Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2010, 21:23   #5
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Sembia, 5 lat wcześniej

Mysz wpadła jak burza do karczemnego pokoju. Z uśmiechem opadła na kolana tuż obok łóżka zajmowanego przez zakapturzonego mężczyznę.
- Mam je Fergus! Zwinęłam!
Zamachała mu przed oczami złożonym pergaminem i z triumfem uniosła podbródek. Fergus parsknął ale dziewczynka nie wyczuła w jego głosie kpiny, choć było jej tam aż w nadmiarze. Wyjął jej z dłoni papier i rozłożył na pościeli.
- Fergus... - mała stanęła na łóżku opierając się o jego ramiona i łypiąc zza pleców na kartkę. - Nigdy mi o sobie nie gadasz. Skąd jesteś w ogóle, co? Masz taką ciemną skórę. I dziwaczny akcent.
Mężczyzna posłał jej oszczędny uśmiech, podniósł z łatwością i posadził przed sobą na łóżku.
- Pochodzę z daleka.
- No ale skąd dokładnie?
- Z Zakhary.
- Nie słyszałam nigdy o takim kraju.
- Ponieważ leży daleko – odpowiedział zdawkowo nie odrywając wzroku od pergaminu.
- Opowiedz mi o nim! Opowiedz!
Dziewczynka wstała i zaczęła skakać wysoko na materacu aż zatrzeszczały sprężyny.
- Utrapienie z tobą. Powinienem był cię sprzedać do jakiegoś eleganckiego burdelu, gdzie tłuści arystokraci płacą krocie za zabawę z małymi dziewczynkami.
Mysz się skrzywiła ale nie przestała skakać.
- Ale ja się nie chcę bawić ze starymi tłuściochami! Zawsze mnie straszysz, że mnie sprzedasz do burdelu...
- I kiedyś to najpewniej zrobię.
- Gadanie... Tęskniłbyś za mną.
Upadła zziajana na poduszki i zaplotła ręce pod głową. Mężczyzna w tym czasie zdjął czarną koszulę i rzucił ją na oparcie krzesła. Mysz mogła podziwiać wielki czarny tatuaż zdobiący większą część jego pleców.



- A co to za zwierze? - pytała dalej.
- Skorpion.
- A czemu ja takiego nigdy nie widziałam?
- Widać nie byłaś nigdy na pustyni.
- A w Zakharze są pustynie?
- Owszem.
- A dużo ich tam jest?
- Mysz, na wszystkich bogów chaosu – nie uniósł głosu ale posłał jej jedno z „tych spojrzeń”.
- Ale co ten skorpion znaczy?
- Dom do którego należę.
- Jaki dom?
- Dość – spojrzał karcąco na dziewczynkę. - Zrobisz dziesięć pompek to ci się gadulstwa odechce.
- Dziesięć? Padnę przecież!
Pokręciła nosem ale posłusznie opadła na podłogę. Fergus przyciągnął obok krzesło, rozwinął na kolanach pergamin i śledził go wzrokiem. Jedną stopę oparł o plecy dziewczynki i ta padła zaraz plackiem na deski.
- A to po co?
- Żeby cię dociążyć.
- Ulżyło mi – jęknęła. - Bo myślałam, że to robisz tylko ze złośliwości.
- Nie tylko – nie widziała jego twarzy ale była pewna, że się uśmiechnął. W typowy sobie sposób, jedną połową ust. - Trzeba ci kondycje poprawić. Jesteś chuda jak uliczne pętaki. I równie brudna.
- Ale ja jestem ulicznym pętakiem! - obruszyła się mała starając unieść się na łokciach. - A poza tym mam dopiero trzynaście lat. Przecież urosnę!
Mężczyzna wyjął z kieszeni kilka monet i ułożył je na stole w zgrabny stosik.
- Pójdziesz później do łaźni. Śmierdzisz jak uliczny rynsztok.
Mysz uniosła głowę gdy zabrzęczały monety.
- Nie musisz za mnie płacić. Mówiłam ci, że sama się potrafię utrzymać.
Mężczyzna zdjął stopę z jej pleców i podciągnął do pionu za kołnierz. Mysz schowała głębiej głowę w ramiona przygnieciona jego surowym spojrzeniem.
- Rąbnęłaś komuś sakiewkę? Mimo że ci zabroniłem?
- Nie, ja... wcale nie...
- Nie kłam.
Westchnął ciężko i zwolnił uścisk a Mysz opadła na powrót na podłogę.
- Dwadzieścia pompek wobec tego.
- Ale ja do zmierzchu nie skończę!
- Wobec tego proponuję ci już teraz zacząć.

