Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2010, 18:30   #4
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Jechali w siarczystych mrozach. Robert uczył ich oswajać się dalej z Persifalem, choć tak do końca Alto nie przestał się go bać i koń wyczuwał to doskonale. Nie słuchał go, zrzucał, próbował podgryzać, ale łotrzyk się nie poddawał. Słuchał rad tropiciela i uczył się korzystając z jego wiedzy i przekazywanych umiejętności. Mróz się dawał we znaki, szczególnie podczas noclegów, kiedy szukali odrobiny ciepła w wytwarzanych przez czarodziejkę magicznych schronieniach.
Mysz nie odstępowała go na krok, a on popatrywał za nią gdy tylko zniknęła mu z oczu na chwilkę. Jasna cholera… z zaróżowionymi policzkami od zimna, z błyszczącymi oczami i opatulona futrzanym kapturem była tak piękna, że aż bolało. Migdalili się w każdej wolnej chwili, gadali, śmiali się jakby chcieli nadrobić ten stracony czas na kłótniach i ciszy.
Cztery dni minęło jak z bicza strzelił. Warownia do której prowadził Kenneth wyłoniła zza śnieżnych zasp niespodzianie. Foremny zameczek Alto powitał jak wybawienie, mimo wszystko nie był przyzwyczajony do cholernego zimna i uciążliwości drogi. Co innego leżeć brzuchem do góry na statku sunącym po spokojnych rzekach…
Rozgościł się bez wahania i gdy tylko ogrzał się trochę poszedł szukać Kennetha. W bibliotece stał i słuchał tego co odczytywał im gospodarz z kronik rodowych. Historia Madoca ciekawiła nie tylko Shannon. Teraz gdy okazało się że jego grób jest w tajemniczym klasztorze, uśmiechnął się tylko, wiedząc że wcześniej czy później tam trafią, obiecał przecież Białej Damie. Klątwa Gruffyddów i tajemnica dodawały tylko smaczku przyszłej wyprawie.

Późno już było. Udostępniony Altowi na zamku Kennetha mały pokój był jednak dobrze ogrzany, nawet dzbanek wina znalazł na stoliku na dobre powitanie. Jazda konna niby nie męczyła tak bardzo jak dreptanie na własnych nogach, ale jednak odczuwał długi dzień. A w zasadzie cztery dni jazdy wśród mrozu, śniegu i zadymek. Ściągnął koszulę i umył się korzystając że wreszcie jest swobodny dostęp do ciepłej wody. Usiadł na łóżku, gdy nagle usłyszał ciche dźwięki za oknem. Lutnia? Eee tam zdawało mu się… Wiatr pewnie śwista na blankach kasztelu. Zaraz jednak do lutni dołączył głos Myszy. Co do… Przecież na zewnątrz zimno jak cholera!

