Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2010, 19:33   #20
Raeynah
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Nauczycielka zabrała Edith na brzeg rzeki. Obok mostu brzeg był całkiem płytki, wyścielony otoczakami. Nauczycielka wzięła kamień i wrzuciła go do wody. Parę metrów dalej rozległ się cichy chlupot.
- Dziś jeszcze raz poćwiczymy zaklęcie grotu. To jedna z twoich podstawowych broni. Potem, jak uznam, że jesteś gotowa opowiem ci trochę o wiatrach i kolegiach magi. A teraz przyszykuj się i rozwal ten kamień.
- Który? Tu jest w cholerę kamieni! - warknęła pod nosem. Niestety, Juliete to usłyszała.
- Ten, który ci podrzucę, złotko. Te kule mogą się jeszcze przydać. No, chyba że chcesz potem nurkować w rzece i ich szukać.
Juliete wzięła otoczak, lekko spłaszczony, wielkości mniej więcej ludzkiej dłoni i podrzuciła do góry.
W ciemnościach niełatwo było dostrzec lecący w powietrzu kamol, ale po ułamku sekundy, zdającym się trwać nieco dłużej, udało się jej tego dokonać. Wymruczała formułkę i w tym samym momencie nad jej głową zamigotały strumienie czystej energii. Migiem rzuciła zaklęcie[9] skupiając się na szybko uciekającym obiekcie.
Magia splatała się niemal sama, zgodnie z wolą zaklinaczki. Napływała, więcej i więcej. Przed Edith pojawiła się spora kula srebrzystego światła, z której po chwili, nagle, wystrzeliła ogromna błyskawica. Rozległ się huk a po kamieniu nie zostało ani śladu. Juliete zaklaskała w dłonie. Śmiała się do siebie zadowolona, patrząc na niepewną minę uczennicy.
- No! Imponujące! Może kiedyś zostaniesz magiem bitewnym? - pokiwała głową wprawiając w ruch burzę kruczoczarnych loków. - Taki pokaz siły. - zamruczała - I perfekcyjnie splecione zaklęcie. Dawno czegoś takiego nie widziałam. Właściwie, to nigdy mi się nie zdarzyło.
- Dziękuję - zaklinaczka kiwnęła głową. Magister naprawdę była z niej zadowolonai to wywołało nieśmiały uśmiech na jej twarzy. Szkoda, że nie pokazała czegoś takiego wcześniej. Najpierw mdleje a teraz kruszy granitowe bryłki. - Co teraz? - spytała niepewnie. - Powtarzamy, czy...?
- Żartujesz?
- uniosła brwi. - To masz już opanowane! Teraz czas na małą opowieść. - Usiadła na ziemi i rozgarnęła kamienie, odsłaniając miękką ziemie. Wzięła niewielki patyk wyrzucony na brzeg i zaczęła rysować jakiś schemat. - Siądź tu, przede mną.
- Co to?
- spytała z zaciekawieniem, przyglądając się błądzącemu po piachu patyczkowi.
Nie usłyszała odpowiedzi. Magister całą uwagę skupiła na rysunku.
- Magia jest czyniona za pomocą woli, inkantacji i gestów, które naginają wiatry magi. Wichry wieją w każdym miejscu świata, czasami mocniej, czasami słabiej. Najczęściej jest ich osiem, z reguły rzadko zbijają się i tworzą swoją spaczoną wersję, dhar. Początek magi ludzi dali, jak pewnie wiesz, elfi arcymagowie z mistrzem Teclisem na czele. Na prośbę cesarza Magnusa przybyli do imperium by wspomóc jego armie w przegrywanej wielkiej wojnie z chaosem. Ta rójka przechylała losy całych bitew i w konsekwencji wojny. Pojawił się cień szansy na wygranie wojny, ale trójka mistrzów to za mało. Postanowiono więc zdradzić ludziom sekrety magii. Zebrano wszystkich wrażliwych na wiatry ludzi i oferowano im możliwość życia w zamian za oddanie imperium i walkę z chaosem. Tak narodzili się pierwsi magowie. Pośród nich największy był Volans, i to jego Teclis nauczał magi światła. Ludzkie umysły okazały się jednak zbyt słabe by móc osiągnąć taką kontrolę jak elfie. Żaden człowiek nie był w stanie opanować wysokiej magi, co zresztą niewielu elfom się udaje. Wojna i tak została wygrana. Ostatnim darem Teclisa dla imperium było utworzenie na prośbę cesarza ośmiu kolegiów magi w Aldorfie. - Tu przerwała na chwilkę, żeby kontynuować nieco łagodniejszym tonem. Jedyne co zastanawiało Edith, to czemu mentorka jej to wykłada, skoro już dawno wyczytała to z pierwszej lepszej kroniki pod okiem Grimhaga, który nie pozwalał jej marnotrawić czasu. Juliete nie zamierzała przerwać. Do czego ona pije? - Za pomocą potężnego rytuału, zaburzyli czasoprzestrzeń, sprawiając, że choć miasto nie zwiększyło swoich rozmiarów, znajdowało się w nim teraz 7 gigantycznych budowli. Od tamtego czasu osoby zdolne do manipulacji wiatrami są zgodnie z prawem imperium zobowiązane do nauki panowania nad swoim darem w jednym z kolegiów. Tak samo jest z tobą. I już niedługo będziesz musiała wbrać jedno z kolegiów. - Tu nauczycielka przerwała ponownie i spojrzała na Edith, czekając w milczeniu na jej reakcję.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Myślała, że podjęła już naukę w Kolegium Ametystu, podążając w ślady swych nauczycieli. Najwidoczniej się myliła. Uniosła wzrok.
