Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2010, 22:40   #99
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Cholera- zaklął w myślach Urizjel zdając sobie sprawę, że walczy bez Brolliego. Nie wiedział czemu duch kamienia go opuścił. Musiało się coś stać. Nie znał się na zaświatach, był zbyt żywy. W zasadzie nawet nie wiedział na jakiej zasadzie otrzymuje te błogosławieństwa. Nie znał się na magii, ale zza tamtej strony chyba nie można rzucać zaklęć... chyba. Ale jakoś nie widział armii martwych, magów których nawet dotknąć nie można, więc chyba raczej nie. Zmiana taktyki. Odskoczył w tył z podniesioną gardą.
"Belleforcie, Straszliwy szermierzu, wspomóż mnie"
Nie było czasu na układanie modlitwy. Potem mu odpłaci.

* * *

Nagle zdało mu się, że otworzył oczy. Był gdzie indziej. Nieskończona przestrzeń wypełniona białym światłem, nie było nieba, tylko biel. Klęczał na tafli wody, jakby cal pod nią był kamień. Usłyszał sapanie. Odwrócił się powoli. Dwa metry za nim było więzienie. Grube stalowe zawijające się w kulę wielką na 10 metrów utrzymaną w całości nieznaną siłą. W środku niezmierzona ciemność. To była brama. Zapieczętowana kawałkiem skóry z wyrżniętym pentaklem ojca. Z rany spływała krew. Spojrzał na swoją pierś. Aż nim zarzuciło gdy zauważył, że sam nie ma tej pieczęci. Obejrzał swe ciało. Było... czyste... czyste... Żadnych plugawych symboli, nie było znaków ochronnych, niczego. Zwykła czysta skóra. Otworzył szerzej oczy i wysunął przed siebie skrzydła. Były brązowe, jak żyzna ziemia...
-W końcu tu się dostałeś- usłyszał gardłowy, groźny głos. Za bramą stał Gniew. Nie, nie stał. On po prostu był. W ciemności widział tylko płonące magmowo oczy, ten jego morderczy uśmiech którego tak nienawidził i zarys głowy i barków.
-Wiesz chociaż co to za miejsce?- Urizjel nie odpowiedział. Całą radość zniszczyła jego obecność
-Ach. Jesteśmy tam gdzie zostałem zapieczętowany. Ta pieczęć ogranicza moją moc.- mówiąc to wyciągnął zarys dłoni wskazując pentakl ojca na kawałku skóry sklepiający wrota bramy.
-Skoro już się dogadaliśmy to chyba możesz mnie uwolnić, zerwać te kajdany. Dać się zagoić twojej ranie na piersi. Pokażemy im co znaczy moc pełnego uwolnienia. Nawet ty nie wiesz jaką potęgę mogę Ci dać. Nikt z nich sobie nie wyobraża. Uwolnij mnie. Jak trochę nad tym popracujemy będziemy nawet w stanie przywrócić Ci ten wygląd co masz teraz.
Urizjel owinął się swoimi skrzydłami i skrzyżował ręce łapiąc się za barki.
-Nieeee...- powiedział po cichu przeciągle
Uśmiech w ciemności zniknął. W chwilę potem spojrzenia stało się złe
-Jak to nie?! Myślałem, że jesteśmy partnerami! Pilnowałem twego ciała gdy spałeś! Wziąłem udział w walce w Twoim imieniu i nawet nie dałem ponieść się furii! Wiesz jakie to było ciężkie?! Wiesz ile radości sprawiłoby mi dać się jej upust?! Uwolnij mnie! Jesteś mi coś winny
-Nie jestem Ci nic winny- Wyszeptał nieskończony wstając- Oddałem Ci pod kontrolę moje ciało. Wiesz ilu broniom w ogóle daje się taką okazję? Tak, jestem ci wdzięczny i dziękuję, ale nie oczekuj za to nagrody. To było korzystne dla nas obu. Poza tym lepiej mi nie przypominaj o tym, że mnie zdominowałeś wykorzystując to, że ci zaufałem i sam zasnąłem.
-Zrobiłem to bo potrzebowałem twojej mocy! Tylko wspólnie możemy użyć okrzyku, nim byś się wybudził minęłoby kilka długich chwil. Wiesz, że w walce każda sekunda się liczy!
-Co nie daje ci prawa mnie dominować! Ja tu jestem szermierzem a ty orężem! Nie odwrotnie. Zapamiętaj to. To nie oznacza, że ja jestem ważniejszy, a ty jesteś sługą. Ale są pewne granice, pewne prawa.
W ciemności pojawił się zarys obnażonych we wściekłości zębów
-Pamiętaj też że nie jestem zwykłą bronią. Jestem Gniewem! Emocją upadłych! Nie Nadzieją, nie Dobrocią, Nie Współczuciem które okazałeś temu chłopcu. Jestem Gniewem! Nie traktuj mnie jak zwykły szermierz traktuje swoją Litość której nawet nie przyjdzie do głowy przemówić, wykazać odrobiny wolnej woli! Urizjel! Do stu diabłów! Czemu nie zdejmiesz tej cholernej pieczęci?!
-Bo wtedy prawdopodobnie nie będę w stanie się tobie oprzeć. Nie będę mógł powstrzymać bitewnego szału. Znów będę Twoją marionetką
-Do czorta! Na prawdę tak nisko mnie oceniasz?! Jesteśmy towarzyszami! Myślisz, że zrobiłbym coś niesprawiedliwego? Tylko co druga walka byłaby moja, to chyba...
-No właśnie- Przerwał mu- Już zdecydowałeś bez dyskusji ze mną. To ja decyduję gdy ciebie uwolnię. I tak zostanie. Przynajmniej na razie. Wybacz, ale jeszcze Ci nie ufam na tyle
W tym momencie chyba coś pękło. Gniew wpadł w szał. Przytaczanie jego słów jest pozbawione sensu, tym bardziej, że części nie dałoby się spisać.
Nagle z wody wynurzyły się skały. Błyskawicznie pochłonęły klatkę zamykając ją w skorupie góry. Gdy chlupot wody ucichł nastała cisza. Urizjel obejrzał się zainteresowany. Nie on to zrobił. Nagle zobaczył ruchy wody. Kilkanaście metrów przed nim wynurzył się posąg. Mędrzec z laską i księgą, w podłużnej todze.
Urizjel poczuł się dziwnie. Znał to uczucie. Wiele razy czuł tę emanację na skraju świadomości. Jakby odgłos pękającej skały. Takie chrupanie.
Padł na kolana. To był duch. Jeden z tych które go wiele razy odwiedzały gdy potrzebował pomocy...

