-
Pani Eiche...to zadziwiające.. ale proszę sobie wyobrazić, że na mojej wyspie przebywa pewien jegomość o tym samym nazwisku.
Ingrid nieomal wypuściła rękojeść flamberga z dłoni; szybko oparła go o reling, niepewna wieści, które zaraz usłyszy. Jegomość. O tym samym nazwisku. Na wyspie. Której wyspie? Reilan? Dlaczego tam nie płyniemy? Dokąd płyniemy? Rój niepokojących pytań pojawił się w jej głowie, niczym wściekłe pszczoły, denerwując i nie dając spokoju. Wbiła spojrzenie w Leilę; zacisnęła pięści, by nie zasypać jej gradem owych pytań. Słuchała dalej.
-
O ile mnie pamięć nie myli został jakiś czas temu wtrącony do lochu...bodajże za kradzież? - Leila pomasowała podbródek -
tak, dokładnie...za kradzież.. Doprawdy nie wiem, skąd u naukowca taka potrzeba chciwości i bogactwa..
Naukowiec. Teraz Ingrid była pewna, że energiczna królewna z wyspy Reilan mówi o tym samym człowieku, którego ona szuka. Ale kradzież? To brzmiało, jak brednie. Nieprawdopodobne i niewiarygodne. Pomówienie, może pomyłka?
- Nie wiem też, co w takim razie stało się z tą dwójką dzieci, którą przywiózł do Reilanu ze sobą. Wiesz pani, coś na ten temat?
Ingrid osłupiała. Dzieci? Jej brat miał dzieci? W odpowiedzi pokręciła tylko głową - a przynajmniej tak jej się później wydawało; niewiele zapamiętała z tej chwili. Kapitan “Elizabeth” zwracała się jeszcze do innych osób; gdzieś w oddali szum fal zmieszał się z krzykiem mewy. Ktoś coś mówił...
Przytłoczona nowinami Eisenka bezmyślnie podążyła do mesy, nie zastanawiając się po co i dokąd idzie.
***
Odruchowo zabrany z pokładu miecz oparła obok krzesła; usiadła pogrążona w zadumie. Słuchała opowieści Leili nieuważnie, wychwytując co drugie słowo. Próbowała niekiedy złożyć z tych słów jakiś sens, ten jednak natychmiast jej umykał. Jej myśli galopowały niczym tabun pozbawionych jeźdźców koni; częsty widok po najcięższych bitwach - jeszcze, gdy trwała wojna. Wojna; wtedy Erich zniknął. A teraz? Pojawił się na wyspie Reilan. Z dwójką dzieci. Swoich? Czyich? Oskarżony o kradzież - niemożliwe; osadzony... Zaraz, Tiurcy?
Zaczęła przykładać więcej uwagi do słów Herrin Wornsmith. Układać plany, szacować możliwości. Bezwiednie przesuwała wzrokiem po obecnych w kajucie osobach. Herr Bachmaier, Herr de Bourchevaux, Herrin de Villon... Ingrid nawet nie zauważyła, że zatrzymała przez chwilę na niej spojrzenie . Cały czas uporczywie odsuwała od siebie fakt, który nieuchronnie wyłaniał się z opowieści Leili.
Nie mogą wrócić na wyspę. Nie teraz.
Z zamyślenia wyrwała ją dopiero świadomość, że spogląda właśnie na Georga Warda. “Ciekawe, czy to, co mówili o nim w porcie jest prawdą”, zastanowiła się. Nie była pewna, co by to dla nich - przypadkowej załogi ogromnego okrętu - znaczyło; zwłaszcza, jeśli w perspektywie mieli długi wspólny rejs. Ale nie zniży się przecież do rzucania oskarżeń na podstawie niesprawdzonych plotek.
Wtem królewna Reilanu odezwała się po chwili milczenia, której Ingrid nawet nie zauważyła.
- Tak, moi drodzy, wygląda współczesna historia Reilanu. Rozważcie w swoim sercu, to co wam opowiedziałam, jeżeli uznacie, że możecie lub chcecie mu pomóc będę bardzo rada, jeśli nie, nasze drogi w Avalonie rozejdą się. Dobro wyspy i mojego ludu jest dla mnie najważniejsze.
Eisenka nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co powiedzieć.
