
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Tura III:

~Prawy brzeg:~


Ao Hurros:

Mniejsza Tarcza Ochronna - zaklęcie otacza cel sferą astralnej energii, chroniącej cel przed większością zaklęci z I i II kręgu. Odbija także słabe ataki dystansowe, trwa 3 tury.

Wężoczłek, którego wcześniej odrzuciłeś serią silnych ciosów teraz przyjął na siebie całą siłę potężnego kopnięcia. Nim wyprowadziłeś atak, poczwara wyjęła długi nóż, którym szybko zaatakowała. Na szczęście twoje ciało chroniło zaklęcie, które odbiło ostrze noża i pozwoliło na penetrację obrony przeciwnika. Wyrzuciłeś się do góry, prostując kolana. Kopnąłeś przeciwnika pod brodę. Wężoczłek zacharczał, usiłując złapać powietrze i ponownie został odrzucony do tyłu. Stwór wił się w bagnie, rozchlapując dookoła brudną breję, z każdą minioną sekundą walcząc o powietrze.

Szajel Gentz:

Wyzwolenie siły - strażnik pieczęci wyzwala w sojuszniku jego ukryte pokłady siły fizycznej. Czas działania - 5 tur.

Trzy motyle skierowane przeciwko rannemu łucznikowi dotarły do celu. W miejscach uderzeń rozbłysły różowe wyładowania elektryczne, przechodzące przez ciało gada. Wężoczłek, choć mocno dymiący i śmierdzący smażonym mięsem, ostanimi siłami rzucił w ciebie swój nóż. Pech chciał, iż wtedy leciałeś z pomocą wojownikowi. Nóż wbił się w twoje różowe skrzydło. Upadłeś, ryjąc w podmokłej ziemi błotnistą bruzdę. Wężoczłek zaś krzyknął coś do wojowników i wszyscy skierowali się do ataku na ciebie oraz Ao. Jeden z nich także odniósł obrażenia przenoszone przez niewinne motyle, ale wyglądał lepiej niż jego poprzednik. Trzech wężoludzi dobyło swoje włócznie, a dwóch wyciągnęło zza pasa swoje ostre topory.

~Yue Springwater~:

Sytuacja na polu walki nie wyglądała zbyt dobrze, zwłaszcza dla Szajela i Ao, w kierunku których nadciągała cała piątka uzbrojonych węży. Po przeciwnej stronie brzegu Generał wraz z Urizjelem dawali sobie radę z przeciwnikami. Uspokojony przez wydobycie Shakti z głębin rzeki, śmiało wzbiłeś się w powietrze i ruszyłeś do walki. Twoi towarzysze potrzebowali pomocy.

~Lewy brzeg:~


Urizjel Blackhearth:

Mniejsza Tarcza Ochronna - zaklęcie otacza cel sferą astralnej energii, chroniącej cel przed większością zaklęci z I i II kręgu. Odbija także słabe ataki dystansowe, trwa 3 tury.

Jako iż twoi przeciwnicy nie mieli nóg, tylko długie, silne ogony, preferowany przez ciebie styl walki okazał się mniej skuteczny, niż tego pragnąłeś. Co prawda zdołałeś zranić ich w kilku miejscach, to jednak wężoludzie zachowywali zimną krew. Walczyłeś z dwoma przeciwnikami naraz. Zdecydowanie więcej uwagi skupiałeś więc na obronie. Co chwilę zasłaniałeś się swoim ostrzem, od którego ze szczękiem odbijały się topory przeciwników, aby później, wykorzystując impet wrogiej broni, atakować szybką serią ciosów. Wyglądało na to, iż węże mają nad tobą zdecydowaną przewagę, dopóki, dopóty nie przyzwiesz siły któregoś z duchów. W dodatku zaklęcie ochronne zaczęło zanikać.


***

Kapłan wydobył na brzeg przemoczone i wciąż krwawiące ciało palladyna. Pusty wzrok Elwyna utkwiony był w szkarłatnej cieczy wydobywającej się z karku jego przyjaciela. Kapłan Marsa desperacko wypowiadał błagalne słowa modlitw, przywołując leczniczą moc bóstwa. Niestety, Roderick już nie żył. Sunblaze zdawał się jednak nie zauważać tego faktu. Wciąż klęczał nad jego ciałem, z rękoma złączonymi nad raną palladyna. Wkrótce wokół ciała kapłana zaczęła pulsować poświata o barwie głębokiej purpury. Wszyscy Nieskończeli poczuli nagły i niepokojący skok energii z miejsca, w którym kapłan zajmował się desperackim leczeniem martwego przyjaciela.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 03-12-2010 o 22:23.
Endless jest offline  
Stary 04-12-2010, 14:01   #95
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Stała w jednym z korytarzy Akademii, opierając się o kamienną barierkę i kontemplując piękne widoki, jakie się rozpościerały. Co dziwne, pejzaż, jakim się zachwycała, przedstawiał nic innego, jak lustrzane odbicie jej i korytarza, w którym się znajdowała.
- Chichiro - usłyszała za sobą ciepły, miły dla ucha męski głos. Kolana jej się ugięły na ten dźwięk, ale odwróciła się w stronę mężczyzny, który zbliżał się ku niej powoli. Był wysoki, miał piękne białe skrzydła, a sam ubrany był jedynie w jedwabne, szkarłatne spodnie. Jego doskonale wyrzeźbiony tors i klatka piersiowa były natomiast obnażone.
Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała na twarz Nieskończonego. Delikatne, acz nadal męskie rysy twarzy, wąskie usta i niebieskie oczy, które wpatrywały się w nią z ciekawością. Na czoło i policzki niesfornie opadały kosmyki jasnych włosów.
- Mistrz Giovanni - zdążyła jedynie wypowiedzieć, kiedy ten pojawił się tuż przed nią, obejmując ją jedną ręką w talii i przyciągając do siebie. Przylgnęła do jego nagiego torsu, a on ujął jej brodę drugą dłonią i uniósł lekko ku górze. Ich usta nagle złączyły się w namiętnym pocałunku, a gdy Chichiro otworzyła na chwilkę powieki, ujrzała całującego ją Yasu.
Scena ta trwała jedynie ułamek sekundy, bo już w następnej Chichiro zaczęła spadać w ciemną otchłań, a wokół niej pojawiały się sylwetki i twarze Yasu, Mistrza Giovanniego, Elfa Przewodnika, tego zboczonego Elfa, Bastiana, jej brata i kilku innych mężczyzn, jakich spotkała w swoim życiu.
W końcu jej lot zakończył się upadkiem na wóz pełen siana, które po chwili zamieniło się w kolorowe, syczące węże. Przerażona, wyskoczyła z wozu, wpatrując się w gady. Te zaś zaczęły łączyć się jeden z drugim w jedną całość i uformowały się w Drzewo Tanowu. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że znajduje się w Minas’Drill, lecz nikogo prócz niej tam nie było. Gdy tylko spojrzała w stronę świętego drzewa, ono zaczęło płonąć. Z popiołów natomiast wyłoniła się sylwetka dziewczyny o niebieskich włosach, łudząco podobna do Chichiro. Gdy już miała ujrzeć jej twarz, obudziła się.
Światło padające przez zasłonięte okienko, okalało jej twarz.
- Nienawidzę węży - stwierdziła, wychodząc z łóżka.
Gdy już była po porannej toalecie i przygotowaniach do wyjścia, z przerażeniem stwierdziła, że jest już południe. A także wyleciał jej z głowy sen, który miała tej nocy. Wzruszyła jednak ramionami, w końcu to był tylko sen, zapewne mało istotny i stanowczo zbyt absurdalny.
Spięła jeszcze włosy swoją fikuśną spinką, po czym wyszła z pokoju, zbiegając po drewnianych schodkach na parter i machając radośnie na powitanie kelnerce.
Gdy tylko wyszła na zewnątrz, przywitał ją przyjemny zgiełk dzielnicy dla gości. Jej twarz promieniowała radością, w końcu zaczynał się nowy dzień w tym pięknym mieście! Postanowiła odwiedzić Yasu, choć nie wiedziała, czy był to doskonały pomysł. W końcu nie byli wielkimi przyjaciółmi, ale w końcu... To jedyna bliżej jej znajoma osoba w Evanalain. Z tego, co pamiętała, mieszkał on na drugim końcu dzielnicy dla gości, dlatego też postanowiła znaleźć jakiś skrót, by nie iść naokoło.
Minęła kilku turystów i mieszkańców Elfiego miasta, uśmiechając się do nich radośnie, po czym weszła w jedną z ciemnych uliczek. Wyglądała na prowadzącą prosto na drugą stronę dzielnicy, co bardzo urządzało Nieskończoną. Jednak nie spodziewała się jednego...

Było ich czterech. Pojawili się niespodziewanie, aż do ostatniej chwili nie uświadamiając Chichiro o swojej obecności.
- Ho-ho... - W ciasnej uliczce rozbrzmiał dźwięczny głos jednego z nich.
- Wygląda na to, że dziś dopisało nam szczęście, bracia - powiedział kolejny.
Rabusie otoczyli pierścieniem Chichiro, blokując jej każdą drogę ucieczki. Wyglądali jak wszystkie inne elfy. W ciemności skrzydlata dostrzegła, iż dwóch miało blond włosy, trzeci był rudy, a czwarty był szatynem. Cała czwórka miała na sobie koszule ze zwiewnego materiału i skórzane spodnie, a przy ich paskach wisiały długie noże.
- Jeżeli będziesz z nami współpracowała, to nie stanie ci się krzywda, dziewczynko - powiedział szatyn.
Chichiro i rozbójników dzieliły już tylko trzy metry.
- A zatem... wszystkie kosztowności są mile widziane. Po prostu rzuć je na ziemię - odezwał się rudy.
Czwórka stanęła.
Nieskończona, wpierw sparaliżowana przez strach, nie wiedziała, co zrobić. Stała przez moment w milczeniu, wpatrując się w niewidzialny punkt gdzieś przed sobą. Dopiero po chwili dotarło do niej, że nie ma większego wyboru.
Spuszczając wzrok, zaśmiała się pod nosem. Widocznie ta czwórka uznała ją za kompletnie bezbronną istotę, którą uda im się tak łatwo okraść.
Jeden z blondynów (byli bliźniakami) zmarszczył brwi.
- Nie będziemy się powtarzać. Dobrowolnie oddasz nam wszystko co masz przy sobie albo weźmiemy to siłą. - Jego wzburzony głos miał ostry akcent.
- Proszę bardzo - odparła, jak gdyby nigdy nic, podnosząc wzrok. Na jej twarzy nadal gościł uśmieszek, a jej oczy błysnęły zawadiacko. Była gotowa do walki, choć gdzieś tam w środku czuła niepewność czy oby na pewno da sobie radę z aż czwórką przeciwników. W końcu nie była doświadczonym wojownikiem. Chichiro próbowała sobie szybko przypomnieć wszystko, czego została nauczona podczas tych wielu lat w Akademii...
*
Stała w korytarzu, opierając się o zimną, kamienną ścianę. Jej niebieskie włosy swobodnie opadały na ramiona i plecy. Od czasu do czasu lubiła nosić rozpuszczoną fryzurę. Ubrana była w zwiewną, pastelowo niebieską sukienkę, a na stopach miała rzymianki, wiązane niemalże po kolana. Stojąc tak i opierając się o chłodną ścianę, wpatrywała się w pomalowane na niebiesko paznokcie u rąk. Zastanawiała się, jaki jeszcze kolor pasowałby do niej, gdy gdzieś w oddali usłyszała szybkie kroki.
Spojrzała w stronę nadchodzącego mężczyzny. Był to wysoki Nieskończony o jasnych włosach i przystojnych rysach twarzy.
Kiedy wzrok Chichiro zatrzymał się na jego nagim, doskonale wyrzeźbionym torsie, zarumieniła się i szybko spojrzała w jego niebieskie oczy.
- Mistrz Giovanni - zwróciła się do niego, uśmiechając się delikatnie. Miała nadzieję, że rumieniec już dawno zniknął z jej twarzy.
- Aaah, Chichiro. - Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, wymijając dziewczynę i podchodząc do drzwi, obok których cały czas stała.
Przez ten cały czas czekała na swojego mistrza, by odbyć kolejny trening. Skrzydlaty otworzył drzwi i gestem ręki zaprosił dziewczynę do pomieszczenia.
Kiedy znaleźli się w środku, Chichiro ujrzała przed sobą pustą, okrągłą salę. Oboje podeszli na środek i stanęli naprzeciwko siebie.
- Zamknij proszę oczy - powiedział Giovanni, wpatrując się badawczo w swoją uczennicę.
- Hm?
- Musisz nauczyć się nie tylko grać muzykę, ale także ją czuć... Czuć ją fizycznie - odparł spokojnie.
- Nie rozumiem.
- Zrozumiesz, Chichiro, zrozumiesz - powiedział, uśmiechając się do niej pokrzepiająco.
Nieskończona wykonała zatem polecenie swojego nauczyciela, powoli zamykając powieki. Otoczyła ją ciemność, jedynie jakieś niekształtne figury o jaskrawych barwach śmigały jej przez chwilę przed oczyma.
Panowała zupełna cisza, która trwała niepokojąco długo. Po chwili jednak usłyszała gdzieś za sobą szept, który z czasem jednak przerodził się w cichy, acz melodyjny śpiew. Lecz nic poza tym. Słyszała muzykę, ale jej nie czuła. Nie czuła jej fizycznie, jak powinna, według słów mistrza.
Już chciała się odezwać zrezygnowanym tonem, gdy nagle poczuła ciepły dotyk czyichś dłoni na swoich ramionach. Śpiew Mistrza Giovanniego nie ustępował. Był cichy i kojący dla ucha, tak jak dotyk jego dłoni dla skóry dziewczyny.
- A teraz otwórz oczy i odwróć się w moją stronę - powiedział, gdy nagle przestał śpiewać, a uczucie dotyku nagle wyparowało.
Chichiro wykonała polecenie bez słowa. Okazało się, że jej mistrz stoi na drugim końcu sali. Czyżby przez cały czas tam stał?
- Skup się na tym, co przed chwilą poczułaś, lecz nie zamykaj już oczu - oznajmił, po czym ponownie zaczął śpiewać.
Niestety, tym razem Chichiro nie poczuła zupełnie nic. Choć mogłaby przysiąc, że przez ułamek sekundy ponownie poczuła dłonie swojego mistrza na ramionach, mimo że ten ciągle stał na drugim końcu sali.
- Nic - westchnęła zrezygnowana.
- Hej, hej, hej! - krzyknął radośnie mężczyzna, podlatując do niej. - Nie poddawaj się tak szybko, to dopiero nasza pierwsza próba.
- Ale... gdy miałam zamknięte oczy, czułam...
- Gdy jeden zmysł jest ‘wyłączony’ - przerwał jej Giovanni. - Reszta z nich się wyostrza. Zobaczysz, jeszcze kilka takich treningów, a poczujesz moją muzykę. To dopiero pierwszy krok ku osiągnięciu pełnej władzy nad swoim talentem.
- Pierwszy krok?! To co mnie później czeka?
- Hm... Będziesz musiała nauczyć się czuć melodię otaczającego cię świata - odparł radośnie Giovanni. - Czeka nas mnóstwo zabawy!
Chichiro uśmiechnęła się mimowolnie. Skoro już na pierwszej lekcji udało jej się coś poczuć, to już na następnych powinno jej iść coraz lepiej! Optymistyczne nastawienie to podstawa.

Opuszkami palców musnęła po flecie przypiętym do pasa, by po chwili chwycić za niego pewniej. W każdej chwili była gotowa odpieczętować swoją duchową broń, a także użyć magii. Wsłuchała się także w otaczające ją dźwięki. Kapanie wody z pobliskiej rynny, szelest koszul przeciwników... Czuła na sobie każdy dźwięk. Czuła się jak kropla spadająca z rynny do niewielkiej kałuży. Czuła się jak materiał, powiewający na wietrze i szeleszczący przy każdym ruchu. Była także jak ostrze, które szaleńczo przecinało powietrze, by wbić się w swoją ofiarę.
Zaatakował blondyn zza pleców Chichiro. Zaszarżował, przecinając powietrze ostrzem swego sztyletu.
Dziewczyna w ostatniej chwili uniknęła ciosu nożem, który jednak musnął jej ramię, rozcinając delikatną skórę. Kilka kropel gorącej krwi skapnęło na zimne podłoże. Syknęła cicho z bólu. Nie spodziewała się nieczystego ataku zza pleców, ale czego innego mogła oczekiwać po zwykłych złodziejach? Gdy unikała ciosu, wykonując zgrabny obrót, chwyciła za instrument i trzymając go już pewnie w dłoni, wypowiedziała jego imię.
- Emocje! - W oddali dało się usłyszeć jakby szum morza, który zawsze towarzyszył odpieczętowaniu duchowej broni Chichiro. Zawiał lekki wiatr, rozwiewając włosy dziewczyny. Przedmiot, który nie tak dawno wydawał się zwykłym fletem, nagle przemienił się w wodny bat. Z jednego końca wystrzelił cienki strumień błękitnej wody, który już mknął, by zadać cios jednemu z bliźniaków.
Elfy zareagowały natychmiastowo. Wszyscy odskoczyli i przystanęli na dachach budynków lub ich gzymsach czy oknach. Jeden tylko blondyn, który zaatakował Chichiro, został na miejscu i wkrótce posmakował uderzenia jej bicza. Rozbójnik zatoczył się do tyłu, ręką przyciskając lewy bok, który został rozcięty przez silny strumień wody.
- Co to za magia?! - wykrzyczał.
- Jakakolwiek ona nie jest, z pewnością będzie niezwykle cenna - powiedział Szatyn. - Levron! Gariel! - krzyknął do towarzyszy.
Dwa elfy, rudy Gariel i Levron, jeden z bliźniaków, odbili się od budynków i skoczyli wprost na dziewczynę, zasłaniając się swoimi ostrymi ostrzami.
Chichiro wykonała obrót biczem nad swoją głową, by na końcu dmuchnąć w ustnik, zatykając kilka dziurek na flecie. Z instrumentu wydobyła się miła dla ucha melodia, przypominająca trochę uderzenie wzburzonej fali o skałę. Wodna spirala w mgnieniu oka zamieniła się w tarczę, którą panna Hope osłoniła się przed zbliżającym się atakiem.
Długousi rozbójnicy wylądowali przed osłoniętą skrzydlatą. Zdolność fletu wyraźnie ich zaskoczyła.
- Xanen! - zawołał rudzielec.
Elf o kruczoczarnych włosach tworzył zaklęcie, wykonując przy tym zawiłe gesty i wypowiadając słowa elfickiej inkantacji.
- Viollen Gi'Al! - wykrzyczał, prostując ręce i rozczapierzając palce.
Z jego dłoni wydobył się lśniący obłok chłodnego powietrza. Dotknął on wodnej kopuły, zamrażając ją w grubą powłokę.
Chichiro spojrzała na Elfa, który rzucił zaklęcie. Podniosła jedną brew.
- Czyż nie minęliście się trochę z celem? Jak teraz chcecie mnie okraść, jeśli znajduję się pod tą lodową kopułą? - zapytała, spoglądając na każdego długouchego z osobna.
Elf czarodziej zeskoczył na ziemię i powoli ruszył w stronę lodowej kopuły.
- Nie doceniasz nas, dziewczynko. Kontrolowanie lodu jest moją specjalnością.
Gdy dotarł do więzienia Chichiro, przytknął dłonie do kopuły.
- Nie chcemy cię zabijać, ale jeśli nas do tego zmusisz, zrobimy to z przykrą koniecznością. A więc? Co jest dla ciebie cenniejsze? Błyskotki, czy życie? - uśmiechnął się szyderczo.
Chichiro uśmiechnęła się do Elfa, jakby drwiąc z niego. Następnie cmoknęła kilka razy i spojrzała mu prosto w oczy.
- To wy nie doceniacie mnie - powiedziała spokojnie. - Jeśli dobrze mi wiadomo, lód to nadal woda, a co za tym idzie... - Dziewczyna sięgnęła po swoją broń, która od razu powróciła do pierwotnego stanu. Przyłożyła flet do ust i delikatnie dmuchnęła. Wodna Orkiestra, to był jej kolejny ruch. Nie miała innego wyboru, a nie chciała ryzykować większego uszczerbku na zdrowiu niż rozcięcie na ramieniu. Lodowa kopuła zaczęła się skraplać w zastraszającym tempie, by po chwili uformować się na kształt ostrzy, które wycelowane były w czwórkę Elfów. Chichiro nie przestawała wygrywać pięknej melodii. Spojrzała jedynie znacząco swoimi brązowymi oczyma na Elfa Maga, jakby dając mu znać, że ma okazję się wycofać.
Xanen nie czekał na atak i szybko odskoczył. Pozostała trójka przygotowała się jednak do ataku. Czarodziej tkał kolejny czar. Ranny elf rzucił w Chichiro sztylet, a dwójka zdrowych ruszyła do ataku bezpośredniego, manewrując pomiędzy kolejnymi ostrzami.
Nie miała za wiele czasu, a tyle, ile go posiadała, pozwalało jedynie na wykonanie jednego ruchu. Stanęła przed dylematem: dokończyć grę i zaatakować przeciwników ostrzami, czy też przestać grać i wzbić się w powietrze. Postanowiła jednak zaryzykować, zawierzając swoje życie intuicji... i magii.
Nieskończona dokończyła graną przez siebie melodię, a ostrza wystrzeliły z zawrotną prędkością w stronę Elfów.
Zwinni rabusie sprytnie lawirowali pomiędzy tnącymi ostrzami. Wodna Orkiestra powstrzymała jednak ich ruchy i unieruchomiła. Sztylet rzucony przez jednego z bliźniaków wbił się boleśnie w udo Nieskończonej.
Chichiro krzyknęła, kiedy poczuła przeszywający ból. Sparaliżowana, upadła na kolana, podpierając się rękami o podłoże. Spojrzała na sztylet i ranę, z której sączyła się krew. Drżącą dłonią sięgnęła w tamtą stronę i zaciskając zęby, wyciągnęła jednym ruchem ostrze z uda. Głuchy krzyk wydobył się z jej ust, a łzy pociekły po policzkach. Tego było już za wiele. Chwiejąc się, wstała i spojrzała ze wściekłością w oczach na Elfa, który stał najbliżej niej.
- Emocje - wycedziła przez zaciśnięte zęby, by po chwili wodny bicz mógł opleść się wokół szyi długouchego. Nadal się chwiejąc, zacisnęła dłoń na rękojeści swojego bata.
Elf szarpał za oplatający jego szyję strumień, a dwóch jego towarzyszy patrzyło się na desperacko łapiącego powietrze przyjaciela.
- Revren! - zawołał blondyn do swego brata.
Elf ruszył ściskając mocno swój sztylet. Wziął potężny zamach i cięciem odciął strumień wody.
- Viollen Cario! - krzyknął czarodziej.
Z jego dłoni wystrzeliła seria lodowych ostrzy, zmierzających wprost na Chichiro.
Skrzydlata natychmiast wytworzyła wokół siebie tarczę ochronną, osłaniając się przed zbliżającymi się ostrzami. Wtedy jej wzrok zatrzymał się na elfim Magu. Nie mając czasu na wygrywanie kolejnej melodii, przypomniała sobie o jednym zaklęciu. Skupiła swoją uwagę na Elfie i klasnęła dłońmi. Bitewna nuta ruszyła wprost na niego z zamiarem ogłuszenia przeciwnika.
Fala dźwięku uderzyła w maga i odesłała go do tyłu o kilka metrów, tak że Xanen uderzył o ścianę jednego z budynków i stracił przytomność. Rudy elf ze wściekłością w oczach skoczył na Chichiro z uniesionym sztyletem, mającym zadać śmiertelny cios.
- Niech cię diabli, wiedźmo!!! - krzyczał.
Bliźniacy starali się jak najszybciej opuścić pole bitwy.
Chichiro ponownie klasnęła dłońmi, by tym razem odeprzeć atak rudego Elfa Bitewną Nutą.
Gariel sparował uderzenie dźwięku, ale był zmuszony wylądować przed Chichiro. Gdy tylko postawił nogi na ziemi, pobiegł prosto na nią.
Dziewczyna nie miała czasu na ponowne manewry swoją duchową bronią. Postanowiła więc czegoś prostego, acz może nieoczekiwanego. Sięgnęła lewą dłonią po sztylet, który miała przyczepiony do pasa i cisnęła nim w nadbiegającego Elfa.
Rozwścieczony rabuś nie przewidział takiego obrotu spraw. Sztylet utkwił w jego brzuchu, a elf stanął. Zaskoczony spojrzał na broczącą krwią ranę, po czym opadł na ziemię.
Chichiro stała, wpatrując się w swoją ofiarę. Dyszała ciężko i dopiero wtedy przypomniała sobie o dosyć poważnej ranie na udzie. Ale nie miała czasu, by się nią zająć. Pokuśtykała kilka kroków przed siebie, w pogotowiu trzymając swój flet. Chciała sprawdzić, czy już nic nie grozi jej ze strony rudego Elfa, jak i maga. Na jej szczęście oboje byli nieprzytomni. “Mam nadzieję, że żadnego z nich nie zabiłam” pomyślała, przełykając głośno ślinę. Zbliżyła się do rudego Elfa, ostrożnie kucnęła i szybkim ruchem wyciągnęła z niego swój sztylet.
- Ueee - jęknęła, kiedy spojrzała na zamazane krwią ostrze. - Przepraszam, ale zasłużyliście sobie na to - powiedziała w stronę dwóch nieprzytomnych, po czym podniosła się na równe nogi i kuśtykając, udała się w stronę dzielnicy pełnej turystów i ‘dobrych’ Elfów.
Dopiero przy samym wyjściu z ciemnej uliczki uświadomiła sobie, że wciąż ciepła strużka krwi spływa po jej udzie. Gdy przystanęła, opierając się o drewnianą ścianę, spojrzała na swoją ranę.
“Wygląda poważnie”, przeszło jej przez myśl i zanim cokolwiek zdążyła zrobić, zanim w ogóle pomyślała o zaklęciach uzdrawiających, zrobiło jej się przeraźliwie gorąco. Zimne kropelki potu pojawiły się na jej czole, a białe kropeczki zaczęły śmigać wesoło przed oczami.
- Duszno... - szepnęła, jednak nikt nie mógł jej usłyszeć. Po chwili osunęła się i padła bez przytomności.
Gdy tylko otworzyła oczy, nad sobą ujrzała znajomą twarz. Yasu patrzył na nią z troską w oczach, lecz gdy ta spojrzała na niego, od razu przybrał swój dumny wizerunek.
- No, w końcu się obudziłaś - powiedział, odsuwając się od łóżka na kilka kroków. - Miałaś poważną ranę na udzie i rozcięte ramię. Co ty do cholery wyprawiałaś?!
- Um... ja... - jęknęła, podnosząc się do pozycji siedzącej. Oparła się o miękką poduszkę i rozejrzała po pomieszczeniu, w którym się znalazła. Była to zapewne komnata, którą wynajmował Yasu. Miała zdecydowanie większy standard niż pokój, w którym nocowała Chichiro. Z pewnością za sprawą tego, iż Yasu wybierał się na oficjalną misję, a Chichiro... nie.
- No cóż, wybrałam się z wizytą do ciebie - powiedziała, gdy wspomnienia napłynęły do jej głowy. - Postanowiłam udać się na skróty, dlatego w końcu znalazłam się w ciemnej uliczce, gdzie... - i zaczęła opowiadać ze szczegółami, co jej się przytrafiło. - No a później obudziłam się u ciebie.
- Walczyłaś z czwórką uzbrojonych Elfów?! - zachwycił się Yasu, lecz po chwili jego podniecenie ustąpiło zazdrości, co Chichiro zaraz zauważyła i z dumą spojrzała na Nieskończonego.
Niedługo po tym, postanowiła udać się z powrotem do swojej kwatery, gdzie zamówiła ciepły posiłek i resztkę dnia spędziła w swoim pokoju, zastanawiając się, skąd tak właściwie wziął się tam Yasu. Może po prostu miała szczęście?
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.

