Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2010, 13:00   #69
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
we współpracy z woltronem

- Głodny? Chyba nikt się nie obrazi jak poszukamy czegoś do jedzenia? Nie? - stwierdził Aglahad patrząc się na Trzmiela.

Chłopak obejrzał się zdziwiony na złodziejaszka nadal nie do końca ogarniając zaistniałą sytuację. Była... no ciężko było to nawet wolnymi myślami sprecyzować. Ewentualnie można było porównać do wrażenia jakie odniosłoby się ujrzawszy zabawnie żartującego ojca Edrina. Niby wszystko w porządku, a jednak coś zdecydowanie nie tak jak należy. Bo i skoro słońce było już na tyle wysoko by zaglądać przez okno między starymi szafami infirmerium, to znaczyło, że pora pobudki minęła już dobrych kilka godzin temu. A to z kolei oznaczało właśnie odbywające się lekcje śpiewu dla dziewczyn Rankiela i prace stolarskie z bratem Gavlem dla chłopaków. A z tego o ile dobrze kolebało się w głowie Degary'ego ratował głównie Anduval.
- Długo spałem? - zapytał jakby problem głodu został chwilowo odłożony na później – Co się stało? Gdzie Rav i Amy?

- Eeeee... długo, choć sam zasnąłem nad ranem, a obudziłeś mnie ty. Co się stało? Eeee... Po tym jak wyszliśmy z Dziury zrobiło się straszne zamieszanie, a Zimira jak już ci mówiłem zaczęła strasznie krzyczeć na akolitów i innych... a potem... potem zanieśli cię tutaj i powiedzieli, że mam przy tobie czuwać. To i czuwałem, aż do teraz. Ravowi i Amy nic nie jest, choć nie wiem gdzie są - Aghalad próbował przekazać jednocześnie wszystko co wiedział, a że wiedział niewiele to nie wychodziło mu to zbyt dobrze.

Ziewnął słuchając uważnie słów kolegi i mlasnął raz jeszcze podnosząc się w pierzynie. Skrzywił się gdy wspomnienia wczorajszego dnia napłynęły już kompletnie po długim śnie i złączyło w całość. I wtedy też zerwał się nagle z szeroko otwartymi oczami i pobladłym lekko obliczem.
- O psia kiszka! Anduval! Miałem u niego być rano! - krzyknął patrząc na Aglahada jakby oznajmiał mu właśnie o czymś przynajmniej tak istotnym jak kolejny dzień z nadwątlonymi racjami żywności. Wspomnienia jednak napływały dalej – Książka! Pamiętasz? Ta co ją czytaliśmy w Twojej kryjówce! Amy ją ma! Musimy ją szybko znaleźć!

- Psia kość... masz rację, ale jak to zrobić? - stwierdził Aghalad. - Myślę, że ktoś tu zaraz zajrzy sprawdzić czy się obudziłeś...

Nieco zdziwiony Degary zamrugał oczami. „Jak to zrobić?” bardzo rzadko padało z ust złodziejaszka. Przez chwilę przyszło mu do głowy, że Aglahad coś ukrywa i może nie chce, żeby znów gdzieś łazili napytać sobie biedy...
- Ale chyba nikt nie zabraniał stąd wychodzić, co? Choćby wysikać się przecież... - zeskoczył z łóżka rozglądając się za swoją koszulą i spodniami – Rozejrzyjmy się... I zobaczmy po drodze czy może Gladys tym razem będzie mniej zołzowata i nie poskąpi z jednego podpłomyka z miodem... - ubierał się nader poradnie jak na ilość dostępnych rąk – Oj no przecież nie będziemy tu siedzieć jak kołki...

- Masz rację, że nikt się nie obrazi, iż odwiedzimy kuchnię... i nie tylko kuchnię. Pozwól, że się rozejrzę w sytuacji - powiedział chłopak ruszając w stronę drzwi by sprawdzić co się za nimi dzieje.

- Poczekaj! - syknął próbując wydostać głowę z przepastnej wnęki koszuli – To może idź do pokoju dziewczyn i zobacz, czy nie ma tam Amarys... albo kogoś kto wie gdzie ona jest. Ja pójdę do kuchni i rozejrzę się za Ravem u chłopaków.