***
Temat poruszyła dopiero po wyjściu z kajuty. Choć w jej głowie wciąż kłębiły się dziesiątki pytań, Ingrid uspokoiła myśli na tyle, by przynajmniej na niektóre poszukać odpowiedzi.
-
Herrin Wornsmith - odezwała się, energicznym krokiem ruszając w stronę Leili. -
Czy możemy porozmawiać?
Leila oczywiście się zgodziła; stały na jednym z pokładów, tuż przy relingu, za którym roztaczał się bezbrzeżny krajobraz morskich fal. Niebo było przejrzyste i nic jak dotąd nie zapowiadało ponuro przepowiedzianej przez Carlotę burzy. Kobiety rozmawiały cicho; kapitan “Elizabeth” spoglądała na Eisenkę z zainteresowaniem, ta zaś pochyliła głowę, wpatrując się przez chwilę w deski pokładu. Szybko otrząsnęła się z zadumy; jej spojrzenie padło na morze, by po kilku słowach spocząć na Leili, która oparła się o reling. Na twarzy dziedziczki Reilanu odbiła się nostalgia; potarła czoło, marszcząc brwi, nim odpowiedziała:
-
Tak! Zdecydowanie tak. Miał na imię Erich. - spojrzała ze współczuciem na Ingrid. Wzmagający się niezauważenie wiatr i narastający szum fal zagłuszyły następne słowa. Dopiero niespodziewanie twardy, naznaczony uporem głos Eisenki zdołał się przez nie przebić.
-
...jeśli jest szansa, że on żyje, ja muszę płynąć na Reilan.
Chyba zdawała sobie sprawę, jak niemożliwy do wykonania w tym momencie jest to zamiar. Mimo tego - a może właśnie dlatego - w jej głos wdarł się ton nie znoszącego sprzeciwu uporu, a akcent stał się jeszcze bardziej obcy i twardy.
Leila wciąż wpatrywała się w nią ze współczuciem. Ciche słowa umykały z wiatrem; królewna potarła czoło i nawinęła w zamyśleniu niechlujny już zupełnie warkocz.
Ingrid wbiła spojrzenie w morze; intensywnie, jakby chciała dostrzec coś w oddali - inny statek, mewę szybującą w przestworzach, może jakąś zapowiedź burzy, o której wspominała Carlota? Gdy znów się odezwała, nie sposób było ją zrozumieć, nie stojąc tuż przy relingu. W oczekiwaniu na odpowiedź jasnoniebieskie oczy studiowały uważnie, wręcz oceniająco, twarz królewny.
-
Ależ oczywiście, że wrócę! Nigdy w życiu nie zostawię mojego ludu - Leila uniosła głos delikatnie -
Po to wypłynęłam, by wrócić ze zdwojoną siłą. Taki jest mój cel. - zacisnęła pieść -
Dbaliśmy o naszą kulturę, mimo że w moich żyłach płynie krew castilijsko - avalońska, mój ojciec nigdy nie ważył się pozostawić tamtego ludu na pastwę waszych cywilizacyjnych obyczajów i wierzeń. Cenił ich autonomię, Tiurcy tego nie zrobią. Rozpleni się tam rzeź, kompletna rzeź. Nie pozwolę na to. Ale potrzeba planu, strategii i wojsk. W pojedynkę, czy z panią niczego nie zdziałamy. - przestąpiła z nogi na nogę -
Dlatego jadę, a raczej płynę do Avalonu. Głęboko wierzę, że moi bogowie i ojciec - wzniosła oczy w niebo -
pomogą wyzwolić Reilan.
Ingrid z powagą skinęła głową, wypowiadając kilka słów. Dziedziczka Reilanu, słysząc je, rozpromieniła się nagle. Popatrzyła przyjaźnie na Eisenkę i odruchowo ścisnęła jej rękę, odpowiadając; tak, jakby przypieczętowała tym samym jakieś wspólne przyrzeczenie.
Wtem wiatr ustał niespodziewanie, a fale uspokoiły się, tylko nieznacznie zdobiąc powierzchnię wody. W powstałej nagle ciszy wyraźnie rozbrzmiały słowa Leili:
- To naprawdę wielki cud, że tak wspaniałych ludzi udało mi się wyciągnąć prosto z morza.