Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2010, 12:22   #104
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Czekać. No tak. Pozostawało czekać. Herbert spojrzał na zegarek. Wstał i zaczął krążyć po pokoju ocierając chustką czoło. W Kalifornii było jeszcze cieplej niż w Massachusetts. Cholerne tropiki. Nalał sobie szklankę wody i wypił ciecz o metalicznym posmaku skorodowanych rur. Po pierwszym łyku sajgonki w jego brzuchu zaczęły tańczyć charlestona. Łapiąc się za obolały żołądek spojrzał przez okno na portową dzielnicę i poruszające się wolno żurawie. Gdzieś tam byli obaj. Garrett i Artur. Czy się spotkają? Oby. Za ścianą jakaś parka oddawała się z upodobaniem nierządowi, a rytmiczne skrzypienie łóżka drażniło jego uszy. Przedłużający się hałas Hiddink skwitował mruknięciem:
- Skończże już impotencie.
Spojrzał na zegarek, by odkryć ze zdumieniem, że minęła zaledwie minuta. Herbert miał wrażenie patrząc na cyferblat, że sekundnik odmierza czas wyjątkowo powolnie. Potrząsnął nawet zegarkiem.
- Zepsuł się, czy co?
Sięgnął ręką po szklankę, lecz wpół ruchu zmienił zamiar i chwycił za kapelusz. W recepcji zostawił wiadomość dla Dwighta i wyszedł.
Nie skierował się jednak do portu. Nie chciał przypadkiem wypłoszyć Artura. Poszedł w kierunku centrum. Musiał rozchodzić ból brzucha i ból głowy. Po jakimś czasie przywołał przejeżdżającą taksówkę ogólnoamerykańskim gwizdnięciem.
- Dokąd szefie? – spytał taksiarz o wyglądzie latynoskiego macho.
Hiddink spojrzał do notesu.
- Palace Hotel. Market Street.
Mężczyzna uniósł ze zdziwieniem brwi. To był jeden z najdroższych hoteli, a Hiddink w nieco wymiętym garniturze ze zbolała twarzą nie wyglądał w ogóle na dzianego gościa.



Podobne wrażenie odniósł portier otwierający drzwi i dziadek klozetowy wręczający ręcznik, a także kelner podający w restauracji szklankę wody mineralnej. Choć ten ostatni może miał nieco lepsze mniemanie o Herbercie, gdyż twarz Hiddinka już nie wykrzywiał ból. Sajgonki zostały bowiem już … zdymisjonowane.
Herbert wypił rozpuszczony w wodzie proszek na nadkwasotę i zamówił rosół. Dając kelnerowi napiwek, który rozwiał wszelkie wątpliwości fagasa co do pozycji majątkowej gościa.
- Panie Hiddink, a cóż to u licha Pan robi w San Francisco? – Herbert odwrócił się na dźwięk głosu. Nie tyle zdumiony tym, iż ktoś go tu poznał, ile tym, że pytanie zadano po niderlandzku.



Przed nim stał siwobrody staruszek w okularach w towarzystwie dwóch nieznanych mu mężczyzn.
Herbert uśmiechnął się wstając i wyciągając rękę na powitanie.
- Profesor Lorentz. Mógłbym Panu zadać dokładnie to samo pytanie. – odparł również po niderlandzku.
Uścisnęli sobie dłonie a Hendrik Antoon Lorenz powiedział przechodząc na angielski.
- To Panowie jest Herbert Hiddink. Wydawca którego firma do dziś nie zapłaciła mi 300 dolarów za przedmowę do książki Plancka. – stwierdził wcelowując z uśmiechem palec w pierś Herberta.
- Postaram się naprawić ten błąd zapraszając Panów na obiad. – Hiddink spojrzał na Lorentza wyczekująco.
- Poznajcie się Panowie. To jest profesor Johannes Diderik van der Waals. – Hendrik zaczął przedstawiać współtowarzyszy – A ten jegomość z pruskimi wąsami a la Bismarck to profesor Albert Einstein.
- Miło mi Panowie zapraszam. –
powiedział Herbert wskazując dłonią krzesła. – Jesteście Panowie fizykami?
- Pan zdaje się nie? – spytał mężczyzna uśmiechając się z pruskimi wąsami. – Szczęściarz.
- Jeśli o to chodzi, to nigdy nie miałem głowy do tego. Wystarczy mi wiedzieć, że jak coś upuszczę to spadnie. Na takiej fizyce się znam.
- Jest Pan zatem empirystą.
- Pragmatykiem. Próbowałem nawet przeczytać przedmowę Pana profesora Lorentza do tej nieszczęsnej książki Maxa Plancka, ale poległem w połowie tekstu. Obawiam się Panowie, że prócz innych fizyków nikt Was nie rozumie.
- O, jest jeszcze gorzej. –
stwierdził Einstein – Cała współczesna fizyka, to ledwie kilkudziesięciu ludzi. Sądzę, że zmieściliby się w jednej klasie.
- Jeśli chodzi o Twoją teorię Albercie, to w tej klasie byłoby może ze dwóch, którzy by ją zrozumieli. –
wtrącił się van der Waals.
- No to może mi Panowie wyjaśnia dlaczego czas na zabawie płynie niesłychanie szybko, a gdy na coś czekamy, to niesłychanie wolno? – wtrącił swoje trzy grosze Hiddink.
- Wszystko jest względne mój Panie. – odparł z uśmiechem Einstein. – Zależy to od obserwatora i jego odczuć. Czasoprzestrzeń się odkształca.
Herbert pokiwał głową z udawanym smutkiem.
- Niestety Panie Einstein, to się nie sprzeda.
Przez moment zapanowała cisza, a potem wszyscy czterech wybuchneli śmiechem.
Wbrew pozorom fizycy okazali się być zajmującymi rozmówcami i w ich towarzystwie czas płynął Herbertowi szybko. Starali się nie wpadać w swój zawodowy żargon i Hiddink był im za to niezmiernie wdzięczny. Gdy jednak pod koniec obiadu Lorentz i Einstein zaczęli się spierać o zachowanie pola elektromagnetycznego opisane równaniami Maxwella Hiddink grzecznie podziękował i wyszedł.
- Ciekawe …
Mruczał pod nosem przemierzając ulice San Francisco, by rozprostować kości.
- … co by powiedzieli, gdyby zobaczyli kukurba. Pewnie, że wzrok jest względny.
Gdy wreszcie dotarł do hotelu w dzielnicy portowej dowiedział się, że Garrett jeszcze nie wrócił.
Hiddink spojrzał na zegarek. Minęły dwie godziny, a czas znów zaczął się wlec.
- Pieprzona czasoprzestrzeń. – stwierdził kładąc się na łóżko.
 
Tom Atos jest offline