Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2010, 03:33   #101
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
A więc decyzja zapadła – drużyna ruszała na spotkanie „Baby”, by uzdrowić Cristin, zabić wielo-łaka i zgarnąć jakąś nagrodę. Największą niewiadomą było to trzecie, jednak wszyscy byli dobrej myśli… wszak „Baba” na pewno okaże się hojna, czyż nie?

Jedynie Turion był sceptyczny z powodu takiego zboczenia z trasy… jednak jego niepokój miał nieco inne podłoże.
- Nasze… tatuaże mogą nie być zachwycone tą decyzją – skomentował krótko.
I faktycznie – ilekroć któryś z nich pomyślał o tym dokąd i dlaczego szli, plecy ich tak jakby mrowiły. Jednak bądź co bądź, szli już ku wiosce… właściwie nie zapytali się chłopów jak się nazywała.

Droga nie była specjalnie uciążliwa – to znaczy dla tych, którzy akurat nie leżeli nieprzytomni i bladzi jak papier. A i szybko minęła: wyszli z lasu by ujrzeć kilka chat wybudowanych kawałek drogi od gościńca.


Jak na leśno-rolniczą prowincję, prezentowały się wcale ładnie. Dzieci biegały tu i tam wytykając czasami palcami Cerre. Chłopi-przewodnicy udawali, że tego nie widzą – kierowali grupę ku najmniejszej i najgorzej wyglądającej chacie. Właściwie to wyglądała, jakby gdzieś w przeszłości doświadczyła pożaru… i przetrwała.

Im bliżej było do drzwi owego budynku, tym chłopi robili się markotniejsi i… jakby wolniej szli.
Przed samym wejściem cała czwórka zdjęła nakrycia głowy, wymieniła gorzej niż niezdecydowane spojrzenia i… jeden z nich zapukał.
- Czego?! – doszło ich uszu warknięcie. Ten który zapukał, otworzył drzwi.
- Bo my ze sprawą do szanowa-nowej dobrodziejki… – wybełkotał. – Gości przywieźli…
- Dobra, wejdźcie. – drugie warknięcie. – Byle szybko.
I weszli – tylko Turion został na zewnątrz by przypilnować koni i Cristin.
Jednak… nie tak sobie wyobrażali „Babę”.


Zamiast starej, garbatej (i może ślepej lub głuchej) kobiety stała tam „Dobrodziejka”: dojrzała kobieta o stalowym, zimnym obliczu, ubrana w czarną suknię.
Po chwili też dostrzegli inne elementy izby do której weszli: fiolki stojące na stołach, stare papiery leżące tu i tam, zaschnięte zioła widzące na ścianach i pod sufitem…
Jednak najdziwniejszą rzeczą były zapalone świece, mimo iż nie dawały absolutnie żadnego światła – wszak promyki słońca zaglądały nawet tutaj przez okno.

Zaraz po tym rozległ się dziwny trzepot skrzydeł… jakby… nietoperz?
Czarna kupka futra uderzyła Bareda w twarz zanim ktokolwiek zdołał zareagować. Czy raczej odbiła się i… poleciała w nieznanym kierunku o bardzo chaotycznym torze.

- Feliks, spokój! – fuknęła kobieta i stworzonko prawie momentalnie znalazło sobie miejsce pod sufitem. – A wy gadajcie, czemu mnie nachodzicie.
- No bo… mielim zapolować na wielo-łaka, prawda? No tom poszli na poszukiwanie karego konia. I znaleźlim ich. – tu wskazał ręką na zebraną drużynę. – Którzy to zgodzili się nam pomóc, jeśli obiecamy im nagrodę…

- Jaką nagrodę? – kobieta uniosła jedną brew ku górze.
- No… my do Dobrodziejki właśnie w tej sprawie… – wykrztusił z siebie chłop, po czym jakby skulił się w samym sobie.
A „Dobrodziejka” zrobiła się bardzo czerwona na twarzy.
- MOJE RZECZY IM OBIECALIŚCIE?! – ryknęła tak, że niejeden barbarzyńca z dalekiej północy byłby zazdrosny. – WY SKURWIELE, JAK ŚMIECIE?! WON! WON, MÓWIĘ!
- Ale…
- WON!!
- …oni mają chorą.

