Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2010, 18:18   #92
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
W kanałach

Jeff przygotowywał się do nadchodzącej walki, jednocześnie próbując uświadomić grozę sytuacji pozostałym przy nim zbrojnym. Tyle tylko, że im nie trzeba było specjalnie niczego uświadamiać. Co innego dać komuś po pysku w portowej tawernie, czy złupić kogoś w ciemnej uliczce a co innego stawiać czoło jakiemuś potworowi.

- Wal się! –

Tyle usłyszał na odchodne do dwóch z czwórki zbrojnych, którzy jak na komendę zawrócili i zniknęli w ciemności. Pozostałych dwóch zostało, choć raczej nie z nadmiaru odwagi, co z faktu, że za bardzo trzęsły im się nogi, aby uciekać. Potwór tymczasem był coraz bliżej, oznajmiając to coraz większym hałasem. Nie zagłuszył on jednak krzyków, które dobiegły z tunelu za nimi. Krzyków, które tylko utwierdziły pozostałą na miejscu trójkę, o słuszności decyzji. Jak pokazała przyszłość, nie dla wszystkich.

Bestia była już bardzo blisko, o czym oprócz hałasu świadczyły nadjedzone zwłoki, które wyleciały z tunelu i rozbiły się o ścianę, tuz kolo nich. W tym momencie byli szczęśliwi, że pochodnie nie dają przesadnie dużo światła. Nagle wszystko ustało i zapadła cisza. Skuleni przy ścienianie czekali na swój koniec. Jakież było ich zaskoczenie, kiedy w krąg rzucanego przez otwarty płomień światła zamiast straszliwej bestii, wszedł wychudzony człowiek w eleganckich, choć ewidentnie nie pierwszej młodości szatach.

- Odważni jesteście. Zaskakująco odważni. Tym bardziej szkoda. –

Jeff nie zdążył jeszcze połapać się o co chodzi, kiedy dwaj jego „sojusznicy” zostali przyszpileni do ściany kilkunastoma wylatującymi z ciemności bełtami. Krew zmieszała się z gównem i innymi składnikami ścieków, tworząc wokół niego malowniczą kałużę.

- No skoro juz zapewniono nam trochę prywatności, to pozwól, że się przedstawię – chudy człowiek zdawał się być nie być nie zrażony całą sytuacją. - Jestem Królem. To zaś moje królestwo. Może trochę zaniedbane, ale zawsze. Czekałem na Ciebie. Choć może raczej na was, bo liczyłem, że będziesz w większym towarzystwie. Nic to jednak. Choć, pójdziesz ze mną. Mimo, że lubię swoje królestwo, to przyda mi się trochę świeżego powietrza. –

Kiedy kilka godzin później Jeff został sam, przy wyjść z kanałów, słowa Króla ciągle dźwięczały mu głowie. Podobnej jak wspomnienie niedawnej wycieczki. Najważniejsze jednak było, że udało mu się wydostać i mógł udać się na umówione spotkanie.

W świątyni

Podduszenie, kneblowanie, wiązanie i kopanie się po jajach, to było niektóre rozrywki jakim raczyli się goście starego kapłana i jego kochanka. Co by nie mówić należeli do wyjątkowo imprezowych i wiele mogli go jeszcze nauczyć. Tyle tylko, że serce staruszka juz nie było pierwszej młodości, tak więc nawet urodziwy młodzieniec, jego najnowszy uczeń, musiał wykazywać się nie lada delikatnością w ich codziennych modlitwach i rytuałach za odkupienie grzechów. Niestety jego goście nie mieli takiej świadomości i staruszek kipnął im jeszcze zanim Woddy skończył swą uspokajającą przemowę.

Golas tym czasem, bez litości kopany w przyrodzenie przekonał się, ze paladyn bez zbroi, poważnie traci na wartości bojowej. Pech chciał, ze już raczej nie będzie mu dane podzielić się tą wiedzą z potomstwem. Fachowo związany i upchnięty do szafy, dostał na dowidzenia przez łeb płazem miecza, coby za szybko się nie obudził.

Zgromadzeni w świątynnej izbie znaleźli się w przysłowiowej kropce. Na szczęście uratował ich skrupulatność starego kapłana. Po przeszukanie jego siedziby, natrafili na sporządzana przez niego mapę lochów po świątynia. Co prawda była niekompletne, ale lepsze to niż nic.

Do podziemie zeszli w sama porę, bo juz pojawiały się pierwsze oznaki nowej rozpętanej przez nich afery. Mapa była pomocna, coc niekompletna. Zgubili się tylko parę razy i spotkali raptem kilka przerośniętych szczurów i innkszych trupojadów. W końcu jednak w miarę cali, choć z pierwszymi objawami klaustrofobii dotarli do wyjścia. Zeszło im z tym kawał czasu, ale mogli w końcu ruszyć w drogę.

Konrad

Współpraca z lokalnymi przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości szła wyśmienicie. Szła, żeby nie powiedzieć biegła, bo ciągnięty za koniem sierżanta Konrad musiał co jakiś czas przyspieszać kroku, coby nie wyrżnąć o glebę i nie zmasakrować sobie oblicza. Choć z drugiej strony, po zabiegach w strażnicy, niewiele już by to zmieniło. Oddział liczył niespełna dwudziestkę konnych zbrojnych, prowadzonych przez sierżanta i znanych już Konradowi jego dwóch pomocników.

- No dobra cwaniaczku, czas żebyś zapracował na swój marny żywot. Gdzie ci twoi wspólnicy i jak masz zamiar ich nam wystawić, tak coby wszystko dobywało się szybko, sprawnie i bez trudności. Lepionej było by dla Ciebie, cobym przywiózł do miasta wszystkich swoich chłopków i głowy tamtych w worku. Inaczej twoja na pewno w nim wyląduje. To ci gwarantuje. –

Pytanie padło rychło w czas, bo do miejsca spotkania z ludźmi Burnsa było rzut beretem.

Marcus, Cichy

Byli pierwsi. Mogli być zadowoleni z siebie, czekając na pozostałych i popijając postawionego przez ludzi Burnsa cienkusza. Tamci w oczekiwaniu na resztę eskorty upiekli świniaka jakiegoś, to i było co do pyska włożyć. Wszystko był doskonale. Dopóki nie obudzili się obaj w jakimś namiocie, związani jak wcześniej jedzony przez nich prosiak, tyle, że zamiast jabłka mieli kawałki jakieś brudnej szmaty w ustach. W głowach im huczało a wzrok był jeszcze mętny, ale szybko doszli do wniosku, że musieli ich skroić jakoś niedawno, bo ich sprzęt, jeszcze nie zszabrowany rzucono niedbale na drugim końcu całkiem sporego namiotu. Ot niby dwa metry, ale tak jak dla wspomnianego juz prosiak, tak teraz dla nich, to wciąż daleka droga. Zwłaszcza, ze gdzieś z tyłu słychach było przyciszone głosy, pewnikiem reszty zasadzki.

Jeff, Gambino, Wody, Edgar, Wlther

Cała piątka spotkała się na godzinę marszu przed miejscem spotkania, teraz zaś stali na wzgórzu, z którego był doskonały widok na obozowisko, będące miejscem spotkania. Przy ognisku grzało się dwóch ludzi Burnsa, pilnują kilkunastu koni. Zaschnięte usta i psute żołądki żywo zareagowały na prosiaka pieczonego na ognisku i na widoczny stąd spory bukłak. Wyglądało na to, że byli pierwsi, więc dostaną najlepsze kawałki!
 
malahaj jest offline