Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2010, 17:38   #47
szarotka
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
połowa przy współpracy MG

Ciał było osiem, zaś porwanych (czyli skreślonych na liście) kobiet - dziesięć. W tym szlachcianka z dworu sir Relmiego. Krew na głazie miała więcej, niż kilka dni, toteż uprowadzona panna Santezu miała duże szanse żyć. Jeszcze. Idźmy dalej.
Baronową wczorajszego dnia próbowało zagarnąć dwóch zbrojnych wespół z tajemniczym szlachcicem Beuerem - wszyscy gryźli już ziemię. Jednak z relacji kapitana wynikało, że z nieudanej napaści na powóz Isabell umknęło czterech bandytów. Czy tym ostatnim, który został przy życiu, jest ów “niby zakochany w szlachciance” Nathaniel? A może tylko współpracował z tamtymi ludźmi i istnieje jeszcze ktoś inny?

Inez, pogrążona w głębokich rozmyślaniach, krążyła po terenie dawnej budowy niczym pies myśliwski węszący za tropem. Ołtarz zainteresował ją tak naprawdę od chwili, gdy znaleziono w podziemnej stercie antyków medaliony z symbolem oka, podobne do tego, który nosił zabity, ale znacznie doskonalej wykonane, z innego kruszca i kamieni szlachetnych. Te na pewno były bardzo stare, chociaż trudno było z miejsca ocenić ich wiek. Tym niemniej była to istotna wskazówka, że nie mają do czynienia jedynie z jakąś lokalną sektą, ale próbami kontynuacji nieznanego starego kultu, zapewne z celem dalece poważniejszym niż składanie czci Kusicielowi. Dlaczego jednak nie użyto oryginalnych amuletów, tylko wykonywano podróbki? Czyżby prawdziwe miały zbyt potężną moc? Baronowa nie poważyła się ryzykować po raz drugi i popełniać tego samego błędu, toteż nie przywłaszczyła żadnego z antyków; tym samym nie miała jak się przekonać o sile ich umagicznienia.

Długo stała przed białą ścianą katedry, wpatrując się w detale i zdobienia. Skoro owa ściana miała jakieś półtora do dwóch tysięcy lat, to - patrząc wstecz - w tym czasie owe tereny nie należały do Dominium. Było to terytorium Valdoru. Zepsute aż do korzeni. Kim był zatem architekt owej budowli? Valdorczykiem? Przecież żaden poganin nie był w stanie nigdy wejść do rodiańskiej katedry, a to czyniło osobę budowniczego tym bardziej zagadkową.
Należy przy okazji upewnić się co do świętości katedry, najlepiej za pomocą konia. Deviria wszak oznaczało bezdusznego, a ogólnie przyjętą i udowodnioną prawdą było, iż zwierzęta duszy nie mają, co czyniło z nich niegroźne, możliwe do podporządkowania istoty.

Widząc fascynację Isabell stosem dzieł sztuki, baronowa zostawiła ją samą, pozwalając bawić się identyfikacją figurek, sama rzuciwszy tylko pobieżnie okiem na to, co znajdowało się na usypanej po sufit górze. Deviria Ish. Znów maleńki dzwoneczek dzwonił w głowie Inez. Czy to możliwe, że krążący w okolicy demon był Ishem? Nie chciało się w to wierzyć. Ponoć Ishowie byli łagodni. Poza tym, jeśli to dla deviria tutejsi kultyści składali ofiary z kobiet, to musieli chcieć od niego mocy, a to - mimo znikomej wiedzy o tym ludzie - nie pasowało Inez do całości układanki. Poza tym ofiary można było składać równie dobrze dlatego, by jakiegoś deviria przywołać. Ale rytuałów tego typu zapewne były setki i w każdym grimuarze można by odnaleźć taki, który wymaga poświęcenia krwi.
Inez z czystej ciekawości zwiedziła jeden z podziemnych tuneli z pochodnią w ręku. Nie biegł on prosto, lecz wił się i zakręcał, toteż ustalenie jednego konkretnego kierunku, w którym zmierzał, było niemożliwe. Oświetlając sobie drogę do wnętrza ziemi nie myślała jednak o Rodianach, ale wciąż o Matrze. Ten kraj pasował do tutejszych zagadek niczym szyty na miarę. Oficjalnie zkarianizowany, zachował wciąż bardzo wiele pogańskich obyczajów. Z tego, co baronowa zdążyła wyczytać przed wyjazdem, nadal kultywowano tam dziwną architekturę, budując głównie z drewna. Cegła, zwłaszcza biała - zgodnie z pogańską tradycją - zarezerwowana była do wznoszenia świątyń. A nad głową mamy białą ścianę katedry... I kto mi powie, że tu nie jest bardziej matrańsko niż w Matrze?
Książki historyczne wspominały, że przodkowie matrańczyków, nazywani dziś Mornami, przybyli do puszcz, uchodząc z północy. A więc gdzieś z Valdoru. Gdyby więc to jakiś Morn był architektem białej ściany, sensownym byłoby ubranie posągów w stroje matrańskie. Jeśli na dodatek w owym czasie był niewolnikiem deviria - dajmy na to tych półelfów - być może był zmuszony przedstawić ich podobizny we wnękach na fasadzie.
Teoria zaczynała się układać w jako taką całość. Trzeba będzie jeszcze dowiedzieć się czegoś więcej na temat Mornów i ich wędrówki.
- Albo zapytać Isabell - dokończyła myśl na głos i mruknęła niezbyt zachwycona tą wizją.

