Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-12-2010, 04:33   #101
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
A więc decyzja zapadła – drużyna ruszała na spotkanie „Baby”, by uzdrowić Cristin, zabić wielo-łaka i zgarnąć jakąś nagrodę. Największą niewiadomą było to trzecie, jednak wszyscy byli dobrej myśli… wszak „Baba” na pewno okaże się hojna, czyż nie?

Jedynie Turion był sceptyczny z powodu takiego zboczenia z trasy… jednak jego niepokój miał nieco inne podłoże.
- Nasze… tatuaże mogą nie być zachwycone tą decyzją – skomentował krótko.
I faktycznie – ilekroć któryś z nich pomyślał o tym dokąd i dlaczego szli, plecy ich tak jakby mrowiły. Jednak bądź co bądź, szli już ku wiosce… właściwie nie zapytali się chłopów jak się nazywała.

Droga nie była specjalnie uciążliwa – to znaczy dla tych, którzy akurat nie leżeli nieprzytomni i bladzi jak papier. A i szybko minęła: wyszli z lasu by ujrzeć kilka chat wybudowanych kawałek drogi od gościńca.


Jak na leśno-rolniczą prowincję, prezentowały się wcale ładnie. Dzieci biegały tu i tam wytykając czasami palcami Cerre. Chłopi-przewodnicy udawali, że tego nie widzą – kierowali grupę ku najmniejszej i najgorzej wyglądającej chacie. Właściwie to wyglądała, jakby gdzieś w przeszłości doświadczyła pożaru… i przetrwała.

Im bliżej było do drzwi owego budynku, tym chłopi robili się markotniejsi i… jakby wolniej szli.
Przed samym wejściem cała czwórka zdjęła nakrycia głowy, wymieniła gorzej niż niezdecydowane spojrzenia i… jeden z nich zapukał.
- Czego?! – doszło ich uszu warknięcie. Ten który zapukał, otworzył drzwi.
- Bo my ze sprawą do szanowa-nowej dobrodziejki… – wybełkotał. – Gości przywieźli…
- Dobra, wejdźcie. – drugie warknięcie. – Byle szybko.
I weszli – tylko Turion został na zewnątrz by przypilnować koni i Cristin.
Jednak… nie tak sobie wyobrażali „Babę”.


Zamiast starej, garbatej (i może ślepej lub głuchej) kobiety stała tam „Dobrodziejka”: dojrzała kobieta o stalowym, zimnym obliczu, ubrana w czarną suknię.
Po chwili też dostrzegli inne elementy izby do której weszli: fiolki stojące na stołach, stare papiery leżące tu i tam, zaschnięte zioła widzące na ścianach i pod sufitem…
Jednak najdziwniejszą rzeczą były zapalone świece, mimo iż nie dawały absolutnie żadnego światła – wszak promyki słońca zaglądały nawet tutaj przez okno.

Zaraz po tym rozległ się dziwny trzepot skrzydeł… jakby… nietoperz?
Czarna kupka futra uderzyła Bareda w twarz zanim ktokolwiek zdołał zareagować. Czy raczej odbiła się i… poleciała w nieznanym kierunku o bardzo chaotycznym torze.

- Feliks, spokój! – fuknęła kobieta i stworzonko prawie momentalnie znalazło sobie miejsce pod sufitem. – A wy gadajcie, czemu mnie nachodzicie.
- No bo… mielim zapolować na wielo-łaka, prawda? No tom poszli na poszukiwanie karego konia. I znaleźlim ich. – tu wskazał ręką na zebraną drużynę. – Którzy to zgodzili się nam pomóc, jeśli obiecamy im nagrodę…

- Jaką nagrodę? – kobieta uniosła jedną brew ku górze.
- No… my do Dobrodziejki właśnie w tej sprawie… – wykrztusił z siebie chłop, po czym jakby skulił się w samym sobie.
A „Dobrodziejka” zrobiła się bardzo czerwona na twarzy.
- MOJE RZECZY IM OBIECALIŚCIE?! – ryknęła tak, że niejeden barbarzyńca z dalekiej północy byłby zazdrosny. – WY SKURWIELE, JAK ŚMIECIE?! WON! WON, MÓWIĘ!
- Ale…
- WON!!
- …oni mają chorą.

Wyraz twarzy kobiety jakby złagodniał i wydawało się, że jednak wszystko pójdzie po ich myśli…
- Nie moja to rzecz. – odparła po chwili wciąż czerwona na policzkach. – Nic mnie nie obchodzą problemy jakiejś bandy popaprańców. Oni mieliby wam upolować wilkołaka, jak z chorą dziewką nie potrafią sobie poradzić? Dobre sobie! A teraz wynocha, mam ważniejsze sprawy na głowie.
- Ale…
- WON!

Kiedy znaleźli się na zewnątrz, spotkali się z kpiącym uśmieszkiem Turiona i oceniająco-potępiającym wzrokiem dokładnie wszystkich, którzy akurat znaleźli się w okolicy.
- Ech… niedobrze ludkowie. – powiedział po dłuższej chwili chłop zakładając kapelusz na głowę. – Jeśli ona nie zechce współpracować, to nici z naszej umowy. I pomocy dla rudej. Mus wam ją przekonać… jakoś. Chociaż nie mam pojęcia co by to mogło być co by jej to zdanie zmieniło.

- Tymczasem możecie zatrzymać się u mnie. – zaproponował drugi. – Moi synowie póki co wyjechali do miasta, wrócą dopiero za kilka dni. Mam w chałupie miejsca dla wszystkich. Zwę się, tak swoją drogą, Fereted i jestem sołtysem tej… tego… tej wsi.

Jak się okazało, miejsca faktycznie starczyło: w trzech pokojach po dwie osoby, drużyna spokojnie się mieściła. Teraz tylko pozostawała kwestia przekonania „Baby” do siebie. Albo mogli po prostu wyjechać.

Jakby nie było, Dant… miał gościa.
Kiedy tylko drużyna się w miarę rozgościła, a zaklinacz wyszedł na świeże powietrze, poczuł że jest obserwowany. Wkrótce też dostrzegł „szpiega” – małą, różową istotę zerkającą nań siedząc na gałęzi jednego z drzew.


Pseudosmok! Każdy czarodziej marzył o tym, by mieć pseudosmoka za towarzysza… no, niemal każdy.
Zanim zaklinacz zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, usłyszał w swojej głowie głos:
~Jesteś sługą Tej Która Przemawia?
- Co? – odparł praktycznie bez zastanowienia Dant.
~Czy jesteś Jej sługą? Tej, która Wami kieruje!

W następnej chwili ujrzał w umyśle obraz, wysłany do niego zapewne przez owego pseudosmoka.
Widział Cerre… jednak o wiele inną niż wyglądała w rzeczywistości. Była bardzo wysoka, wydawało się wręcz, że przewyższa wzrostem pobliskie drzewa. Była też bardziej… hmm… kobieca. Biust miała o wiele wydatniejszy, rysy twarzy wygładzone, a nogi i tyłek zgrabniejsze.
Obok niej, czy raczej poniżej, stała reszta drużyny tak, jak byli jeszcze na obozowisku tego dnia. Jednak przy „takiej” Cerre wyglądali bardzo mizernie – jakby faktycznie nimi kierowała, czy raczej władała.

Ciekawą wizję ich mniszki sobie wyrobiło małe, smocze stworzonko… i jak mu tu odpowiedzieć?

W międzyczasie Aranon miał kłopot nieco innego gatunku. Pewien nieduży chłopak w ubranku całym w błocie, zaczepił go na zewnątrz i zapytał wprost:
- Czym się pan zajmuje, panie elf? – wyszczerzył się przy tym ukazując typowe dla jego wieku braki w uzębieniu. Stojący zaś obok Aranona duch niego samego zaśmiał się, lecz nic nie powiedział.

Tego samego ranka Amaretta i David próbowali swojego szczęścia w Gistrzycach. Pierwsze co zrobili to zmienili lokal: w tym celu wyszli z „Gargulcowego uchwytu” i… trafili na zbrojny przemarsz.