* * *

Podróż upływała jej w dużej mierze na zgłębianiu wiedzy tajemnej, a dokładniej na zapoznawaniu technik władania językiem. Czyli mówiąc, wprost - na migdaleniu absolutnym.
Całowali się bez ustanku i niemal gdzie popadnie. Całowali się w stajni, całowali w gospodzie, w bibliotece ap Gruffyddów i wieżyczce gnoma. Całowali na stojąco, na siedząco a nawet w siodle się całowali, kiedy mróz siarczysty złośliwie utrudniał Myszy nauki. Całowali przed śniadaniem, przed obiadem i przed kolacją. A i nawet po kolacji też się całowali.
Całowali się prawdę mówiąc tak intensywnie że prawie ze sobą nie rozmawiali.

Niektórzy mogliby więc orzec, że podróż przebiegała Myszy wyjątkowo monotonnie. Ona jednak sobie tego faktu nie krzywdziła. Znajdywała nawet czas żeby jakąś psotę wywinąć. Nowym kompanom śniegu za kołnierz nasypać czy też zagwizdać na któregoś zgrabny tyłek. Rycerze, jak to rycerze, byli nawet zdruzgotani zachowaniem szlachcianki. Ale jaka tam z niej była szlachcianka... Mogła mieć tytuł ale nadal była niewyrodnym dzieckiem ulicy.

Wielkiej kucharki się tylko trochę bała i omijała łukiem. Wolała nie nabijać sobie u niej minusów. Wielce ją zaś zainteresował gnom z kamiennej wieży. Taki pokurcz z zabawną fryzurą, co to Mysz za nim łaziła krok w krok i z zachwytem podziwiała niby dzieło sztuki. Łypała też dyskretnie na jego wynalazki, tyrpała, wąchała i wtykała w nie paluszki. Przynajmniej do czasu aż jeden utknął w tej misternej konstrukcji i za nic wyjść nie chciał. Mysz musiała lekko ją sztyletem podważyć aż odpadło odeń małe zębate kółeczko i to, w przypływie paniki, wetknęła do kieszeni. Pamiątka niczego sobie.

* * *

Cudownie było wrócić do domu. Mysz biegała po zamku w jakimś amoku jakby się chciała przywitać z każdym kamieniem z osobna. Rzuciła bagaże w swojej komnacie i zaraz pognała przywitać się z Irmą, Peterem i Tonim. Chwyciła ze stołu jakiś smakołyk i dała się Altowi zaciągnąć do podziemi, a jak się później okazało, skarbca zamkowego, gdzie też skrzętnie ukryła swoje drogocenne skarpety. Nie na widoku, żeby komuś do głowy nie przyszło, że to część wspólnego majątku. Koniec końców opatrzyła dzianinę karteczką z napisem „Własność Myszy! Nie roztrwonić.”
Nie była pewna czy ostatnia uwaga ma tyczyć się reszty lordów, którzy mogliby przypadkiem odnaleźć jej krwawicę, czy też samej Myszy, która do trwonienia majątku miała predyspozycje ponadprzeciętne.

* * *

Mysz lubiła zapoznawać nowych ludzi.
Wulf zgromadził oddział Szarych płaszczy w zbrojowni i przedstawił w ogólnikach.
- Najemnicy? Prawdziwi? - bardka klasnęła w dłonie i pisnęła podekscytowana.
Marszowym krokiem przedreptała wzdłuż rzędu umundurowanych ludzi gapiąc się na uzbrojenie, twarze i sylwetki. To ci frajda! Co niektórzy mieli biceps szerszy niż jej obwód bioder i wyraz twarzy pod tytułem „zjadłem własną matkę”. Mogłaby z paroma flirty uskutecznić gdyby nie fakt, że się dopiero co zakochała.

- Wulf... A skoro my im płacimy to oni nas będą bronić? - zagadnęła rozanielona.
Kapłan spojrzał na nią wymownie.
- Tak właśnie to działa. Ale tylko przed wrogami, nie samymi sobą.
- A jakbym na grzyby chciała iść – ciągnęła ciekawskim tonem - to któryś pójdzie ze mną żeby goblin na ten przykład mnie nie napadł?
- Wątpię, każdy z nich będzie miał swoje przydziały, nadane przeze mnie. Nie planuję strażników osobistych, ale jeśli chcesz, możesz sama zatrudnić do tego jakiegoś człowieka.
- Ale po co? Skoro ich tu tyle. A ja na grzyby często łazić nie będę... - pokręciła nosem.
- Zawsze możesz zabrać ze sobą Alto. Kiedyś chyba był postrachem ulic czy coś tam, póki nie zaczął się do ciebie ślinić.
- Wykrzycz jeszcze oficjalnie przy mości żołnierzach, że zajęta jestem? - zakpiła frywolnie. - To już żaden się nie będzie za moim tyłkiem oglądał.
- A co, chciałabyś, by się oglądali? Kilku z tych młodzików, którzy za nami jadą, od twojego szacownego tyłka wzroku przez całą drogę nie mogło oderwać.
- Bo to niemożebnie zgrabny tyłek jest! - uśmiechnęła się promiennie i w podskokach poczęła się oddalać. Obejrzała się jeszcze przez ramię i, z nieskrywaną satysfakcją, wskazała palcem wysokiego rębajłę.
- Widziałeś Wulf? Ten też już docenia jego wybitne walory!


