Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2010, 21:38   #6
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Gnała na złamanie karku. Minęła główną bramę i dalej przed siebie, w stronę linii lasu. Zziajała się szybko, grzęzła przeto w zaspach a raz nawet orła wywinęła.
Drzewa powitały ją długimi cieniami rzucanymi na biel śniegu. Słyszała szum wiatru i hukanie sowy. Straszno trochę było lecz ślinę przełknęła i śmiało zapuściła w pierwszą warstwie gęstwiny.
- Fergus - szepnęła, jakby się obawiała, że ktoś niepowołany mógłby ją usłyszeć. - No wyjdźże... To ja. Sama jestem.


Pojawił się jak zwykle nagle i zupełnie cicho. Nawet zmrożony śnieg nie skrzypiał pod jego stopami.
- Nabrałaś ciała, ale mięśnie ci zwiotczały. Chyba się ostatnio opuściłaś w ćwiczeniach - stwierdził pozbawionym emocji tonem.

Obróciła się w kierunku z którego dochodził znajomy szorstki głos.

Nic się nie zmienił. Ot, mężczyzna po trzydziestce, choć Mysz zawsze miała trudność by precyzyjnie określić jego wiek. Mógł mieć równie dobrze lat trzydzieści jeden co i trzydzieści dziewięć. Może to przez to surowe, pozbawione mimiki oblicze, które dodawało mu powagi. Ciemnobrązowa karnacja, prosty nos, wąskie drapieżne oczy. Zazwyczaj nosił się na czarno ale teraz od stóp po czubek głowy oblekał się w biel, najpewniej by się wtopić w zimowe krajobrazy.

Twarz Myszy rozjaśniła się w szczerym szerokim uśmiechu. Nabrała rozpędu i, z biegu, wskoczyła na niego oplatając wokół jego pasa i szyi kończyny niby kałamarnica. Przytuliła czoło do jego zimnego policzka.
- Tęskniłam okrutnie! Myślałam, że mi serce pęknie! - pociągnęła nosem bo łzy się pchały do oczu ale za nic nie chciała by się puściły po twarzy. - Dawno tu jesteś?

Powoli jakby niepewnie objął ją ramionami i uścisnął:
- Jakieś dziesięć dni.

- Dziesięć? W taki ziąb? - szepnęła ciągle szczelnie do niego przyklejona. - Trzeba było do zamku iść, powołać się żeś ode mnie.
- Wolałem się upewnić, że jeszcze chcesz ze mną rozmawiać. - Napięcie które wyczuwała w nim na początku jakby powoli zaczynało schodzić - Teraz kiedy zostałaś wielka damą.
Zeskoczyła w końcu w śnieg i zaśmiała się radośnie.
- Przecież ty dla mnie najważniejszy jesteś. Jak bym mogła nie chcieć cię widzieć? A to? - wskazała dłonią na niknący w mroku zamek. - Nawet nie wiem jak długo pójdzie to ciągnąć. Wiem, zaraz powiesz, że się proszę o kłopoty. Ale Fergus, zważ o ile pieniądza się rozchodzi! Sam rozumiesz, że nie mogłam odpuścić... - nie była pewna czy rozumiał. Zagryzła wargę i czekała jego reakcji.

Patrzył na nią dłuższą chwile bez słowa lustrując uważnie.
- Służy Ci takie życie Mona. Powinnaś tu zostać. Z tego co pisałaś rzecz jest raczej pewna. Dawne życie zostało w Cormyrze. Ciesz się tym co zdobyłaś.

Jej uśmiech nagle zbladł.
- Mówisz jakbyś chciał mnie odprawić. Nie rób mi tego... - wyciągnęła przed siebie palec i groźnie zamachała. - Mam wielką komnatę, miejsca starczy nam obojgu! Wiesz, że ja bez ciebie nigdzie nie pójdę. Przecież możemy tu zacząć od nowa. Fergus... - ujęła jego dłoń i zacisnęła mocno palce.

A on pokręcił tylko głową:
- Nie mogę osiąść w jednym miejscu.


No to silną wolę szlag trafił! Łzy się polały strumieniem choć opuściła głowę ażeby je ukryć. Pociągnęła nosem i otarła policzki rękawem kożucha.
- Pozwól mi się choć spakować - przełknęła łzy starając się by jej mina nie wyglądała nazbyt żałośnie. - Jedną noc. Chodź do zamku na jedną noc. Ogrzejesz się, prześpisz. Rano się spakuję i się z wszystkimi pożegnam.

- Nie Mona - Pokręcił głową - mam robotę i nie mogę Cię zabrać. Chciałem się tylko upewnić czy wszytko u Ciebie w porządku.
Teraz to już wybuchnęła płaczem. Usiadła bezradnie w śniegu i patrzyła na niego z wyrzutem.
- Nie pozwolę ci - natrętnie potrząsała głową. - Nie zostawisz mnie znowu! Idę z tobą, słyszysz? Ja sobie bez ciebie nie poradzę. Jesteś mi jak ojciec. Nie mogę cię znów stracić!