Wrzuta.pl - Sade - The Safest Place

Otworzył okno i zobaczył jak zziębnięta siedzi na kamiennym murku i śpiewa, patrząc w jego okno. Zaklął cicho pod nosem i pokręcił głową. Przecież to z serenadami był tylko żart… Uśmiechnął się zaraz na wspomnienie rozmowy jeszcze przed dotarciem do Elandone. Chciał krzyknąć żeby wracała do środka, że przecież zaraz ją zamróz chwyci, ale melodia, jej głos i uśmiech błądzący na twarzy spowodował że zmienił szybko zdanie. Zbiegł po schodach z wielkim, włochatym kocem i siadł obok niej nakrywając plecy bez słowa. Słuchał.
- Zwariowałaś… - mruknął gdy skończyła i pocałował ją delikatnie – trzęsiesz się przecież cała.
Szarpnęła delikatnie ostatnie struny i wreszcie zapadła cisza. Mysz uśmiechnęła się półgębkiem i zadzwoniła zębami.
- To może mnie do pokoju zaprosisz? Grzane wino ponoć cuda może zdziałać.
Opatulił ją ciaśniej kocem i pociągnął za rękę do środka. Wbiegli po schodach jakby się paliło za nimi. Zamknął drzwi i posadził przy niewielkim stoliku po czym zaczął przygrzewać wino na kominku.
- Wiesz co? Jesteś niemożliwa. – zaśmiał się cicho starając rozetrzeć jej zlodowaciałe ręce – Ale pieśń piękna.
Przytulił ją zaraz i pogładził po plecach rozcierając ciepło po jej ciele.
Zagryzła wargę w wyrazie jakiegoś niewiadomego frasunku.
- Na tą okazję ją trzymałam.
Pogładziła łotrzyka po twarzy, zsunęła kaptur i pocałowała krótko, energicznie.
- Nalej mi tego wina, dobrze?
- No już, już momencik. – Alto przyniósł kubek i nalał jej parującego napitku. Popatrzył na nią bystro gdy podchodził do stolika. – Dobrze rozgrzewa. Pomaga na troski. Coś cię gryzie, Mona?
Wypiła jednym haustem aż karminowe strużki pociekły jej po brodzie. Odłożyła kubek z trzaskiem i otarła usta.
- Nie, nic.
Zrzuciła z siebie koc, zdjęła przez głowę sweter, koszulę, jeszcze jedną koszulę i kolejną. Ubrania fruwały po całym pokoju i spadały na przypadkowe miejsca, nie całkiem przemyślane jak choćby palący się kandelabr. Mysz wyciągnęła spomiędzy palców Alta jego kubek i ten także do cna osuszyła.
Wciągnęła głęboko powietrze, przymknęła oczy, wypuściła. I wskoczyła do pościeli zakrywając się nią po czubek nosa.
Przyglądał się opróżnianym kubkom w ekspresowym tempie, ubraniom których pozbywała się chyba jeszcze szybciej. Zrzucił tylko koszulę z kandelabru, pożaru im tutaj nie trzeba. Takiego prawdziwego. Zdecydowała się? Chciał ją złapać i przygarnąć wreszcie, ale uciekła i zakopała się w pościeli. Podszedł i usiadł koło niej, popatrzył w ciemne oczy błyszczące w ciemności rozpraszanej niewielkim kagankiem i kandelabrem kołyszącym się teraz. Chciał coś powiedzieć, ale pocałował ją tylko lekko. Była przejęta, nieswoja. Pogładził jej policzek i uśmiechnął się znowu. Pochylił się i szepnął jej coś do ucha.
Pokiwała głową. Rumieniec zakrył jej twarz. A po chwili zaczęła się wiercić i wyrzuciła spod kołdry spodnie i kalesony.

***

Obudziły ją pierwsze promienie słońca. Z twarzą wtuloną w jego pierś, włosami wciąż wilgotnymi po nocnych wysiłkach. Miała wrażenie, że ledwo co oczy zmrużyła a już wstało słonko. Przygryzła wargę na wspomnienie ostatnich zdarzeń.
Wyślizgnęła się delikatnie z jego objęć i z wdziękiem asassyna zsunęła z materaca. Wszystko ją bolało. Miała zakwasy jak po całodniowym treningu z Fergusem.
Przykucnęła zawodowo aby trzymać ciało blisko ziemi i poczęła zgarniać cichaczem swoje ubrania. Wiedziała, że to głupota straszna. Nie powinna uciekać. Ale w świetle dnia jakoś ciężko było jej spojrzeć prawdzie w oczy. Pomówi z nim popołudniu. Jak trochę ochłonie.
Wsunęła na grzbiet koszulę i z tą myślą przemknęła do drzwi.
- Zaczekaj. – wstał szybko i owinął się ręcznikiem w pasie. – Zaczekaj chwilę.
Podszedł i złapał ją za rękę.
- Dlaczego mi… znaczy mówiłaś, ale… - plątał się jak uczniak – Chcę zdaje się powiedzieć, że przepraszam cię że ci nie wierzyłem.
Jej policzki płonęły.
Ciągle w kuckach, z ubraniami zwiniętymi w kłębek i przyciśniętymi do piersi, odwróciła twarz w jego stronę i posłała mu promienny uśmiech.
- Ja, ekhm... miałam nam... po śniadanie przelecieć.
Zdawała sobie sprawę jak marną to było wymówką. Podniosła się do pionu, zatapiając jedną dłoń w gęstwinie włosów i drapiąc się iście nerwowo ponad czołem. Dziękowała bogom, że chociaż koszulę zdążyła wciągnąć i, o ile świeciła gołymi udami, to już chociaż niczym więcej.
- Ja... nie żałuję Alto - poczuła nagły przypływ szczerości. - Tylko rozumiesz... Ten pierwszy raz... trochę to zaskoczenie jednak... I nie do końca tak to widziałam. To znaczy - wyciągnęła przed siebie dłonie w obronnym geście i zamachała z entuzjazmem. - ogólnie podołałeś. Ba! Wiesz, było pierwszorzędnie... Khm... pomijając sam początek.... - policzki spłonęły szkarłatem a Mysz zakryła dłońmi oczy. - Muszę się oswoić, wiesz... Tyle czasu o tym myślałam... kiedy to się wreszcie wydarzy - zaśmiała się nerwowo. Słowa się plątały- No i w końcu... Bam! Stało się. A do mnie nadal nie do końca to dotarło... I... Tak. Głodna jestem. Muszę iść coś zjeść. Obiecuję, że pomówimy jak tylko coś zjem...
Pocałowała go zdawkowo. Jedną ręką szarpnęła klamkę a drugą zaczęła wciągać spodnie.
Stał ze zbaraniałą miną w progu i słowa nie mógł wydusić z siebie. Czyli jednak żałuje? Szlag! Choć tyle, że jej dziwne zachowanie pozwoliło mu się zorientować, że to jej pierwszy raz. Starał się być delikatny i czuły, nie stracić nad sobą kontroli, choć czekanie na nią powodowało że mu się krew gotowała. Cholera. Przypomniał sobie co jej nawrzeszczał podczas kłótni w Heliogabarze… Mysz tymczasem uciekła z komnaty pogłębiając jego podłe samopoczucie.
Unikała jego wzroku gdy jedli śniadanie razem z kompanami. Postanowił dać jej trochę czasu. Był w pobliżu, gdyby sama chciała zacząć rozmowę. No? Czerwieniła się i opuszczała wzrok ile razy tylko spojrzał na nią. Potem siedziała zadumana, potem znowu się czerwieniła i znowu dumała trzymając kromkę chleba w połowie drogi do ust. Posiłek dobiegał końca, a on nie mógł już wysiedzieć dłużej na miejscu. Wyszła bez słowa, zamykając ciężkie wrota. Podszedł do Brana, wahał się tylko chwilę. Popatrzył w przestrzeń za sobą i skrzywił się przepraszająco, po czym wsunął zielony kamień Lady Shannon Branowi do ręki. Musieli mieć chwilę dla siebie, porozmawiać wreszcie o tym co się stało. Przecież do cholery to nie koniec świata… Poszedł za nią, kierowała się do stajni. Widziała że za nią idzie. Przygotowywali swoje konie do drogi w milczeniu. Podszedł w końcu, sto razy myśląc po drodze jak zacząć.
- Rozczarowana? Tym, że to nie tak jak sobie wyobrażałaś? – dotknął delikatnie jej policzka, ale uciekał wzrokiem. Byli bliżsi sobie niż kiedykolwiek, a czuł że ona dalej wstydzi się go i odgradza się jakoś. – Nigdy nie byłem z… no wiesz z dziewicą. Nie mam pojęcia jak to jest, ale nie wydawało mi się że to coś strasznego. A ty…
Odchrząknął parę razy, podłubał butem dziurę w klepisku. No cholera, nadawał się do takich rozmów jak do tańców dworskich z figurami.
- Tyle wiem, że kolejny raz już nie boli… Można czerpać więcej przyjemności… - spojrzał w końcu na nią – Żałujesz, że to się stało w ogóle, czy że stało się ze mną?
- Przecież mówiłam, że nie żałuje - uśmiechnęła się do niego kładąc zalotnie dłonie na jego biodrach. - Trochę byłam, no wiesz... Musiałam to przetrawić. I już przetrawiłam. A z tym bólem to bujdy. Tylko spięta byłam... A za drugim razem było już... - spuściła wzrok bo rumieniec wypełzł na policzki. - No dobrze mi było. Bardzo nawet. Tyle, że rano jakoś się czułam... Nieważne - pocałowała go lekko. - Przepraszam, że się zachowałam jak ostatnia ździra. Nie powinnam była uciekać. Głupio wyszło. Ale jeśli chcesz to dzisiaj... To możemy... - kolejne pąsy - możemy to powtarzać codziennie.
Cholera jasna. W tej chwili oddałby całe Elandone i jeszcze dołożył sporo swojego od serca by móc wreszcie choć trochę zrozumieć co się w niej w środku działo… Najpierw mówi że to nie tak, potem wypruła z pokoju, a teraz znowu rozpuszcza się jak wosk w jego ramionach. Baby… Myślał że już choć odrobinkę ją czuje, że wie co się po niej spodziewać. Dureń. Kretyn. Okręcała go sobie wokół paluszka jak chciała, a on niczego innego nie pragnął. Nic a nic z tego nie rozumiał. Uśmiechnął się krzywo do swoich myśli, po czym zamknął ją w objęciach i pocałował zachłannie.
- Ja zwariuję przy tobie, słyszysz? – zaśmiał się cicho i puścił ją w końcu
– Codziennie, co? – patrzył jak się czerwieni aż po czubki uszu. Wpił się znowu z pasją w jej usta.