Wyraz twarzy kobiety jakby złagodniał i wydawało się, że jednak wszystko pójdzie po ich myśli…
- Nie moja to rzecz. – odparła po chwili wciąż czerwona na policzkach. – Nic mnie nie obchodzą problemy jakiejś bandy popaprańców. Oni mieliby wam upolować wilkołaka, jak z chorą dziewką nie potrafią sobie poradzić? Dobre sobie! A teraz wynocha, mam ważniejsze sprawy na głowie.
- Ale…
- WON!

Kiedy znaleźli się na zewnątrz, spotkali się z kpiącym uśmieszkiem Turiona i oceniająco-potępiającym wzrokiem dokładnie wszystkich, którzy akurat znaleźli się w okolicy.
- Ech… niedobrze ludkowie. – powiedział po dłuższej chwili chłop zakładając kapelusz na głowę. – Jeśli ona nie zechce współpracować, to nici z naszej umowy. I pomocy dla rudej. Mus wam ją przekonać… jakoś. Chociaż nie mam pojęcia co by to mogło być co by jej to zdanie zmieniło.

- Tymczasem możecie zatrzymać się u mnie. – zaproponował drugi. – Moi synowie póki co wyjechali do miasta, wrócą dopiero za kilka dni. Mam w chałupie miejsca dla wszystkich. Zwę się, tak swoją drogą, Fereted i jestem sołtysem tej… tego… tej wsi.

Jak się okazało, miejsca faktycznie starczyło: w trzech pokojach po dwie osoby, drużyna spokojnie się mieściła. Teraz tylko pozostawała kwestia przekonania „Baby” do siebie. Albo mogli po prostu wyjechać.

Jakby nie było, Dant… miał gościa.
Kiedy tylko drużyna się w miarę rozgościła, a zaklinacz wyszedł na świeże powietrze, poczuł że jest obserwowany. Wkrótce też dostrzegł „szpiega” – małą, różową istotę zerkającą nań siedząc na gałęzi jednego z drzew.


Pseudosmok! Każdy czarodziej marzył o tym, by mieć pseudosmoka za towarzysza… no, niemal każdy.
Zanim zaklinacz zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, usłyszał w swojej głowie głos:
~Jesteś sługą Tej Która Przemawia?
- Co? – odparł praktycznie bez zastanowienia Dant.
~Czy jesteś Jej sługą? Tej, która Wami kieruje!

W następnej chwili ujrzał w umyśle obraz, wysłany do niego zapewne przez owego pseudosmoka.
Widział Cerre… jednak o wiele inną niż wyglądała w rzeczywistości. Była bardzo wysoka, wydawało się wręcz, że przewyższa wzrostem pobliskie drzewa. Była też bardziej… hmm… kobieca. Biust miała o wiele wydatniejszy, rysy twarzy wygładzone, a nogi i tyłek zgrabniejsze.
Obok niej, czy raczej poniżej, stała reszta drużyny tak, jak byli jeszcze na obozowisku tego dnia. Jednak przy „takiej” Cerre wyglądali bardzo mizernie – jakby faktycznie nimi kierowała, czy raczej władała.

Ciekawą wizję ich mniszki sobie wyrobiło małe, smocze stworzonko… i jak mu tu odpowiedzieć?

W międzyczasie Aranon miał kłopot nieco innego gatunku. Pewien nieduży chłopak w ubranku całym w błocie, zaczepił go na zewnątrz i zapytał wprost:
- Czym się pan zajmuje, panie elf? – wyszczerzył się przy tym ukazując typowe dla jego wieku braki w uzębieniu. Stojący zaś obok Aranona duch niego samego zaśmiał się, lecz nic nie powiedział.

Tego samego ranka Amaretta i David próbowali swojego szczęścia w Gistrzycach. Pierwsze co zrobili to zmienili lokal: w tym celu wyszli z „Gargulcowego uchwytu” i… trafili na zbrojny przemarsz.


Zakonnicy, bowiem konni mieli znaki Torma gdzie tylko się dało, wydawali się prowadzić więźnia w postaci związanego i nieokrzesanego półorka, do którego najwyraźniej nie docierało, że został aresztowany.

Dwójce podróżników nie umknął fakt, że przez poszarpaną koszulę zielonoskórego widać było plecy. Był to szczegół o tyle istotny, że na nich wyryty był czarny tatuaż… bardzo, zbyt bardzo, podobny do tych którymi oni sami zostali niedawno uraczeni.

Jednak cokolwiek chcieli z tym zrobić, nie mogli – miasto roiło się od strażników, zupełnie jakby nastąpiła militaryzacja okolicy. A każdy taki gwardzista należał do zakonu.
Momentalnie też zarówno David, jak i Amaretta zauważyli, że coś w Gistrzycach jest niecodziennego… dziwnego… coś, czego nie było w innych miastach…
A może właśnie tam było, a tutaj tego było brak? Nie mogli tego rozgryźć.
Dotarłszy do zajazdu „Heraldyczna Piątka” zostali przywitani przez słodki zapach wanilii, oraz przyjemnie wyglądające wnętrze.


Gospodarz, wyglądający bardziej na szlachcica, niż właściciela zajazdu, zdziwił się i zaniepokoił, kiedy mu powiedzieli że szukają pokoju.
W końcu jednak uległ i zgodził się wynająć im dwie izby. Za horrendalne sumy rzecz jasna…
Wydając pokoje powiedział do Amaretty:
- Panienka niech lepiej się zbytnio nie wychyla… tutaj… w mieście… w ogóle.

Nie chcąc wyjaśnić o co mu chodziło, zostawił ich samym sobie – i ich planowi, by popytać na mieście o Tormistów. To z kolei okazało się trudne.

„Ciężko kogoś obgadywać, gdy się na ciebie patrzy”. A strażnicy zakonni byli po prostu wszędzie – nie dało się spokojnie chwili porozmawiać z przekupkami na rynku, czy innymi mieszkańcami, by nie natknąć się na patrol. Tutaj zdecydowanie musieli docenić fakt, iż było ich dwóch – jeden rozmawiał z „kimś”, a drugi ostrzegał przed patrolami.

I tak nie dowiedzieli się dużo. Większość ludzi chwaliła zakon za bycie takimi dobrymi obrońcami sprawiedliwości. Czego to oni nie zrobili: schwytali wszystkich przestępców, pomagali bezdomnym, ratowali biedne kotki z opresji… Jedna osoba nawet zarzekała się, że naprawili mu dach w domu.

Jedyną faktycznie użyteczną informacją, wyłuskaną dzięki kilku sztukom złota, było to czemu w mieście nie ma żadnego czarodzieja.
- Bo widzicie, panie – powiedziała kobieta do Davida chowając pieniądze. – Tu była kiedyś, dawno temu, świątynia Mystry. Wszyscy płacili jej dziesiąty grosz, magowie pomagali ludziom i było dobrze. A później przyszli ci od Torma, uznali Mystrę i wszystkich magików za zbędnych tutaj… czy coś… i wygonili ich! Ot tak sobie! I wcale nie jest lepiej, o nie! Wymieniliśmy płacenie „dziesiątego grosza” na „co piąty mąż wcielany do zakonu”. Przymusowo! Dlatego tak dużo tu zbrojnych się pałęta.

Być może to dzięki tej informacji sobie to uświadomili, a może dzięki temu że zobaczyli jak strażnicy rozmawiają z niziołczym sprzedawcą „Różności i rzepy”…
W Gistrzycach nie było praktycznie nikogo z innych ras! Sami ludzie, Amaretta i tamten niziołek.

Elfka poczuła się nagle bardzo, bardzo źle…
Aż podskoczyła zaskoczona, kiedy jakaś zimna, metalowa ręka chwyciła ją za bark i odwróciła ku sobie. Stanęła twarzą w twarz z trzema zbrojnymi, najwyraźniej patrolującymi okolicę…
- Czego tu szukasz, elfko? – zapytał wprost mężczyzna. Wszyscy trzej wyglądali podobnie: szerocy w barach, z głupkowatymi fryzurami i jeszcze głupszymi wyrazami twarzy.

Jedynym pocieszeniem w tej sytuacji był stojący obok niej David… jednak…
- Znasz ją? Jesteście tu razem? – spytał barda drugi strażnik.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 06-12-2010 o 11:24.
Gettor jest offline