Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2010, 11:27   #7
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kolejna podróż, jedyny stały element życia Wulfa od czasu przyjęcia kapłańskich święceń i wyruszenia w drogę z niewielkiego klasztoru na zachodzie Cormyru. Wszystko inne się zmieniało, łącznie z samym olbrzymem, teraz radosnym, nawet jeśli nie na zewnątrz, to wewnątrz. Nie irytowało go nawet zadzieranie nosa przez Brana czy szczeniackie migdalenie w wykonaniu Alto i Myszy. Okropny, zły człowiek z Amn. Jakże przerażający. Górna warga kapłana drgała w pełnym rozbawieniu, gdy widział jaki był teraz. Czy także przeszedł przemianę, jeszcze bardziej gwałtowną?
Prawdę powiedziawszy, Tsatzky wolałby, by nie była aż tak głęboka. Ktoś taki jak on mógł mieć wiedzę złodziejką i czysto bandycką, czyli mógł równie dobrze wykorzystać ją w tą dobrą stronę, do ochrony ich rozrastającego się dobytku. Wulf nie wątpił, że ktoś prędzej czy później się nimi zainteresuje. Stały problem. Wieczne myślenie o tym, co może pójść źle, co robią źle i rozrysowanie sobie w głowie całego planu na czas najbliższy. Tego u siebie zmienić nie umiał.

Niewiele odzywał się i robił podczas tej podróży. Megara zajęta była magicznymi przedmiotami i księgą swojego przodka, kiwając się nad nią nawet podczas jazdy. Z pozostałymi wymieniać uprzejmości ochoty nie przejawiał, ożywiając się dopiero wieczorami, ciekaw zwłaszcza słów dwóch weteranów, jakich udostępnił im król Damary. Od nich to mógł znacznie poszerzyć swoją wiedzę o historii tego rejonu, ze szczególnym naciskiem na ostatnie wojny, zwłaszcza tą, która zrujnowała cały ten rozległy kraj.

Z ciekawością za to poznał Gruffydor, trzecią z owianych tą dziwną legendą warowni. Może nie bibliotekę, jak większość pozostałych, ale sam zamek, wciąż utrzymywany w dobrym stanie, nawet pomijając wyraźny brak kobiecej ręki. Nie zazdrościł tutejszemu rodowi, ale w międzyczasie zdążył zaczepić Kennetha.
- Tę waszą klątwę, to odczynić by się przydało. Wiedźmia magia nijak ma się do boskiej siły, gdy już odkryje się przeznaczenie. Gdy jaka kobieta w rodzie się pojawi, dajcie znać, a pomogę w miarę swoich możliwości i znajomości. Nie będzie żmija nam pluła w twarz.
Poklepał go mocno po plecach, sugerując oprowadzenie po murach. Solidne kamienie, dobre widoki i podziwianie obronności tej konstrukcji było zdecydowanie ciekawsze od jakichś bibliotecznych dyrdymałów!

Niedługo tam zagościli, ciągnięci ku własnym włościom. Przynajmniej Wulfa ciągnęło, wiedząc jak dużo mają do zrobienia. Wręcz ciesząc się z tego. I nawet podróż została uatrakcyjniona spotkaniem zdziwaczałego gnoma, przedstawiciela rasy rzadkiej, nawet bardzo rzadkiej. Kapłan widział takie stworzenie po raz pierwszy w życiu, chyba, że przypadkiem kiedyś pomylił jakiegoś z niziołkiem lub krasnoludem. Eksperyment życia. Kto by pomyślał. Brzmiało raczej niebezpiecznie, stąd olbrzym szybko doszedł do wniosku, że lepiej będzie garnizon i ewentualną wioskę umieścić nieco obok wieży. Na tyle obok, by ów eksperyment nie zagroził ludziom. Lub, jeśli gnom będzie wyjątkowo nieprzydatny, będzie trzeba przemyśleć sprawę jego przesiedlenia.
Szybko jego myśli wróciły do Elandone, które ujrzeli już dnia następnego.


***

Wulf popatrzył na kapłana boga, którego domena znajdowała się daleko stąd.
- Garagosa powiadasz? To ciekawe, że Pani powierzyła misję obcemu, zwłaszcza, że o moich to wrogach opowiadasz, kapłanie. Chyba będę musiał osobiście udać do bogini, może uda mi się cokolwiek dowiedzieć o jej nieprzeniknionych motywach.
- Tak mówiła Pani. Początkowo była to świątynia Czerwonej Rycerki, potem zajęły ją orki a potem jakaś sekta wspierana przez Gargosa właśnie. Zdaje się że dość popularne miejsce. - zamyślił się chwilę - Rzeczywiście ciekawe, że obcemu. Trafiłem tutaj można powiedzieć przypadkiem, choć to wielce szczęśliwy dla mnie przypadek. Pani obiecała mi pomoc w mojej prywatnej sprawie, jak odzyskam dla niej naszyjnik.
- Wierz mi, przypadki i dziwne zbiegi okoliczności mnożą się w okolicy jak hobgobliny, co akurat zważywszy na okoliczny las jest fortunnym porównaniem.