Zakonnicy, bowiem konni mieli znaki Torma gdzie tylko się dało, wydawali się prowadzić więźnia w postaci związanego i nieokrzesanego półorka, do którego najwyraźniej nie docierało, że został aresztowany.

Dwójce podróżników nie umknął fakt, że przez poszarpaną koszulę zielonoskórego widać było plecy. Był to szczegół o tyle istotny, że na nich wyryty był czarny tatuaż… bardzo, zbyt bardzo, podobny do tych którymi oni sami zostali niedawno uraczeni.

Jednak cokolwiek chcieli z tym zrobić, nie mogli – miasto roiło się od strażników, zupełnie jakby nastąpiła militaryzacja okolicy. A każdy taki gwardzista należał do zakonu.
Momentalnie też zarówno David, jak i Amaretta zauważyli, że coś w Gistrzycach jest niecodziennego… dziwnego… coś, czego nie było w innych miastach…
A może właśnie tam było, a tutaj tego było brak? Nie mogli tego rozgryźć.
Dotarłszy do zajazdu „Heraldyczna Piątka” zostali przywitani przez słodki zapach wanilii, oraz przyjemnie wyglądające wnętrze.


Gospodarz, wyglądający bardziej na szlachcica, niż właściciela zajazdu, zdziwił się i zaniepokoił, kiedy mu powiedzieli że szukają pokoju.
W końcu jednak uległ i zgodził się wynająć im dwie izby. Za horrendalne sumy rzecz jasna…
Wydając pokoje powiedział do Amaretty:
- Panienka niech lepiej się zbytnio nie wychyla… tutaj… w mieście… w ogóle.

Nie chcąc wyjaśnić o co mu chodziło, zostawił ich samym sobie – i ich planowi, by popytać na mieście o Tormistów. To z kolei okazało się trudne.

„Ciężko kogoś obgadywać, gdy się na ciebie patrzy”. A strażnicy zakonni byli po prostu wszędzie – nie dało się spokojnie chwili porozmawiać z przekupkami na rynku, czy innymi mieszkańcami, by nie natknąć się na patrol. Tutaj zdecydowanie musieli docenić fakt, iż było ich dwóch – jeden rozmawiał z „kimś”, a drugi ostrzegał przed patrolami.

I tak nie dowiedzieli się dużo. Większość ludzi chwaliła zakon za bycie takimi dobrymi obrońcami sprawiedliwości. Czego to oni nie zrobili: schwytali wszystkich przestępców, pomagali bezdomnym, ratowali biedne kotki z opresji… Jedna osoba nawet zarzekała się, że naprawili mu dach w domu.

Jedyną faktycznie użyteczną informacją, wyłuskaną dzięki kilku sztukom złota, było to czemu w mieście nie ma żadnego czarodzieja.
- Bo widzicie, panie – powiedziała kobieta do Davida chowając pieniądze. – Tu była kiedyś, dawno temu, świątynia Mystry. Wszyscy płacili jej dziesiąty grosz, magowie pomagali ludziom i było dobrze. A później przyszli ci od Torma, uznali Mystrę i wszystkich magików za zbędnych tutaj… czy coś… i wygonili ich! Ot tak sobie! I wcale nie jest lepiej, o nie! Wymieniliśmy płacenie „dziesiątego grosza” na „co piąty mąż wcielany do zakonu”. Przymusowo! Dlatego tak dużo tu zbrojnych się pałęta.

Być może to dzięki tej informacji sobie to uświadomili, a może dzięki temu że zobaczyli jak strażnicy rozmawiają z niziołczym sprzedawcą „Różności i rzepy”…
W Gistrzycach nie było praktycznie nikogo z innych ras! Sami ludzie, Amaretta i tamten niziołek.

Elfka poczuła się nagle bardzo, bardzo źle…
Aż podskoczyła zaskoczona, kiedy jakaś zimna, metalowa ręka chwyciła ją za bark i odwróciła ku sobie. Stanęła twarzą w twarz z trzema zbrojnymi, najwyraźniej patrolującymi okolicę…
- Czego tu szukasz, elfko? – zapytał wprost mężczyzna. Wszyscy trzej wyglądali podobnie: szerocy w barach, z głupkowatymi fryzurami i jeszcze głupszymi wyrazami twarzy.

Jedynym pocieszeniem w tej sytuacji był stojący obok niej David… jednak…
- Znasz ją? Jesteście tu razem? – spytał barda drugi strażnik.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 06-12-2010 o 12:24.
Gettor jest offline  
Stary 08-12-2010, 08:41   #102
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Niepotrzebna strata czasu.
Inaczej nie dało się określić tego fragmentu ich podróży w zestawieniu z tym, co się zdarzyło po przybyciu do wioski. Baba, bo taka była - nawet jeśli nie z racji wieku, to charakteru - po prostu ich odprawiła z niczym. Uznała, że ich usługi nie są nic warte. A przynajmniej nie są warte jej pomocy.
Po otrzymaniu takiej odprawy Bared wzruszył ramionami i, niedbale skinąwszy głową na pożegnanie, wyszedł z chaty. Nie zamierzał na próżno strzępić języka, a nie miał pod ręką żadnych argumentów, które mogłyby przekonać niemiłą, niesympatyczną i niechętną do współpracy Babę.
Słowa Fereteda proponującego kwaterę u siebie wydały się Baredowi żartem, w dodatku bardzo kiepskim.
- Nie ma sensu, byśmy dalej tu bawili - odpowiedział na propozycję sołtysa. - Mamy chorą, której potrzebna jest pomoc, a skoro wasza baba nie chce lub nie może jej pomóc, to powinniśmy ruszać jak najszybciej do tych całych Gistrzyc. Nie mam czasu ani nawet ochoty, by go tracić i usłyszeć po raz kolejny "WON!", wywrzeszczane na całą okolicę.
Była jeszcze i druga sprawa, o której sołtysowi nie zamierzał mówić, a z której powinni sobie zdawać sprawę inni członkowie ich 'wyprawy'. Pomaganie innym było zazwyczaj zajęciem czasochłonnym, zaś on miał dziwne wrażenie, że demon, który przyczynił się do powstania przeklętego tatuażu na jego plecach byłby bardzo niezadowolony z tego, iż nie poświęcają się w pełni jego właśnie misji. I rodziło się pytanie, czy nawet dla zarobku warto popadać z nim w konflikt. Przynajmniej w tym momencie.
- Jest tu gdzieś jakaś studnia? - zwrócił się do Fereteda.
- Ano ni ma - padła odpowiedź. - Strumyk jest. - Pokazał palcem kierunek.
Ta z kolei informacja była całkowicie zbędna. Rzeczony strumyk plątał im się pod nogami co chwila, towarzysząc im aż do tego bezimiennego sioła.
- Napoję konie - powiedział Bared do swych towarzyszy - a wy spróbujcie jakoś przekonać Babę, żeby pomogła chorej. Jeśli się wam nie uda, to ruszam z Cristin do miasta.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-12-2010, 20:38   #103
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zmierzywszy mężczyznę wzrokiem od stóp do głów, w pogardliwym geście strzepnęła nieistniejący kurz w miejscu, w którym ją dotknął.
- Nie wiem co cię to obchodzi - odparła, po czym dodała jeszcze - człowieku - z jej ust zabrzmiało to jak najplugawsza obelga. Nie miała nic do ludzi jako-takich, ale zwracanie się "po rasie" uważała za coś uwłaczającego godności. - Ale jak już chcesz wiedzieć, to miałam się spotkać tu z przyjacielem i ruszyć z nim do Cormyru. A że go nie ma, to pobędę trochę w okolicy przez kilka dni. Tyle - zakończywszy wywód spojrzała nań potupując lekko nogą w zniecierpliwieniu.
- Przyjaciela, hę? Pewnie równie elfiego, co ty paniusiu? - odparł z równą pogardą w głosie. - Widzisz, to jest porządne miasto. I nie pozwalamy jakimś leśnym dziwakom pałętać się po ulicach. Ale, uważaj, znaj moją łaskawość. Potrzebujesz spędzić kilka dni w mieście, by poczekać na "przyjaciela" to je spędzisz. W areszcie. No, chyba że tymi swoimi wąsko-dupnymi argumentami chcesz spróbować nas przekonać... - cała trójka zarechotała, a ten który to powiedział, chwycił Amarettę za ramię i spróbował szarpnąć ku sobie.