* * *

I jeszcze się jakiś rudzielec przypałętał. Mysz oceniła go wzrokiem ale ciężko się było tak z marszu ustosunkować. Twarz miał nawet życzliwą ale nikt tak jak Mysz nie wiedział jak pozory mogą mylić. W końcu przydybała go w głównej sali jak sam sobie siedział i poczęstowała kuflem grzanego piwa. Uśmiechała się chwilę, złapała za kosmyk jego przydługich włosów i rzekła.
- Bardzo jesteś panie.... rudy. Bardziej nawet niż Bran.
Kapłan przyjął napitek, naczynie zaraz powędrowało do ust. Starł pianę z wąsów i odwzajemnił ciekawskie spojrzenie.
- No rudy jestem, nie da się ukryć. – kapłan uśmiechnął się zaraz – Marie, tak? Ładne imię. Mów mi Ragnar po prostu.
Wypił łyk piwa i usiadł wygodniej przy ławie.
- Wy tak całą hałastrą tym zamkiem rządzicie? Nie macie, bo ja wiem takiego główniejszego lorda? – spytał ciekawie. Nie mieściło mu się w głowie że to może się sprawdzać. – Głosujecie, czy jak? U nas to by było nie do pomyślenia. Co jarl to jarl.
Taktownie przemilczał że nie do pomyślenia było przede wszystkim żeby baby brały się za rządzenie.

- Ragnar, tak? Ładne imię – posłała mu najbardziej uroczy ze swoich uśmiechów. - Racz się napitkiem waść Ragnarze. A mnie możesz mówić lady Lature.
Puściła mu oko i odeszła godnie kręcąc swoimi lordowskimi czterem literami.
Gdy się obejrzała stwierdziła z zadowoleniem, że się gapi na jej rozkołysane biodra. Minę miał nieodgadnioną i wrócił do trunku.

* * *

Dzień upływał błogo i już się zbierała do spania kiedy ją zagadnął jeden z nowych Wulfowych nabytków. Przeczytała kartkę, wypieków dostała i zerwała się do biegu niby rącza łania. Traf chciał, że Alto był w pobliżu (bo i się zrośli przez ostatnie dni jak syjamskie bliźnięta) i wyczuwszy dramatyzm zaraz ją dogonił.
- Co się stało? - spytał. - Dokąd cię tak niesie?
Nosem pokręciła a on jak za rękę ją nie złapie, jak kartkę wybada i jużci chce rozwijać!
- Moje to! - krzyknęła wyraźnie rozeźlona i własność na powrót wcisnęła w kieszonkę.
- Nic, no... Nic przecież... - dodała już spokojniej. - Wyjść muszę.
- Iść z tobą?
Przygryzła wargę, uroczo niewinnie, ale energicznie pokręciła głową. - Nie idź. Ziąb taki, a tyś wszak zmęczony... - wyczuł w jej głosie emocje, pośpiech nieskrywany lecz także coś jak namiastkę paniki. Wahała się chwilę ale w końcu podała mu zwitek i nerwowo zaplotła paluszki na piersi.
- Sama pójdę.

Przeczytał, odczekał, chrząknął, kartkę oddał.
- Fergus? Tutaj? – zdziwienie go wzięło. Przypomniał sobie jej pamiętnik i rysunki z podobiznami mentora. Cała gama uczuć przeleciała po twarzy, mimo tego że się starał je sumiennie ukryć. Dlatego nie grał w karty. Wolał kości, tam umiejętność trzymania miny pokerzysty mógł sobie schować w buty. – Czemu po krzakach się chowa? Trzeba go zaprosić w gościnę. Bardzo chciałbym go poznać, Marie. Pójdę z tobą, co?
- Nie, nie. Wykluczone - znów potrząsnęła główką w wyrazie protestu. Przebierała nogami jak koń przed wyścigiem. - Nie znasz go. Lepiej jak sama z nim wpierw pogadam. Ale nic straconego. Przecież go, no... przyprowadzę.

Wiadomość pokazała, mogła przecież skłamać… Alto pokiwał głową i uśmiechnął się ciepło. No cholera, przecież Fergus nie wsadzi jej do worka i nie przytroczy do konia?
- Leć – powiedział w końcu, podając jej z wieszaka ciepłą szubę podbitą kożuchem.

I pobiegła. Nie starała się nawet skrywać szerokiego uśmiechu.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 04-12-2010 o 22:18.
liliel jest offline