Tunele były długie i mogły ciągnąć się do dowolnego kraju, nawet do Valdoru, toteż badaczka zrezygnowała z błądzenia w ciemności i wróciła na powierzchnię, gdzie - jak się okazało - zapadł już późny wieczór.
Gdy siedziała na kamieniu z dala od członków wyprawy, uzupełniając przy świetle pochodni notatki, usłyszała ciche podesktycowane wołanie.

- Pani Daae, pani Daae! … - Antoni był mokry od stóp do czubka głowy, a przy tym tak podniecony czymś, że nie zwracał na ten fakt najmniejszej nawet uwagi. - Niessamowite odkrycie! Nigdy pani nie uwierzy jak po prostu powiem. Musi pani sama zobaczyć - szukała jakiegokolwiek śladu żartu, pomyłki czy też zbytniej ekscytacji u chłopaka … ale nie znalazła. Tylko szczere oniemienie zwiaząne z odkryciem. Oczywiście mógł się mylić ale … na tyle nabrała już do niego zaufania. Zresztą - poziom światła nie pozwalał już na konkretne badania tutaj. Żołnierze palili w pobliżu ognisko i chyba czekali tylko na znak do powrotu. Ojciec Rubinshei siedział wraz z nimi i opowiadał kolejną ze swoich anegdot. Chyba nie zaszkodzi im, jak poczekają jeszcze kwadrans …
Wsadziła notatnik w sakwę i tak samo spacerowym krokiem, jakim przemieszczała się do tej pory, ruszyła za studentem, by nagłe poruszenie nie zwróciło uwagi zbrojnej i naukowej obstawy.

Antoni poprowadził ciemnym korytarzem prowadzącym w kierunku wstępnie nazwanym “Nordia”. Raz już go zwiedziła, ale drogę przegradzały zalane wodą schody w dół.
- Trzeba przejść na drugą stronę. Woda jest ciepła a tam wręcz gorąco. - Nie czekał na reakcje. Schodził w głąb schodów. Chyba oszalał; pomyślała Inez. Uważał, że jest jakąś słodkowodną rybą? Czy pomyślał o czystości tej wody? Albo o tym co w niej może pływać? I jakim właściwie prawem oddalił się samowolnie od wyprawy, iż znalazł to miejsce?
Zanim jednak otrząsnęła się z zaskoczenia i zdołała dać ujście frustracji, przewodnik już niemal znikał pod wodą. Odpięła prędkim ruchem płaszcz i zdjęła kaftanik, zostając w koszuli, spódnicy i butach. Sakwa z notatkami i podręcznymi przyborami naukowymi spoczęła również na kupce z ubraniami. Zatknęła pochodnię w uchwycie na ścianie i złorzecząc pod nosem oraz pomstując, zeszła prędko po zalanych schodach, rozchlapując ciepłą (o dziwo) wodę.
Nie powiedział nawet, na jak długo trzeba zanurkować; zirytowała się, biorąc głęboki wdech.