* * *

Skóra nieskończonego stała się blada, z białymi żyłkami, jak marmur, choć zachowała miękkość. Oczy też stały się białe. Poczuł moc przepływającą przez niego, przez całą ziemię, skały, piasek który miał pod nogami. Zrozumiał jak to działa, pojął jak działa magia. Uderzył pięściami w ziemię i pchnął tworząc coś na kształt fali ostrych kamiennych kolców szybko mknącą w stroną przeciwników. Nie czekał. Pozostawił falę samą sobie i stworzył drugą. Szarpnął rękami w drugą stronę tworząc znacznie mniejszą. W zasadzie nawet nie falę. Po prostu dwa długi i ostre kolce błyskawicznie celujące w plecy wężowych...

* * *

Urizjel pokłonił się przed posągiem
"Podjąłeś właściwą decyzję. Nie można mu ufać. To narzędzie myślące, że zostanie panem. Teraz przynajmniej będzie cicho" Głęboki głos jakby spod ziemi, zewsząd i znikąd zagrzmiał echem mimo, że tu nie było od czego się odbić dźwiękowi
"Jestem Barock"
-Zwany Marmurowym Czarodziejem.
Urizjel znał historię chyba wszystkich którzy upadli nie ze swojej winy, zaczął ich szukać gdy sam prawie tego doświadczył. Sam nie do końca wiedział czemu, a teraz wielu z nich zbierało się wokół niego dając mu siłę do walki z własnym upadkiem... on też tak będzie robił jeśli będzie miał możliwość po śmierci. Ci na skraju upadku potrzebują pomocy.
-Upadli zamordowali twoją rodzinę chcąc pozbyć się potężnych wrogów jaką była Twoja rodzina. Ty się wydostałeś dzięki poświęceniu matki. Poszedłeś do akademii magicznej. Nikt nie dorównywał Ci zacięciem. Gdy zakończyłeś naukę postarałeś się o przydział do mścicieli. Ruszyliście na swoją krucjatę. Byłeś najskuteczniejszy w swojej drużynie i klasyfikowałeś się jako jeden z najskuteczniejszych w ogóle, choć Twe metody przyprawiały o ciarki. Gdy uznano, że jesteś zbyt brutalny i cel przestał uświęcać Twoje środki kazano ci przestać, ale nie zgodziłeś na to. Targany żądzą zemsty udałeś się na własnowolną banicję by wciąż poszukiwać upadłych. W końcu sam spadłeś w mrok, a twe skrzydła stały się czarne. Nie przeszkadzało ci to. "By upolować bestię trzeba być bestią", tak mówiłeś. Zniszczyłeś wielu upadłych, uratowałeś tym jeszcze więcej istnień, ale też wiele zniszczyłeś, nawet jeśli nie byli upadli. Cel uświęcał środki, zabijałeś rodziny ukrywające upadłych krewnych by dać przykład innym. W końcu padłeś rażony zaklęciem śmierci Illuribel Smoczookiej.
Urizjel mówił bez zastanowienia. Wiedział to. W tym momencie poczuł moc przepływającą jego ciało. Najwyraźniej odpowiedź satysfakcjonowała Barocka...
 
Arvelus jest offline