Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2010, 15:55   #14
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Trzy godziny po naradzie, na dolnych pokładach Czarnej Gwiazdy.

Akcję rozpoczęli w samą porę. W momencie, w którym zaspawano ostatni z głównych szybów i wpuszczono do środka gaz, mutanci zaczęli właśnie coś, co wyglądało na finalny etap swojego plugawego rytuału. Nad przerażonymi zakładnikami błysnęły zardzewiałe pozostałości dawnych marynarskich noży, gotowych do rozlania krwi ofiar u stóp admiralskiego postumentu. Transmitowany przez obserwującą całe zajście serwoczaszkę bełkot zmutowanego tłumu stawał się coraz głośniejszy. Czuć było podniecenie i niemal nabożny strach zdeformowanych istot. Nim jednak zardzewiałe ostrza zetknęły się z szyjami bezbronnych załogantów, zaczął działać gaz. Nowoczesny środek zoptymalizowany pod względem maksymalnie wydajnego działania na ludzki organizm miał wyraźne problemy z obezwładnieniem poważnie odmienionych ciał. Na zakładników podziałał jednak bardzo sprawnie. Jeden po drugim przestawali krzyczeć z przerażenia i padali bezwładnie na ziemię, pogrążając się w głębokim śnie. Mutanci oparli się znacznie dłużej, spoglądając w zdziwieniu na zamilkłe nagle ofiary. Ich ruchy również miejscami zaczęły stawać się jednak wolniejsze i bardziej ślamazarne. Paru z nich potknęło się i usnęło prawie natychmiast tam gdzie upadło.

I wtedy z szybów wyłoniły się całe zastępy gnających w szale barbarzyńców. Łatwo dało się odróżnić oba plemiona. Na czele pędzili potężni wojownicy Krwawych Zębów, dzierżący w masywnych dłoniach ciężki, toporny oręż. Mimo znacznej wagi wielkich mieczy, toporów i młotów używanych przez dzikusów, broń poruszała się z zadziwiającą szybkością i wprawą. Za nimi, niczym wataha wilków pędziły Wyjące Czaszki. Mniejszą siłę nadrabiali zręcznością i gibkością. Również ich broń, na którą składały się głównie krótkie, zakrzywione miecze i włócznie była znacznie lżejsza i bardziej wyrafinowana. W oczach smukłych wojowników pełgały płomyki szaleństwa. Wydawało się, że wciąż coś sami do siebie szepcą, jakby ich szamani przed walką wprowadzili ich w jakiś rodzaj morderczego transu. Szybko stało się jasnym, iż w tej potyczce nie trzeba będzie martwić się o wzajemne konflikty dzikusów. Mając wspólnego wroga i upragnioną okazję do walki uderzyli na mutantów niczym jedno stado. Widać było, że konflikty między plemionami pojawiały się najwyraźniej tylko wtedy, gdy nie było jak ukierunkować ich wojennych potrzeb.

Ale mutanty nie miały zamiaru poddać się bez walki. Wielu z nich nadal opierało się skutecznie efektom gazu, a następne zastępy wypełzły ze szczelin w ścianach chcąc wspomóc swoich splugawionych pobratymców. Obie grupy starły się z potężnym hukiem uderzających o siebie broni i wystrzałów - okazało się bowiem, że dawna załoga nie zapomniała o obsłudze zachowanej w otoczeniu broni palnej. Jeśli mutanci liczyli jeszcze jednak na wygraną, to w momencie głośnego łupnięcia, dochodzącego od włazu podajnika torped ostatecznie zdały sobie sprawę z nadchodzącej porażki. Zatęchłe powietrze dolnych pokładów wypełnił kopcący smród palonego prometanu. Cała ładownia rozświetlona została rozbłyskami miotaczy płomieni nowoprzybyłych misjonarzy. Jęzory ognia bez litości sięgały umykających po ścianach mutantów, sprowadzając ich na ziemię już w postaci syczących skwarków. Gdzieś w środku całego zamieszania kroczył Ventidius wymierzając systematycznie sprawiedliwość w imieniu Złotego Tronu. Od wybuchowych pocisków i wirujących krawędzi jego broni padały dziesiątki splugawionych istot, jedna po drugiej. Siła doskonale przygotowanego i skoordynowanego ataku zmusiła w końcu mutanty do panicznej ucieczki. Zaczęły desperacko wycofywać się ku głębiej położonym czeluściom statku. Imperialny tłum zgodnie ryknął okrzykiem zwycięstwa. I wtedy pokonani plugawcy ukazali ostatni as w rękawie. Wielkie rury wieńczące sklepienie przemysłowych pomieszczeń rzygnęły nagle strumieniami toksycznych substancji. Złapani pod żrącym wodospadem misjonarze zawyli z bólu i przerażenia. Ogień ich broni podpalił wyciekające z kanałów płyny, zmieniając korytarz w płonące inferno.

Po drugiej stronie pola walki barbarzyńcy runęli na wycofujące się niedobitki mniejszej grupy mutantów. Nagle podłoga pod buciorami potężnych dzikusów zajęczała upiornie i niespodziewanie runęła ku trzewiom statku, zabierając ze sobą dużą grupę atakujących. Spadające z wściekłym wrzaskiem kształty zakończyły swój żywot głośnym chrupnięciem, między kołami zębatymi jakiejś potężnej maszynerii, rozciągającej się cztery pokłady niżej.

Nawet te brudne sztuczki nie zapewniły jednak mutantom przetrwania. Wiedzione sprawiedliwym gniewem i wspierane potęgą Kosmicznego Marine'a oddziały rozgromiły w końcu ostatnie ogniska oporu, przynosząc nowej załodze Czarnej Gwiazdy ciężko wywalczone zwycięstwo.

Gdy opadła wrzawa bitwy, Ventidius w mig dostrzegł jednak, iż jego zadanie nie zostało jeszcze skończone. Wśród zakładników brakowało dwóch bogato odzianych kobiet, które ujrzał wcześniej. Czy to możliwe, że arystokratki porwane zostały z pałacu Maximiliana, a ten się nawet nie zorientował? Nie było jednak czasu na takie przemyślenia. Jego wyostrzone zmysły pozwoliły mu podłapać subtelną woń ciężkich perfum, mieszających się z poznaną już wcześniej Lukrecją. Ruszył tym tropem, zagłębiając się w odmętach mrocznych tuneli.

I faktycznie, za zakrętem jednego z ciągnących się pozornie w nieskończoność korytarzy ujrzał zarys dwóch porwanych kobiet niesionych przez umykających w przerażeniu mutantów. Ciężko stwierdzić, czy ofiara dla ich fałszywego boga była na tyle święta, że ryzykowali dla niej swoim podłym życiem, czy może po prostu wyjątkowo upodobali sobie wypielęgnowane i pachnące ciała obu kobiet. Ważne, że byli już prawie w zasięgu wspomaganych rękawic jego starożytnej zbroi. Nagle, jak na złość, korytarz przed nim znacznie się przewężył. Mutanci musieli zdawać sobie sprawę z faktu, iż w swojej zbroi ścigający ich Marine nie zdoła pokonać tej przeszkody. Ventidius nie mógł pozwolić sobie jednak na zgubienie tropu. Jego zmodyfikowane mięśnie napięły się do granic możliwości a serwomotory w stawach zbroi zawyły, jakby spodziewając się już przyszłych wydarzeń. Ruszył jak czołg, wpadając z impetem na ścianę zagradzającego mu drogę żelastwa. W powietrzu rozbrzmiał ogłuszający huk i upiorny zgrzyt trącego o siebie metalu. Oszołomiony, wypadł z drugiej strony, lustrując nie bez satysfakcji kupę wykrzywionej blachy jaką po sobie zostawił.

W końcu wkroczył do potężnego pomieszczenia, w którym skryli się uciekający mutanci. W powietrzu zaśmierdziało toksycznymi odpadami i kwasem, ale było tam coś jeszcze... czysta woń splugawienia i zła. Jego oczy prawie od razu przyzwyczaiły się do mroku, ukazując mu iście makabryczną scenę. Całe dno zalanej żrącymi substancjami ładowni wypełnione było jakąś... istotą. Masą poskręcanych, okropnie zdeformowanych ciał, połączonych za sprawą spaczonych energii w jeden, pulsujący i wijący się organizm. W samym centrum zmutowanych kształtów unosiły się pozostałości jakiejś potężnej sylwetki. Ubrana w poniszczony mundur pierwszego oficera istota uniosła się nad inne, lustrując groźnego przybysza. Ze starej, poniszczonej twarzy dowódcy wyrwał się cichy jęk, przeradzający się po chwili w opętańcze wycie, które podchwyciły wszystkie inne paszcze. Ventidius za późno zauważył zielonkawy błysk dochodzący od jednego ze zdeformowanych ciał. Broń plazmowa! Nim zdążył zareagować, potężna wiązka zielonej energii uderzyła z impetem w napierśnik jego zbroi, wgryzając się z sykiem w starożytny kompozyt. Poczuł ogromny żar parzący jego ciało i odbierający mu na ułamek sekundy zmysły. A potem plątanina ciał dosłownie eksplodowała morzem macek, kolców i uzębionych paszcz, zasypując go gradem bezlitosnych ciosów.

W tym samym czasie, na orbicie księżyca Todor V

Zapchany grupą zwiadu prom zatoczył kolejne koło wokół milczącej stacji. Zaintrygowani losem jednostki załoganci raz po raz wyzierali przez zaparowane szyby pojazdu, starając się wejrzeć do środka potężnej konstrukcji. Większość okien zdawała się jednak zasłonięta grubymi, pancernymi płytami, pozostałymi tam zapewne jeszcze z czasów niebezpiecznych podróży przez Spacznię. Tam gdzie te były uchylone, dało dojrzeć się zarysy nieruchomych sylwetek załogantów i dość jednoznaczne, czerwone rozpryski ich krwi. W końcu prom zatoczył szeroki łuk i skierował się prosto ku olbrzymim grotom pokładowych hangarów. Potężne jarzeniowe lampy zalewały obszerną przestrzeń bladym, mrugającym blaskiem. Po paru chwilach prom Czarnej Gwiazdy spoczął na wyznaczonym miejscu, sto metrów od swojego szturmowego odpowiednika z oznaczeniami Szarych Ostrzy. Nigdzie nie widać było załogi. W oddali pałętało się tylko kilka bezmyślnych, uszkodzonych serwitorów, sypiąc iskrami z przerwanych obwodów. Nie miały żadnej broni.

Szybka inspekcja pojazdu najemników pokazała, że był mocno zabezpieczony i zaminowany - co było dość częstą praktyką u przesadnie ostrożnych najemnych kompanii. Już po paru chwilach w hangarze ustanowiono perymetr obronny, a towarzyszący Vladykowi akolita, wespół z przywiezionymi ze sobą serwitorami, zabrał się do rozbrajania zabezpieczeń statku Szarych Ostrzy. W końcu prom, poza swoją oczywistą wartością mógł kryć jeszcze cenne dane o ostatnich wydarzeniach. Pozostawieni w hangarze żołnierze nie bez dumy rozstawili stary, ciężki karabin maszynowy, jedną z niewielu tego typu broni jakie przypadkiem znalazły się na pokładzie - choć oficjalnie nie figurowały na liście wyposażenia oddziałów Krardów.

Reszta zwiadu ostrożnie zagłębiła się w czeluściach nieznanego im statku. Już wkrótce okazało się, że ten, podobnie jak inne wiekowe konstrukcje tego typu, był wielokrotnie przerabiany i nie istniała w nim prosta droga między dwoma punktami.