Młody bard doskonale wyczuwał napiętą atmosferę. Jego oczy powędrowały w stronę ręki zaciśniętej na ramieniu jego towarzyszki.
- Oczywiście nie szukamy kłopotów, chcieliśmy kupić kilka jabłek i nacieszyć się pogodą - David uśmiechnął się promiennie
Strażnik spojrzał na Amarettę, po czym zmierzył Davida wzrokiem.
- To porządne miasto. Nie lubimy tu takich jak ona. - wysyczał wskazując na Amarettę. - A i widzę, że gębę ma niewyparzoną.

David ściszył ton do konfidencjonalnego: - Panie władzo, proszę nie utrudniać mi życia. Dziewczyna ma ciotę od trzech dni, zrzędzi na wszystko, dziś dostałem po łbie pokalem, poszczuła mnie kotem... Eh... Ko-tem! Proszę puścić nas wolno... nie mam już na to wszystko nerwów... - David opuścił teatralnie ręce

Mężczyzna zmarszczył brwi i westchnął.
- No i po coś se taką wiedźmę brał, bracie? - mruknął uśmiechając się chytrze. - Ale wygląda na to, że ona sama zamierza się wpakować w kłopoty, bez twojej pomocy.
- Eh, to zwykłe babskie gadanie. Takie to nie wiedzą co mówią, dopiero po czasie mądrzeją i się reflektują. Puść pan nas, póki jeszcze mnie ze skóry nie obdarła - David patrzał na strażnika najbardziej niewinnym wzrokiem na jaki mógł się zdobyć
Strażnik potarł czoło ręką, myśląc nad czymś.
- No... ale nie pałętajcie się tak po ulicy. - pouczył Davida. - Zwracacie uwagę ludzi... a oni idą do nas na skargę, rozumiesz?
- Jasne jak słońce, pomyślnej służby! - David wziął za rękę Amarette i ruszył żwawym krokiem przed siebie.

Gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości, ze zniechęceniem pokręcił głową:
- Co ty do kurwy nędzy robisz? Nie widzisz, że jesteśmy w mieście policyjnym, obserwowani z jednej strony przez zdewociałych Tormitów, a z drugiej... sama wiesz kogo?! Ostatnie czego potrzebujemy to zatargi z tym zawszonym pospólstwem! Nie żądam wiele, wystarczy odrobina instynktu samozachowawczego!
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 11-12-2010, 23:55   #104
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
- Chyba winna się zwać nie Baba, a Babsztyl. - szepnęła do zaklinacza Cerre, kiedy wyszli już na zewnątrz domku.
- Ty też nie jesteś zawsze milutka. Choć, muszę przyznać, nieco ładniejszą masz buzię. – dyplomatycznie dodał na końcu mężczyzna.
- Chciałbym teraz chwilę pomedytować. Ciekawe, czy uda mi się odnowić zaklęcia bez snu... - zaklinacz szykował się do odejścia.
- Mmm, a to źle? - uśmiechnęła się szelmowsko, nawiązując do poprzedniej konstatacji mnieszka.
- Nie źle, nie... Altruizm wobec wszystkich i wszystkiego jest tylko słabością – skwitował Dant i oddalił się.

Nie wiedział, jak będzie z odnową zaklęć, ale pragnął przynajmniej wyciszyć się na chwilę. Warta nie dała mu tego komfortu – odgłosy lasu bywały niepokojące, a kilka razy zaklinaczowi zdawało się, że widzi ruch w pobliżu polany…
Zanim jednak zdążył nawet wybrać miejsce na odpoczynek, poczuł w swojej głowie głos, w tej samej sekundzie zauważając tego, do kogo on należał – niewielkiego pseudosmoka, prawdziwą rzadkość w tych okolicach..

~Jesteś sługą Tej Która Przemawia?
- Co? – odparł praktycznie bez zastanowienia Dant.
~Czy jesteś Jej sługą? Tej, która Wami kieruje!

W następnej chwili ujrzał w umyśle obraz, wysłany do niego zapewne przez owego pseudosmoka.
Widział Cerre… jednak o wiele inną niż wyglądała w rzeczywistości. Była bardzo wysoka, wydawało się wręcz, że przewyższa wzrostem pobliskie drzewa. Była też bardziej… hmm… kobieca. Biust miała o wiele wydatniejszy, rysy twarzy wygładzone, a nogi i tyłek zgrabniejsze.
Obok niej, czy raczej poniżej, stała reszta drużyny tak, jak byli jeszcze na obozowisku tego dnia. Jednak przy „takiej” Cerre wyglądali bardzo mizernie – jakby faktycznie nimi kierowała, czy raczej władała.

Małe stworzenie, które zagadnęło Danta, najwyraźniej porozumiewało się w sposób telepatyczny… Ciekawe wyobrażenie Cerre miało to ‘coś’, biorąc pod uwagę sposób przedstawienia jej sylwetki i władzy nad resztą grupy. Dant nie zastanawiał się nigdy, czy mniszka faktycznie kieruje ich poczynaniami; może to rzeczywiście tak było, a może to tylko wymysł głupiutkiego zwierzaczka? Zaklinaczowi nie pozostało nic innego, jak wysondować smoczątko.

Dant przesłał stworzeniu telepatyczny obraz 'normalnej' Cerre.
- O nią ci chodzi?
- Yyy... tak. - odpowiedział smok. Dant poczuł w nim też pewną emocję, jakby "niech mu tam będzie, ale ja wiem lepiej".
- Skąd ją znasz? Kim ona jest dla ciebie... i w ogóle? – zaczął dopytywać się zaklinacz.
- No... widziałem was w lesie! Jak ona mówiła do podobnych tobie... przemawiała... a potem za jej sprawą ruszyliście! To jest ktoś dla mnie! - stworzenie wydawało się bardzo podekscytowane. - Więc jesteś jej sługą, tak?

- Nie, nie jestem. –wizja bycia sługą ‘takiej’ Cerre była nawet bardziej perwersyjna niż śmieszna - Jestem jej towarzyszem. Towarzyszem, rozumiesz? Ona nikomu z nas nie rozkazuje, niezależnie co byś sobie o niej wyobrażał.
- Nie! Kłamiesz! Ktoś taki jak ty nie może być z nią na równi! - smok zasyczał.
- Dlaczego nie? Co ona takiego w sobie ma? Widziałeś ją z bliska? Co potrafi, jak mówi? – Dant tracił przekonanie, że jakoś wpłynie na rozmówcę, istotka chyba była zafascynowana mniszką do granic możliwości.

- Głupi jesteś, człowieczku! Przecież już mówiłem! - smok odwrócił głowę, najwyraźniej obrażony. - Jest... Władczynią! Tą, która przemawia i przewodzi!

Władczynią… Dziwne, dlaczego akurat mniszka? Czy ktoś na tę istotę rzucił czar, zauroczenie, może geas? W każdym razie, może, gdyby odpowiednio poprowadził rozmowę, zyskałby smoczka jako sługę… A nawet chowańca?
- Chcesz, zapoznam cię z nią, będziesz mógł z nią porozmawiać, jeśli wyrazi na to zgodę. I powiem ci, że jest to nawet możliwe, ale wtedy będziesz musiał jej służyć, a przez to mi...
- Tak! Zapoznać się z nią! Jestem pewien, że będzie zachwycona. - smoczek zatrzepotał skrzydłami

- A, co dostanę, jeżeli cię z nią zapoznam? – Dant przekrzywił głowę, patrząc stworzeniu w ślepka.
- Czemu miałbyś coś dostać? - stworzenie oburzyło się. - Jesteś jej sługą! To twój obowiązek!

Ale durna istota… Wyjątkowo uparta.