Ostatnio edytowane przez Cold : 04-12-2010 o 17:04.
Cold jest offline  
Stary 04-12-2010, 22:23   #96
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Za oknem padał śnieg. Miejsce akcji znajdowało się w akademii. Wszyscy ubierali się teraz ciepło. Szatnia jak na wysoko postawioną uczelnię należy - podział na męską i damską. Zadbane warunki. Szafki dla klas. Panował ogólny gwar. Wejście znajdowało się wchodząc od korytarzu, po lewo dla dziewcząt i na prawo dla chłopców. Był to przed drugi rok Yuego na uczelni. Przed wejściem stał Profesor. Ubrany niezwykle elegancko, jak na nauczyciela. Posiadał włosy do pasa, zbite w jeden warkocz. Na nosie małe okulary. Szata koloru brązowego. Przy pasie posiadał mały kijek. Były różne wersje tego, do czego owy kijek służył. Najbardziej prawdopodobne było, że to jest broń Profesora Tarcy'ego. Inne wersje głosiły, że to kijek do podpierania się, albo, że Profesor jest niewidomy. Najlepszym kawałem było stwierdzenie, że uwolnienie P. Tarcy'ego to wykałaczka. Rozmiarem za dużo się nie zmieni.

Na korytarzu nikogo nie było. Szkoła wyglądała na opuszczoną. Cała klasa II a była ulubioną Tarcy'ego. Wszyscy arystokraci, pozbierani do jednej gromady. To, kim będzie przyszła elita narodu, zależała od niego. Takiej motywacji tylko pozazdrościć. Pierwsze wyszły dziewczęta.Ustawione w szeregu czekały na resztę. Po chwili pojawiła się reszta klasy. Dziewczęta stały pierwsze, za nimi chłopcy. Dwu szereg. Wyglądało to dość przejrzyście. Podobierani byli wzrostem i kolorem włosów, a także kastami. Nikt się nie odzywał. Do czasu. Gdy Profesor kiwnął głową, wszyscy ruszyli za nim.
- Nie patrz się na mój tyłek. - szepnęła oburzona dziewczyna.
Yue się zaczerwienił.
Aż tak widać...? Dałem się złapać. O nieeeeeee...... - skarcił się w myślach.
- Jest za gruby by na niego patrzeć. Patrzyłem w ziemię. - odparł także szeptem.
Gdy to usłyszała zacisnęła pięści. Miał farta. Potrafił wyłapać plaskacza od czasu do czasu. A Agnes była jego ulubioną koleżanką. Nie była jego przyjaciółką, dziewczyną, żoną, chrzestną. Koleżanka. Zawsze nosiła spódnice, co ustawiało ją prawie na czołowej pozycji, na liście Yuego - Tap Madl Skul Edyszyn. Miała tak jak on, blond włosy. Bujne, opadające za barki. Oczywiście gruby tyłek to było kłamstwo. Była zgrabna, a swoimi krągłościami mogła podbić serce niejednego. Yue jednak nie zakochiwał się w nikim. Wiedział jak się temu oprzeć. Fakt, posiadania tak zdradzieckiego Uwolnienia, nie pozwalał mu posiadać przyjaciół. Nikt nie może zostać zraniony. To on ma ich bronić, a nie ranić... To już rok od tego przykrego incydentu...
- Burak. Lecisz na mnie. - odparła idąc cały czas obok niego. Byli jako 6 para.
- Chciałabyś Agnes. Co najwyżej na Twoje nogi. - odparł szczerze
Cała klasa zakręciła w następny korytarz. Było dosyć jasno. Godzina była 11 z kawałkiem.
- Przynajmniej wiesz co dobre. - powiedziała na koniec z uśmiechem.
- Nie dobre tylko najlepsze. - dodał.
Wyszli na dwór. Było to specjalne miejsce do ćwiczeń. Lekcją była Magia Uniwersalna. Kule ognia i inne podobne sprawy. Wychodzili na dwór, by nikomu nic się nie stało. Mimo, że posiadali już jako taką wiedzę na temat magii, nadal nie potrafili jej dokładnie kontrolować. Wszyscy ustawili się jak wcześniej. Profesor stanął na przeciwko nich. Za nimi były tarcze, w odległości ok. 15 metrów. Tarcy zbadał wszystkich wzrokiem i przeliczył czy nikt się nie zgubił.
- Dziś zajmiemy się zbieraniem energii magicznej z dalekich odległości do siebie. - zrobił przerwę. Widział, że nie wszyscy zrozumieli, co miał na myśli, dlatego poprawił wypowiedź. - W waszym języku - zbieramy manę z odległości.
Słychać było "PFF" od paru osób, które uważały, że jest to proste.
- Żeby od tego zacząć, musicie rozstawić się w parach w odległościach do 3 metrów. Na rozgrzewkę, będziecie sobie przekazywać energię. .
Poczekał aż wszyscy się rozstawili. Śnieg sypał dosyć mocno. Widoczność była ograniczona.
- Start.
Yue popatrzył na Agnes. Ćwiczyli to niemal codziennie. Znał jej energię i czuł jej niemalże smak tak dobitnie, że zapamiętał ją w każdej części ciała. Jak na Nieskończoną, posiadała przedziwną aurę. Było czuć w niej namiętność, ostrość i czułość razem. Chłopak uważał, by się tym nie naćpać. Często zdarza się, że gdy nasza linia astralna przyjmie zbyt dużo energii obcego pochodzenia, mogą wystąpić skutki uboczne. W jego przypadku - mógł stracić przytomność. Stojąc od niej 3 metry w miejscu, okryty płaszczem Springwaterów, śnieg zdążył już zasypać go do kostek. Gorzej miały dziewczyny - większość z nich stała w kozakach do ud.
Zaczęło się. Zamknął oczy. Wokół ciemności zaświeciły punkty. Były to osoby na placu. Skupił się na punkcie przed nim. Z niego zaczęła wydobywać się niebieska smuga, która leciała w jego strona. Zaczął do niej iść. Jeszcze kawałek.
Już.
Teraz czuł jak jego ciało jest połączone z ciałem dziewczyny. Jest to uczucie ciężkie do wyjaśnienia. Czuł, jakby mógł nią się ruszyć, lecz nie mógł. Czuł jakby mógł dać jej siłę. Czuł jakby nią był.
Nagle otworzył oczy. Ona także zrobiła to samo. Nim to jednak zrobił podskoczył lekko, tak, jakby ktoś ukłuł go igłą.
- Hmm.? - mruknęła dziewczyna pytająco
- Nic. Jeszcze raz. - odparł.
Specjalnie zerwał więź. Nie chciał zemdleć. Nagle klask w ręce. Wszyscy drgnięci tym dźwiękiem podskoczyli. Tarcy głośno powiedział :
- Ćwiczcie dalej. Idę na chwilę po dziennik. - powiedział i wszedł pomału do budynku. Wszyscy uczniowie podążyli za nim wzrokiem, następnie wrócili do ćwiczeń.
Spojrzał na Agnes. Nie mógł zemdleć.
Co za dziewczyna, gosh....
Zamknął oczy. Nawiązali kontakt ponownie. Starał się nie przyjmować od niej zbyt dużo energii. Utrzymywali równowagę dobre parę minut gdy nagle zerwał się kontakt. Dziewczyna stała i patrzyła się na Yuego. Dotarł do niego hałas. Obrócił się i zobaczył szturchających się Nieskończonych. Byli to Kayen oraz Tatilen. Pierwszy z nich, z Kasty Ziemii, syn Władcy. Yue za nim nie przepadał. Był arogancki i samolubny. Jego partnerka, Shirami, była jego lustrzanym odbicie. Również z kasty ziemii, córka wysoko postawionego urzędnika. Kayen ubrany był w zielone szaty, podchodzące pod kolor zgniło zielony. Na plecach szata rodu. Tatilen z kolei był synem skryby z kasty ognia. Ten z kolei był dobrym kolegą Yuego. Często wychodzili razem pogadać lub po prostu coś porobić. Jego partnerką była Mirila. Ją Yue także lubił. Atmosfera zaczęła wzrastać. Yue patrzył się, tak samo jak wszyscy inni uczniowie. Do Yuego podeszła Agnes. Stanęła obok niego. Raczej za nim. Tak, jakby miał ją obronić.
