Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2010, 12:08   #13
deMaus
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Max już w trakcie pierwszego komunikatu o mutantach, zaczął planować sposób natarcia, dla nie go nie istniała żadna możliwość, że pozostawią te stwory w spokoju, zwłaszcza, że maja Astartes, który z pewnością odpowiednio pokierowany nie zawaha się zaryzykować życia w obronie tych, których mu powierzyli. Max też by się nie zawahał, ale też nie dał by się zmanipulować poczuciem honoru. Kiedy jednak wysłuchał nastepnego miał już gotowy plan.

- Cóż rozkaz rozkazem, ale patrząc na całość naszych problemów, sugerowałbym zajęcie się oboma problemami. - Maxwell sięgnął do panelu wbudowanego w nadgarstek i nie przerywając mówienia, zaczął w dość dużym tempie wybierać komendy - W swoich zapasach arbitratorzy, którzy ostatnio dołączyli do nas za sprawą szanownego Venditusa, maja w swoim magazynie dość duże zapasy gazu usypiającego, jeśli dołożyć do nich moje skromne prywatne zapasy, powinno to wystarczyć, na zagazowanie głównego pomieszczenia, a to z kolei, powinno pozwolić grupie dobrze wyszkolonych żołnierzy w maskach gazowych wejść od strony luków torpedowych i odbić zakładników, a następnie przystąpić do eliminacji pozostałych mutantów. Mam wrażenie, że wpuszczenie barbarzyńców od jednej strony, a zdyscyplinowanego oddziału z dobrym dowódca z drugiej powinno dać idealne rezultaty. - Pierwszy raz od rozpoczęcia monologu spojrzał na Venditiusa i lekko skłoniwszy głowę - Następny element mojego planu jest zależny od tego czy obecny tu Venditius zgodzi się ze mną. Mianowicie zaryzykuję stwierdzenie, że on w pierwszej kolejności, potem ja mamy największe doświadczenie w dowodzeniu zbrojnymi grupami, toteż naszym obowiązkiem jest zapewnienie bezpieczeństwa obu grupom wypadowym. Jako, że na dolnych poziomach walka jest pewna, powinien tam wyruszyć najlepszy wojownik, czyli właśnie Venditius. - Tu po raz kolejny skłonił głowę, zastanawiał się, czy nie przesadza z uprzejmością, i czy nie wyda się zbyt sztuczna, cóż zrobić, na szczerą nie było go w tym momencie stać. - Na stacji, mogło wydarzyć się wiele rzeczy, po pierwsze i co byłoby dla nas najlepsze, mogły im wysiąść systemu podtrzymywania życia, i mogli się zwyczajnie podusić. Inne opcje są tylko gorsze. Może się też zdarzyć, że spotkamy coś z czym przyjdzie nam zmierzyć się w walce, dlatego też z ta grupą powinien udać się dobrze wyszkolony wojownik, i tu proponuję siebie. Mogę zabrać niewielki oddział, około dwudziestu ludzi wylądować w hangarach najbliższych mostkowy stacji, z tamta przedrzeć się na mostek i sprawdzić czy nie ma tam zapisów w dzienniku na temat tego co się stało. Kiedy dowiemy się jakichś szczegółów będzie można ściągnąć większa ekipę, aby zbadała statek dokładniej. - Równo z ostatnim słowem, przestał pisać na urządzeniu wbudowanym w nadgarstek. - Mam już potwierdzenie, że moje zapasy gazu będą gotowe za około godzinę. Chyba, że chcecie ruszać wcześniej?-

Venditius albo go nie słuchał, albo zignorował wypowiedz o gazie usypiającym, no cóż, więcej naszych panie, ale to będzie dobry atut, przy przejęciu władzy. Marine przedstawił za to swój plan, który w gruncie rzeczy był dobry, no może poza tym szczegółem, że odbicie zakładników może być o wiele trudniejsze. Wysłał wiadomość do Nicewy, aby inżynierowie czekali z gazem przy bazie arbitratów, i podążyli za Astartes, jeśli ten będzie chciał użyć gazu, niech mu pomogą, albo poinstruują jego ludzi, a jeśli nie niech natychmiast wracają. Mają się nie narażać.