Podwodna podróż była nadzwyczaj krótka. Wystarczyło zrobić kilka kroków i już kolejne schody prowadziły w góre. Może niecałą minutę musiała wstrzymywać powietrze. Gdy zaczerpnęła oddech, oczom jej ukazał się identyczny korytarz tylko że …. gdzieś z oddali wpadało doń światło słoneczne. Tu kamień nie był czarny a zielonkawy. I … i te dziwne odgłosy ptaków … zupełnie inne niż w lesie, który otaczał katedrę. A przecież nie mogli oddalić się bardziej niż o pół kilometra.
Antoni stał już w wejściu korytarza, tuz przy zakręcie. Promienie słoneczne oświetlały go dokładnie.
Kobieta przez chwilę stała nieruchomo i woda spływała z niej jak z jakiegoś posągu. Dopiero potem przejawiła jakieś oznaki życia i obejrzała się z namysłem na schody za sobą. Policzyła w pamięci w przybliżeniu ilość metrów, jaka dzieliła tamto wejście od tego. Niemożliwe. To wbrew logice i nauce.
Ruszyła szybkim krokiem w stronę studenta, by zaświadczyć o tym kłamstwie swoim oczom i przedstawić niezbite dowody, że to tylko złudzenie.

Dżungla. Ciepło. Małpy szalejące na bananowcach. Gdzieś w oddali odgłos oceanu. W zapachu - kwiaty, trawy (choć zdecydowanie mało znane) oraz sól morskiej wody. Antoni przygladał się jej z dziwnym wyrazem twarzy.
Inez pierwszy raz w życiu miała tak bardzo zdumione oblicze i chyba też pierwszy raz było bardziej rumiane z ekscytacji niż zazwyczaj. Oparła się o kamienną framugę i patrzyła na to wszystko bez słowa. Nie potrafiła nic powiedzieć. Nie umiała tego wyjaśnić. Ona, która zawsze dążyła do odkrycia naukowej przyczyny, tym razem była bezradna.
- W wodzie … musi być portal - Powiedział cicho. - Słyszałem o czymś takim … - urwał, jakby nie pewny, czy może powiedzieć więcej.
Drgnęła tak, jakby jego cichy głos był krzykiem, a ona właśnie się obudziła.
- Portal? - zapytała średnio przytomnie - Magiczny portal? - już samo mówienie takich rzeczy i wypowiadanie słowa “magia” szturchało wspomnienie o zakopanym gdzieś dawno w pamięci rytuale, który dawno temu został przez kobietę przerwany i nie ukończony.
- To gdzie my teraz jesteśmy? - zapytała ostro, chyba bardziej z nerwów niż z chęci ukarania chłopaka.
- Nie mam zielonego pojęcia. Może to Eskria a może zupełnie nie. Nie znam się na portalach. To dość potężna magia. - Patrzył zupełnie skonsternowany.
- Powinniśmy wrócić... - rzuciła w przestrzeń, zapatrzona w to, czemu oczy wciąż nie wierzyły - Masz broń?
- Em … nie. Nie brałem ze sobą nic.
Spojrzała na niego tak, jakby właśnie popełnił największy grzech świata, zdradził Jedynego i ucałował Kusiciela za jednym zamachem. Tak. Pani nauczyciel była potężnie niezadowolona.
- I łazisz po takich miejscach sam bez broni? Czy mam cię w trybie natychmiastowym odesłać do Kindle? Bo nie mam zamiaru tłumaczyć się twojej rodzinie, gdy nieopatrznie przywieziemy cię w worku, albo to co z ciebie zostało.
Karyjska natura wyjrzała na światło dzienne i zademonstrowała się w całej okazałości.
Popatrzył na nią przez moment a potem wypalił - Uczę się od najlepszych.
Podeszła do niego tak energicznie, że można by niemal być pewnym, że go zdzieli. Stanęła jednak o cal od niego, oddychając gniewnie i mrużąc wściekle czarne oczy.
Cofnał się tylko odrobinę. Zadziwiająca była przemiana i nieznane powody, z jakich uspokajała się wręcz w oczach. Nawet uśmiechnęła się lekko.
- Bezczelność w tym zawodzie też się ceni. Ale nie licz, że drugi raz to przejdzie. Czekaj tu.
Odlepiła koszulę od biustu (gdy w końcu zdała sobie sprawę, gdzie co chwila zmierza wzrok studenta) i wyszła na słońce, by zlokalizować czy ma do czynienia z takimi samymi ruinami jak “po drugiej stronie”.
Tutaj nie było żadnej katedry, a jedynie grota przekształcona w tunel. Zero ruin. Gdzieś w oddali, ponad drzewami (bo grota była dość wysoko) widać było tafle wody. W każdą stronę sięgała równomiernie. Samotna wyspa pośród jakiegoś morza albo oceanu ...
Pani de Chavaz stała z uśmiechem archeologa, który właśnie znalazł jedno z największych wykopalisk swojego życia. Entuzjazm przez chwilę bił się z rozumem. I tym razem rozum wygrał.
- Wracamy - rzuciła przechodząc zamaszystym krokiem - rozkopując mokrą spódnicę - obok chłopaka - Wrócimy tu jutro. Z bronią - podkreśliła, odwracając na moment głowę w jego stronę. Jej wzrok sugerował, żeby tym razem Antoni jej nie zapomniał.
- Zdążyłem znaleźć tu jeszcze … jedną niewielką budowlę. Bardzo niedaleko … - zasugerował - Może być ciekawa dla naszych badań. Zero niebezpieczeństwa.
Zatrzymała się niezdecydowana. Poprzednia porażka uwierała ją do tej pory; jeśli teraz coś pójdzie nie po myśli, Isabell nie pozsiada się z radości, zabraniając badaczce samotnych wypraw.
- Niedaleko? - upewniła się bez przekonania.
- Dziesięć minut w tą i z powrotem. A jeszcze będzie z pięć na oglądanie. - zapewnił gorliwie i ruszył w dół niezbyt stromego zbocza.
Umrzesz młodo, Inez; westchnęła w myślach i zawróciła, by dogonić przewodnika po paru chwilach.

