Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2010, 10:03   #501
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Noc minęła spokojnie.
Chrapanie krasnoludów, śpiących w rybackiej chacie, zostało dość skutecznie wytłumione przez ściany owej chaty, co pozwoliło pozostałej trójce na odespanie wszelkich zaległości. Teoretycznie przynajmniej, bowiem paru rybaków skoro świt urządziło sobie powrót z nocnych połowów, zaś paru kolejnych, o tej samej mniej więcej porze, zabrało sieci by wyruszyć na jezioro zanim słońce na dobre rozpocznie swą wędrówkę po nieboskłonie.
Allorowi to jakoś nie przeszkadzało. Spał, jak przystało na wytrawnego wojaka. A może po prostu dobrze udawał... Za to Liliel zaczęła się wiercić, wreszcie wypowiedziała pod adresem rybaków kilka słów uznawanych powszechnie za niecenzuralne i nie pasujące do damy. Potem wstała i zawinięta w koc, bo ranek był chłodny, podeszła bliżej i usiadła obok Derricka.
Grzechem wprost byłoby nie skorzystać z chwili pozornej samotności we dwoje i dłoń Derricka wślizgnęła się pod koc półelfki.
- Stęskniłem się za tobą - powiedział szeptem.
Z Liliel człowiek nigdy nie mógł być niczego pewien. Równie dobrze można było się spodziewać gorącego całusa, jak i bolesnego kuksańca.
- Trzeba było o tym pomyśleć wieczorem - burknęła dziewczyna, odsuwając się nieco. Nie na tyle jedna, by znaleźć się poza zasięgiem Derricka.

Poranne przyjemności nie mogły trwać zbyt długo. Może powinien był pomyśleć o tym wcześniej. Albo raczej - zamiast myśleć przejść do czynów. Nie wiedzieć jednak czemu miał wczoraj wrażenie, że półelfka boczy się na niego za rozmowę z rusałką. Liliel nigdy grzeszyła ani nadmiarem cierpliwości, ani konsekwencją postępowania...
- Komu w drogę, temu czas! - powiedziała dziewczyna, tym razem definitywnie odsuwając się od Derricka i na pocieszenie obdarzając go krótkim, ulotnym buziakiem. - Obudzę chłopców - dodała i ruszyła w stronę chaty.

"Chłopcy" najwyraźniej nie zamierzali wstawać, ale dziewczyna była nad wyraz uparta i przekonująca. Po chwili z chaty wyłoniły się dwa ziewające szeroko i narzekające krasnoludy, a za nimi, z zadowoloną z siebie miną, Liliel.
Drrick zdążył w tym czasie nie tylko wstać, ale i spakować swoje bagaże. Podobnie zresztą uczynił Allor.
- Idziemy coś zjeść, a potem w drogę - powiedział Derrick.
Zwłaszcza pierwsza część tego zdania przypadłą krasnoludom do gustu...

Karczma była w zasadzie zamknięta, ale jej właściciel, kucharz i jedyny członek obsługi w jednym nie miał nic przeciwko temu, by poczęstować jadłem i trunkami niespodziewanych gości. Przy okazji udzielił kilku informacji na temat czekającej ich drogi.
- Parę godzin marszu na północ i znajdziecie się w kolejnej osadzie - powiedział, gdy na stole, przed wszystkimi, pojawiła się polewka rybna. - Biała Wielka się zowie.
Drunin skinął głową na znak, że wie, o jaką wioskę chodzi. Derrick również wiedział. W końcu tam się wszyscy spotkali.
- Jeśli brzegiem pójdziecie - mówił dalej karczmarz - to droga będzie łatwa. A i druidzi czy potwory naprzykrzać się wam nie będą, bo las tylko w paru miejscach do jeziora dochodzi.
- Gdzieś tam w połowie drogi strumień wpada do jeziora, ale nie stanowi przeszkody ani dla pieszych, ani dla wozów. Po kolana nawet nie sięga - opowiadał. - Jak łódź rozbitą znajdziecie, to do strumienia niedaleko będzie.
- To takie groźne jest Loc Eskalott? - spytał Gurd.
- Zaraz tam groźne. - Karczmarz wzruszył ramionami. - Jak kto w burzę wypłynie, to i krzywda stać mu się może. Wody ci w jeziorze dostatek. Ale z tą łodzią to insza historia. Dwaj bracia się wybrali, na połów niby. Ale powiadali ludzie, ze skarby z dna jeziora wyłowić chcieli. No i żaden nie wrócił, choć burzy żadnej nie było, tylko woda łódkę wyrzuciła.. A te skarby to niejeden, co o nich słyszał, zdobyć chciał. Ale Pani nie odda ich nikomu.
- A jakieś jedzenie na drogę chcecie? - zmienił temat.

Wyruszyli w drogę jakieś pół godziny później, bo tyle czasu zajęło karczmarzowi szykowanie prowiantu (zamówionego przez Gurda) i dwóch bukłaczków z piwem (zamówienia Drunina). Nawet pies z kulawą nogą nie zainteresował się ich odejściem, bowiem wszyscy, jak na ludzi z pracy żyjących przystało, nie siedzieli od rana do nocy na przyzbach, tylko za robotę się brali.
Poza tym - kogo obchodziło to, co robi paru obcych, nawet jeśli z Wyklętego Lasu, idioci, przyleźli.