- O ile się nie mylę to ty mnie ostatnio zostawiłaś - uśmiechnął się po raz pierwszy od początku rozmowy - I poradzisz sobie beze mnie Mona, poradzisz sobie doskonale. Nie jesteś już dzieckiem, nie potrzebujesz ojca.
Może i nie potrzebowała ojca, ale Fergusa potrzebowała na pewno.
Wygrzebała się ze śniegu, podeszła do niego i objęła zachłannie.
- Nie - jej głos był stanowczy. - To się nie spakuję. I pójdę jak jestem.
- Jasne - pokiwał głową trochę rozbawiony- a potem będę Cię miał na sumieniu jak zamarzniesz po drodze. Wrócę Mona. Obiecuję że wrócę, wiesz, że zawsze dotrzymuję obietnic.
- Kiedy?

Zastanowił się chwilę:
- Nie wiem dokładnie. Jeśli jednak nie zdołam wrócić w ciągu trzech miesięcy dostaniesz ode mnie wiadomość.

- Trzech miesięcy? Toż to wieki... - nadal go nie puszczała. Obejmowała zaborczo jakby miała wrażenie, że gdy tylko poluzuje uścisk to on się rozpłynie i już na zawsze przepadnie. - Powiedz co zamierzasz.
- Musze kogoś odnaleźć...
- Kogo?
Tym razem nie odpowiadał dłużej. Najwyraźniej się wahał:
- Wiesz jak jest. Nie mogę powiedzieć.

Czas mijał i zawisła nad nimi ta złowróżbna cisza. I tylko wiatr dalej szumiał, sowa pohukiwała a drzewa patrzyły na nich obojętnie jakby nic się w sumie nie stało. Świat przecież stoi jak stał, jest noc a później dzień nadejdzie i życie potoczy się swym rytmem. Tylko Mysz czuła się jak talerz z kryształu, który się wyślizgnął z nieuważnej dłoni i na tysiąc kawałków rozsypał.

Nadal go nie puszczała. Kiedy się odezwała jej głos był już suchy, wyprany z emocji.
- Poczekaj tu. Sprowadzę ci konia i zapas jedzenia. Czemu choć jednej nocy nie chcesz zostać?

- Przecież tego nie powiedziałem...
Westchnęła ciężko, posępnie i ujęła jego dłoń.
- No to chodź. Nie musisz z nikim gadać jeśli nie chcesz. Prześpisz się w ciepłym łóżku, jadłem cię chociaż uraczę. A kiedy będziesz chciał ruszyć wyposażę cię na drogę. Bo widzę, że co do mnie zdania już nie zmienisz.

* * *

Mysz zeszła do kuchni, zebrała wielki talerz jadła i dzban piwa. Do płóciennego worka wrzucała ze spiżarni zapasy, które nadały by się na podróż. Tak załadowana szła z powrotem do swojej komnaty. Zerknęła jeszcze do głównej sali gdzie ludzie biesiadowali przy kolacji. Zaczerpnęła głęboki oddech i weszła do środka. Oczy miała wciąż zapuchnięte od płaczu, nos zaczerwieniony.
- Alto, mogę cię na słówko? - powiedziała w progu i czmychnęła na korytarz bez zbędnych wyjaśnień.

Grzebał w talerzu i spoglądał na schody na górę. Zniknęli tam oboje już jakiś czas temu. Przeszła obok z czerwonymi oczami ciągnąc Fergusa za rękę. Nie spojrzała na niego nawet. Poruszył się niespokojnie i popatrzył znowu na schody. Cholera. No przecież musi jej ufać, nie? Przecież nie pójdzie tam na niewidce – pogładził pierścień mimo woli – i nie będzie podsłuchiwał pod drzwiami. Zobaczył ją w końcu, z workiem wypchanym prowiantem. A więc koniec? Spakowana, pożegnać się i w drogę? Było miło, żegnaj frajerze?
Alto weź się kurwa zbierz do kupy. Zacisnął zęby - zachowujesz się jak dzieciuch. Wstał od stołu i poszedł szybko za nią.

- Alto, konia potrzebuję - zaczęła bez ogródek poważnym tonem. - Lizus może już zaciążył a ja Fergusa nie mogę piechty puścić. Dasz mi twojego wałacha? Oddam w gotowiźnie.
Wysłuchał do końca, choć gdy zaczęła mówić był prawie pewien, że wyjeżdża. Gdy spuściła głowę uspokoił oddech i odpowiedział.
- Jasne, niech bierze konia. Nawet nie wspominaj o zapłacie. – zmarszczył brwi. Milczał i czekał aż podniesie wzrok. – Kiedy… zostanie na noc?

Pokiwała głową.
- Rano wyjedzie - złapała go za rękę. - Jutro pomówimy, dobrze? Ja... sam rozumiesz. Chcę z nim pobyć. Niewiele mam czasu po temu.

Uścisnął jej rękę i kiwnął głową. Odwrócił zaraz wzrok, nie chciał by patrzyła.
- Idź. Porozmawiamy jutro.