Obeszli wzgórze. U jego podnóża przeciwstawnego grocie stała budowla z białego kamienia. W tym samym dokładnie stylu, co postawiona przy katedrze ściana. Tyle tylko, że była znacznie mniejsza a posągi nie były elfami a jakimiś brodatymi karłami.
Widok od razu wyprzątnął jej zmartwienia z głowy. Zafascynowana podeszła bliżej, by dotknąć ściany białego... kościółka? Dzieło tego samego twórcy, co po drugiej stronie, ale z krasnoludzkimi podobiznami (tak chyba wyglądali o ile słyszała i czytała). Jej teoria o Mornach ewoluowała coraz bardziej. Było ich więcej? Pracowali tu?
Przed wejściem do budowli leżały porzucone jakoś niedawno małe przedmioty. Lupa, nóż … Antoni jak gdyby nigdy nic podniósł je i lekko zmieszany oznajmił - Zapomniałem zabrać z powrotem, jak biegłem Pani powiedzieć o tym ...
Uniosła lekko brew, ale nie skomentowała owego tłumaczenia. W końcu TO było warte każdego zachodu. Weszła do środka, napatrzywszy się na fasadę budynku.
To na pewno nie był kościół ani świątynia. Prędzej … baraki dla budowniczych. Wszędzie dookoła stały kamienne ławy o wysokości zbyt niskiej dla człowieka, ale dla krasnoluda zapewne w sam raz. Budynek wtapiał się w ścianę wzgórza i zagłębiał. Pomieszczeń bylo bez liku. Zapewne tu spano i jedzono. Po paru minutach odkryli także kuchnię i magazyn. W paru miejscach poniewierały się kiepsko zachowane narzędzia. Drewniane trzonki dawno już się rozsypały, ale stalowe styliska były tylko pordzewiałe.
Trochę rozczarowana obeszła wszystkie sale. Nie było to coś, czego oczekiwała i nic niezwykłego (poza samą budowlą) nie zdołało przykuć jej uwagi.
- Znalazłeś tylko ten jeden budynek? - rzuciła w przelocie do towarzysza - Bo wygląda na to, że oni coś tu budowali.
- Jest jeszcze jakieś gruzowisko, które idzie w stronę dżungli. Może to była kiedyś droga. Nie schodziłem tam jednak.
- Dla budowy drogi nie wznoszono by takiej...
- Myślałem o tym, że może na jej końcu jest jakaś budowla. W dżungli
… - odważył się przerwać, tonem trochę zbuntowanym.
- Antoni - spojrzała na niego po nauczycielsku - To dobrze, że myślisz, ale nie sądzisz, że przerywanie w połowie zdania należy do mało eleganckich? Teraz tam nie pójdziemy, trzeba się odpowiednio wyposażyć. Wracamy do naszej nocy... - nagle urwała i spojrzała na słońce, jakby coś sobie właśnie uzmysłowiła. Przecież kraje Dominium nie leżą od siebie w tak wielkich odległościach, by w jednym była noc, a gdzieś w innym - dzień. W związku z tym...
- … musimy być w Valdorze... - dokończyła myśl na głos.
- Dokładnie tak, pani doktor - powiedział z lekkim uśmiechem i odwrócił się, by nie dostrzegła szerokiego, który dopiero wykwitał na jego twarzy.
- Jest jeszcze coś, czym chciałeś się pochwalić drogi chłopcze? - wyczuła uśmiech w jego głosie nawet nie patrząc mu w twarz, więc jej ton nabrał rozdrażnionego brzmienia.
Kłamiesz; pomyślała nastroszona znienacka. Szczeniak okłamał ją. Dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Wszak zanim wyszli z groty, twierdził z przekonywującą miną, że nie ma pojęcia, gdzie są.
- Przepraszam - powiedzał po prostu - Zadziwiła mnie tylko pani tak szybko dochodząc do tego wniosku. Ja siedziałem tu godzinę nim spostrzegłem, że coś jest nie tak.