Kątem ucha wychwytywał wypowiedz nawigatora, możliwe, że miała ona na celu podburzyć jego stanowisko, ale niestety nie tym razem.
- Nie. - podniósł oczy z panelu na ręce - po pierwsze mamy czterdzieści miejsc na transportowcu, a do zwiadu, nie będziemy brali więcej jak dziesięciu, aby nie rzucać się za bardzo w oczy. Przy pierwszym napotkaniu wroga wycofujemy się, i jak najszybciej ewakuujemy, a następnie wracamy z dużymi siłami. Także transportowiec będzie miał opiekę trzydziestu ludzi z ciężkim sprzętem, i będzie czekał, abyśmy mogli zniknąć w każdej chwili. Nie zamierzam ryzykować życia załogi ani swojego, tylko dlatego, że kiedy my będziemy musieli się ewakuować, on będzie dopiero podchodził do lądowania. - Spojrzał na kapłana maszyny i na mistrza wiedzy Jaghatai - Co do serwoczaszki to nawet mam potrzebne oprogramowanie, ale jakość nigdy nie miałem czasu zadbać o odpowiednią. Moje pozostałe usprawnienia, jeszcze nie zawiodły, choć oczywiście gdyby Panowie mieli jakąś w zanadrzu, nie pozwolę sobie nie skorzystać. Teraz zaś powinniśmy ruszać, za godzinę spotkamy się przy promie. Osobiście zadbam o ludzi,i będzie ich trzydziestu, z pilotem, także jeśli chcecie kogoś lub coś zabrać to miejsce się znajdzie. -


de'Vireas szedł do swojego apartamentu, aby zabrać dwóch kłopotliwych gości. O resztę ludzi zadba Nicewa, dostał jasne wytyczne kogo ma
"zaprosić" do hangaru. 6 zwiadowców w tym dwóch najbardziej zdyscyplinowanych tropicieli spośród barbarzyńców, 10 operatorów broni ciężkiej, 12 zwykłych choć doświadczonych żołnierzy, takich co to mieli za sobą kilka bitw, choćby planetarnych, a najlepiej takich, którzy walczyli przy tłumieniu krwawych buntów w miastach, ich umiejętności będą cenne. Nikogo z arbitratorów sprowadzonych przez Astartes, sekty Płonącego Poranka, także miała być brana pod uwagę tylko wtedy, gdyby nie było dobrych kandydatów wśród oddziałów Krard.

Doszedł do swojego apartamentu, który był już prawie gotowy. Właściwie to do wykończenia został jeden pokój gościnny i tamtejsza łazienka. Przed drzwiami stali strażnicy, którym Max skinął głową. Drzwi otworzyły się automatycznie, wykrywając odpowiednią osobę, czyli właściciela. W środku rozległo się rozpaczliwe błaganie.
- Dobry kotek, zostaw nas, grzeczny -
- Mówiłem wam, że mój gabinet jest dla was niedostępny. - W kącie salonu, tym po lewej, który Max kazał pozostawić pusty, siedziało dwóch mężczyzn, a przed nimi stał biały tygrys. Tygrys był mały, bo imał tylko 70cm w kłębie, za to umięśnienie, szpony i kły, miał nad wyraz rozwinięte, do tego lśniące futro dawały wrażenie, że od przegryzienie tętnic szyjnych dzieli tylko moment i chwilowa ciekawość tygrysa. Kiedy tylko zobaczył Maxa rzucił się w jego kierunku, i skoczył na niego. Jednak nie zatopił w nim ani kłów ani pazurów, raczej oparł się łapami, jak pies, który widzi pana po długiej rozłące.
- Czego szukaliście w moim gabinecie? Mówiłem wam, że czuwam nad każdym waszym ruchem. Myśleliście, że będę miał z tym jakiś problem, aby wypuścić na was Liva? -
Mężczyźni nie odpowiedzieli, nadal trzęśli się w kącie. Wyglądali jak parodia żołnierzy, w mundurach, z laserowymi pistoletami na udach i nożami na łydkach. Wyższy Mike Hamilton miał przy pasie miecz, na plecach karabin laserowy, Max już wiedział, że nosi także lekki pancerz pod mundurem, a właściwie sam napierśnik. Niższy natomiast, Hugo Vean nosił z tyłu za pasem, dwa jednostrzałowe miotacze ognia, skuteczne jak się wiedziało jak ich użyć, ale lepiej było podczepiać takie miotacze pod zwykły pistolet laserowy, wtedy wróg nie wiedział czego się spodziewać.