- Jestem jej towarzyszem. A nawet jeśli bym był jej sługą, to pomyśl - byłbym jej najważniejszym, bezpośrednim sługą. Ty zaś byłbyś mniejszym, więc podlegałbyś mi! – odpowiedział zirytowany zaklinacz
W odpowiedzi smoczek pisnął... czy raczej próbował zaryczeć, jednak przy jego rozmiarach wyglądało to dość groteskowo.
- Nie potrzebuję ciebie! Sam się z nią zapoznam! - po tej ostatniej przekazanej myśli stworzenie zatrzepotało skrzydłami i odleciało.

Nie było sensu gonić tego czegoś. Dant jednak był ciekawy, co ta istota chciała, więc wysłał jeszcze telepatycznie wiadomość – ‘Ona jest w wiosce’. Nie wiedział jednak, czy dotarła.

Na wszelki wypadek wolał jednak poszukać Cerre zanim znajdzie ją pseudosmok.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 12-12-2010, 14:47   #105
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Drogę pokonali dość szybko, choć w tym czasie niewiele ze sobą gang zamienił słowa.
Cerre w drodze do domostwa Baby musiała jeszcze pokonać zgraję gówniarzy wytykających ją palcami. Cóż, to gówniarze, może z wiekiem wywietrzeją im takie 'zabawy' z głów. Albo wraz z zaostrzeniem się apetytu pani mnich, której tego ranka poskąpiono solidnego śniadania i snu. O śnie możemy nawet wspomnieć, że wystąpił w śladowych ilościach, lecz nie wystarczających, by diabeł się solidnie wypoczął. Tak więc i żołądek cichaczem sygnalizował o posiłek, a powieki na początku drogi chciały się usilnie zamknąć. Dopiero pod koniec trasy diable otrząsnęło się z letargu, bo musiało uważać na chłopów i ich pomioty.
Gdyby w pobliżu wałęsał się dwunożny, ludzki podrostek, diablica zapewnie podałaby drużynie propozycję typu:
"Ej, chłopaki! Weźmy go ze sobą. Przyda się trochę mięsa w podróży albo go się sprzeda handlarzom żywym towarem, dostaniemy trochę pieniędzy!"
Ale pewnie padła by wtedy kwestia:
"Może zabijemy Cristin? Niech się nie męczy. A dzieciaki tylko zawadzają". W sumie racja, że zawadzają, ale Cerre nie miała ochoty na zatrute mięso, a takie młode, krwiste mięsko... Nie, myśli o mięsie trzeba wyrzucić z głowy i to natychmiast, jeśli samemu nie planowało się zmienić w diabelskie podroby.

Druid postanowił być koleżeński i grzecznie popilnować koni oraz poszkodowanej kobiecie. Jego wzmianka o mocy tatuażów sprawiła, że pani mnich dopiero wówczas poczuła, że pieką ją plecy jak po solidnym poparzeniu słonecznym. Ale nie wartało też demaskować tego, ma się na nich, wobec czego miedzianowłosa kobieta musiała znieść cierpliwie tą niedogodność. Nieprzyjemne uczucie minęło, gdy przestała gorączkowo myśleć nad wioską, starą - wedle swego wyobrażenia - wiejską znachorką i innych tego typu sprawach.

Kiedy wydawało się, że już innej gościny nie mogli się w domostwie Baby spodziewać...
Dup! Coś czarnego i futrzastego miało zaliczać awaryjne lądowanie, a walnęło w twarz łotrzyka. I bynajmniej nie była to duża mucha, a chyba nietoperz, jak to na starą wiedźmę przystało, przepraszając przy okazji panią dobrodziejkę, w którą dzisiaj diabeł wstąpił, bo później tak gromiła wieśniaków, którzy przyprowadzili dziwną ferajnę do jej domu, że Cerre poczęła się zastanawiać, jak biedny Feliks zniósł ten grom z jasnego nieba, a raczej z podświetlanej świecami izby. Sama nie zareagowała jakoś nader emocjonalnie na fochy babki diabła.
WON, WON!
- To wilkołaka czy wielołaka w końcu chcieli?
- A wiesz, czym to się różni? - towarzysz Dant odpowiedział.
- Wygląda na to, że to jeden czort.
- Dla tych ludzi najprawdopodobniej wilkołak to wielołak i odwrotnie. Zauważyłaś przecież na pewno, że co jak co, ale poprawnie budować zdań to oni za bardzo nie potrafią.
Mina wściekłej trollicy.
- Sądziłam, że wilkołaki to wilkołaki, a wielołaki wymyślił ktoś, komu w głowie najebał...
WON!
- Aha, znaczy się... już nic?
Wszystko, co wpado w zasięg wzroku Cerre nie klasyfikowało się do czegoś szczególnie cennego. Fiołki z wątpliwymi zawartościami, papiery (w sam raz na podpałkę, żeby się pięknie jarały), nietoperz, w dodatku jej chałupa była jedną wielką ruderą. Diablę szczerze się rozczarowało z własnego pomysłu; jedyną zaletą jego była możliwość uzyskania tutaj pomocy. Ale z taką wrzaskliwą samicą na pierwszy rzut oka i ucha zdawało się, że się nie dojdzie do żadnego porozumienia.
Należało się powoli wycofywać z jej legowiska... Co z tego, że to stara torba - Cerre nie zamierzała skończyć jako potencjalne trofeum na jej ścianie. A może by jedak tak zaryzykować?
Należało zatem przeczekać i obmyślić strategię odnośnie zysku i uzdrowienia Cristin. Turion miał czekać na zewnątrz ze swym nowym wyposażeniem: ironicznym uśmieszkiem i ostrym spojrzeniem. Brakowało u niego jedynie ciętej riposty.
Jednak później gdzieś zniknął. A niech go diabli wezmą.


- Że co?
- No, to co słyszysz. Wyglada na to, że to stworzenie ma jakieś wyobrażenie ciebie za boginię, albo coś. A ja chciałem na tym skorzystać, ale się obraził... Myślę, że jeszcze przyleci. Czy to ma związek z twoją... przeszłością? - zagadnął Dant po chwili namysłu.
- Hmm, nie przypominam sobie - odparła Cerre po chwili namysłu. - Nie bardzo.

Czym chata bogata, tym rada.
Fereted okazał gościnę, tylko w nieco nieodpowiednim momencie. Znachorka okazała się osobą kłótliwą i w dodatku skrajnie jędzowatą, jak to na Babę (vel Babsztyla) przystało. Cerre zamierzała jakoś sobie zarobić na kmieciach, ale okazało się to trudniejsze niż przypuszczała. Postawa starszej pani bardzo zniechęcała do współpracy. Bared w tym czasie poszedł napoić konie, Cerre zaś spacerowała sobie w korytarzu sołtysowej chaty, rozmyślając dalszy plan podróży.
Nie sądziła, iż dalsze pozostanie w tej wsi ma jakiś sens, ale groźba Tormowego woja nie była jedynie groźbą; sytuacja po prostu między młotem, a kowadłem, żadne wyjście do końca nie wydawało się słuszne. Gdyby nadal taszczyli nieprzytomną rudowłosą kobietę, to pokonanie dalszej drogi zajęło nieco więcej czasu. Choć kto wie, czy i tutaj mogliby być bezpieczni...
Gdy diablę znajdowało się już w pobliżu sieni, nagle pojawił się zaklinacz, Dant. Dowiedziała się wtenczas pani mnich, że szukało jej stworzenie przypominające małego smoka. Padło też pytanie odnośnie jej przeszłości. Dość kłopotliwe, wbrew pozorom, pytanie.

- Skąd się ten 'smok' tutaj w okolicy wytrzasnął?
- Śledził nas, a konkretniej ciebie. Ciekawe zjawisko, w ogóle nie chciał mnie słuchać! Niestety, wygląda na to, że się obraził... - odpowiedział Dant. - Szkoda, przydałoby się takie coś.
- Ciekawe, w jakim celu. Dobra, to co czynimy dalej. Wygląda na to, że Babsztyl nie chce z nami współpracować - i tu zaczął się rodzić plan, czy może jednak nie zaryzykować i iść na żywioł przedyskutować z Babą rozwiązanie.
- A musimy tu zostawać? Weźmy Cristin i spadajmy stąd. Ona chyba nie umrze, co?
- Sądzę, że nie. Wytrzymała w Dybach, wytrzyma i to - zakwestionowała tę opcję jejmość o miedzianych włosach. - Tylko jeszcze jedna kwestia pozostała. Gistrzyce. Coś mi mówi, że zabawa dopiero się zacznie.
- Ze względu na paladynów?
- Nie tylko. Na zwykłych ryceszyków też.
- To zmywajmy się stąd. Demony mogą nie ścierpieć tego, że są jakieś opóźnienia. Czuję mrowienie na plecach, nasila się...
- Ja też.
Zaklinacz niepotrzebnie wspomniał o nieprzyjemnych dolegliwościach związanych z przeklętym tatuażem, bo i Cerre poczuła w związku z tym pewien dyskomfort.

- Póki będziemy się ukrywać, nic nam nie zrobią. Może nawet lepiej że zabrali tego narwańca półorka.
- Teraz mnie to ani grzeje, ani ziębi. Przez niego o mało co nie wpadliśmy w większą chujnię.
Odparła na to z rozgoryczeniem diablica. Bardzo dobrze, że go wzięli - wmawiała sobie, z dużym powodzeniem się jej to udawało. Zajebiście po prostu. Miała dosyć tej wielkiej chujni z demonami, Cyricem i resztą spółki. I nie byłaby w stanie nawet spojrzeć na półłośka po zajściu w karczmie z zakutą pałą, gdzie dał się niemalże zdemaskować.
Dant położył rękę na ramieniu mniszki.
- Cały czas jesteśmy w coraz większej chujni, ale teraz już tego nie można po prostu zostawić. Nie martw się, jeszcze kiedyś pójdziemy każdy w swoją stronę, na razie myślmy zadaniowo. Gistrzyce!
- Niewątpliwie, każdy pójdzie swoją stroną. Nie martwię się, problem w tym, że ...kłopoty się od nas nie chcą odwalić.
I prawdopodobne, że tak się stanie, lecz do tego przydałoby się ujść zanadto cało z życiem. Czy to będzie jednak możliwe, a bynajmniej - proste?
- Chociaż - dodała po chwili zamyślenia. - ja się tym nie zamierzam martwić. Komu w drogę, temu czas.
Dlaczego wciąż jej mówili, że się martwi? A z czego ma się, kurwa, cieszyć? Że są na niewidzialnej smyczy? Że ich każdy krok jest obserwowany ze wszechstron?
- No jasne... Zwołajmy drużynę - Dant wziął rękę i patrząc się jeszcze chwilę na mniszkę, zaczął rozglądać się następnie za towarzyszami.
- Daj mi jeszcze chwilę - towarzyszka zaklinacza poprawiła kaptur i odeszła, wcześniej rzucając do niego na odchodnym. - Zaraz wrócę.


Cel: chata Baby. Zadanie: dyskusja z kobietą. Problem...
- Czego? Kobieta nie może mieć chwili dla siebie?! - dobiegł ryk z drugiej strony drzwi
Nadmiernie wrzaskliwy Babsztyl.
- Ja tylko na chwilę - poinformowała "dobrodziejkę" pani mnich.
Baba otworzyła drzwi Cerre, lecz jej nie wpuściła do środka. Może to i dobrze, jeśli znerwicowany Feliks miał na "gościa" zrobić nalot.
- No, byle szybko. - syknęła.
Pani mnich nawet nie planowała wejść do środka, nie wzięła sobie też tak bardzo do siebie jej niezadowoleń. Po prostu głupia starucha i to w dodatku niewdzięczna.
- Odnośnie tego... wielołaka, proszę pani. Nie zajmę długo.
- No to mów, kobieto! - zaakcentowała ostatnie słowo jakby robiła łaskę Cerre nazywając ją w ten sposób.
- Co powiedziałaby pani na taką propozycję? Zabilibyśmy wielołaka, a w zamian za to pani pomogłaby naszej towarzyszce wrócić o zdrowia.
Po chwili zamyślenia... Babsztyl roześmiał się.
- I co, pewnie musiałabym ją od razu uleczyć, bo jest wam niezbędna do tropienia wilkołaka? - spojrzała na Cerre z politowaniem. - Nic z tego, musisz się bardziej wysilić.
Na Cerre taka postawa nie zrobiła żadnego wrażenia. Skoro babcia wolała umrzeć, to musiałaby to uczynić ze świadomością podjęcia takiej decyzji.
- Nie rozumie pani, o czym mówię - spokojnie, lecz zimno spojrzała na wyjątkowo nieprzyjemną kobietę, żeby nie powiedzieć jebniętego babsztyla. - Nie powiedziałam, że od razu uleczyć, to po pierwsze, a pani łaski nie zrobię, jeśli taki wilkołak zabije innych ludzi w wiosce albo też panią. Do tego nie będę musiała się wysilać. Chyba, że woli pani czekać, aż wszyscy w wiosce włącznie z panią zostaną zabici, co jest bardzo prawdopodobne.
Rozmyślając przez chwilę kobieta zaczęła pocierać kciukiem podbródek.
- Więc przynieś jego głowę. - odpowiedziała krótko. - Ponoć komuś w wiosce na niej zależy.
- Czy jeśli przynieślibyśmy głowę łaka, to pani w zamian uleczyłaby naszą towarzyszkę?
- Oczywiście. - wysyczała z uśmieszkiem. - Tak to przecież działa, czyż nie? Usługa za usługę.
Diablę nic więcej nie odpowiedziało. Skinęło tylko Babie głową na pożegnanie i odeszło swoją drogą.
A więc tak to działa. Jak usługa za usługę, to wtedy Babsztyl jest zakurwiście miły - pomyślała z przekąsem Cerre.


Misja "dyplomatyczna" zakończona z powodzeniem. No, można było powiedzieć, że z powodzeniem.
Po drodze od Baby spotkała jednego ze swych towarzyszy, kradzieja. Ten w międzyczasie pilnował koników, żeby te się mogły przed dalszą trasą posilić trawką i innymi ziółkami.
- Bared, coś ci spadło - Cerre rzuciła do łotrzyka. Tak na... powitanie.
Zagadnięty zlekceważył zaczepkę.
Po chwili wiadomość od pani mnich do łotrzyka się powieliła.
- Jeśli widziałaś spadającą koronę, to masz przywidzenia - odparł w końcu, zastanawiając się, czy "upierdliwa mniszka nie ma nic innego do roboty. Albo czy nie ma czegoś mądrego do powiedzenia". - Zamiast gadać głupoty powiedz lepiej, jak się powiodła dyskusja z Babą.
Mniszka nie widziała spadającej korony. Oczyma wyobraźni widziała raczej Bareda spadającego z konia prosto na głowę (z powodu ostrej jazdy). Chętnie by teraz zdzieliła kieszonkowca po łbie za to, jak czasem potrafił się do niej odezwać, ócześnie tylko czas i miejsce były zdecydowanie nieodpowiednie do tego celu.

- Powiodła się. Choć nie sądziłam, że się uda. Baba zgodziła się uleczyć Cristin, pod warunkiem, że przyniesiemy jej głowę tego 'wielołaka' - 'pochwaliła' się sukcesem dyplomatycznym, stosując do tego celu oschłość w głosie.
Przecież dogadanie się z tą wiedźmą można było zaliczyć do udanych prób negocjacji, czyż nie?
- Ale łaskawa... - Bared pokręcił głową. - Wychodzi na tym zdecydowanie lepiej, niż my. Uleczy chorą i pozbędzie się nie wiadomo jakiego kłopotu. A my będziemy tracić czas na uganianie się za jakimś łakiem, którego nie wiadomo gdzie szukać. No trudno. Skoro tak się umówiłaś.