Akurat.
Rozglądała się dalej po wnętrzu z obojętną miną, jakby w ogóle nie przyjęła tych wyjaśnień. Małe ziarenko wątpliwości wykiełkowało w jej umyśle.
- Ale … w tych narzędziach jest coś dziwnego - wskazał za siebie - nie jestem pewien, czy nie są przypadkiem magiczne … - powiedział to bardzo ostrożnym tonem. Znowu tak, jakby nie był pewien, czy może mówić więcej.
Ha, no proszę. Dowiadujemy się coraz więcej. Magia. Baronowa odwróciła się do niego energicznie - tym razem po prostu z natury, a nie emocji, chociaż wyglądało to wieloznacznie - i popatrzyła nań przenikliwie.
- Zajmujesz się magią, chłopcze? Umiesz rozpoznawać przedmioty mocy? - to brzmiało bardziej jak oskarżenie a nie pytanie. Przynajmniej tak sugerował ton, którym było wypowiedziane. W twarzy baronowej czaiło się jednak coś czujnego i niespokojnego.
- Chodziłem na zajęcia do profesora Meriodeta - odpowiedział wymijająco. Ów profesor prowadził faktycznie wykłady na których tłumaczył jak rozpoznawać magiczne przedmioty i jak obchodzić sie z nimi, by przypadkiem się nie narazić na działanie magii. Inez również się nimi zainteresowała przelotnie. Była to strata czasu i … przykrywka dla plotek o Czarnym Uniwersytecie (ponoć w łonie samej Akademii), który podobno kształcił w Cynazji magów, tak zwanych Badaczy. Czyli osoby potrafiące zapamiętywać olbrzymie ilości wiadomości, czytać książki setki razy szybciej czy łączyć fakty z nieziemską wprost precyzją. Oczywiście na wszystkie te zarzuty brakowało dowodów, ale Antoni - jeśli by się zastanowić - odpowiadał rysopisowi psychologicznemu takiego Badacza. A to czyniło go bardziej niebezpiecznym, niż Inez sądziła. I na pewno, pod żadnym pozorem nie wolno mu było opuścić wyprawy. Nie można go będzie też odesłać do Kindle, o czym sam zainteresowany zapewne nie zdawał sobie jeszcze sprawy.