- Wybrać? Mam możliwość wyboru kolegium? Jaka jest między nimi różnica? W jednym mogą nauczyć mnie jendego a w innym zupełnie czegoś innego? Jak mam wybrać? - wypaliła bez zastanowienia. Były to pierwsze pytania, które cisnęły jej się na usta.
- Zamknij oczy, wyciągnij dłoń i zacznij ściągać tam wiatry magi - łagodnie poleciła Juliete.
Edith zawahała się, ale postąpiła według polecenia mentorki. Kolorowe pasma świetlistych strumieni spłynęły ku jej dłoni. Po chwili kłebiły się tam wszystkie z ośmiu kolorów. Trzy z nich były jednak wyraźnie bliżej, niż pozostałe. Filoetowy, niebieski i biały przepływały między palcami i po skórze adeptki.
- Teraz otwórz oczy i przyjrzyj się im. Najbliższe są pasma Shish, Hysh i Azyr. Ametystowy, biały i niebieski. To do nich masz największe predyspozycje. Niebieski wiatr to wiatr wiejący w kierunku przyszłośc. Ludzie praktykujący Taumaturgię Prognostyczną mogą przewidywać przyszłość, ale także kontrolować pogodę. Biały to wiatr światła i oświecenia oraz czystości. Hierofanci praktykujący Taumaturgię Iluminacyją są jednymi z najmądrzejszych ludzi w starym świecie. Potrafią leczyć, wypędzać demony, a także wspomagać ludzi w poszukiwaniu prawdy. Shish to wiatr wiejący w kierunku przeszłości. Praktykując Tamaturgię Finalizacyją uczymy się jak radzić sobie z nieumarłymi, jak czas wpływa na świat. Potrafimy także manipulować siłami życiowymi. - Mentorka nawet przez chwilę nie spuściła wzroku z pasm w trakcie swojego wykładu. Potem znów spojrzała na Edith.
- Masz jeszcze jakieś pytania?
Milczała przez chwilę obserwując przepływające jej między palcami światła.
- Muszę decydować teraz?
- Nie, ale ten czas nadejdzie już niebawem. Pytaj śmiało o co tylko zechcesz. Jestem tu, aby ci pomóc. Wiem, że to trudny wybór, który decyduje po późniejszym życiu.
“No świetnie”
- pomyślała.
- A ty, czemu wybrałaś Ametyst?
- Eh, to długa historia. Pochodzę z małej wioski na północy Bretonii, tam gdzie rządzą rycerze i baronowie. Od dziecka byłam inna. Widziałam i czułam to, czego nie potrafili dostrzec inni. Po jakimś czasie próbowałam wykorzystać jakoś moje umiejętności. Pamiętam jak bawiłem się fioletowymi nićmi, przekładałam je między palcami. Próbowałam zmieniać je w jakiś kształt. Widzisz, często musiałam przemierzać lasy i wrzosowiska. To nie są gościnne tereny, można było spotkać tam różne potwory. Często Ghule. Kiedy jednak trzymałam w dłoni pasmo fioletu, one nie atakowały. Bały się. Robiłam tak codziennie. Po jakimś czasie, coraz trudniej szło mi z chwytaniem innych pasm. One usiekały mi, nie chciały dać się pochwycić. Z czasem się to nasilało. Miniej więcej wtedy, po drodze przez wrzosowiska, spotkałam naszego mentora. To ona powiedział mi czy jest mój dar. Ale na tym etapie nie miałam już możliwości wyboru kolegium. Nie byłam już w stanie manipulować innymi kolorami. Ty masz jeszcze tę szansę. Stracisz umiejętność używani wszystkich dopiero za jakiś czas. Zaczniesz coraz mocniej dostrzegać ten jeden kolor, pozostałe będą jakby na drugim planie.