Kluczyli więc jakiś czas po ogromnych, przemysłowych wnętrzach, aż do momentu, gdy Vladyk zlokalizował jeden z terminali Kapłanów Boga Maszyny i wyprosił od początkowo nieprzychylnych mu duchów potrzebne plany i pakiet dość niejednoznacznych danych dotyczących przebiegu prac w sekcji, w której się obecnie znajdowali. Wkrótce napotkali też pierwszych martwych. Całe stosy zastrzelonych, ubitych lub zadźganych załogantów. Ich śmierć z pewnością była gwałtowna. Bliższa inspekcja pokazała, iż w konflikcie najwyraźniej udział brały dwie zamieszkujące pokład frakcje. Jedni, ubrani w szare kombinezony z symbolami gotowej do skoku żmii zaatakowali rywali ubranych na niebiesko, z symbolem dwóch nachodzących na siebie czerwonych tarcz. Gdzieniegdzie wyglądało to nawet tak, jakby załoganci z jednej z obu frakcji walczyli między sobą. Może doszło w ich szeregach do jakiejś formy zdrady? Chaotyczne wyciągi danych uzyskane przez Vladyka z maszyn logicznych pokazywały, że byli to ludzie dwóch władających stacją rodów de Ghiraj i Valko. Musiało tu chodzić o jakieś pomniejsze rodziny, bo nawet towarzyszący grupie Seneszal wcześniej o nich nie słyszał.
- Uważaj gdzie leziesz, głupia małpo! - wydarł się nagle jeden z poirytowanych zwiadowców, gdy wpadł na niego zafascynowany okolicą barbarzyńca. Nim ktokolwiek zdążył zareagować skonfliktowana dwójka znalazła się już na podłodze, próbując roztrzaskać sobie głowy o metalową kratownicę. Oficer zmierzający ku szpicy, by ich spacyfikować zamarł, gdy za jego plecami rozległ się strzał. To drugi z barbarzyńców strzelił w szale do towarzyszy żołnierza, który rozpoczął całą drakę.
Jednocześnie doszło ich też wezwanie od akolity pozostawionego w hangarze.
- Ehm... - jego głos był ledwo słyszalny przez rozbrzmiewającą w tle kanonadę - Dostałem się do statku, jednak pozostawieni na zewnątrz biologiczni pokłócili się chyba o wynik strzelania do serwitora i właśnie jeden odstrzelił drugiemu głowę... Zabarykadowałem się i czekam na instrukcje
Nim ktokolwiek zdołał jednak je sformułować, aktywował się system obronny towarzyszącego Vladykowi serwitora. Potężne lufy karabinów laserowych plunęły czerwienią, gdy konstrukt obrał na cel jednego z ostrzeliwujących grupę, oszalałych zwiadowców, uznając zapewne słusznie, że ten zagrażał bezpieczeństwu jego mistrza. Po chwili wszyscy zaczęli strzelać do wszystkich. Rozpętało się piekło. A najgorsze było to, że szał walki udzielił się też częściowo oficerom. Tylko z trudem i dzięki ogromnym ilością siły woli nie przyłączyli się do bezsensownej rzezi.

Oko Nawigatora rozbłysło, gotowe zesłać ból i szaleństwo na szarżującego na niego barbarzyńcę. Jednocześnie ujrzał jednak i coś ciekawego. Spacznia w tym miejscu falowała intensywnie, jakby coś sięgało przez nią ku ich umysłom. Barbarzyńca padł na ziemię w agonii, krwawiąc z ust, nosa i gałek ocznych. Veltarius nie przerywał jednak koncentracji. Jeszcze chwila i ujrzał źródło obcej magii. Znajdowało się nad mostkiem w sanktuarium Astropatów. Przekazał wiadomość reszcie i wszyscy ruszyli przed siebie, zostawiając za sobą pozostałości po oszalałym oddziale. Na szczęście do mostka została już całkiem krótka droga. Walczyli z czasem albowiem zgubny zew wgryzał się coraz głębiej i w ich umysły. Jedynie towarzyszący im uszkodzony lekko ostrzałem serwitor wydawał się być odporny.
- Mistrzu? - w słuchawkach rozbrzmiał dziwnie zmodulowany głos akolity Vladyka. - Mistrzuuuu... jestem panem świata! Potężniejszy niż pieprzony, zasuszony Imperator! Uruchomiłem prom! Hahahahaha! - cały przekaz zagłuszył chrobot ciężkich dział maszynowych bojowego promu i odległe wybuchy, znaczące zapewne koniec ich własnego pojazdu i wszystkich stacjonujących tam żołnierzy - o ile nie pozabijali się już wcześniej sami.

