Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2010, 16:13   #25
Idylla
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
KOSMA "KRUK" MALAPARTE

Świetnie sobie radzisz. Pokazuje pazurki i nie martwisz się ich opinią. Tak trzymaj. Nie pozwól się zastraszyć, ale też nie przesadzaj zbytnio z heroizmem. Pamiętaj, że takie sytuacje lubią się mścić. Może się powtarzam, ale wystrzegaj się tego statku. Nie zapominaj.

POsiłek zapewne nie zachęcił cię do dalszej pracy. O ile udało ci się uporać z zaległymi sprawunkami i wszystko ładnie uporządkować czekała na ciebie solidna porcja aktualnych sprawynków. Pozostało wiele do załatwienia, a tobie czas wyjątkowo szybko minął. Z przezorności zabrałeś się do pracy już po śniadaniu, które minęło w nieciekawej atmosferze. Podobno w nocy widziano Ognie Świętego Elma. Znak nadchodzącej burzy. Sztorm jaki jeszcze nieraz czuło się w kościach nie schodził z ust marynarzy. Nie wychodziłeś wiele na pokład, ale mimo to, dochodziły się słuchy o niejednych wyprawach, które ledwie się rozpoczęły, a już zniknęły w głębinach oceanu z powodu niekompetencji nawigatora i samego kapitana. Ty miałeś pewnie wielką nadzieję, że ktoś taki jak Crick jest na tyle rozsądny, ale nie pójść w ślady swoich marnych poprzedników.

Siedziałeś przy biurku, które zajmowało znakomitą część twojej kajuty, kiedy ktoś niespodziewanie zapukał. Miałeś złe przeczucia, ale nie martw się to jedynie Smith, który postanowił ci złożyć wizytę. Nie miał zbyt ciekawego humory, na pomknął coś o tym, że najchętniej zleciłby to komuś innemu, tak aby sam nie musiał nosić tych zakurzonych papierzysk podwędzonych z gabinetu gubernatora. Ledwie wypowiedział ostatnią uwagę, a już gryzł się w język. Jego mina wyraźnie świadczyła o tym, abyś natychmiast zapomniał, co usłyszałeś. Tak byłoby lepiej i dla ciebie i dla twoich nienarodzinych dzieci. Takie jego przyzywczajenie, a może święty obowiązek, aby wygrażać całym rodzinom, nawet jeżeli ma się do czynienia z duchownym. Przeklnął kiedy wychodził, plując gdzieś poza zasięg twojego wzroku.

Zanim jednak opuścił twój cichy kąt powiedział, że należało zająć się tymi papierami. Znalazł je pośród odnalezionych i wyporzyczonych bez wiedzy właściwiela, sam ujął to dokładnie takimi słowami, rulonów i tomisk. Kurzu przy tym było, marudzenia i zrządzenia jeszcze więcej. Im bardziej schodziło na tematy gubernatora, interesów leganych i tych znacznie odbiegających o norm prawnych, tym szybciej wymawiał zdania, aż po chwili zmieniły się w jakiś bełkot. Sam Smith poczerwieniał nagle, jego policzki stały się czerwone, oczy przekrwawione, a dłonie trzęsły się. I nagle oganął się na tyle, aby stawić czoła jednemu duchownemu.

Przez cały czas mogłeś podziwiać zmagania tego człowieka z samym sobą, a może raczej z trzecią osobą, której tak naprawdę nie było. Zrzuciłeś to zapewne na karb strachu przed kapitanem. W końcu był on człowiekiem niebagatelnym. Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że nie był też łagodny, kiedy przychodziło do karania.

Dość jednak o samym Smithie. Nie chciałeś się zgodzić, aby to tobie zostawił całą tą zabawę z papierami, on natomiast argumentował, że przecież jako nieliczny potrafisz czytać, znasz więcej języków, potrafisz zrozumieć ludzi z wyższym wykształceniem. Coś zaczął bredzić pod nosem. W końcu z ciężkim sercem i nieciekawą miną pożegnałeś klnącego, jak się wcześniej rzekło, dowócę nawigatorów.

I gdyby wszystko się na tym skończyło, nie byłoby problemu. Niestety dzień ledwie się rozpoczynał, a słońce nie osiągnęło nawet zenitu. Spojrzałeś na papiery, które leżały w każdym, najmniejszym zakątku twojego prywatnego miejsca i fuknąłeś. Tak mi się wydawało, raczej zadowolony nie byłeś i tyle było widać gołym okiem.

Wbrew sobie pierwszym zadaniem, jakie obrałeś sobie za cel było rozliczenie się ze Smithem. Czyli przysiadłeś do tych starych rulonów i ciężkich ksiąg, które godzinami spisywane były jeszcze przez mnichów, nim świat poznał druk i dobrodziejstwa kopiowania jednego testu w wielu egzemplarzach bez udziału ludzkiej ręki. No, nie głównym udziale ręki trzymającej pióro, a wszędzie pełno atramentu.