I znowu w drodze. Alto myślał że się przyzwyczai w końcu do tej cholernej zimy, ale nie było rady. Pół biedy z tym, że był mieszczuchem z krwi i kości. Braki w cywilizacji dało się wytrzymać, ale klimat Amn był dużo bardziej łagodniejszy i ciężko było się przestawić. Opatulony w grubą kurtę i dwa płaszcze i ciągle zimno. Mysz też nie ułatwiała sprawy, nie liczył już nawet zasadzek ze śnieżnymi kulami i śniegu strzepywanego ze zwisających nad traktem gałęzi prosto za kołnierz. Śmiał się z tego wszystkiego, po raz pierwszy czując że jego największymi troskami w życiu jest ten cholerny ziąb i znajdowanie jakiś ustronniejszych miejsc, aby porwać ją i drżącymi z niecierpliwości rękami dotknąć jej ciała i poczuć jej gorący i przyspieszony oddech na skórze.
Krótki przystanek przy wieży, zajętej przez gnoma najwyraźniej wynalazcę bądź alchemika uświadomił mu jak mało wiedzą o tym co się kryje na ich własnej ziemi. Złapał się na tym że tak właśnie traktuje już tą okolicę i te kamienne bryły ledwo widoczne po drugiej stronie jeziora. Dom. Chyba pierwsze miejsce, o którym tak myślał odkąd uciekł od rodziców naście lat temu. Dom, o którego trzeba walczyć, w którym można się schronić. Nie tylko etap ucieczki, meta na przezimowanie. Zaczynał wierzyć słowom Srebrnookiej z pierwszego ich spotkania, parę dni po ucieczce z Athkatli.

