Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2010, 20:01   #305
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu pierwsze dojo , Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Hebanowe ostrze przecinało powietrze ze świstem. Szybko i pewnie. Nawet krew dziesiątek oni, która w niego wsiąknęła nie potrafiła skruszyć stali. Nawet krew Zaberu.
Na ostrzu nie było żadnego znaku. Jego twórca się nie podpisał. Pozostało bezimienne. Dowód kunsztu nieznanego zbrojmistrza. Stal zbrukana, ale stal która nie poddała się wpływowi Skazy.
Dla Smoka no dachi miało różnoraką symbolikę. Było ważne. Było wyjątkowe.
Było Jego. Daisho było dziadka, było rodową spuścizną Musashiego. No dachi będzie spuścizną Fukurou. To on nadał temu orężowi ostateczny kształt. To on nadał mu historię. To on uczynił je wyjątkowym no dachi.
I w tej chwili zamaszyste cięcia hebanowego ostrza, przecinały przestrzeń, zapuszczonego dojo Krabów.
Kata Smokowi nie wychodziły. Nie miało to jednak znaczenia. Fukurou trenował bowiem na każdej porannej warcie. Dzień w dzień, bez ustanku. Przez całą podróż.
Także i dzisiejszego ranka.

Ale teraz się wyżywał. Każde cięcie no dachi przecinało kogoś... Kazuo, małych oprawców, strażników, którzy sięgnęli po broń podczas rozmowy z Akito, bezimiennych Krabów, heiminów bez twarzy. Bakemono. Oni no Kyoso. Wszystkich.
Smok gniewu ryczał, a Fukurou przecinał kolejne nici żywota widmowych sylwetek istniejących tylko w jego wyobraźni.
Niezdarne kata nie miały teraz znaczenie. Nie liczyła się precyzja, a wypalenie gniewu zmęczeniem.
Ojciec Fukurou nakazał seppuku, to prawda... ale nie zrobił tego pod wpływem chwili, nie nakazał tego pod wpływem gniewu czy emocji. Była to czysta przeprowadzona na zimno kalkulacja. Śmierć mająca wywołać konkretny skutek, a nie zadowolić żądzę krwi.
Śmierć mająca swój cel i sens.
Heimini mogli się stoczyć do poziomu zwierząt, ale syn rodziny Mirumoto, nie miał zamiaru im w tym towarzyszyć. Nie będzie taki jak oni!
Spocony wbił ostrze w ziemię, ukląkł opierając dłonie rękojeść i dysząc głośno.

Śmierć musi mieć znaczenie, jeśli ma być zadana. Zabijając Kazuo, jaką wieść przekaże innym? Że mają się go bać? Co takiego, da mu strach garstki wieśniaków, którzy nie będą rozumieć dlaczego Kazuo, zginął? Samuraje mogli zabić chłopa za wyimaginowaną obrazę, z nudy, kaprysu. Bo byli samurajami, bo mogli. Heimin może zginąć z rąk z bushi z setki powodów. Nie zrozumieją samej śmierci. Chyba że im powie. Chyba że im wykrzyczy winę Kazuo przed jego śmiercią. A co będzie, gdy już stąd odjedzie?
Fukurou potarł czoło w irytacji. Nie przychodziły mu do głowy, żadne sensowne pomysły na rozwiązanie sytuacji. Zbyt wiele się dziś wydarzyło. Zbyt wiele szokujących spraw, by Fukurou mógł szukać odpowiedzi i rozwiązań. Potrzebował ochłonąć, potrzebował się pozbyć gniewu, by móc na spokojnie rozważyć sytuację.
I dlatego no dachi cięło powietrze, raz po raz. Z furią i gniewem wplecionych w każdy ruch ostrza.

W końcu...
No dachi wbiło się pionowo w drewno platformy, a Smok osunął się na kolana dysząc ciężko i opierając się dłońmi o rękojeść. Dyszał szybko, pot pokrywał jego twarz.
Ile już ćwiczył? Nie miał pojęcia. Stracił poczucie czasu.
Mirumoto podniósł się z kolan, spokojnie wsuwając no dachi do znajdującej się za plecami saya. Oparł dłoń o daisho i leniwym ruchem głowy spokojnie rozejrzał się po dojo.
Co teraz?
Śmierdział i w dodatku zbroja której nie zdjął zaczęła nieprzyjemnie go uwierać.
„Co raz więcej we mnie Kraba.”- pomyślał. Wszak przemierzał wioskę w zbroi i ćwiczył w zbroi, zupełnie zapomniawszy że ją nosi. Czy to było dziwne? Od kilku dni tak, żył.
Nawet podczas porannych ćwiczeń nosił zbroję. „Na ziemiach Kraba trzeba być czujnym.” Trup wieśniaka zabitego przez pennagolana, był dobrym przypomnieniem dla tej maksymy.
Co teraz?
To pytanie ponownie wdarło się do umysłu Fukurou. Teraz wypadało się umyć i dać odpocząć mięśniom. O ile dobrze pamiętał i ... o ile dobrze wyjaśnił mu to półczłowiek z którym rozmawiał, to łaźnie powinny być na drugim piętrze wieży. W jaki sposób transportowano tam wodę? Fukurou podejrzewał jakiś pomysłowy wynalazek Kaiu, warto byłoby zerknąć na niego przy okazji. A potem wypadałoby coś zjeść i rozegrać partyjkę Go z shugenja Kuni. No i...spotkać się przy pierwszej okazji z towarzyszami. Nie wiedział jeszcze czy powie im o barbarzyństwie, którego był świadkiem. Nie sądził, by powinien zawstydzać Akito, zwłaszcza w obecności bushi z innego klanu. Co prawda Hida Akito ostrzegał ich przed tym, co znajdą w Strażnicy, więc nie można mówić o zaskoczeniu. Smok zamknął oczy i zastanowił się. Podjął decyzję. Partyjka Go jest odpowiednią okazją, by poradzić się w tej sprawie Kuni. Nawet za cenę dekoncentracji obu stron podczas gry.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-12-2010 o 11:53.
abishai jest offline