Cerre westchnęła. Raczej nie obiecała niczego Babie, ale prawda - coś za coś. Oni pozbywają się łakowatego problemu, Babsztyl uzdrawia Cristin. Acz nie każdemu by to odpowiadało.
- Co robimy z Cristin? - spytał. - Zostawianie jej sam na sam z sołtysem jest mało inteligentne. Umieścimy ją w chacie Baby?
- Są dwie opcje: zostawiamy ją u Baby albo idziemy paszo won - nastąpiły tu alternatywy (cztery podzielone przez dwa).
Padła pokrótce następna wypowiedź diablęcia:
- Jest druga strona medalu. Mamy te Gistrzyce, ale nie wiadomo, co nas w takim miasteczku może czekać. Dobrze by było, żeby wszyscy byli cali, przytomni i najlepiej zdrowi. Ta Baba powinna nam to zapewnić, bo nawet ponoć obiecała, a tam... nie wiadomo. Jeszcze tamten zasrany rycerzyk wspomniał o Gistrzycach.

- Co 'nie wiadomo'? Chyba o elfach strzelających do podróżnych słyszeli. Może są głupi i nietolerancyjni, ale kobiecie zranionej przez złośliwe i wredne elfy z pewnością pomogą. Szukanie pomocy nie jest sprzeczne z prawem.
- To że słyszeli o tym i owakim wcale nie oznacza, że jej czy nam muszą pomóc. Zresztą po tym wszystkim nie pójdę nigdy w życiu szukać pomocy dajmy na to u tormowców - tu ściszyła głos. - i to już nawet nie ze względu na to, że... sam wiesz dlaczego.

- Po pomoc mogę iść sam. To znaczy tylko z Cristin. Nie ma kapłana, który nie pomógłby komuś w potrzebie. Szczególnie jeśli prośba poparta jest garścią złota.
- Trudny wybór, ale męska decyzja, co czynimy dalej. Osobiście wolałabym nie taszczyć o jednego czy parę poszkodowanych więcej, jeśli bierzemy pod uwagę obecność tych wrednych elfów - coś sobie wspomniała w ostatniej chwili. Precyzując: rozmowę z sytuacji z ogrami. - Ale posłucham też twojej propozycji.
- Walczyłaś kiedyś z jakimś wilkołakiem? - spytał Bared. - Ja nie, ale słyszałem, że nie jest to łatwe. Powiedziałbym nawet, że jest ponoć bardzo trudne. Zwykła broń jest mało skuteczna... I w efekcie możemy mieć więcej rannych, niż w tej chwili. Ogólnie biorąc - stale jestem przeciw. Za duże ryzyko, za mało zysków.

- Widzę, że prawdopodobnie jestem w mniejszości, ale odnośnie łaka, to zgoła racja. Z tym, że jeśli się stąd ostatecznie wynosimy, to twoja Cristin będzie musiała wytrzymać jakoś ten kawałek drogi, bo ja raczej nic z jej ranami nie zrobię. Ty się nią wtedy ewentualnie zajmiesz.
Określenie "twoja" padło tu celowo.
- Już się nią zajmuję, więc to nie będzie dla mnie nic nowego - ze spokojem skomentował Bared. - Gdyby Baba dorzuciła coś jeszcze oprócz leczenia, warto by było w to wejść. Jeśli nie, to jestem przeciw. Turion również. To oznacza dwa głosy na 'nie'. Ty jesteś za polowaniem. A jak inni?
- Wiadome to, że Baba zgodziła się uleczyć Cristin, ale o innych rzeczach nie jest jasne. Dant też nie jest za polowaniem, więc można rzec, że jestem w miejszości.
Drużyna powoli się zbierała.
- Aha, już idą...
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 13-12-2010 o 18:49.
Ryo jest offline  
Stary 13-12-2010, 18:33   #106
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Sytuacja była bardzo nieinteresująca. Zbaczanie z trasy, wilkołak, albo inna kreatura. W dodatku baba, która miała znaleźć jakieś rozwiązanie, a tylko nawrzeszczała. Na szczęście Aranon trzymał się na uboczu. Potem sprawy potoczyły się szybko. Wyrzucenie z domu i chłopiec zadający dziwaczne pytanie.
- Czym się pan zajmuje, panie elf?
Elf uśmiechnął się lekko.
-Można powiedzieć, że... staram się wypełnić swoją misję. A ty? Rzadko widuję dzieci, które chcą ze mną rozmawiać.
-Jaa... misja! - Chłopak wyglądał na bardzo podekscytowanego. - Na pewno od samego króla, prawda! Tata mi mówił, że tylko bardzo ważne osoby pracują dla króla! Pracuje pan dla króla, panie elf? - Z ekscytacji zaczął targać Aranona za ubranie.
-Być może.
-Och, proszę mi powiedzieć! - Dzieciak z zaskakującą siłą szarpnął Aranonem. - Obiecuję, że nikomu nie powiem!
-Nie zrozumiesz.
-Wcale że nie! - Fuknął chłopiec. - No pooooooowiedz! Bo jak nie... to... to... to powiem tacie, że nas szpiegujesz. - Szczerbaty uśmiech na twarzy dziecka mówił, że jest z siebie bardzo zadowolony. -Czemu? - Bo tak! - Tupnął nogą.
-Czemu miałbym kogokolwiek szpiegować?
-Bo nie chcesz powiedzieć!
-A gdybym powiedział, że jednocześnie pracuję i nie pracuję?
Dziecko puściło elfa i przez dłuższą chwilę patrzyło na niego z wyrazem "pełnego niezrozumienia".
-Eee... że jak?
-Mówiłem, że nie zrozumiesz.
-Eee... za głupi jesteś na szpiega. Za głupi na cokolwiek! - Kopnął Aranona i odszedł.
Cóż, przynajmniej Aranon pozbył się natrętnego dzieciaka. Ludzkiego dzieciaka. Teraz należało oczekiwać dalszego rozwoju wydarzeń. Wolałby się nie mieszać
 
Aegon jest offline  
Stary 13-12-2010, 20:15   #107
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Właściwie nie było nawet co się zastanawiać – oferta „Dobrodziejki” była godna pożałowania, więc drużyna postanowiła zabrać Cristin i wyjechać z wioski nie zwlekając ani chwili.
Ich „pacjentka” najwyraźniej czuła się coraz gorzej – gorączka i pot zostały zastąpione przez bladość, zimno bijące od ciała, drgawki i majaczenie przez sen. Przy tym ostatnim wymawiała co chwila imię swojego wybranka – Kaldora. Widać było, że rudowłosa opada z sił i bez stosownej pomocy w niedługim czasie umrze.

Ledwie zdążyli pożegnać się ze swoim gospodarzem, a znalazł się również Turion. Druid był jednak cały zalany krwią, a jego szata w okolicach prawej ręki przebarwiona na szkarłat.
- Próbowałem znaleźć okoliczny gaj druidów. Zamiast tego znalazłem, uwaga, worgi. – wskazał zdrową ręką na swoje prawe ramię. – I tak miałem sporo szczęścia… A uleczyć się mogę tylko przy pomocy zwojów, które zakupiłem w Dybach, a które zostawiłem przy swoim wierzchowcu.

Niedługo później, z w pełni sprawnym już druidem i ubożsi o dwa zwoje lecznicze, drużyna wyruszyła w odgórnie ustalonym kierunku północno-wschodnim, gdzie miały znajdować się Gistrzyce.
I wcześniej spotkany rycerzyk ze swoimi towarzyszami.

Konie były wypoczęte, dzięki czemu podróż przebiegała w miarę sprawnie. Gdyby nie nieprzytomna Cristin, być może dotarliby do celu przed zmrokiem.
A zamiast tego trafili na zbrojny patrol złożony z czterech konnych jeźdźców. Jechali w tą samą stronę co drużyna, jednak wolniej.

Nikt z nich nie miał ochoty na konfrontację z wojskowymi, więc również zwolnili i trzymali dystans. Jednakże na niewiele to się zdało, bowiem jeden z patrolujących odwrócił się nagle w nieznanym celu i, zdumiony, poinformował swoich towarzyszy że ktoś za nimi jedzie.