- Masz jeszcze coś do powiedzenia? - głos Tatilena rozniósł się po placu
- Dostałeś się tu, chodź nie powinieneś. To jest klasa dla Arystokracji. Nie dla śmieci. Syn skryby. Żartujesz sobie ze mnie?! - odparł mu zgryźliwie Kayen.
Tatilen ruszył biegiem do Kayena.
- Przerwij to. - szepnęła Agnes do Yuego.
- Hm.?
- Nikt inny się nie odważy wystąpić przeciwko Kayenowi. - dodała cicho.
Poleciała pięść. Zablokowana jednak przez Kayena.
- Bijesz jak dziewczyna. - powiedział gdy zblokował. Podciął go lewą nogą i uderzył z łokcia. Nieskończony odleciał na małą odległość.
Wszyscy zamarli. Śnieg pruszył nadal mocno.
- Proszę Cię... - powiedziała troszkę głośniej.
- Nie zrozumiesz tego. Tu nie chodzi o to... - odparł jej chłopak
- A o co niby chodzi? On go pobije...! Albo i gorzej uszkodzi. Yue. Zrób. Proszę! - Złapała go za rękę. Był to znak błagania. Ten odwrócił głowę w jej stronę.
- Tu chodzi o honor. Nie wybaczy mi jak zainterweniuję. - odparł i wyszarpnął delikatnie rękę.
Nieskończony podniósł się. Śnieg zaczął odbijać się od jego ciała. Gromadził energię. W jego ręce pojawiła się kula ognia. Nie było żartów. Kayen odgarnął szatę z pleców. Ukazał się wszystkim łuk.
Od drugiego roku, każdy uczeń mógł mieć swoją uduchowioną broń ze sobą. Zakazane jednak było używanie jej do pojedynków.
- Rzuć tym gównem we mnie, a pożałujesz. Przyznaj się, że jesteś miernotą i ćwiczcie dalej ze swoją tak jak Ty, niską społecznie Mirilią. - wybuchnął śmiechem.
Nagle kula poszybowała w stronę chłopaka. Ten odskoczył i wyciągnął łuk. W ręku pojawiła się strzała którą założył. Tatilen rozciągnął skrzydła i ruszył do góry. Uniósł się na niezbyt wysoką odległość i rzucał kulami ognia. Kayen unikał każdej. Wszyscy inni uczniowie rozsunęli się, by nikt nie ucierpiał. Wyjątkiem był Yue i Agnes, którzy stali najbliżej zdarzenia. Kayen przystąpił do kontr ataku. W jego ręku tworzyły się strzały tak szybko, jak kule ognia w rękach. W pewnym momencie Kayen rozwinął skrzydła i przestał strzelać. Yue widział ten ruch już parę razy. W jego ręku pojawiła się spora strzała. Przymierzył i strzelił w Nieskończonego z Kasty Ognia. Ten rzucił kulą ognia w strzałę. Nastąpił huk. Nagle Kayen wleciał w obłok. Nie było go widać. Tatilen złączył obie ręce i przystawił do ust. Zaczął strzelać w obłok małymi odłamkami ognia. Wyglądało to jak solidny CKM.
Nad Tobą Tatilen...nie daj mu się.
Tak jak pomyślał Yue, nad nieskończonym pojawił się jego przeciwnik z łukiem.
- Yue. Błagam. BŁAGAM. - teraz był to normalny ton. Wszyscy na chwile spojrzeli na Agnes.
Strzał z łuku. Tatilen podniósł wzrok i napotkał lecącą w jego stronę strzałę. Huk.
Dostał w skrzydło. Spada...
Ponowny huk. Ponowny strzał.
Tatilen leżał na ziemi z wbitymi strzałami w oba skrzydła. Leżał przygwożdżony do ziemi.
- TERAZ ZDECHNIESZ! - krzyknął Kayen - Chytrość!
Obłok otoczył jego łuk. Gdy został rozwiany, chłopak trzymał 3 razy większy od siebie łuk. Był pięknie ozdobiony z 2 wstęgami. Wisiał nad przybitym Tatilenem i przycelował z łuku w chłopaka.
- Żryj TO! - krzyknął. W jego ręku pojawiła się gigantyczna świecąca strzała. Czuć było jej energię. Strzelił. Świst powietrza. Oczy Tatilena rozszerzyły się. W jego oczach odbicie strzały powiększało się. Agnes upadła na ziemię potrącona. Huk.
...
Wszyscy zamarli.
Agnes zakryła twarz rękami.
- Kodeks Akademii. Prawo numer 4. Na uczelni istnieje bezwzględny zakaz używania uwolnień. - był to znajomy głos
- Kodeks Akademii. Prawo 23. Na uczelni nikt nie ma prawa stosować siły ani ranić żadnego Nieskończonego. - ten sam głos.
Agnes zabrała ręce.
Yue stał nad Tatilenem. Patrzył na latającego Kayena. Tatilen leżał, lecz nie widziała czy żyje. Dopiero po chwili dostrzegła w ścianie budynku strzałę wbitą lodową lancą.
- Yue Springwater... - oczy Kayena zapłonęły złością
- Chcesz spróbować sił ze mną? Mam już doświadczenie, jeżeli chodzi o odwiedzanie rannych w szpitalu. - odparł złośliwie.
- Czemu to zrobiłeś. Jak mogłeś... - odparł Tatilen z ziemii.
- Masz jakiś problem z tym, że jesteś w klasie z niższą warstwą? - zapytał Yue Kayena.
- Mam. A co?
- Zaraz zobaczysz co. Na Twoim miejscu bym ładnie zwinął ten śmieszny łuczek i przeszedł się do koleżanki z którą ćwiczyłeś. Nie chcesz chyba, by tatuś dowiedział się, że przegrałeś sromotnie ze Springwaterem? - zapytał
- Ty...Ty! - złość sięgnęła maksymalnej granicy. Chłopak stworzył kolejną strzałę i wycelował w Yue. Springwater odwrócił się do niego plecami i wyjął strzały ze skrzydeł przybitego Tatilena.
Strzał.
- YUE!!!!!! - wydarła się Agnes. Był to jej największy błąd. Nie uwierzyła w niego.
Strzała trafiła w cel. Kłąb śniegu uniósł się wysoko. Yue podtrzymywał na barku swojego kolegę kilka metrów obok celu strzału.
Nagle klask w ręce.
- No to macie chłopcy problem. - głos profesora Tarcy'ego dotarł do wszystkich.
- A szczególnie Pan Kayen. - spojrzał na niego złowrogo profesor.


***

Dostrzegł Szajela oraz Ao. Walczyli przeciwko większej liczbie przeciwników. Musiał działać.
Ręką szybował w powietrzu. Powstawały kolejne kręgi.
- Amoleti Minor. - wyszeptał. Wokół Szajela pojawiła się ledwo dostrzegalna poświata.
Następnie ruszył w stronę wody. Gdy przelatywał nad nią wyciągnął rękę i uformował w locie dość dużą kulę wody. Zamieniła się ona następnie w dysk. Wyciągnął ręce do przodu tak, jakby miał się dyskiem bronić jak tarczą. Jednak dysk po chwili zaczął się kręcić, a po chwili strzelać z środka odłamki lodu. Strzelał w jednego z wężowatych, którzy mogli zagrozić Szajelowi. Przynajmniej tyle mógł zrobić. Z każdym strzałem dysk zaczął się pomniejszać...
 
BoYos jest offline  
Stary 05-12-2010, 22:59   #97
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
"Dobra, pora to kończyć."