* * *

Miło spędzili ów wieczór, jak dawnymi czasy. Mysz porzuciła złe myśli i zaraz wskoczyła na tory dobrego humoru bo i miała okazję po temu by się weselić. Fergus był tuż obok, na wyciągnięcie ręki i to tylko miało znaczenie. Rozpaczać będzie później, kiedy już zniknie za widnokręgiem.
A teraz usta jej się śmiały, mieliła zwyczajowo ozorem, opowiadała mu w szczegółach o wszystkim co się zdarzyło przez ostatnie miesiące. Przybliżyła postać każdego ze spadkobierców, a także ducha, z którym, jak zaznaczyła, są dość poróżnione. Prosiła by zważył co mówi w głos bo ściany tu mają uszy. Przytaknął na znak, że dotarło.

Napawała się jego widokiem. Jakby chciała trochę z niego na zapas zatrzymać.




On słuchał tymczasem, kilka razy się uśmiechał, poprosił wreszcie by mu na lutni zagrała. Mysz trącała precyzyjnie struny, śpiewała cicho, nastrojowo.
Cholera, teraz do niej dotarło... Jacy są podobni. Kaptur głęboko naciągnięty na czoło, ciemna karnacja, rozbiegane oczy, dłoń spoczywająca mimochodem na sztylecie.
Cholera...
Czy dlatego się z nim związała? Z tęsknoty tylko?
Na początku to było nawet jasne, że szukała substytutu. Chciała mieć z Altem profesjonalną relację, aby ćwiczyć palce i odrobinę kondycję. Aby ją trochę w szemranym fachu podciągnął jak zwykł to robić Fergus. Tego szukała w mężczyznach? Podobieństwa do niego? Ta myśl tak ją przeraziła, że szarpnęła fałszywą nutę i harmonia melodii została przecięta jak zbyt cienka nić, na której wisi przyciężki ładunek.
Nie, to nie tak... Zakochała się przecież.

Nie chciała go długo męczyć bo i wyczerpanie wychodziło z niego, zwidziała to bez trudu bo i znała go jak własne pięć palców.
Odłożyła instrument, do kominka dorzuciła drew i zarządziła, że spać kłaść się trzeba. Odwróciła się tyłem i poczęła ściągać z siebie dziesiątki warstw ubrań. Wskoczyła w nocną koszulę i gdy znów stała przodem do niego miał już rozłożony śpiwór na podłodze.

- Co robisz? - palcem przed oczami zamachała żywo. - Tyleś dni na śniegu koczował i myślisz, że ci teraz zezwolę spać jako nieludź?
- A ty myślisz, że będę o przyzwolenie zabiegał?
- Chyba ci rozum odjęło?
- Łóżko widzę jedno.
- Łózko może jedno. Ale wielkie jak pastwisko dla owiec.
Nie przerywał zajęcia. Zdjął koszulę i kłaść się miał w swoje wędrowne pielesze.
- Bo to raz w jednym łóżku spaliśmy? - Mysz protestowała i tupała nogą.
- Ale wtedy byłaś dzieckiem
- Nadal nim jestem. Jeśli cię to pocieszy ani o jotę nie wydoroślałam.
Przykucnęła przy nim. Usta wydęła, brwi groźnie złączyła, marsowa pionowa kreska przecięła jej czółko.
- Choć tyle chce zrobić dla ciebie. Wyśpij się wygodnie zanim mi uciekniesz.

Kiwnął tylko głową.
- Służy ci to - powiedział ponownie wyglądnąwszy za okno. - Jesteś pewna, że nikt nie ma podejrzeń?
- Nie. Nie... - drugie zaprzeczenie już nie było takie stanowcze. - To znaczy Alto wie. Ale sama mu powiedziałam.
Wbił w nią zimne spojrzenie zwężonych oczu.
- Że co?
- No ale jemu ufać można!
- Ufać? - powtórzył za nią jakby bredziła w malignie. - Alto... jak mu jest?
- Alto Paperback... No też nie jest święty. Dobrze ze sobą żyjemy.
- Dobrze żyjecie...

Zajął swoją połowę łóżka odwróciwszy się placami i bardzo szybko zasnął. Poznała to po miarowym wydłużonym oddechu, chociaż wiedziała, że sen ma zawsze płytki i byle skrzypnięcie go może obudzić. Delikatnie jednak przysunęła się do niego wciągając mocno jego znajomy zapach.

A później, przez sen, zdawało jej się jeszcze, że on gładzi ją po włosach. I coś szepcze do ucha. Ale pewności nie miała. Może to już jej się tylko przyśniło?

Obudziły ją blade promienie zimowego słońca. Przesunęła dłonią po materacu ale natrafiła jedynie na pustkę. Wgłębienie w prześcieradle straciło już całe ciepło. Otworzyła oczy i zachciało jej się zapłakać.
Na poduszce zostawił jej prezent. Skorpiona z kości słoniowej na srebrnym łańcuszku. Zawiesiła go na szyi, obok olifanta od Alta, i wyszła z pokoju ze spuszczoną głową.
Uciekł bez pożegnania.
Okryła się szczelniej kocem bo poczuła jak do wnętrza wpełza przejmujący chłód. Już tęskniła.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 04-12-2010 o 21:40.
liliel jest offline