Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2010, 13:06   #13
szarotka
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Jedyną optymistyczną wiadomością tego dnia okazał się fakt, że wspaniała Elizabeth faktycznie zmierzała do Avalonu, a więc cel i zamysł podróży Beatriz nie ulegał przesunięciu w przestrzeni, a jedynie nieco w czasie. Na tym się jakowoż dobre strony obecnego położenia kończyły. Obserwując ludzi, z którymi musiała przez najbliższe dni dzielić pokład, miała wrażenie iż prezentuje tu najniższą z możliwych warstw społecznych, przynajmniej pod względem wyglądu, majętności i nazwiska. Nie sprawiło to jednak, że nikt nie zwrócił na czarnowłosą uwagi. Wręcz przeciwnie. Czuła, że patrzono na nią conajmniej osobliwie, albo jak na wariatkę. Dalece frustrujące wrażenie.

Dama, która jeszcze niedawno śmigała w pantalonach pomiędzy piratami, niczym ostropióry burzyk, teraz emanowała bardziej dostojnym obliczem, które podkreślone zostało przez odpowiedni tytuł: “z dworu Królowej Teresy”. Montenka, niech by ich szlag jasny... Nie, żeby Beatriz była zagorzałą patriotką i w imię cierpiącej ojczyzny brała odwet na każdym, kto przyznawał się do narodowości okupanta. Wystarczyło, by monteńczycy zabrali pannie Alvarez coś, do czego prawa nie mieli. Wystarczyło, że jeden z nich to uczynił.
Im dłużej jednak przyglądała się Rosalindzie, tym bardziej była przekonana, że skądś ją zna. Ale co robiłaby dwórka królewska na terenie Castilli? A co za tym idzie - gdzie indziej castillianka mogłaby spotkać tę kobietę?
Wobec panny Carloty nie miała podobnych rozterek. Wprawdzie familia Riverów zapewne była rozległa, podobnych imion było wiele, zaś owa kobieta mogła nawet nie mieszkać w Torres, ale Beatriz wierzyła, że beztroskim najszybciej się noga podwija, toteż starała się nie rzucać nawigatorce w oczy. Profilaktycznie.
Siwa klacz szturchnęła nosem jej ramię i dopiero wtedy jej pani - wyrwana z zamyślenia i bacznych obserwacji - zorientowała się, iż książęca mość odezwała się właśnie do niej. Coś o przyjacielu i stajni. A wcześniej jeszcze o mesie. Cudownie, obiad; oznajmił żołądek.

- Piękna klacz - odezwał się ktoś tuż obok - Zdaje mi się jakbym już kiedyś podobną widział. Gdzieś w Castilii. Czy może jednak w monteńskiej części Castilii. Nazywała się Del Vago.
Felicjan de Bourchevaux, ten przystojny szarmancki uczony od bomb (i monteńczyk na domiar złego, jak sugerowało nazwisko), obrócił w palcach cienkie cygaro.
- A może to właścicielka stadniny nazywała się Del Vago - dodał - Bardzo mile ją wspominam choć rozmawiać nie było sposobności - Cały czas patrzył na horyzont, jedynie kątem oka widząc twarz rozmówczyni. Beatriz nieco spłoszona zerknęła na mężczyznę. O czym on mówi? Czyżby słyszał o jej rozbojach? A może nawet widział ją umykającą z miejsca przestępstwa?
- Del Vago? Nigdy nie słyszałam. Moja nazywa się Lusita. Ale jak większość andalańczyków, przyciąga oko, to najlepsze wierzchowce Thei - uśmiechnęła się skromnie, jak w rozmowie chłopki z szlachcicem przystało, chociaż miała przemożną ochotę przycisnąć delikwenta do relingu i wybić mu z głowy wszelkie lisie podchody. Cóż on, śledztwo prowadzi?
Grała jednak z wdziękiem swą rolę wieśniaczki; wszak niejaką wprawę już miała, napatrzywszy się na biedotę pod butem okupanta.
- Coś się panu, señor, musiało pomylić. Muszę odprowadzić konia do stajni, ale jeśli señor sobie życzy, możemy wrócić do tej rozmowy po posiłku.
Skłoniła lekko głowę, by umknąć wzrokiem przed brązowymi oczami mężczyzny i wycofała się, pociągając klacz za sobą.
- Przelatujące nad głową kopyta andalańskiej klaczy faktycznie przyciągają oko jak mało co - usłyszała jeszcze za sobą.
Przez chwilę miała wrażenie, iż Felicjan wystrzeli za nią tym energicznym krokiem, złapie w pół i przerzuci przez ramię, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Moje fantazje są zatrważające; zganiła samą siebie.

Stajnia była dość duża, z zamykanymi boksami, pachnąca drewnem i sianem. Castilianka ulokowała swoją pociechę zaraz obok czarnego ogiera, należącego najwyraźniej do właścicielki statku. Było to wytworne i wychowane zwierze, trochę grubszego kośćca niż andalańskie wierzchowce, ale równie zgrabne i wartościowe. Uprzejmie wystawił łeb ponad barierkę i zajrzał do nowej współlokatorki strosząc uszy. Klacz początkowo, niczym rasowa kokietka, ignorowała kawalera - do czasu, gdy jej pani pozbawiła ją siodła i uzdy.
- Tylko zachowuj się jak na damę przystało - upomniała ją dziewczyna przy rozczyszczaniu, widząc jak Lusita strzela okiem w stronę ogiera, wielce zainteresowana - Pamiętaj, z jak dobrej stadniny pochodzisz.
Położyła dłoń na jasnej grzywie, zamierając ze szczotką w drugiej ręce. Właściwie to czasami zapominała o tym, jaki był jej własny dom. Że kiedykolwiek miała taki. Siwa klacz była ostatnim łącznikiem z przeszłością.
- Nie wiem po co my się uganiamy po świecie, zamiast poszukać męża i założyć rodzinę - westchnęła ciężko, a szczotka podjęła swój czyszczący zamysł - Gdzie powinnyśmy zacząć od nowa, Lusita? Avalon? Tam ponoć wciąż pada deszcz. To może ta bajkowa Usuria? Tak, tak, wiem, nie lubisz zimna. Ale zastanawiałaś się, co będzie jak już go znajdziemy? Przecież cały ten pomysł to czysta abstrakcja. A los usilnie daje nam sygnały, byśmy zawróciły.
Klacz potrząsnęła łbem.
- Nie? Przecież mało nas nie zatłukli piraci, a potem mało nie zatoneliśmy. Jakich więcej chcesz dowodów? Prawda jest taka, że niedługo dotrzemy do miejsca, skąd nie będzie już odwrotu. A wtedy wspomnisz moje słowa.

Pobyt w stajni przedłużył się nieco i Beatriz wpadła do mesy trochę spóźniona, bowiem opowieść księżniczki już trwała. Siedzieli tu już niemal wszyscy, czterech mężczyzn i dwie kobiety. Och, poprawka, trzech mężczyzn, bo ten czwarty młodzieniec miał biust. Właściwie to eisenka mogłaby być całkiem ładna, gdyby tylko odziała się po damsku. Wydawała się równie groźna co wielki i ponury Kurt, który celował w małomówności. Chociaż wróć, tego strasznego mężczyzny nie dawało się porównać z niczym. Jeśli wszyscy przedstawiciele płci brzydszej byli jemu podobni, to Eisen należało omijać jak gniazdo szerszeni.
Jej Wysokość za to oczarowywała serdecznością, wdziękiem i podejściem do ludzi. Umiała słuchać i się wysławiać. Tchnęła łagodnością, ale to nie dopełniało jej osoby do całości. Czegoś brakowało. Beatriz nie słuchała uważnie całej opowiadanej historii, zbyt zajęta własnymi obserwacjami, lecz nie poczuwała się zbytnio do niesienia pomocy jakiemuś Reilanowi, o którym słyszała pierwszy raz w życiu. Mało miała własnych problemów, by zajmować się jeszcze cudzymi? Owszem, to bardzo miło, że ten zacny statek podwozi ich na ląd, ale pchanie się w wojnę, która jej nie dotyczyła, leżało poza zakresem zainteresowań castillianki.

Posiedzenie w mesie stało się trochę uciążliwe, z kilku conajmniej powodów. Pierwszym był wzrok Carloty, która pojawiła się jeszcze bardziej spóźniona niż Beatriz - kobieta patrzyła na nią tak, jakby zastanawiała się, czy ją zna. Musiała więc być TĄ Carlotą. Swoją drogą ona również nieźle wylądowała. Gdzież był ten monteński mąż, za którego miano ją wydać?
Drugą niedogodnością było wino. Samo wino. Bez obiadu. Czy może być większy zawód dla głodnego człowieka, niż niespełniona obietnica pokarmu? Trzecim powodem dyskomfortu był ów sztorm, o którym beztrosko rzuciła panna Rivera. Beatriz pływała już parę razy przy złej pogodzie (zawsze w roli pasażera a nie załoganta), ale głównym powodem zmartwienia w takich sytuacjach była nie własna osoba, lecz czworonożna towarzyszka.

Pierwszy oficer przedyskutowywał coś poufale z księżniczką i gest jego rąk wskazywał, że wobec nadciągającej burzy są raczej bezradni. A to nie wróżyło dobrze. Przesądna dziewczyna wierzyła, że skoro oficerowie i kapitan nie są pomyślnej myśli co do dalszej żeglugi, to równie dobrze można skakać od razu do morza.

- Niestety moja znajomość żeglugi jest żadna, nie licząc szybkiej nauki z ostatnich godzin.

To już dało się usłyszeć i w oczach czarnowłosej pan Ward natychmiast spadł z piedestału oficerskiego. Wspaniale; pomyślała mało optymistycznie. Wykrakałam.
I gdy tak rugała się w myślach za podjęte decyzje, jej wzrok padł przelotnie na Rosalindę, siedzącą teraz bokiem do niej. Wtedy przyszło olśnienie i zdumienie zarazem.
Rosalinda była podobna do NIEGO!
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.

Ostatnio edytowane przez szarotka : 08-12-2010 o 13:22. Powód: na życzenie Oriana, dodane jedno zdanie jego postaci
szarotka jest offline