Ao zmienił kierunek mocy, ustawiając ją na kolejnego jaszczura. Postanowił użyć błyskawicznych uderzeń. Wystrzelił i dwoma błyskawicznymi uderzeniami pięści odbił ręce potwora na boki, jednocześnie chwytając je za nadgarstki.

"Żryj to"
Wciąż trzymając stwora za ręce zebrał energię w nodze i obrócił się w powietrzu. Kopnięcie wichru skumulowane w szponiastej nodze nieubłaganie zbliżało się w kierunku piersi stwora.
 
Jendker jest offline  
Stary 06-12-2010, 17:33   #98
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Szajel upadł na ziemie roztrącając błoto na różne strony. W pierwszej chwili nie wiedział co się stało, chciał poruszyć skrzydłami ale niesamowity ból nie pozwolił mu na to. Uniósł spojrzenie swoich zielonych oczu na różowe pierze i ujrzał jak czerwona krew rozlewa się po jego piórach. Rana którą sztylet stworzył na jego skrzydle bolała niezwykle, łzy pociekły z oczu tancerza. Arlekin podparł się na dłoniach i z grymasem bólu na twarzy wstał na nogi. Jednak w jego spojrzeniu poza bólem i łzami było coś jeszcze, wściekłość, gniew, nienawiść…
- Moje skrzydło…- Szajel szepnął cicho patrząc na uszkodzoną kończynę. Część ciała którą tak uwielbiał, to co dawało mu wolność w przestworzach było zniszczone. Ponownie spróbował poruszyć skrzydłem jednak to odmówiło współpracy racząc tancerza kolejną dawka bólu.
Szajel spojrzał na wężoludzi z oczami pełnymi pierwotnej nienawiści, jeszcze na chwile zerknął na swoje skrzydło i…. zaczął się głośno śmiać. Nie był to jednak wesoło miły dla ucha dźwięk. Był to śmiech dziki i nieokiełznany, śmiech odzwierciedlający ból jaki teraz zagościł w duszy chłopaka. Odgłos ten był przerażający i nie zwiastował niczego dobrego. Tancerz wplótł swe smukłe palce w włosy ozdobione licznymi wisiorkami i zacisnął na nich swój uchwyt. Twarz zwrócił ku niebu i lekko ciągnąc swe włosy śmiał się dalej, dłonie zataczały lekki koła na jego głowie jak gdyby Szajel masował swoją czaszkę. W tej sytuacji było coś dziwnego i złowieszczego, coś co zwiastowało kłopoty. Tancerz przesunął dłonie na oczy jak gdyby płakał, a jego śmiech cichł z każda sekundą. Nawet wężoludz zatrzymali się na chwile obserwując tą niecodzienną sytuacje.
Szajel poderwał się nagle na nogi, teraz w jego oczach był już tylko gniew, ręce powędrowały do jego broni która leżała na ziemi obok niego.
- Zapłacicie mi za to… – syknął w stronę węży.
Gdy zacisnął dłonie na rękojeści broni szybkim ruchem wyciągnął ją przed siebie. Nabrał powietrza w płuca i głośno zaczął mówić.
- Na…. – broń zaczęła świecić różowym mocnym blaskiem który stopniowo ją obejmował. Logicznym było, że Szajel chce uwolnić swoją broń. Jednak tancerz po wypowiedzeniu pierwszej sylaby imienia swego oręża zamilkł. Wspomnienia wypłynęły na powierzchnię jego umysłu.

~*~

Siedział wraz z Harlem kilka minut po swoim egzaminie, sprawdzianie w czasie którego pierwszy raz odpieczętował swoją broń. Szajel spuścił głowę patrząc na swoje sztylety, które przed kilkoma chwilami wyglądały zupełnie inaczej niż teraz.
- Ja nie chciałem…- powiedział cicho różowowłosy do swego mentora.
- Wiem Szaleju, taki wypadki się zdarzają.- odpowiedział mu Harl, jednak w głosie zamaskowanego było coś dziwnego. Zazwyczaj pełen ciepła i ojcowskiej wyrozumiałości ton teraz krył w sobie coś jeszcze. Niepewność? A może trochę strachu?
- Ja naprawdę nie chciałem…- powtórzył jeszcze raz Szajel.
- Wiem to.- po raz kolejny potwierdził Harl.
Szajel zamachał nogami nad ziemią wpatrując się w ostrza swoich sztyletów.
- Czemu ja muszę być inny? Czemu moja broń nie może być taka jak innych? – zapytał młody chłopak smutnym tonem swego głosu.
Harl westchnął i podszedł do swojego ucznia, przyklęknął przy krześle na którym siedział różowo włosy i położył mu dłoń na kolanie.
- Szajelu nie jesteś inny, jesteś po prostu sobą. Gdybyśmy byli tacy sami ten świat nie miałby sensu. Każdy z nas jest taki jakim być chce, tylko od nas zależy kim tak naprawdę będziemy. – zaczął tłumaczyć Harl[/i]
- Ale oni ze mnie zawsze się śmiali, wszyscy… – powiedział cicho chłopak.
- A myślisz, że ze mnie się nie śmiali? Bawiła ich moja maska, bawił ich mój taniec, ale jak widzisz jestem sobą. A czy dla Ciebie Szajelu jestem inny? Jestem śmieszny?
Szajel pokiwał przecząco głową i słuchał mentora dalej.
- Ariel nigdy się z Ciebie nie śmiała, ja też nie. Inni po postu nie potrafią Cię zrozumieć. Pamiętaj mój uczniu, że lepiej mieć koło siebie kilka osób które są wobec nas szczere niż otoczyć się grupą zakłamanych i obłudnych Nieskończonych.
Szajel przytaknął ale wciąż był smutny.
- Ale moja broń… Ona też jest inna. Twoja i Ariel są normalne, nie są takie…- młody tancerz znowu opuścił głowę. Jednak Harl przytulił go do siebie i powiedział ciepłym acz poważnym głosem.
- To prawda twoja broń jest inna, jest potężna i muszę przyznać, że sam jej nie rozumiem po tym co zobaczyłem. Jednak pamiętaj, że duchowa broń to cząstka nas, odzwierciedla kawałek naszej duszy. A to świadcz tylko o tym, że twoja dusza jest silna. Otrzymałeś Szajelu niezwykłą moc, siłę niezwykle potężną. Pamiętaj jednak, że broń to nie zabawka, zwłaszcza tak potężna. Wielka siła wiąże się z wielką odpowiedzialnością. Jednak wiem że sobie poradzisz. Celem broni nie jest zabijanie dla własnej uciechy, broń ma być tarczą dla nas i naszych bliskich. Nie pozwól by kiedykolwiek gniew czy chęć zemsty kierowała twoim orężem. Bądź jego panem, tak jak jesteś panem swego życia. – zakończył Harl i puścił chłopaka z objęć. Szajel wstał z krzesła i uśmiechnął się.
- Obiecuje, że będę o tym pamiętał. Mogę być silny też bez swojej broni! – powiedział radośnie, a Harl poklepał go po głowie.
- Dobrze Szajelu, ufam Ci. A teraz idź do swojego pokoju, Ariel na pewno się niecierpliwi.
Szajel wybiegł za drzwi i ruszył w stronę swego pokoju uspokojony i uradowany, Harl zaś zamknął za nim drzwi i nawet się nie odwracając powiedział głośno.
- Długo tu byłeś „Zmiennobarwny” Kocie?
Po tych słowach kolorowe freski na ścianie zaczęły wić się i zmieniać, a po chwili oderwały się od ściany i uformowały się w postać niskiego Nieskończonego o płomiennych włosach i skrzydłach zielonego koloru. Ubrany był w kolorowy strój do tańca i buty na lekkim obcasie, w lewym uchu miał srebrny kolczyk. W dłoni przez chwilę trzymał duży pędzel, który jednak w błysku białego światła zmienił się w pierścień.
- Haha i po co mi moja broń skoro ty zawsze wiesz gdzie się ukrywam?- powiedział śmiejącym się głosem do Harla.
- Sam malowałem te sale, wiem jakie freski są na tych ścianach. – odparł Harl i podszedł do okna z którego był widok na sale treningową. Pomieszczenie gdzie nie dawno Szajel odbył swój pierwszy egzamin. Kot podszedł do niego i spojrzał w dół.
- Niezwykłego masz ucznia, pierwszy raz jak żyję widziałem coś takiego. Nie sądzisz, że on może być… niebezpieczny? – Zmiennobarwny cmoknął ustami obserwując salę dokładnie.
- Ufam mu. Szajel ma w sobie niezwykłą siłę. Wiem że sobie poradzi. W życiu i tak już wiele przeżył. – Odparł Harl spokojnym tonem patrząc jak kilka osób wchodzi do Sali na dole z trumną i ścierami,
- A właśnie, znalazłeś coś? Jakieś informacje o ojcu Szajela?- Kot ponownie zacmokał ustami.
- Nic a nic, zniknął jak kamfora. – tym razem w głosie Harla była nutka gniewu.
- Miej młodego na oku przez najbliższe dni, ja postaram się dowiedzieć czegoś o jego krewnych. – Powiedziawszy to Nieskończony powiedział cicho „Inspiracja” a pierścień ponownie zmienił się w pędzel. Kot zmienił się w istny wir kolorów i wlał się między płyty w kamiennej podłodze.
Harl stał jeszcze chwile w oknie obserwując sale. Centrum pomieszczenia było całe we krwi. Grupa Nieskończonych na dole zbierała to co zostało z instruktora Szajela i wkładała kawałki do trumny. Nieszczęśnik nie miał szans na przeżycie. Harl zaś nadal rozmyślał nad tym co tak naprawdę stało się na dole…