Pogoda dopisywała. Słońce, od czasu do czasu chowające się za niewielkie obłoczki, przyjemnie przygrzewało. Wietrzyk lekki szedł od jeziora i niósł przyjemne powietrze.


Droga też nie była najgorsza, chociaż trakt żaden brzegiem nie prowadził, a i słowa karczmarza o lesie, co do wody się nie pcha, niezbyt zgodne z prawdą były. I piasek się zdarzał, i krzewy, co pod jezioro schodziły, i drzewa, co niemal z toni wyrastały. Mimo wszystko przedzierać się przez zarośla nie musieli, bowiem wszędzie było tyle wolnego miejsca, że nie tylko jeździec, ale i wóz niezbyt wielki by się pomieścił.
Dobrze się wędrowało, dopóki Drunin piosenki marszowej nie zaczął śpiewać. Albo raczej wywrzaskiwać, bo śpiewem zwać tego nie można było. Na szczęście przymknął się, gdy parę słów niepochlebnych pod jego adresem padło, z ust głównie Liliel, którą i Gurd wnet poparł. 'Śpiewak', przez półelfkę wyjcem nazwany, obraził się nieco. ale wnet mu przeszło, dzięki czemu w drużynie panowała atmosfera dość pogodna.


- To zapewne ta łódka - powiedział Drunin - o której karczmarz gadał. Zawsze uważałem, że poszukiwanie skarbów na dnie mórz czy jezior to głupota.
- A szczególnie, gdy duch jakiś, czy nawet bogini ich strzeże - dodał Allor.
- Nie ma to jak solidna jaskinia skarby skrywająca - do dyskusji dołączył się Gurd.
- A najlepiej, jakby jeszcze smok jej pilnował - dorzuciła, nieco złośliwie, Liliel.
- Ano - potwierdził Drunin, złośliwością nie zmieszany. - Smocze skarby zwykle swą wartość mają. Tyle że wówczas liczniejsza by kompanija być musiała, niż nasza. I od razu do podziału więcej rąk się wyciąga.
- I zysk jest mniejszy - dorzucił Gurd.
- No i na medyka złota dużo trzeba wydać, bo smok ot tak skarbu nie odda - zażartował Derrick.
- Większe ryzyko, większy zysk - powiedział Drunin tonem doświadczonego poszukiwacza skarbów.
- Aż dziw - powiedział Allor, który podczas rozmowy zaczął oglądać wrak - że nikt nic stąd nie zabrał.
- Pewnie uznali, że może pecha przynieść - powiedziała Liliel. - Rybacy przesądni bywają.
Nie tylko oni, uśmiechnął się Derrrick, ale wolał nie rozwijać tematu.

Kawałek dalej trafili na zapowiadany przez karczmarza strumień. Chociaż był płytki i nawet krasnoludom sięgnąłby najwyżej do kolan, to jednak jakaś dobra duszyczka most zrobiła, drzewo nad brzegiem w mądry sposób ścinając.


- No i buty oszczędzim - ucieszył się Drunin.
- Przynajmniej nogi byś umył - docięła ma Liliel.
- Daj spokój, serdeńko - uśmiechnął się krasnolud. - Mycie nóg to twój wróg - zacytował popularne powiedzenie, co półelfka skwitowała pogardliwym prychnięciem..
Dość zgrabnie wskoczył na pień i bez problemów przeszedł na drugą stronę. Allor, rozglądając się na wszystkie strony, ruszył za nim. Gdy i on znalazł się na drugim brzegu na prowizorycznym mostku znalazł się Gurd.
- Jak daleko zamierzasz ze sobą ciągnąć Allora? - spytała Liliel.
- Dotrzemy do jarmarku, gdzie mamy konie i tam się rozstaniemy. Jak jesteśmy razem, to ochroniarz nie jest potrzebny - odparł Derrick. - Gdyby dalej tak szło, to niedługo Allor byłby bogatszy, niż ja. A wasze konie gdzie są?
- Sprzedaliśmy - odparła Liliel. - W lesie, i to druidzkim, konie są zbędne.
- To możemy razem popłynąć na jarmark - powiedział Derrick. - Tam kupicie konie i ruszamy dalej. A raczej - wracamy.
- Liliel, skarbie! - zawołał Drunin. - Nie uwodź pana medyka, tylko chodź tu szybko. Zjemy coś i ruszamy dalej.
Dziewczyna tylko zgrzytnęła zębami, ale nic nie odpowiedział, rezerwując zemstę na inną okazję.
Po chwili i Liliel, i Derrick, dołączyli do pozostałej trójki.
- Zobaczymy - powiedział Drunin - cóż nam karczmarz naszykował dobrego...

Przerwa na posiłek nie trwała zbyt długo.
Jedzenie jedzeniem, ale wszyscy myśleli raczej o tym, by przed zmrokiem dotrzeć do Białej Wielkiej. Co prawda wioska, wbrew nazwie, duża nie była i wygodami dla podróżnych przeznaczonych praktycznie nie dysponowała, ale zawsze mogli coś zjeść. I załatwić transport, co dla kompanii nieco liczniejszej niż poprzednio mogło się okazać nieco trudniejsze.
Jako że szli szybko i nie tracili czasu na kolejne postoje, zatem było nieco po południu, gdy w oddali ujrzeli zabudowania rybackiej osady.
 
Kerm jest offline