- Muszę pomyśleć... wybór nie jest łatwy, ale skoro mam możliwość, to chcę wybrać mądrze - spojrzała na Magister. - Mogę liczyć na twoją pomoc? Trudne decyzje to nie to, do czego zostałam stworzona. Wszystko w moim życiu dzieje się przypadkiem - uśmiechnęła się smutno kącikiem ust. Barwne nici lizały jej dłoń niczym płomienie, które nie parzą. - To pierwsza ważna decyzja jaką muszę podjąć i nie chcę jej później żałować. Domyślam się jednak, że to indywidualna sprawa każdego maga... - zamilkła na chwilkę. Czuła na sobie spojrzenie Juliette.
Ponownie obiegła wzrokiem wyrysowany przez nią na piachu schemat.
- A gdybym nie wybrała żadnego z nich? - podbródkiem wskazała rysunek. - Straciłabym umiejętność ich kontrolowania?
- Nie osiągała byś zbyt wielkich postępów. Chyba że sięgnęła byś po moc Dhar, czarnej magi. Ale w wtedy nie było by dla ciebie odwrotu. To zawsze prowadzi do oddania się chaosowi. Elfy mają pod tym względem łatwiej. One po prostu wybierają jeden kolor, ale w dalszej prespektywie mogą opanować wszystkie. Są w stanie je ze sobą harmonijnie połączyć.
- A gdyby ktoś oddał się chaosowi? Co wtedy? -
uniosła głowę zaciekawiona.
- Powoli przestawał by być człowiekiem. Żadna cena nie była by zbyt wysoka by osiągnąć większą moc. Ale paktowanie z demonami czy nekromancja są o wiele niebezpieczniejsze. Jeżeli któraś z mrocznych sił nie spojrzy na niego łaskawie, praktykowanie magi będzie dla niego szalenie niebezpieczne. Nieliczni mogący się pochwalić taką przychylnością są w stanie zdobyć moc, o jakiej większości śmiertelników się nie śniło. Ale utrata duszy jest straszną ceną. O ile wcześniej nie zostaną złapani przez łowców czarownic lub magów. My mamy obowiązek wyłapywać i likwidować apostatów i renegatów. Wtedy czeka ich bolesna śmierć.
- I tak wszyscy umrzemy, prędzej czy później.
- mruknęła Edith nieświadomie pochylając się ku pani Magister. - Posiadanie takiej mocy musi być niezwykłe - powiedziała, a w fiołkowych oczach coś błysnęło.
- W ich zasięgu jest nawet nieśmiertelność. Może nie prawdziwa, ale boska. jak uczy nas historia, Nagash potrafił zagrozić imperium kilkukrotnie na przestrzeni kilkuset lat.
Dziewczyna westchnęła. Oczywistym było, że posiadanie mocy najpotężniejszej wiązało się z podjęciem tej najryzykowniejszej ścieżki. Teraz przypomniała sobie wpisy z kronik, w których czytała o pogoniach za czarnoksiężcami.
- Proszę dać mi czas. Przemyślę wszystko jeszcze raz. - Powiedziała. Opuściła dłoń pozwalając jaśniejącym niciom odpłynąć ku większym z kolorowych strumieni unoszących się nad jej głową.
- Proszę bardzo. Nie śpiesz się. Pamiętaj, że tak długo jak będę mogła będę służyła ci radą. - Juliete uśmiechnęła się, wstała a potem popatrzyła w kierunku obozu. Wypowiedziała po cichu magiczną formułę i zniknęła w chmurze fioletowego dymu nie dając uczennicy możliwości odwzajemnienia uśmiechu.
Edith siedziała jeszcze chwilkę, zanim postanowiła ruszyć się z miejsca. Kiedy dreptała ku obozowi minął ją Gottri. Prawdopodobnie nawet nie wiedział o jej obecności, a ona postanowiła tego nie zmieniać. Myślami wracała do tego, co opowiadała jej mentorka. Po paru minutach krasnolud i bazgroły na mokrym piachu zostały w tyle, a przed nią pojawiły się ogniska w obozie. Przemknęła między namiotami. Wszyscy mężczyźni włóczyli się po obozie z grymasami nie zadowolenia, wyczekując kolacji. Aż się wzdrygnęła na wspomnienie zielonkawej papki zeszłej nocy, i choć nie pamiętała dokładnie smaku potrawy była przekonana, że ta również nie będzie jakimś kulinarnym dziełem. Z resztą przywykła do garnuszka żołdaków. Nie wybrzydzała, jeśli nie miała innego wyboru niż głodowanie.
Usiadła na jednym z pieńków leżących obok ogniska i całym ciałem chłonęła ciepło tańczących płomieni.
Shyish, Azyr, Hysh... Czemu akurat te wiatry dały się kontrolować najwięcej?