~*~

Szajel odetchnął i zamilkł. Przerwał aktywacje swej broni a jego wzrok uspokoił się. Obiecał wszak że gniew nie będzie nigdy kierował jego poczynaniami.
- Rozi podaj mi Maskę…- powiedział swym melodyjnym głosem w stronę swego tobołka. Kwiatek szybko wyskoczył z worka trzymając maskę Nieskończonego. Roślinka była przerażona i gdy tylko arlekin odebrał od niej przedmiot Rozi ponownie wskoczyła do tobołka.
Szajel założył na twarz maskę i od razu poczuł lekkość i grację jaką ta mu zapewniała. Chwycił za rękojeść jednego ze sztyletów i zaczął szybko kręcić się w kółko, ból w skrzydle wciąż dawał się we znaki ale tancerz w swym życiu doznał już wiele cierpienia więc umiał walczyć z tym uczuciem. Drugie ostrze rysowało krąg dokoła niego sprawiając, że podejście do arlekina było utrudnione, a on przyspieszał z każdą sekundą. Po chwili dookoła jego głowy pojawiły się malutkie świecące kuleczki, które następnie pojawiały się dookoła całego jego ciała. W ułamku sekundy wszystkie światełka wybuchły zalewając okolice niesamowitym blaskiem. „Lśnienie” miało oślepić wężoludzi. Szajel jednak nie tracił czasu, przestał się kręcić i wystawiwszy dłonie przed siebie wykonał nimi kilka gestów jak gdyby zgarniał powietrze z otaczającej go przestrzeni. Były to ruchy pełne gracji i taktu, które wyglądały niczym taniec. Arlekin nagle wyrzucił dłonie do przodu sprawiając iż niezwykle silny podmuch tnącego wiatru zaczął kierować się w najbliższego mu wężoczłeka. Tancerz miał teraz zamiar ruszyć w stronę przeciwnika który oparł się mocy oślepienia, lub jeżeli wszyscy nie mogli go zobaczyć miał zamiar zaatakować najbliższego. Ponadto był gotowy by użyć płaszcza wiatru ażeby ochronić się przed wrogimi ciosami.
 
Ajas jest offline  
Stary 06-12-2010, 22:40   #99
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Cholera- zaklął w myślach Urizjel zdając sobie sprawę, że walczy bez Brolliego. Nie wiedział czemu duch kamienia go opuścił. Musiało się coś stać. Nie znał się na zaświatach, był zbyt żywy. W zasadzie nawet nie wiedział na jakiej zasadzie otrzymuje te błogosławieństwa. Nie znał się na magii, ale zza tamtej strony chyba nie można rzucać zaklęć... chyba. Ale jakoś nie widział armii martwych, magów których nawet dotknąć nie można, więc chyba raczej nie. Zmiana taktyki. Odskoczył w tył z podniesioną gardą.
"Belleforcie, Straszliwy szermierzu, wspomóż mnie"
Nie było czasu na układanie modlitwy. Potem mu odpłaci.

* * *

Nagle zdało mu się, że otworzył oczy. Był gdzie indziej. Nieskończona przestrzeń wypełniona białym światłem, nie było nieba, tylko biel. Klęczał na tafli wody, jakby cal pod nią był kamień. Usłyszał sapanie. Odwrócił się powoli. Dwa metry za nim było więzienie. Grube stalowe zawijające się w kulę wielką na 10 metrów utrzymaną w całości nieznaną siłą. W środku niezmierzona ciemność. To była brama. Zapieczętowana kawałkiem skóry z wyrżniętym pentaklem ojca. Z rany spływała krew. Spojrzał na swoją pierś. Aż nim zarzuciło gdy zauważył, że sam nie ma tej pieczęci. Obejrzał swe ciało. Było... czyste... czyste... Żadnych plugawych symboli, nie było znaków ochronnych, niczego. Zwykła czysta skóra. Otworzył szerzej oczy i wysunął przed siebie skrzydła. Były brązowe, jak żyzna ziemia...
-W końcu tu się dostałeś- usłyszał gardłowy, groźny głos. Za bramą stał Gniew. Nie, nie stał. On po prostu był. W ciemności widział tylko płonące magmowo oczy, ten jego morderczy uśmiech którego tak nienawidził i zarys głowy i barków.
-Wiesz chociaż co to za miejsce?- Urizjel nie odpowiedział. Całą radość zniszczyła jego obecność
-Ach. Jesteśmy tam gdzie zostałem zapieczętowany. Ta pieczęć ogranicza moją moc.- mówiąc to wyciągnął zarys dłoni wskazując pentakl ojca na kawałku skóry sklepiający wrota bramy.
-Skoro już się dogadaliśmy to chyba możesz mnie uwolnić, zerwać te kajdany. Dać się zagoić twojej ranie na piersi. Pokażemy im co znaczy moc pełnego uwolnienia. Nawet ty nie wiesz jaką potęgę mogę Ci dać. Nikt z nich sobie nie wyobraża. Uwolnij mnie. Jak trochę nad tym popracujemy będziemy nawet w stanie przywrócić Ci ten wygląd co masz teraz.
Urizjel owinął się swoimi skrzydłami i skrzyżował ręce łapiąc się za barki.
-Nieeee...- powiedział po cichu przeciągle
Uśmiech w ciemności zniknął. W chwilę potem spojrzenia stało się złe
-Jak to nie?! Myślałem, że jesteśmy partnerami! Pilnowałem twego ciała gdy spałeś! Wziąłem udział w walce w Twoim imieniu i nawet nie dałem ponieść się furii! Wiesz jakie to było ciężkie?! Wiesz ile radości sprawiłoby mi dać się jej upust?! Uwolnij mnie! Jesteś mi coś winny
-Nie jestem Ci nic winny- Wyszeptał nieskończony wstając- Oddałem Ci pod kontrolę moje ciało. Wiesz ilu broniom w ogóle daje się taką okazję? Tak, jestem ci wdzięczny i dziękuję, ale nie oczekuj za to nagrody. To było korzystne dla nas obu. Poza tym lepiej mi nie przypominaj o tym, że mnie zdominowałeś wykorzystując to, że ci zaufałem i sam zasnąłem.
-Zrobiłem to bo potrzebowałem twojej mocy! Tylko wspólnie możemy użyć okrzyku, nim byś się wybudził minęłoby kilka długich chwil. Wiesz, że w walce każda sekunda się liczy!
-Co nie daje ci prawa mnie dominować! Ja tu jestem szermierzem a ty orężem! Nie odwrotnie. Zapamiętaj to. To nie oznacza, że ja jestem ważniejszy, a ty jesteś sługą. Ale są pewne granice, pewne prawa.
W ciemności pojawił się zarys obnażonych we wściekłości zębów
-Pamiętaj też że nie jestem zwykłą bronią. Jestem Gniewem! Emocją upadłych! Nie Nadzieją, nie Dobrocią, Nie Współczuciem które okazałeś temu chłopcu. Jestem Gniewem! Nie traktuj mnie jak zwykły szermierz traktuje swoją Litość której nawet nie przyjdzie do głowy przemówić, wykazać odrobiny wolnej woli! Urizjel! Do stu diabłów! Czemu nie zdejmiesz tej cholernej pieczęci?!
-Bo wtedy prawdopodobnie nie będę w stanie się tobie oprzeć. Nie będę mógł powstrzymać bitewnego szału. Znów będę Twoją marionetką
-Do czorta! Na prawdę tak nisko mnie oceniasz?! Jesteśmy towarzyszami! Myślisz, że zrobiłbym coś niesprawiedliwego? Tylko co druga walka byłaby moja, to chyba...
-No właśnie- Przerwał mu- Już zdecydowałeś bez dyskusji ze mną. To ja decyduję gdy ciebie uwolnię. I tak zostanie. Przynajmniej na razie. Wybacz, ale jeszcze Ci nie ufam na tyle
W tym momencie chyba coś pękło. Gniew wpadł w szał. Przytaczanie jego słów jest pozbawione sensu, tym bardziej, że części nie dałoby się spisać.
Nagle z wody wynurzyły się skały. Błyskawicznie pochłonęły klatkę zamykając ją w skorupie góry. Gdy chlupot wody ucichł nastała cisza. Urizjel obejrzał się zainteresowany. Nie on to zrobił. Nagle zobaczył ruchy wody. Kilkanaście metrów przed nim wynurzył się posąg. Mędrzec z laską i księgą, w podłużnej todze.
Urizjel poczuł się dziwnie. Znał to uczucie. Wiele razy czuł tę emanację na skraju świadomości. Jakby odgłos pękającej skały. Takie chrupanie.
Padł na kolana. To był duch. Jeden z tych które go wiele razy odwiedzały gdy potrzebował pomocy...