Podszedł do niego i wyciągnął ku niemu dłoń, mocno ściskając.
- Do wiosny wiele czasu, kim byłbym, gdybym nie ufał żadnym słowom. Jestem Wulf Tsatzky. I mylisz się w tym, że tylko łaską Valkura dysponujesz. Wyglądasz na silnego i do pracy zdatnego a my mamy zamek do odbudowania.
Wyszczerzył się do nieznajomego kapłana, uznając, że będą mieli jeszcze czas na odkrycie ewentualnego kłamstwa.
Uścisnął mocno podaną dłoń i uśmiechnął się również
- O nic więcej nie proszę. W odbudowie niewiele pomogę, bo niezbyt się na ciesielce czy kamieniarstwie wyznaję. No ale dechy czy cegły zawsze mogę nosić, dla zdrowia nawet - zaśmiał się cicho - Leczyć mogę. Ryby łowić pod lodem umiem. A i jeszcze jedno dostałem od Pani mapę, gdzie ta świątynia się ma znajdować, ale nie znam dobrze okolicy.
Podał zwitek pergaminu kapłanowi.
- No dobra zupełnie nie znam. Nie mam nawet pojęcia jak to daleko stąd.
- My też nie
- uśmiech Wulfa stał się jeszcze szerszy. - Ale za to na wiosnę i tak czeka nas wyprawa w góry. A tymczasem, skoro i tak tu jesteś, możesz usiąść z nami i raczyć się posiłkiem stworzonym przez naszą nową kucharkę. I radzę ci go chwalić.
Wciąż rozbawiony wrócił do stołu, ignorując spojrzenia. Zamiast tego przedstawił pozostałych, nie zachowując się przy tym jak lord i rozwinął mapę, odkrywając, że wskazywała na góry Galena po drugiej stronie Żółtej Rzeki.
Robert powstał ze swego miejsca, wyciągnął do gościa prawicę i rzekł:
- Pani Jeziora jest i naszą panią, i nic, co od niej pochodzi nie zda nam się dziwne czy szalone. Spocznij przy ogniu i podziel się z nami szczegółami swej misji.


***

W zamku było niezwykle dużo do roboty, zaczynając od przydzielenia tych wszystkich ludzi do jakichś pożytecznych zadań. Wulf jednakże celowo odciął się od tego, pozostawiając takie sprawy pozostałym. Nie żeby go to nie interesowało, ale tylko sprawami militarnymi wiedział dokładnie jak się zająć. W sprawach innych mógł tylko sugerować pewne rozwiązania, które czasem przychodziły mu do głowy.
- Musimy wyruszyć po materiały. Proponuję przerobić nasz wóz całkiem na sanie, a dodatkowo, skoro drewno jest tam, również tam zbudować jeszcze kilka sań. Potem będzie można rozbić je i deski wykorzystać w innych celach. Okaże się też, jak sprawnych najęliśmy rzemieślników.
W sprawie Ronwyn, za którą od razu chciał pędzić Bran, kapłan nie wypowiedział się, zdając sobie sprawę z kilku faktów. Pierwszym był taki, że rycerz szybko może zdobyć pierwszy swój przydomek. Bran Popędliwy.

W dużej mierze z jego też powodów, zebrał wszystkich zbrojnych na dziedzińcu. Najpierw tylko przyglądał się temu, dość komicznemu, porównaniu jego najemników z grupką młodych, niezdyscyplinowanych zbrojnych, tworzących w przeciwieństwie do Szarych Płaszczy, luźną grupkę ludzi. Nawet nie próbowali ustawić się w szeregu, to zresztą nie dziwi, gdyż pochodzili z różnych formacji, a do boju pchał ich głównie animusz. Biorąc pod uwagę, jakiego niedoświadczonego dowódcę dostali, ich wyprawa w las może okazać się tragiczna w swoich skutkach. Wulf mruknął coś do siebie pod nosem i kazał podejść dwóm weteranom, a także Lokerbakowi.
- Stwórzcie z nich jakieś sensowne oddziały. Bran... Lord Bran - poprawił się, choć sam nie wiedział po co - najprawdopodobniej będzie chciał szybko wyruszyć. Nie znam jego doświadczenia bojowego i doświadczenia jako dowódcy, ale jako, że zabiera wszystkich, których można obecnie szkolić, chciałbym, by was dwóch wyruszyło z nimi i wspierało dobrymi radami.