Wyciągnęła przed siebie dłoń. Najemnicy nie mogli dostrzec jaśniejących wokół niej barwnych pasm, ale ona widziała je bardzo dobrze. Bawiła się nimi, przeplatając je między palcami i plątając je ze sobą. Przywodziły na myśl dym, którym można manipulować choć jest nieuchwytny i ulotny. Płynęły sennie w powietrzu konkurując z blaskiem ognia.


Przez dłuższy czas nie zdawała sobie sprawy, że jej dziwne zabawy dostrzegło kilku mężczyzn siedzących niedaleko. Kiedy się zorientowała, udała, że ogląda swoje paznokcie. Zawsze sprawiało jej frajdę, kiedy mogła się z ludzi w ten sposób nabijać. Często jednak trauma z dzieciństwa dawała o sobie znać i wtedy już nie było to tak zabawne. Odwracała wzrok i splatała ramiona na piersi udając, że nic takiego nie robiła. Tym razem nie było jednak takiej potrzeby. Zdecydowanie kupili gambit z paznokciami, na co dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
Chwilę potem ktoś szturchnął ją w ramię, a następnie przed jej twarzą zawisł kubek. Po zapachu można było stwierdzić, że zawartość miała sporo procent.
- Jesteś tu nowa?
Przystojny chłopak o kasztanowych lokach właśnie przysiadł się obok. Był całkiem wysoki, i z zawadiackim uśmiechem spoglądał to na Edith, to na ogień.
- Głupie pytanie, nie sądzisz? - zerknęła na niego z uśmiechem. - Innych kobiet tu nie widziałam.
- Hym - skrzywił usta. - Jest Anna, żona Hansa, Lidia i Natasza z drużyny zwiadowców, Perdita, pomocniczka Igły, Olga, podkuchenna... no i Jeszcze Pani Magister - wymieniał powoli, bezczelnie udając, że żart go nie rozbawił.
Edith wzięła od niego kubek.
- Nawet jeśli, to jest ich tak mało, że pytane czy jestem nowa wydaje się głupie. Ktoś ty?
- Marcus - przedstawił się natychmiast. - Podkomendny podporucznika Woła... znaczy... Marcusa, z drużyny ciężkiej piechoty, dziesiątka trzecia. - Chłopak spiął się nagle, pokazując parodię salutowania i musztry.
Parsknęła.
- Takie nic a tyle gadania - w jej głosie wyraźnie dało się wyczuć nutkę sarkazmu. Uśmiechnęła się. - Długo tu siedzisz?
- Przy ognisku ze trzy lata. Znaczy się... w kompani
- kolejny żart trochę mu nie wyszedł.
- Rooozumiem... - powąchała dyskretnie zawartość kubka, po czym pociągnęła ze dwa łyki. Zrobiło jej się cieplej.
- A szeregowa jak się nazywa? Co to ma być? Tak sobie łazić i popijać przy ognisku?! Co to ma znaczyć? - wybuchnął po żołnierskiemu, udając oburzenie. Oparła podbródek na dłoni, podczas gdy rudzielec kontynuował swoje przedstawienie, udając jakiegoś wielce nadętego oficera. - Do raportu wystąp, ale już! - Kiedy próbował obrócić się na piecie po żołniersku dookoła własnej osi, stanął twarzą w twarz z podporucznikiem Wołem. No, może szyją w twarz.
- Wy się, szeregowy, dobrze czujecie?
- Ekhem, tak, panie podporuczniku.
- Może mam wam nocną wartę przydzielić, żeby wam nocne powietrze dobrze zrobiło?
- Oczywiście.
- Spocznij, i nie hałasujcie już tak.

Marcus odetchnął z ulgą. A potem popatrzył na dziewczynę.
- I czego się szeregowy wygłupia? - uśmiechnęła się unosząc brwi, kiedy podporucznik oddalił się na bezpieczną odległość. - Co to za komedie odstawiacie? Co to ma znaczyć?
- Tak się tylko tu, no wygłupiam. Żeby kompanom morale podnieść. - Zaczął robić minę wstydliwego dziecka, kręcąc nogą kółka na ziemi.
Ze śmiechem pokręciła głową. Pociągnąwszy kolejny łyk, spojrzała na Marcusa z zaciekawieniem. Koleś był śmiały. Raz po raz rzucał dowcipami, często nieudanymi, uśmiechając się wtedy sam do siebie. Rasowy komediant. Choć czasem irytujący, umilił jej wieczór swoim towarzystwem. Po zjedzeniu ziemniaków zmieszanych z jakąś oleistą breją pożegnała go i udała się do namiotu. Nie rozglądając się po pryczach kompanów rozłożyła się na swojej. Wypunktowała sobie parę istotnych rzeczy, które musi jutro zrobić, przy czym pierwszą z nich było zapytanie dowódcy o tajemniczą paczuszkę, i poszła spać.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 14-12-2010 o 23:05.
Raeynah jest offline