Nie było wyboru, musieli do nich podjechać.
- Witajcie podróżni. Skąd i dokąd jedziecie? – spytał jeden z nich, o odmiennych oznaczeniach na pancerzu.
- Do Gistrzyc – odparł krótko Turion. – Nasza towarzyszka zasłabła w drodze i pilno nam znaleźć uzdrowiciela.
- A to macie szczęście w nieszczęściu. – powiedział tajemniczo żołnierz. – Bo do Gastrzyc przed zachodem słońca nie dotrzecie, a co za tym idzie, nie wpuszczą was. Jednakże jest tu niedaleko obóz wojskowy, gdzie ma stanąć nowa strażnica i do którego właśnie zmierzamy. Zabierzcie się z nami, przeczekajcie do rana. A i może uzdrowiciel się tam znajdzie.
- Nie mamy czasu… – wymamrotał druid, jednak jasne było, że za dużego wyboru nie mieli. Słońce już zachodziło, a miasta nie było jeszcze widać na horyzoncie.

Widać za to było w niedalekiej odległości pewną „nienaturalność” w terenie, która okazała się być rzeczonym obozem wojskowym i miejscem budowy jednocześnie. Czy raczej końcówki budowy, bo wieża wyglądała na gotową do użytku.


- Możemy wam zapewnić miejsce na nocleg, trochę drewna i oczywiście bezpieczeństwo. – wycedził żołnierz. – A jutro zrobicie co chcecie. Zaś w sprawie jakiegoś medyka, trzeba wam się udać do pana komendanta. – wskazał palcem na odległy namiot, który wyróżniał się wielkością, oraz flagą powiewającą na wietrze, która przedstawiała nic innego jak metalową rękawicę.
Jeszcze do miasta nie dotarli, a już natrafili na Tormistów.

Tymczasem w Gistrzycach dwójka zupełnie innych podróżników czekała w Heraldycznej Piątce, aż zrobi się ciemno.
Jak na złość, wieczór zapadał wyjątkowo powoli. W sali biesiadnej, gdzie postanowili przeczekać, z wolna napływali goście lokalu.

Był między nimi jeden nietypowy człowiek, który sprawiał wrażenie jakby dopiero co wrócił ze szlaku. Wyglądał na tropiciela.


Dodatkową uwagę Davida i Amaretty zwrócił na siebie tym, że pytał o „rudowłosą kobietę w towarzystwie kilku dziwnych osób”. Czyżby mówił o tej samej, z którą mieli się wkrótce spotkać?

W taki czy inny sposób, zmrok w końcu zapadł i mogli wyjść na poszukiwania samotnych wartowników, żeby któregoś z nich przepytać.
Jednakże… jak na złość wszyscy strażnicy chodzili dwójkami, trójkami lub nawet czwórkami. Nie do pomyślenia! Zupełnie jakby „ktoś” wiedział, że wysyłanie na ulicę samotnego zbrojnego to zły pomysł…
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 14-12-2010 o 22:13.
Gettor jest offline  
Stary 15-12-2010, 11:33   #108
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Strata czasu, strata czasu i jeszcze raz strata czasu.
Tyle tylko, że Bared zdążył podczas oczekiwania na ostateczną decyzję przetrząsnąć sakwy Cristin. I chociaż przekonał się, że eks-kapłanka wiezie ze sobą złoto, to jednak żadnej przydatnej mikstury nie znalazł.

Niech demony porwą wszystkie uparte baby!
Z tym optymistycznym życzeniem myślach Bared wyjechał z nader gościnnego sioła. Baba nawet nie chciała słuchać o dodatkowym wynagrodzeniu, podobnie jak i o leczeniu Cristin. Jeśli szukała idiotów, gotowych podjąć się niebezpiecznego zadania bez zapłaty, to się grubo pomyliła.
Niech się sama rozprawi ze swoim wielo-łakiem, zabójcą chłopów i gwałcicielem owiec. A może na odwrót?
Chyba, że w rzeczywistości nie był to żaden 'łak', tylko banda worgów.
Nieważne. Teraz to już nie był jego kłopot, tylko Baby.
I bardzo dobrze, bo ten, który miał pod ręką, był dostatecznie poważny. Cristin wyglądała coraz gorzej. Można by powiedzieć, że niknęła w oczach.
Z pewną, może nieco nieuzasadnioną, pretensją Bared spojrzał na Turiona. W końcu, co by o nim nie powiedzieć, był druidem. Znał się na roślinach. Przynajmniej powinien. Dlaczego nie potrafił sporządzić jakiejś odtrutki?
Dupa nie druid...

Uderzył piętami wierzchowca i przyspieszył nieco. Chora była w takim stanie, że pewnie parę wstrząsów więcej w niczym nie mogło jej już zaszkodzić. A im prędzej znajdą się w mieście... znajdą jakiegoś porządnego uzdrowiciela - maga, kapłana, czy wszystko jedno kogo... A może choćby sklepikarza z maleńką chociażby buteleczką z odpowiednią zawartością...


Mimo starań nie wyglądało na to, by zbliżali się do jakiegokolwiek miasta. Za to trafili na kogoś, kto mógłby im pokazać drogę...
Potencjalni przewodnicy okazali się dość małomówni, a w dodatku wieści, jakie mieli do przekazania były... średnio optymistyczne.
Do miasta za daleko i nie zdążycie przed zmrokiem. To była ta zła.
W obozowisku, teoretycznie tymczasowym, może znajdzie się uzdrowiciel. To była ta mniej więcej dobra.
A to, że mieli zatrzymać się w obozie pełnym Tormitów należało do informacji, co do której nie było wiadomo, do jakiej kategorii ją zapisać.

Objęci 'patronatem' towarzyszących im żołnierzy na teren obozu wjechali bez najmniejszych problemów.- Jak się należy zwracać do komendanta obozu? - Bared zwrócił się do wojaka, który jako jedyny z nimi rozmawiał.
- Według rangi to on jest majorem, więc najlepiej tak do niego najlepiej się zwracać.
- A do pana?
- Jestem sierżantem. - Wojak wyprostował się dumnie.
- Dziękuję zatem, panie sierżancie, za informacje. - Bared zatrzymał się i pozwolił, by reszta kompanii go dogoniła. Zsunął się z siodła i rzucił wodze Turionowi. - Zajmij się, proszę, końmi, a ja pójdę porozmawiać z komendantem.
Druid skinął głową.
- Czemu nie - powiedział.
Bared ruszył w stronę namiotu zajmowanego przez majora.

Przy wejściu, sztywno jak dwa kołki w płocie, stali dwaj wojacy. "Kołki" były znudzone, które to uczucie malowało się na ich obliczach) i dalekie od zachwytu z powodu zaszczytu, jaki ich spotkał. Zresztą, trudno było im się dziwić. Bared potrafił to zrozumieć aż za dobrze. Któż chciałby sterczeć nieruchomo przez kilka godzin, zamiast pograć w kości z kompanami, pogwarzyć czy choćby się wyciągnąć na w miarę miękkim posłaniu.
- Jest pan major? - spytał Bared.
Prawy kołek skinął głową, a z jego ust wydobyło się tylko krótkie (i chyba nieregulaminowe)
- Wlazł.
Bared skorzystał z zaproszenia.
Namiot zbyt wielki nie był. A może sprawiał tylko takie wrażenie, bowiem na przeciągniętej w poprzek linie wisiała płachta, nie do końca rozciągnięta, oddzielająca część urzędową od mieszkalnej.
Przy niezbyt dużym, dębowym na oko stole, siedział człowiek w sile wieku. Kasztanowe włosy miał ścięte "na jeża", na ogorzałej twarzy o srogim wyrazie można było zauważyć kilka zmarszczek. Ubrany był w zbroję półpłytową z oznaczeniem rangi na naramiennikach i symbolem Torma na piersi. U pasa miał rapier.
Oderwawszy wzrok od jakichś papierów leżących przed nim spojrzał na Bareda pytającym spojrzeniem.
- Bared Selawar - przedstawił się. - Dobry wieczór. Panie majorze, poszukuję uzdrowiciela. Naszą towarzyszkę elfy postrzeliły zatrutą strzałą.
- Och, to bardzo niefortunne - odparł obojętnym tonem. Widać niezbyt się przejął cudzym losem, podobnie jak i obecnością elfów, zbrojnych w zatrute strzały. - Szczęśliwym trafem mamy tu w obozie kapłana, jak na sługi Torma przystało. Jednakże jego usługi w zakresie leczenia trucizn kosztują, a z powodu wojsk które mobilizujemy, jest to pokaźna suma. Czterysta sztuk złota.
Zdzierstwo, pomyślał Bared. Tyle złota za parę słów i gestów... Ale to i tak płaci Cristin, pocieszył się.
- Oczywiście, panie majorze. Na tyle jeszcze nas stać.
- Ważniejsze życie, niż złoto - dodał.
Żołnierz nie odpowiedział. Potarł czoło, po czym napisał na kartce kilka słów.
- Trzymaj. - podał ją Baredowi. - Zaniesiesz to wraz ze swoją towarzyszką w niedoli do fioletowego namiotu, tuż obok budowanej wieży. Tam też złożysz należność.
- Dziękuję, panie majorze - odparł Bared. Wziął kartkę i ruszył w stronę wyjścia. - Dobranoc.
Major nie odpowiedział. Nim Bared zdążył wyjść ponownie zatopił wzrok w papierach.