Dwóch ludzi króla najpewniej nie było zadowolonych z ról nianiek, ale teraz nie mieli pozycji i argumentów, by z tą decyzją się spierać. Ciekawe, czy będą mieli odwagę spierać się z Branem? Wyruszenie z takim oddziałem, w środku zimy do nieznanego lasu, było niemalże porównywalne z samobójstwem. Wulf nie miał ochoty brać w tym udziału, a wynajęci najemnicy nie byli po to, by ich tracić.
- Śmiertelny Mieczu. Wy zostaniecie tutaj. Dwie drużyny zawsze niech będą w Eleandone lub jego najbliższych okolicach. Każdy obcy próbujący przekroczyć most ma być wypytywany, a najlepiej przedstawiany mi. Musimy założyć, że nie tylko chęć pomocy czy lepszego życia sprowadzi tu ludzi. Dwie pozostałe drużyny powinny patrolować i utrzymywać trakty przejezdne. Na razie nie ma prawie traktów, skupmy się więc na patrolach maksymalnie do dnia drogi na zachód i południowy wschód. W przyszłości mam także nadzieję, że pomożesz mi wybrać i zebrać rekrutów, ludzi od króla dostaliśmy jedynie w celu pozbycia się hobgoblinów z pobliskiego lasu.
David skinął głową, nie mając w tym temacie więcej do dodania, ale potem jeszcze wskazał na zbrojnych.
- Te hobgobliny są aż tak niebezpieczne, że ta grupa ma je spacyfikować w zimie, nie znając ich liczebności i rozmieszczenia?
Wulf uśmiechnął się kwaśno.
- Struktura dowodzenia u nas nie jest jednolita. Lord Bran dostał ich pod swoje skrzydła, a niczego nie pragnie więcej jak wykazać się, okryć sławą i na dodatek zostać okrzyknięty bohaterem przez piękną białogłową. Dużo legend, bajek i opowieści siedzi w jego głowie, Śmiertelny Mieczu. Poza jednak tym, ja przejąłem obowiązki głównego wodza i ja odpowiadam za was, za obronność Elandone oraz za ewentualne przyszłe wyprawy zbrojne.
Mężczyzna przyłożył pięść do serca, a Wulf przeszedł wzdłuż szeregu najemników, witając się tym razem z każdym z osobna. Nie miał zamiaru dopuścić do tego, by Bran zajął jego miejsce. Mógł sobie dowodzić swoją grupką zbrojnych, ale jego zachowanie sprawiało, że czasami kapłana bolały zęby. Najwyraźniej na prawdę trzeba będzie znaleźć mu białogłową. Najlepiej wielkości ich nowej kucharki, by nie udało mu wyrwać się spod jej szponów.

***

Potem odwiedził kuźnię. Musiał przyznać, że to mogła być nie do końca fortunna decyzja, gdy spotkał wewnątrz kobietę. Krasnoludzką kobietę, nie dało się tego ukryć, zważywszy na jej wzrost, szerokość, rysy i owłosienie w postaci grubych warkoczy. Nieszczęśliwie patrzył się na nią trochę zbyt długo.
- Że niby co?! Że baba, to nie może być w kuźni, hę?!
Uśmiechnął się przepraszająco, unosząc dłonie w obronnym geście.
- Ta, Gerda wie co chcesz powiedzieć. Zawsze to samo! Jesteście jak popłuczyny po orczym łajnie! Każdy taki sam! I czego niby tu szukasz?! Nie widzisz, że muszę ogarnąć ten burdel?!
Zamierzyła się na niego pogrzebaczem, ale nawet nie zamierzała go opuścić, pomijając fakt, że była dużo za daleko. Mina Wulfa nieco zrzedła, gdy próbował walczyć ze swoim zdziwieniem.
- To ja cię zatrudniłem, Gerdo. Choć faktycznie nie spodziewałem się...
Weszła mu w słowo, podchodząc blisko i stając na stołku, tak by jak najmniej musieć podnosić głowę.
-... że będę babą, co?! Myślisz, że jestem gorsza, że do wychowania bachorów się tylko nadaję! Wszyscy tak myślicie!
Kapłan patrzył na nią, próbując powstrzymać śmiech. O ile znał tę rasę, mogłaby to przyjąć całkiem źle.
- Nic takiego nie mówiłem. W zasadzie uważam, że mógłbym się wiele od ciebie nauczyć, jeśli zechcesz czasem pokazać mi to i owo.
Krasnoludzka kobieta zamrugała, zapominając na chwilę języka w gębie. Zeskoczyła ze stołka.
- Może nie jesteś taki zły. Wyglądasz też na silnego. Ktoś musi mi pomóc z tym syfem, który chyba ktoś chciał nazwać kuźnią. Potrzebuję pomocnika. A skoro go nie mam, to nadasz się ty. Weź to kowadło. Kto je ustawił tak daleko od ognia!
Nie wyglądało na to, by mógł się wywinąć. Słowotok kobiety trwał, ale Wulf uznał, że każda nauka do czegoś może się przydać. No i odpowiednio można było docenić swoją kobietę, porównując ją z taką jak ta. Jęknął, gdy Gerda pogoniła go pogrzebaczem dokładnie wtedy, kiedy targał ciężkie jak sto diabłów kowadło.
 
Sekal jest offline