Obu przysłała mu rodzina, z słowami, wybacz, główny transport nie doleciał, a oni byli na miejscu. Max juz żałował, że ich nie zastrzelił na miejscu. Po pierwsze rozgłaszali, że są osobistymi zaufanymi ludźmi do ochrony Maxa, czyli musiał ich przyjąć do siebie, aby nie robić problemów. Po drugie okazali się totalnymi amatorami we wszystkim, do tego stopnia, ze Max uznał iż muszą udawać, bo nie można być tak nie kompetentnym z urodzenia, to trzeba w sobie wyćwiczyć. Po trzecie zastanawiał się, czy rodzina prześle główne siły na jakiś następny punkt werbunkowy. Jednak nikt nie pojawiał się na planecie, z której podbierali Sektę Płonącego Poranka, więc jeśli tu też nikogo nie ma, to raczej nie. Tak czy tak, nie zamierzał za długo mieszkać z tymi pajacami, albo za niedługo zginą, na stacji, albo się wyrobią i staną prawdziwymi żołnierzami, trzeciej opcji nie miał.
- Panowie mam dobrą wiadomość, idziemy na zwiad na stacji, której załoga zniknęła. Cieszycie się? - kiedy dostrzegł przerażenie na ich twarzach dodał - a teraz zła wiadomość, albo się spiszecie i zacznie zachowywać jak prawdziwi żołnierze, albo zginiecie. Tak czy tak koniec ochronki. Jeśli się spiszecie, dostaniecie przydział do dobrym oddziale, i zaczniecie być żołnierzami, i zaczniecie infiltracje, albo dostaniecie przydział, przy karmieniu barbarzyńców? Czy wyrażam się jasno? - Ostatnie zdanie powiedział bez uśmiechu, ostatnie zdanie nie było pytaniem, było bardziej stwierdzeniem, że lepiej dla nich aby odpowiedz była twierdząca.
- Tak - odpowiedzieli obaj, co jak co, ale zły humor Maxa wyczuwali dobrze.
- Tak Sir - poprawił ich, a oni po raz kolejny wykazali się wyższa inteligencją od leminga, jednak nie wiele wyższą. Max pokiwał głową z zrezygnowaniem, skinął na nich ręką, aby za nim poszli i ruszył do hangaru.
Sam miał ze sobą wszystko czego potrzebował, zbroję pod mundurem i broń, na nim.

Na miejscu czekała już większość załogi. Max podszedł do sierżanta sztabowego, ten zasalutował. Odbył już z Maxem rozmowę i okazał się bardzo rozsądnym człowiekiem.
- Sierżancie O'Conley, proszę załatwić mi dwa las pistole i jeden krótki karabin. - Kiedy po chwili sierżant je przyniósł, Max powiedział - Proszę za mną. -
Podszedł do dwóch barbarzyńców, którzy stali z boku, z swoją archaiczną bronią i patrzyli z podejrzliwością na resztę, a zwłaszcza na dwóch żołnierzy, którzy trzymali ich na muszce karabinów laserowych.
de'Vireas sięgnął po dwa pistolety przyniesione przez O'Conleya pokazując je barbarzyńcom, powiedział.
- Nazywam się Maxwell de'Vireas, skoro was wybrano, to znać wspólną mowę. Od teraz macie wykonać każdy rozkaz, którzy wam wydam. Czy to jasne? - Obaj skinęli głowami patrząc łapczywie na pistolety. - Jako prezent obaj dostaniecie to - podał każdemu po pistolecie, ale ich nie wypuścił z ręki. - A ten, który będzie bardziej posłuszny rozkazom, po powrocie dostanie tamten karabin - wskazał głową na broń trzymana przez sierżanta, i puścił pistolety. - Żołnierze, - zwrócił się do tych dwóch, co wcześniej trzymali barbarzyńców pod bronią - pokażcie kolegom jak się używa tych pistoletów. tamte skrzynie mogą być chyba celem? - wskazał na dwie samotne drewniane skrzynie, stojące jakieś 15 metrów od nich.
- Tak są puste Sir. - dodał O'Conley. Wartownicy podeszli do barbarzyńców z ostrożnością, ale ci po otrzymaniu rozkazu od Maxa, że mają słuchać tych żołnierzy, bo pokażą im jak używać pistoletów, zrobili się posłuszni niczym owieczki.

Max natomiast podszedł do Jaghatai, który od jakiegoś czasu już tu był i przyglądał się jego działaniom.
- Mam nadzieję, że ma Pan dobry pancerz, bo mój eksperyment zapewnia, iż spełnią teraz moją każdą prośbę, ale jak dojdzie do walki, to mogą strzelać na oślep, nawet przez nas. Mimo to uważam, że warto, jako zwiadowcy będą nie zastąpieni. Wykryją wroga po zapachu, i po hałasie jaki będzie robił, a do tego podejdą go sami cicho i wrócą powiedzieć co to. -
 
deMaus jest offline