- Co więc dziwnego widzisz w tym narzędziach? - z jej postawy baronowej zniknęło napięcie, ale ciemne oczy nie straciły na czujności - Potrafisz wyjaśnić?
- Mogły być na nich jakieś ryty, bo dość regularnie układają się rdzawe naloty. Na dokładkę … po takim czasie, chyba powinny się już rozsypać w proch, prawda? A wyglądają na młodsze niż piętnaście stuleci. Dlatego właśnie zastanawiam się nad ich magicznością.
W zasadzie mówił sensownie i prawdę, ale jak na teorię naukową było tu za dużo gdybania i naciągania. Albo był głupszy niż wydawał się wcześniej albo takiego udawał.
Przez chwilę milczała, stojąc nad porozwalanymi przedmiotami. Jeden nawet szturchnęła butem, chyba w zamyśleniu.
- Stal to nie drewno, Antoni. Nie rozsypuje się w proch, najwyżej kruszy i łamie. Rozpatrując swoje tezy, musisz brać pod uwagę więcej, niż widać gołym okiem. Jutro pójdziemy obejrzeć to co jest na końcu drogi, o ile coś tam jest. Zaklinanie przedmiotów tylko po to by były trwałe - i to tak banalnych przedmiotów - może się wydawać nonsensowne. Toteż trzeba zobaczyć to, co zostało za ich pomocą wzniesione. Nie mów nikomu, co tu znaleźliśmy. Powiedz, że wyciągałeś mnie z wody, bowiem wpadłam do niej nieopatrznie. I tylko tyle - odwróciła się do chłopaka - Rozumiemy się?
- Oczywiście - potwierdził natychmiast. Inez zaś ruszyła w stronę wyjścia.

***
Wyjaśnienia zostały przyjęte bez większych podejrzeń. Cała grupa wróciła do obozowiska w którym spali już wszyscy za wyjątkiem staży. Tak i Inez spokojnie wlazła do swojego namiotu, przebrała się w suche ubrania i zawinęła w koce. Powrót w mokrym stroju nieźle ją wyziębił. Całe szczęście, że po przodkach odziedziczyła dużą odporność na wszelakie choróbska. Nie zdążyła zasnąć, gdy ktoś wśliznął się do namiotu i wyszeptał - Pani doktor? - Głos świadczył, że jest to Antoni.

Wystawiła nos spod koca, wciąż bezskutecznie próbując się rozgrzać i wygonić z głowy natrętne myśli, które nie dawały się uspokoić i zasnąć.
- Czy ty chłopcze nie sypiasz? - odezwała się cicho, niezbyt zadowolona z wizyty. Co tym razem. Znalazł trzygłowego deviria pod poduszką?
- Potrzebuje kompletu pani ubrań. - oznajmił szeptem nie zrażony niezbyt przyjaznym tonem.
Kobieta usiadła, już całkiem rozbudzona. W ciemności nie widać było jej twarzy, ale na pewno miała bardzo osobliwą minę.
- Chcesz przebrać kogoś za moją osobę, czy puścić psy gończe jakimś tropem? Czy ty nie masz przypadkiem gorączki? A w czym ja mam, według ciebie chodzić? W kocu? - każde zdanie wypowiadane było z coraz większą irytacją.
- Ciiii. A skąd mam wiedzieć, że ma pani tylko jedną zmianę ubrań? Chciałem zapakować nasze ubrania oraz dwa pistolety i proch w nieprzemakalny pakunek i przenieść jutro na drugą stronę, żebyśmy nie musieli biegać tam w mokrym. Przecież to może być środek nocy, prawda?
Opadła z powrotem głową na zrolowany podgłówek i westchnęła ciężko.
- Ty się moimi strojami nie przejmuj, sama je zapakuję. Nie waż się nigdzie chodzić bez mojej wiedzy, bo gdy będę zmuszona powtórzyć to trzeci raz, wylądujesz z całym majdanem w Kindle.
- Jak pani woli. Co prawda zamierzałem iść tam razem z panią a pakować wszystko po kryjomu, żeby nikt nie podpytywał … no ale to przecież pani będzie musiała oszukać wścibskie oczy żołnierzy. Zapewne nie zapytają po co to. - wyraźnie obrażony, cofnął się w namiocie pełznąc ku wyjściu. Sklęła dzieciaka i jego nadgorliwość w myślach. Czy ona była kiedyś taka sama? Jeśli tak, to miała nadzieję że niewielu to pamięta.. Nakryła się kocem i przewróciła na bok, czekając aż chłopak się wyniesie.
Zniknął tak szybko, jak tylko mógł.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.
szarotka jest offline