* * *

Skóra nieskończonego stała się blada, z białymi żyłkami, jak marmur, choć zachowała miękkość. Oczy też stały się białe. Poczuł moc przepływającą przez niego, przez całą ziemię, skały, piasek który miał pod nogami. Zrozumiał jak to działa, pojął jak działa magia. Uderzył pięściami w ziemię i pchnął tworząc coś na kształt fali ostrych kamiennych kolców szybko mknącą w stroną przeciwników. Nie czekał. Pozostawił falę samą sobie i stworzył drugą. Szarpnął rękami w drugą stronę tworząc znacznie mniejszą. W zasadzie nawet nie falę. Po prostu dwa długi i ostre kolce błyskawicznie celujące w plecy wężowych...

* * *

Urizjel pokłonił się przed posągiem
"Podjąłeś właściwą decyzję. Nie można mu ufać. To narzędzie myślące, że zostanie panem. Teraz przynajmniej będzie cicho" Głęboki głos jakby spod ziemi, zewsząd i znikąd zagrzmiał echem mimo, że tu nie było od czego się odbić dźwiękowi
"Jestem Barock"
-Zwany Marmurowym Czarodziejem.
Urizjel znał historię chyba wszystkich którzy upadli nie ze swojej winy, zaczął ich szukać gdy sam prawie tego doświadczył. Sam nie do końca wiedział czemu, a teraz wielu z nich zbierało się wokół niego dając mu siłę do walki z własnym upadkiem... on też tak będzie robił jeśli będzie miał możliwość po śmierci. Ci na skraju upadku potrzebują pomocy.
-Upadli zamordowali twoją rodzinę chcąc pozbyć się potężnych wrogów jaką była Twoja rodzina. Ty się wydostałeś dzięki poświęceniu matki. Poszedłeś do akademii magicznej. Nikt nie dorównywał Ci zacięciem. Gdy zakończyłeś naukę postarałeś się o przydział do mścicieli. Ruszyliście na swoją krucjatę. Byłeś najskuteczniejszy w swojej drużynie i klasyfikowałeś się jako jeden z najskuteczniejszych w ogóle, choć Twe metody przyprawiały o ciarki. Gdy uznano, że jesteś zbyt brutalny i cel przestał uświęcać Twoje środki kazano ci przestać, ale nie zgodziłeś na to. Targany żądzą zemsty udałeś się na własnowolną banicję by wciąż poszukiwać upadłych. W końcu sam spadłeś w mrok, a twe skrzydła stały się czarne. Nie przeszkadzało ci to. "By upolować bestię trzeba być bestią", tak mówiłeś. Zniszczyłeś wielu upadłych, uratowałeś tym jeszcze więcej istnień, ale też wiele zniszczyłeś, nawet jeśli nie byli upadli. Cel uświęcał środki, zabijałeś rodziny ukrywające upadłych krewnych by dać przykład innym. W końcu padłeś rażony zaklęciem śmierci Illuribel Smoczookiej.
Urizjel mówił bez zastanowienia. Wiedział to. W tym momencie poczuł moc przepływającą jego ciało. Najwyraźniej odpowiedź satysfakcjonowała Barocka...
 
Arvelus jest offline  
Stary 07-12-2010, 18:10   #100
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Tura IV:


~Prawy brzeg~


Ao Hurros:

Mniejsza Tarcza Ochronna - zaklęcie otacza cel sferą astralnej energii, chroniącej cel przed większością zaklęci z I i II kręgu. Odbija także słabe ataki dystansowe, trwa 2 tury.

Natchnienie Zefira - Mistrz Walki nabiera powietrze do płuc, przetwarzając je na energię. Przywraca odrobinę witalności i zwiększa szybkość oraz siłę Mistrza. Trwa 2 tury.



Zostawiając duszącego się jaszczura pomknąłeś w kierunku nadchodzącej grupy łuskowatych napastników. Błyskawicznie pędząc nad ziemią minąłeś podnoszącego się Szajela i zaatakowałeś wężoczłeka, który był najbardziej wysunięty do przodu. Stwór w prawej ręce trzymał trzon topora, który wybiłeś mu używając Błyskawicznych Ciosów, aby rozłożyć jego ramiona. Zaskoczony i charczący z bólu gad nie miał żadnej szansy na uniknięcie kopnięcia. Wpadłeś na sprytny pomysł - używając techniki Pięści Wichru na swojej stopie, udało ci się wzmocnić nadchodzący atak dodatkową energią żywiołu. Chwytając wcześniej stwora za ręce, dodatkowo zwiększyłeś szanse na trafienie. Uderzyłeś stopą w pierś wężoczłeka, który pod wpływem dużej siły wybałuszył swoje gadzie oczy i zachłysnął się powietrzem. Wąż opadł na ziemię bez przytomności i z wybitymi barkami. Wtedy ujrzałeś za plecami wężowych przeciwników młodego Springwatera, unoszącego się nad ziemią. Wkrótce posłał w kierunku węży serię zabójczych odłamków lodu.

Yue Springwater:

Początkowo wężoludzie zwróceni byli do ciebie plecami, jednak gdy zaalarmowały je ich zwierzęce instynkty, odwróciły się błyskawicznie w twoim kierunku. Jeden z czterech węży brał zamach, aby cisnąć w ciebie długą włócznią, lecz wtedy seria zabójczych odłamków zalała go straszliwą salwą, przebijając się przez jego twarde łuski. Zakrwawiony napastnik padł martwy, zanurzając twarz w brązowo-zielonej wodzie bagna.

Szajel Gentz:

Wyzwolenie siły - strażnik pieczęci wyzwala w sojuszniku jego ukryte pokłady siły fizycznej. Czas działania - 4 tur tury.

Mniejsza Tarcza Ochronna - zaklęcie otacza cel sferą astralnej energii, chroniącej cel przed większością zaklęci z I i II kręgu. Odbija także słabe ataki dystansowe, trwa 4 tury.

Nim ruszyłeś do ataku, wyprzedził cię Ao, który błyskawicznie powalił jednego z napastników. Następnie poczułeś, jak wokół twojego ciała pojawia się delikatne pole ochronne. Świecąca błękitnym światłem pieczęć na twojej dłoni wciąż działała, wzmacniając twoją siłę fizyczną. Kolejny z przeciwników został zneutralizowany atakiem Yue. Musiałeś trochę zmienić taktykę, gdyż węże zwrócone były do ciebie plecami. Błyskawicznie wybiegłeś przed nich, obracając się na pięcie i wyzwalając oślepiające Lśnienie. Zarówno Ao i Yue jak i węże zostali oślepieni przez twoją technikę, a posłany później podmuch tnącego wiatru, odrzucił do tyłu jednego przeciwnika, tworząc w jego łuskowym pancerzu rozcięcie zbyt płytkie, aby było śmiertelne, ale na tyle głębokie, aby być poważną raną. Nie czekając, aż oślepieni przeciwnicy odzyskają wzrok, ruszyłeś na najbliższego tobie.

~Lewy brzeg~

Urizjel Blackhearth:

Mniejsza Tarcza Ochronna - zaklęcie otacza cel sferą astralnej energii, chroniącej cel przed większością zaklęci z I i II kręgu. Odbija także słabe ataki dystansowe, trwa 1 turę.

Twoje natarcie zakończyło się połowicznym sukcesem. Wężowi przeciwnicy cofnęli się przed nadchodzącą falą szpiczastych, kamiennych kolców i jednego z nich przebił szpikulec stworzony za jego plecami. Drugi wąż przeżył atak, bowiem jego łuska okazała się być niezwykle twarda. Co prawda kamienny sopel stworzył płytką ranę w jego plecach, ale wąż natychmiast rozbił go silnym uderzeniem ciężkiej łapy.

***

Generał Thornhead silnym i szybkim cięciem pozbawił głowy swojego przeciwnika i skoczył do węża, który przeżył atak Pokutnika. Generał zawzięcie atakował swoim ostrzem, jednak wąż doskonale bronił się przed jego atakami używając do tego trzonu topora i potężnej łapy uzbrojonej w twarde łuski.

Podsumowanie tury III:
3 martwych węży po prawej stronie rzeki, 1 łucznik, dwóch wojowników, 1 poważnie ranny, wszystkie oślepione do końca IV rundy, podobnie jak Ao i Yue.
2 martwe węże po lewej stronie brzegu, 1 atakowany przez generała.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 07-12-2010 o 21:09.
Endless jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172