Kilka godzin póżniej nie żałowałeś w najmniejszym stopniu swojej decyzji. Przed tobą leżała mapa, zapisane starannie tabele i informacje. Dużo istotnych infomacji. Zupełnie przypadkiem odkrytych. Co zamierzałeś z nimi zrobić? Czy chcesz je oddać, pochwalić się, zachować, sprzedaż? Co zamierzasz?


ELIAS "SZCZĘŚCIARZ" CARTWRIGHT

Hiszpanie. Owszem. Hiszpanie. A co miało okazać się najlepszym prezentem dla was. Paktowaliście z Hiszpanami. Kapitan wydawał się być zdenerwowany. Schodził niebezpiecznie blisko armat, dotykał je, sprawdzał, przyglądał się pracy marynarzy, która ustała w chwili, kiedy wiadome było, co szykował los. Nikt nie miał złudzeń. Wszyscy oczekiwali walki, potyczki, nie było sposobu, aby uniknąć konfrontacji. Tak, niby nie było, ale dzień nie należał do jednego z tych wspaniałych i szczęśliwych. Kapitan czekał w skupieniu. Wyprostowany, nieruchomy, ciężko oddychał i wyczekiwał.

Widziełeś go teraz lepiej. Stałeś na pokładzie i obserowowałeś. Statek hiszpański zatrzymał się w stosownej odległości, widziałeś, jak opuszczona zostaje szalupa, w której siedziało dwoje ludzi i trzech wioślarzy. Jeden wydawał im komendy, drugi stał i sprawiał wrażenie dostojnego i eleganckiego. Skryci za nim marynarze energicznie wiosłowali w rytm pokrzykiwania. Łódź zbliżyła się, dostojnik wdrapał się po drabince, a kapitan natychmiast znalzł się przy nim. I zaczęło się. Ich rozmowa prowadzona była płynnie po hiszpańsku ze strony dostojnica, płynną angielszczyzną ze strony George'a i koślawą łaciną ze strony tłumacza, niektórzy śmiali się otwarcie słysząc znajomo brzmiące słowa, inny kręcili głowami, reszta odpuściła się zaszyła się pod pokładem. Komedia trwała dobrych kilka minut, nim rozłoszczony Hiszpan nie krzyknął czegoś po angielsku, odwrócił się na pięcie i zamierzał zniknął z pokładu.

Czekający na niego marynarze z łodzi poderwali się żywo do wioseł słysząc komendy wydawane ich ojczystym języku. Kapitan złapał się jednak ostatniej szansy. POderwał jedną z przywiązanych do masztu lin i zarzucił ją gościowi na klatkę. Zdzwiony marynarz odwrócił się tylko po to, aby dostać solidnego kopniaka w nogę, następnie został poklepany po ramieniu, a kapitan uśmiechnął się i ukłanił do wyczekującego statku. Tak, z pewnością byli obserwowani, tak naprewno jego akcja nie pozostanie bez odpowiedzi, tak z pewnością rozegra się bitwa. Takie myśli krążyły po twojej głowie, co? Miałeś płonną nadzieję, że coś takiego się wydarzy i poradzisz sobie?


Jakie musiało być twoje rozczarowanie, kiedy chwilę później za maszt przeciwnika wciągnięta została biała flaga, a zaraz za nią opuszczona kolejna szalupa. Wyglądało na to, że sytuacja rozwijała się zupełnie nie w konwencjach przyjętych przez ogół. Kapitan jednak zapewnił was cicho, że to przejściowe, jeszcze sobie odbijecie i pokażecie im, ale teraz musieliście czekać. Jak to mawiają nie można mieć wszystkiego.

Kapitan zniknął wraz z drugim dostonikiem, który pojawił się w łodzi. Ten jednak nie sprawiał wrażenia eleganckiego i wyrafinowanego. To prawdziwy żeglarz, który jednak nie potrafił władać angielskim. Nie mniej pojawił się ktoś, kto był w stanie poradzić sobie z rolą tłumacza. Cała trójka zniknęła pod pokładem. Pojawił się obok ciebie znajomo wyglądający jegomość, który zaprosił cię na dół.

Miałeś pomagać w ochronie rozmów. Zadanie chwilowe, ale miało uspokoić gości. Jeżeli kanonier, bo tak cię przedstawiono już na wstępie, jest przy nich, to jakim cudem mogą stanowić zagrożenie dla potężnego hiszpańskiego statku. Słyszałeś natomiast, że kiedy szliście wydano rozkazy, żeby wasz najlepszy zbrojmistrz pojawił się zaraz przy działach i je przygotował. Coś tutaj się szykowało i nie było to nic przyjaznego dla Hiszpanów.
 
Idylla jest offline