Fioletowy namiot uzdrowiciela widać było z daleka i nie trzeba było wypytywać o drogę. Jako że Turion nie zdążył zbyt daleko odjechać, przywołanie go nie zajęło ani czasu, ani wysiłku.
- Tam jedziemy - Bared wskazał głową kierunek. - Mają uzdrowiciela.

Przed namiotem nie było wartowników. Za to ktoś wbił kilka palików i przymocował poprzeczkę, do której można było przywiązać wierzchowce.
Nim minęły dwie minuty Bared, z pomocą Turiona, wniósł Cristin do środka. Nie zapominając oczywiście o zawierającym złoto bagażu dziewczyny.

Uzdrowiciel, ku zaskoczeniu Bareda, okazał się młodą kobietą o łagodnej twarzy i długich, czarnych, rozpuszczonych włosach. Przyodziana w białe szaty przypominała młodą adeptkę wysłaną z klasztoru jako pomoc dla wojska.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-12-2010, 00:47   #109
 
ObywatelGranit's Avatar
 
Reputacja: 1 ObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnieObywatelGranit jest jak niezastąpione światło przewodnie
Niestety nie udało się po myśli David'a wyłowić osamotnionego wojskowego, a szkoda. Widząc iż fortuna najwyraźniej postanowiła się na niego wypiąć, nie pozostało nic innego jak wrócić do gospody. Najął pokój niedaleko Amaretty, zdawkowo życzył jej dobrej nocy, po czym zamknął się w tymczasowo swoich czterech kątach. Plecy piekły jak cholera. Robił sobie już wcześniej tatuaż i to na dodatek na łopatkach, więc teoretycznie powinien być przygotowany na ból. Jak to zwykle bywa praktyka odbiegła bardzo daleko od teorii. Mężczyzna czuł się tak, jakby ktoś mocno przypiekł go z tyłu, jednocześnie z przodu zostawiając surowym. Cyric... Tanar'ri... Zdecydowanie za dużo tych planarnych odpadków w jego życiu.

David upchnął plecak w kąt pomieszczenia i pochwycił swój clairseach. Kiedy grał łatwiej było mu się skupić. Przymknął delikatnie powieki i trącił pierwszą strunę. Cichy trel rozniósł się po wnętrzu. "Pieśni Kanarka" nauczył się już ładnych parę lat temu, zanim poznał się na jakiejkolwiek innej magii niż muzyka. Palce wędrowały po strunach, wydając kolejne "biiiipy" i "kwiiipy", miodna nuta instrumentu doskonale imitowała ptasi śpiew. Szlachcic wykończył utwór energetycznym akordem, po czym odłożył clairseach. W jego umyśle bezkształtna masa wirujących danych, zaczęła przybierać w miarę określony kształt. Zdawało mu się był raczej bliżej ostatecznego oświecenia.

O kulcie - zarówno Cyrica jak i Torma, nie wiedział zbyt wiele. Dewoci w pancerzach z pewnością przybyli tutaj ze Scornubel, jednak na obecną chwilę ta informacja nie dawała mu żadnego punktu zaczepienie. Co do cyrican, logicznym zdawał się brak danych na ich temat. Całe szczęście (a może i nie) o Tanar'ri wiedział znacznie więcej. Z resztą zakapturzeni nie byli pierwszymi ze swojego rodzaju, których spotyka na swojej drodze...

Tanar'ri na służbie Cyrica przedstawiały sobą całą gamę demonów, bowiem Cyric jest bóstwem bardzo potężnym. Demonów, nie diabłów, bowiem Cyric tak jak one jest bóstwem chaotycznym - jego sługami są zatem nawet potężne Marilithy i Balory. Jednak jego ulubieńcami były mamiące ludzkie umysły Sukkuby i Glabrezu, ponieważ najczęściej pasują do jego planów i zamiarów.

David leżąc na brzuchu sporo myślał. Głównie o wydarzeniach dnia dzisiejszego, trochę o cyckach piegowatej kelnerki, całkiem sporo o jej kształtnym tyłku. Miał nadzieje, że wkrótce rzuci nieco więcej światła na tą popieprzoną historię ze Znamieniem, zwłaszcza, że niebawem czeka go spotkanie z resztą "wybranych"
 
ObywatelGranit jest offline  
Stary 19-12-2010, 10:21   #110
 
wikipomorska's Avatar
 
Reputacja: 1 wikipomorska nie jest za bardzo znany
Poszukiwanie łatwego celu spełzło na niczym. Zresztą, byle strażnik pewnie gówno by wiedział o takich sprawach, a próba zaatakowania wyższych rangą tormitów, czy też "termitów" jak zwykła ich złośliwie nazywać, byłaby samobójstwem. Co jeszcze mogli uczynić? Włamać się do siedziby zakonu i wykraść jakieś dokumenty? Jeśli faktycznie podejrzewają, że w pobliżu są wyznawcy Cyrica, to miejsce te będzie mocno chronione. Okłamanie zakapturzonych gości chyba nie wchodziło w grę, zważywszy że nie mieli się z nimi kontaktować. Nie do końca wiedziała co to znaczy? Są obserwowani przez ich szpiegów? A może to te zaklęcie na plecach w jakiś sposób przekazywało im informacje?

Wróciwszy do Heraldycznej Piątki, Amaretta początkowo rozejrzała się za tropicielem, którego wcześniej widzieli. Szybko jednak zrezygnowała z rozpoczęcia rozmowy, gdyż znając życie, człowiek ten okazałby się kolejnym na tym zadupiu warchołem, który ściga tamtą kobietę za to, że jest ruda. Zobaczywszy jak David bez słowa udaje się na górę, początkowo postanowiła zostać w głównej izbie i się upić. Czując jednak na sobie wzrok lokalnych kmiotów, wręczyła karczmarzowi kilkanaście złotych monet i wróciła do pokoju z butelką przedniego wina.

Usiadłszy na łóżku, zaczęła nalewać trunek do cynowego kubka. Niezbyt odpowiednie naczynie na taki napój, ale nikt nie patrzył. Rozejrzała się. Przynajmniej miała nadzieję, że tym razem nikogo tu nie ma. I chyba faktycznie nie było. Przynajmniej pokój był mniej obskurny niż ten w Gargulcowym uchwycie. Wychyliwszy kilka kubków, przebrała się w coś wygodniejszego i położyła na łóżku zakładając ręce za głowę.

Lekce sobie ważyła religie, nie była nawet do końca pewna o co chodziło z tymi Tormami i Cyricami. Równie dobrze mogą to być dla niej odpowiednio bogowie umysłowo chorych i pucybutów. Była pewna jednego - wyznawcy obydwu nie byli osobami, z którymi chciałaby przebywać w jednym pomieszczeniu. Nie, poważnie - kto normalny zamiast po prostu zapytać, uprowadza kogoś z pokoju i robi mu tatuaż na plecach? Poważnie nie traktowała także nagrody, którą mieli otrzymać. Gdy tylko przestaną być użyteczni, zostaną zlikwidowani. Trzeba tych znaków się pozbyć i zadać pierwszy cios.

Zmęczona i poirytowana całą sytuacją, zaczęła medytować.
 
__________________
"Dusza moja pragnie postu, ciało karnawału!"
wikipomorska jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172