Aglahad kiwnął głową i po chwili zniknął za drzwiami. Degary rozejrzał się jeszcze w poszukiwaniu swoich podartych trzewików, których jak na złość nie było obok łóżka. Przecież chyba nie przynieśliby go tu bosego... Szafa była zamknięta, a w nogach łóżka była już tylko zmięta pierzyna, którą z satysfakcją zostawił niepościeloną. Otwarte przez Aglahada drzwi skrzypnęły cicho gdy w akcie desperacji uklęknął na podłodze i zajrzał pod sklepienie wielkiego dębowego łóżka. Tu były! Zapewne przypadkowo wepchnięte przez kogoś kto doglądał nieprzytomnego Trzmiela. Zimiry, Ojca Edrina, lub... zajmującego się infirmerium brata Amadeusa, którego ciężkie buty zobaczył Degary w drzwiach przez przerwę pod łóżkiem. Przełknąwszy ślinę wstał powoli odprowadzany wzorkiem wielkiego zakonnika. Brat Amadeus nazywany przez co lepiej słuchających na lekcjach religii wychowanków domu Bidneya, bratem Asmodeuszem na cześć jakiegoś bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnego ducha, był pomijając ojca Helbina najstarszym zakonnikiem w domu. Nigdy nie uzyskał święceń przez co tytuł ojca mu nie przysługiwał. Prawie nigdy też nic nie mówił, a na jego twarzy rzadko malowało się coś poza zmęczeniem często i nie bez przyczyny mylonym ze zniecierpliwieniem i złością na to z czym przyszło mu na starość się borykać.
Starzec podszedł do niespecjalnie pewnego swojej sytuacji chłopaka i ująwszy mocno w czerstwe dłonie młodą twarz spojrzał bacznie w jej odrobinę niespokojne oczy. Potem lekko przekręcił trzymaną głowę i spojrzał pod innym kątem, a na koniec chrząknąwszy głośno mruknął coś nieprzyjaźnie kątem oka spoglądając na nieposłane łóżko i puścił chłopaka. Degary poczuł wstyd gdy starzec sam poprawił pościel. Szczęśliwie trwało to krótko i po chwili brat Asmodeusz pokazał gestem dłoni by za nim podążać.

***

Parę chwil później Degary trzymając w dłoni pokaźny placek pokryty cienką warstwą kruchego miodu wszedł wraz z bratem Asmodeuszem do korytarza gdzie czekali już przed czarnymi drzwiami do gabinetu ojca Edrina towarzysze ich wspólnej wczorajszej niedoli.
- Amy! Rav! - podbiegł do nich z początku entuzjastycznie, mitygując się jednak szybko, że lepiej w tym złym miejscu tak nie krzyczeć. Zakonnik zapukawszy wpierw do drzwi, otworzył je i nie wypowiadając ani słowa zajrzał tylko na chwilę, po czym znów je zamknął. Odgłosy w środku ustały. Na chwilę tylko, by po paru sekundach ponownie rozbrzmieć zupełnie niewyraźnie choć rozpoznawalnie. Szczególnie głos Anduvala... Brat Asmodeusz wskazał Trzmielowi tę samą ławkę, na której czekali Rav i Amy. Potem zostawił ich samych.
- Ale się narobiło - powiedział w końcu młody mag - A Aglahada tu nie było? Przy odrobinie szczęścia mu się upiecze...
Westchnął zastanawiają się nad losem złodziejaszka. Powinien był mu podziękować, że był przy nim cały ten czas... A zupełnie o tym wcześniej nie pomyślał. Spojrzał na placek skrzywiwszy się. Właściwie to miał dziwnie złudną nadzieję, że to nie wokół niego to całe zamieszanie.
- Jedliście coś? Chcecie? - spytał wskazując świeży wypiek - Asmodeusz mnie wziął do Gladys i dał dwa placki... Jeden zjadłem już, ale tego chętnie oddam...
- O właśnie... Pewnie to już nieważne, ale... Masz jeszcze tę książkę gdzieś schowaną Amarys?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline