Zmierzywszy mężczyznę wzrokiem od stóp do głów, w pogardliwym geście strzepnęła nieistniejący kurz w miejscu, w którym ją dotknął. - Nie wiem co cię to obchodzi - odparła, po czym dodała jeszcze - człowieku - z jej ust zabrzmiało to jak najplugawsza obelga. Nie miała nic do ludzi jako-takich, ale zwracanie się "po rasie" uważała za coś uwłaczającego godności. - Ale jak już chcesz wiedzieć, to miałam się spotkać tu z przyjacielem i ruszyć z nim do Cormyru. A że go nie ma, to pobędę trochę w okolicy przez kilka dni. Tyle - zakończywszy wywód spojrzała nań potupując lekko nogą w zniecierpliwieniu.
- Przyjaciela, hę? Pewnie równie elfiego, co ty paniusiu? - odparł z równą pogardą w głosie. - Widzisz, to jest porządne miasto. I nie pozwalamy jakimś leśnym dziwakom pałętać się po ulicach. Ale, uważaj, znaj moją łaskawość. Potrzebujesz spędzić kilka dni w mieście, by poczekać na "przyjaciela" to je spędzisz. W areszcie. No, chyba że tymi swoimi wąsko-dupnymi argumentami chcesz spróbować nas przekonać... - cała trójka zarechotała, a ten który to powiedział, chwycił Amarettę za ramię i spróbował szarpnąć ku sobie.
Młody bard doskonale wyczuwał napiętą atmosferę. Jego oczy powędrowały w stronę ręki zaciśniętej na ramieniu jego towarzyszki.
- Oczywiście nie szukamy kłopotów, chcieliśmy kupić kilka jabłek i nacieszyć się pogodą - David uśmiechnął się promiennie
Strażnik spojrzał na Amarettę, po czym zmierzył Davida wzrokiem.
- To porządne miasto. Nie lubimy tu takich jak ona. - wysyczał wskazując na Amarettę. - A i widzę, że gębę ma niewyparzoną.
David ściszył ton do konfidencjonalnego: - Panie władzo, proszę nie utrudniać mi życia. Dziewczyna ma ciotę od trzech dni, zrzędzi na wszystko, dziś dostałem po łbie pokalem, poszczuła mnie kotem... Eh... Ko-tem! Proszę puścić nas wolno... nie mam już na to wszystko nerwów... - David opuścił teatralnie ręce
Mężczyzna zmarszczył brwi i westchnął.
- No i po coś se taką wiedźmę brał, bracie? - mruknął uśmiechając się chytrze. - Ale wygląda na to, że ona sama zamierza się wpakować w kłopoty, bez twojej pomocy.
- Eh, to zwykłe babskie gadanie. Takie to nie wiedzą co mówią, dopiero po czasie mądrzeją i się reflektują. Puść pan nas, póki jeszcze mnie ze skóry nie obdarła - David patrzał na strażnika najbardziej niewinnym wzrokiem na jaki mógł się zdobyć
Strażnik potarł czoło ręką, myśląc nad czymś.
- No... ale nie pałętajcie się tak po ulicy. - pouczył Davida. - Zwracacie uwagę ludzi... a oni idą do nas na skargę, rozumiesz?
- Jasne jak słońce, pomyślnej służby! - David wziął za rękę Amarette i ruszył żwawym krokiem przed siebie.
Gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości, ze zniechęceniem pokręcił głową:
- Co ty do kurwy nędzy robisz? Nie widzisz, że jesteśmy w mieście policyjnym, obserwowani z jednej strony przez zdewociałych Tormitów, a z drugiej... sama wiesz kogo?! Ostatnie czego potrzebujemy to zatargi z tym zawszonym pospólstwem! Nie żądam wiele, wystarczy odrobina instynktu samozachowawczego! |