Ruch jak w ulu, pomyślał i uśmiechnął się półgębkiem widząc najemników w szarych płaszczach, robotników, pierwszych osadników. Peter i Irma najwyraźniej też byli zadowoleni, w końcu ich ukochany zamek zaczynie powracać powoli do świetności. Słuchał nowin którymi zasypali ich niemalże od progu. Transport narzędzi i materiałów… to chyba było najbardziej pilące, choć tutaj mogli się wysłużyć ludźmi. Mieli wóz przerobiony na sanie, nie miał pojęcia ile może potrwać budowa kolejnych środków transportu. Spojrzał na Roberta jako fachurę:
- Lepiej chyba od razu wybrać się choć sprawdzić w jakim stanie nasz ładunek i zabrać co wartościowsze rzeczy, a resztę brać partiami, na spokojnie.
Wysłużyć ludźmi. Znów uśmiechnął się do swoich myśli. Ludźmi. I nie były to kiziory Heima z kosami w kieszeni jak w Athkatli. Pracownicy, robotnicy, najemnicy, smoczyca z pomagierami w kuchni…
Zawierucha od momentu przybycia tylko powiększała się, Irma wspomniała coś o Ronwyn. Druidka tydzień temu wepchała się w sam środek lasu zajętego przez hobgobliny… To chyba było zajęcie na najbliższe dni. Rudym przybłędą na razie się nie przejmował i tak nigdzie nie było go w zasięgu wzroku. Ale na razie sprawy ważniejsze. Walnął plecakiem do swojej komnaty nie zajmując się na razie rozmyślaniem gdzie się będzie rozpakowywał. Znalazł Mysz i poprowadził ją do kuchni, korzystając że obiad już został wydany i wygaszono pod paleniskiem. Otworzył przejście do skarbczyka po czym odpalił pochodnię i zaciągnął ją do tuneli. Tłumaczył co i jak z pułapkami, pokazywał po trzy razy, bo wiedział że wcześniej czy później sama tutaj trafi i wolał żeby nie testowała swoich umiejętności na chybił trafił. Na końcu pokazał jak obejść korytarz w ogniem i gdzie znajdowało się wyjście na zewnątrz zamku. No a potem zabrał ją do skarbu i przypatrywał się z uśmieszkiem jej reakcji. Hmm można było to przewidzieć, skoro kamuszki w grobowcu wcześniej wywołały takie wrażenie. Postanowiła od razu że przyniesie tutaj swoje drogocenne skarpety, czym wywołała zdziwienie graniczące z przerażeniem u łotrzyka. Dopiero po chwili wyjaśniła uspokajająco, że nie po to by je wsypać do wspólnej kasy tylko ukryć tutaj w bezpiecznym miejscu. Po godzinie wyszli starannie zamykając przejście i zasypując ślady popiołem. Mysz szybko poprawiała ubranie i potargane włosy, czerwieniąc się trochę. Szkoda było nie wykorzystać… nastroju.

***

Fergus. Spokój, Alto. Przecież mówiła ci o nim, poczytałeś też sporo w pamiętniku, skurwielu. Jest jak ojciec, no przecież może choć w tym jednym nie kłamała… Popuść rączki, nie zaciskaj tak bo krzywdę sobie jeszcze zrobisz, od zgrzytania ząbkami szkliwo schodzi… Po co on tu przyjechał? Domysły przelatywały mu przez głowę w tempie stu na minutę. No i co tu wiele mówić optymistycznych konceptów nie było za dużo. Zachowanie Myszy też nie uspakajało ani krztynę. Zwalczył pokusę pójścia pod jej komnatę. Potem zwalczył ją ponownie i ponownie. Przecież jej ufał do cholery, nie? A na koniec poszedł do głównej sali i zaczął pić. Rudy, zwalisty kapłan zdaje się chciał się dosiąść i dotrzymać towarzystwa, ale Alto nie był w nastroju na zapoznawcze gadki.
- Słuchaj panie kapitanie – niezbyt dobrze słuchał jak się facet przedstawiał i tylko to mu jakoś utkwiło w głowie – Nie obraź się, ale w tej chwili gówno mnie obchodzi kim jesteś i po co tu przyjechałeś. Nie zatrzymuję, masz pewnie wiele na głowie…
Dopił kubek miodunki, potem drugi. Ufał jej, nie? Przecież to taka prawdomówna istotka. Gniew znowu wezbrał, tym razem też trochę na siebie. Kłótnia nad jeziorkiem stanęła znowu przed oczami. Co się do cholery z nim działo? Jeszcze nie dokończył tej myśli a grzmotnął kubkiem o stół i poszedł na górę. Do siebie miał iść, serio. To trzecie piętro i ucho przy drzwiach to tak przypadkiem kurwa wyszło. Cichy głosik Myszy, perlisty śmiech, po chwili chichotanie jej jakieś takie tłumione, a potem delikatne dźwięki lutni i śpiew. Jego nie słyszał wcale i to go chyba wkurzało najbardziej. Zszedł na dół, zgarnął ze stołu zostawioną butelkę i poszedł w końcu do swojego pokoju.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 03-12-2010 o 18:35.
Harard jest offline