W końcu wtargnęli do zasłanego trupami mostka. Ich dłonie dosłownie drżały na ściskanej mocno broni. Jedynie ostatkiem sił powstrzymywali się przed wyładowaniem całego magazynka w brzuchy towarzyszących im oficerów. Mroczna siła oddziałująca na ich umysły była tu prawie nie do zniesienia. Nie musieli jednak długo czekać. Wrota do sanktuarium rozwarły się i wyłoniły się z nich trzy otulone dziwnym blaskiem postacie. Białe włosy astropatów falowały na niewidocznym wietrze. W pomieszczeniu natychmiast zrobiło się zimniej.


Na wszystkich pobliskich sprzętach i ubraniach oficerów pojawiła się cienka warstwa szronu. Z ust buchała para. Wydawało się, że ślepi astropaci coś nucili, ich usta poruszały się do jakiejś dziwnej, widmowej melodii. Nagle zamilkli i w jednym momencie wrzasnęli przeszywającym umysły piskiem. Ekrany mostka eksplodowały, zasypując całe jego wnętrze ostrymi, szklanymi odłamkami, fala psychicznej energii powaliła też przybyłych, rzucając ich ciałami niczym lalkami o pobliskie ściany. Obolały Nawigator dostrzegł, iż postacie nie działały świadomie, kontrolowała je jakaś tajemnicza energia, sącząca się z powierzchni księżyca. Nie było teraz jednak czasu na dalsze przemyślenia. Oficerowie zgodnie ruszyli do ataku, by zakończyć cierpienie opętanych psioników.

Parę bolesnych chwil później stali już nad dymiącymi, rozczłonkowanymi ciałami dawnych przeciwników. Doszedł ich nowy przekaz.
- Tu Yandra, sytuacja z hangarze opanowana. Radzę szybko tu przybyć.
I faktycznie. Sytuacja zdawała się opanowana. Akolita Vladyka klęczał skuty w rogu, a całe wnętrze hangaru wyglądało jakby przetoczył się przez niego regiment orków. Tylko szturmowy prom z wyczerpanymi już obecnie magazynkami przegrzanych broni wydawał się nieuszkodzony.
- Nie wiem, co to było - zaczęła Yandra. - Ale przestało oddziaływać na stacje. Czułam jednak jego energię nawet na Gwieździe... dlatego przybyłam drugim promem... czuję teraz jej resztki w was i tym... akolicie. Gdyby przyszło nam się ponownie z tym zmierzyć mogłabym spróbować ochronić wasze umysły.
Nawigator spojrzał w otaczające ich Immaterium. Energia nadal wiła się na powierzchni księżyca, bez łącznika w postaci astropatów nie była jednak w stanie sięgnąć stacji. Podzielił się spostrzeżeniami z resztą.
- Jest jeszcze jedna sprawa - Yandra wskazała otwarty prom Szarych Ostrzy.


- Spójrzcie... - wprowadziła ich do środka i ukazała wielką, drewnianą skrzynie wypchaną trocinami, z jej wnętrza ostrożnie wyjęła jakiś obcy, krystaliczny konstrukt. Rozrośnięty na podobiznę egzotycznego kwiatu artefakt lśnił pięknym, wewnętrznym światłem. - Rezonuje podobną energią, jak ta na księżycu, ale zdaje się być nieszkodliwy.
Pozostało jeszcze ustalić, co stało się z samymi najemnikami. Na stacji nie było po nich śladu.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 15-12-2010 o 19:19.
Tadeus jest offline