Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2010, 00:57   #10
Karenira
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Powrotna podróż mijała Shannon pod znakiem milczenia. Pogrążona w rozmyślaniach wyczekiwała widoku ukochanych murów. Alto był całkowicie pochłonięty bardką, nikt więc nie zakłócał jej odosobnienia. Pośród coraz większej i coraz bardziej hałaśliwej kompanii niewidzialna postać siłą rzeczy nie przyciągała niczyjej uwagi. Na marginesie towarzystwa mogła w spokoju dochodzić do siebie po ostatnio przeżytych wstrząsach. Zwłaszcza, że czekały ją jeszcze odwiedziny w domu Madoca. Ostatni raz postawiła swoją stopę na zamku Gruffyddów na kilka tygodni przed planowanym ślubem. Z pewną dozą autoironii myślała, że teraz jeśli chodzi o ścisłość, stopy też nie postawi.

Do momentu znalezienia się w bibliotece Gruffyddoru starała się unikać popatrywania na Kennetha. Jego postać mimo wysiłków, jakie wkładała w ignorowanie go, sprawiała jej ciągły ból. Ciężko było pogodzić się ze wszystkim, co sobą reprezentował. Powściągała ciekawość, niecierpliwość, irytację i całą gamę innych uczuć, zastygając w pełnej napięcia pozie do chwili, gdy odnaleźli pierwsze, napisane przez narzeczonego słowa. Nikt nie widział palców, które z nabożną czcią przesuwały się po kaligrafowanym piśmie, ani tym bardziej łez kapiących na stronnice, gdy gładziła ostatnie zdania, ignorując pochylających się nad księgą ludzi. Nie odezwała się, niezdolna do wydania dźwięku z zaciśniętego gardła i trwała tak nieruchomo, zwiewna, delikatna postać bezradnie usiłująca przygarnąć ciężki tom do piersi, dopóki ostatnia z osób nie zebrała się od stołu, a moc przeklętego kamienia nie pociągnęła jej za sobą.

To, co w czasie ostatnich dni wywoływało nawet uśmiech na obliczu ducha, nagle stało się nie do zniesienia. Czysty głos bardki, jej radosny śmiech i wreszcie ciche westchnienia wdzierały się brutalnie do zmęczonego umysłu. Siedziała skulona pod drzwiami komnaty tej jeden raz nie potrafiąc być biernym obserwatorem miłosnych scen. W pozie nielicytującej z dumnym, szlacheckim pochodzeniem, z kolanami podciągniętymi wysoko pod brodę i misternej fryzurze jasnych włosów, z której luźno opadały uwolnione podczas ostatniego lotu w dół kosmyki. Nie chciała być świadkiem życia. Zwłaszcza teraz, gdy obolałe serce znało już miejsce spoczynku Madoca. „Jutro wyjeżdżam do Elandone! W końcu Shannon zostanie moją żoną… Najszczęśliwszy na świecie…

W nocy stała nad śpiącą parą. Bezmyślnym, zagubionym wzrokiem obejmując ich okryte pościelą sylwetki. Wśród rzeczy Alta łatwo było odnaleźć nóż. Poświęciła długie minuty, by wyciągnąć go spośród sterty ubrań i choć częściowo wysunąć z pochwy. Wyczerpana wpatrywała się w kawał odsłoniętego ostrza przygryzając zaciśniętą dłoń. Nie miała dość sił, by go podnieść. W tej jednej rzeczy nikt nie mógł jej pomóc.
Nie zwróciła uwagi na chwile spędzone w towarzystwie rycerza. Było jej wszystko jedno. Mogła powiedzieć to łotrzykowi. Gdyby tylko pamiętała odezwać się do niego choć słowem.

Była coraz bliżej domu. Czuła to. Niemal słyszała jak przez zasłonę apatii przebijało się wołanie szarych ścian. Jeszcze tylko kilka dni, cóż znaczyło ich parę więcej…

Elandone tętniło życiem. Nie było już mauzoleum dla jej wspomnień, ani ruiną jej dawnego życia. Elandone wstawało gotowe sięgać po należną mu chwałę. Shannon nie miała tej siły. Zamiast rzucić się w radosne sprawdzanie zaszłych pod jej nieobecność zmian, ukryła się pokonana we własnych komnatach. Nie potrzebowała już kamienia. Nie była już dodatkiem do bagażu. Uciążliwym i niechcianym, jak ostatnio odniosła wrażenie. Wróciła do domu, do wiecznej agonii…

„Moje serce umarło wraz z Shannon…” Tak bardzo chciała mu to samo powiedzieć. Szeptała te słowa raz po raz, wymawiała je głośno, łkała wyrzucając je wraz z łzami i wreszcie krzyczała, obwiniając głuchą noc, tak że słyszało ją tylko Elandone. W rozpaczy obwiniała wszystkich, którzy przyczynili się do jej nieszczęsnego losu. Emryssa , a teraz jeszcze niedoszłego teścia, za to że nigdy nie wyznał synowi prawdy. Gdyby tylko Madoc wiedział… gdyby tylko ją odnalazł…

Za życia często siadała na parapecie własnego okna wpatrując się w przestrzeń ponad jeziorem i dumając, a potem też spędzała tam niezliczone godziny usiłując marzyć o powrocie do rzeczywistego świata. Teraz tylko opierała policzek o zimną szybę, a wyprany z emocji wzrok zawieszony był w pustce. Minęło kilka dni od jej urodzin. Kolejnych. Bywały takie lata, że zastanawiała się czy czasem innego dnia nie powinna świętować. Nie powiedziała nikomu, nawet Alto pewnie nie wiedział. Nie miało to już znaczenia. Wróciła inna. Na kolejny rok zwyczajnie nie miała już sił. Szyderczym echem odbijały się jej pytania o chęć powrotu do życia. „Do czego miałabym wracać?”, zapytała już raz łotrzyka. Jej nikt nie potrafił dać odpowiedzi.

Zamek nie chował przed nią tajemnic. Wiedziała, że tę noc spędzał sam. Obudziła go szeptem. Biała postać zawisła w powietrzu tuż obok łoża. Nie uśmiechała się, w ciemnościach po raz pierwszy wydawała się naprawdę martwa.
- Zabij mnie – powiedziała. Cichy głos udręczonego ducha.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline