Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2010, 19:39   #16
Raghrar
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Sanktuarium astropatów
Muzyka

Kiedy zbliżali się do mostka, niewiele już brakowało, a Darleth wyciągnąłby jedno ze swych ostrzy by zatopić je w ciele najbliższej żywej istoty. Z ledwością opierał się mrocznej sile, która budziła w nim mordercze instynkty i powodowała, że krew w żyłach krążyła szybciej, dłonie drżały gniewnie, a na twarz wpełzł grymas najczystszego gniewu. Starał się zająć czymś umysł, powtarzając wersety imperialnych modlitw. Jednak jedyne, jakie w tej chwili potrafił sobie przypomnieć pochodziły z Katechizmu Nienawiści i jeszcze bardziej podnosiły mu ciśnienie. W końcu zaczął mamrotać, sycząc przez zęby słowa Fede Imperialis, modlitwy znanej szeroko jako pieśń bitewna Adepta Sororitas.

A spiritu dominatus,
Domine, libra nos…

Zobaczył, jak drzwi do sanktuarium astropatów otwierają się szeroko. Zrobiło się jeszcze chłodniej. Przez zasłaniającą oczy mgiełkę gniewu wpatrywał się w usta najbliższego z astropatów, niemal odczytując wypowiadane przezeń słowa. Uniósł gotowy do strzału pistolet laserowy, mierząc w białowłosego mężczyznę. Nagle zachwiał się, tracąc równowagę, prawdopodobnie na skutek jakiejś mocy psionicznej użytej przez przeciwników. Wystrzelił kilkakrotnie, jednak żaden z promieni lasera nie sięgnął celu.

Od gromu i burzy
Imperatorze, wybaw nas…


Wtem astropaci zamilkli na krótką chwilę. Darleth odrzucił pistolet i dobywając miecza rzucił się w ich kierunku. Niemalże natychmiast powietrze zawirowało, przepełnione przeraźliwym, przeszywającym umysły wrzaskiem, od którego na moment zrobiło mu się biało przed oczami. Mimo to parł dalej przed siebie. Ekrany mostka eksplodowały, zaś po pulpitach z charakterystycznym trzaskiem przewaliło się wyładowanie elektryczne. Dotarła do niego fala uderzeniowa, niemalże powalając go i posyłając w stronę ściany.

Od Zarazy, Pokusy i Wojny
Imperatorze, wybaw nas…


Z trudem udało mu się utrzymać równowagę. Podeszwy podkutych butów krzesząc iskry szorowały po metalowym podłożu. Darleth włączył pole energetyczne swego miecza, po czym wbił ostrze w podłogę. Na skutek oddziaływania psionicznej siły przejechał tak jeszcze kawałek, zostawiając za sobą gorący ślad roztopionego metalu. Kiedy wyłączył pole siłowe zahamował ostro, kurczowo trzymając się rękojeści wbitego w podłogę miecza. Odłamki rozbitego szkła uderzyły go w twarz, naznaczając policzki siatką drobnych ran.

Od plagi Obcych
Imperatorze, wybaw nas…


Zupełnie nie zwracał uwagi na to, co robią w tej chwili jego towarzysze. Jedyne, co w tej chwili władało jego umysłem, to nieodparta rządza zabijania. Nie spuszczał wzroku ze stojącego przed nim astropaty, który zdawał się po raz kolejny czerpać ze spaczni. Pochylona głowa i wpatrzone w pustkę, niewidzące oczy. Włosy falujące na skutek niematerialnego wiatru. To była w tej chwili nemezis Darletha i jedyny cel, do którego pragnął dotrzeć. O niczym innym nie pamiętał, nic innego nie widział. Wpływ wywołującej gniew siły był tak silny, że seneszal stał się ślepy na wszystko, co działo się wokół. Wciąż szeptał słowa modlitwy.

Od bluźnierstwa Upadłych
Imperatorze, wybaw nas…


Ponownie uruchomił pole siłowe swej broni. Miecz szarpnął ostro z głośnym, tępym hukiem, gdy warstwa energetyczna dotarła do miejsca, w którym broń stykała się z twardniejącą warstwą metalowej podłogi. Popękaną płytę pokryły liczne, przypominające wyglądem błyskawice, bruzdy. Wyszarpnąwszy miecz, Darleth ponownie rzucił się do ataku. Dobył przy tym drugiego ze swych starożytnych ostrzy. Z miarowym buczeniem, oba miecze rozświetlały półmrok niebieskawą poświatą.

Od wpływu demonów
Imperatorze, wybaw nas…


Psyker nie zamierzał czekać, aż rozwścieczony seneszal przyjdzie po niego, by pozbawić go życia. Fala bólu przeszyła głowę i kark Vostroyańczyka, jak gdyby mózg mu się gotował na twardo, niczym jajko pozostawione zbyt długo we wrzącej wodzie. Darleth ani myślał jednak, by zwolnić albo zawrócić. Z jego ust dobył się tylko przeraźliwy, wściekły skowyt. Z nosa pociekła krew. Serce zabiło jeszcze szybciej.

Od przekleństwa mutantów
Imperatorze, wybaw nas…


Przewody biegnące pomiędzy urządzeniami na drodze seneszala uniosły się niczym macki, kierowane telekinetyczną mocą przeciwnika. Jedna z nich zawinęła się wokół prawej nogi mężczyzny, zaś kolejna, będąca pod napięciem, zaatakowała niczym jadowita żmija. Darleth odbił atak płazem miecza, kierując przewód w drugą stronę. Następnie przeciął ten, który zawadzał mu o stopę i ponownie ruszył przed siebie. Był już blisko, kiedy z obu stron, niesione telekinetyczną energią, ruszyły na niego stalowe płyty oderwane ze ścian i co cięższe elementy pulpitów.

A morte perpetua,
Domine, libra nos.


Psionik dysponował naprawdę pokaźną mocą. Metalowe płyty, po oderwaniu ze ścian, zwinęły się na kształt zaostrzonych stożków. Blaszane i szklane elementy konsol także powędrowały z dużą szybkością w kierunku seneszala. Tym razem skórę uratowało mu ossbohk-vyar. Stara, vostroyańska szkoła walki była wpajana młodemu Jaghatai niemalże od momentu, w którym nauczył się chodzić. Instynktownie, tanecznym z punktu widzenia postronnego obserwatora krokiem manewrował pomiędzy rozpędzonymi elementami otoczenia. Jedna z płyt zahaczyła o naramiennik, wytrącając Darletha na chwilę z równowagi. Mężczyzna nie poczuł jednak nawet bólu. Zatoczył się lekko, odbijając z gniewnym stęknięciem ostatni z nadlatujących przedmiotów.

Im wszystkim przeznaczona śmierć.
Nie zaznają litości.


W końcu dotarł do swego celu. Przeciwnik był na wyciągnięcie ręki. Cały szał, wściekłość i gniew Vostroyańczyka nareszcie znalazły swój upust. Zatopił oba ostrza w klatce piersiowej mężczyzny, który nawet nie zdążył się cofnąć. Darleth wyszczerzył zęby w chorobliwie szerokim uśmiechu. Oblizał wargi, kosztując własnej krwi, która ściekała po twarzy z licznych zadrapań.

Nie będzie przebaczenia.


Wyłączył jeden ze swych mieczy. Wolną ręką złapał za włosy dogorywającego psykera. Sam nie do końca wiedział później, dlaczego to zrobił. Najwyraźniej działał wciąż pod wpływem mrocznej siły, która opanowała prawie wszystkich obecnych. Przyłożył miecz do szyi przeciwnika, a następnie, zacisnąwszy zęby, ciął odseparowując głowę od reszty tułowia.

W twym imieniu… zniszczymy ich.


Stojąc z mieczem w jednej, a głową trzymaną za włosy w drugiej dłoni, rozejrzał się wokół siebie. Powoli zaczynał się uspokajać. Z każdym uderzeniem serca gniew opuszczał jego umysł. Myśli stawały się jaśniejsze, wzrok bardziej ostry. Kilka minionych chwil zdawało się być snem. Czymś nierealnym. Spojrzał na trzymaną w ręku głowę. Pusty wzrok i rozdziawione w dziwacznym grymasie usta sprawiły, że natychmiast ją upuścił. Zataczając się, podniósł z podłogi drugi ze swych mieczy. Pozostali także kończyli już walczyć z astropatami. Westchnął głęboko z uczuciem ulgi. Ta bitwa zdawała się dobiegać końca.

Po wszystkim

Starcie z astropatami mocno nadszarpnęło nerwy Darletha. Po raz pierwszy musiał się zmierzyć z przeciwnikiem dysponującym mocą psioniczną. Ubolewał nad faktem, iż musiało dojść do zgładzenia lojalnych imperialnych sług. Wszak ludzie ci nie z własnej woli dali się opanować przez mroczną i niszczącą siłę, która zdawała się mieć nad nimi władzę. Za swą słabość i nieostrożność zapłacili najwyższą cenę.
- Niech mimo wszystko Imperator przyjmie ich dusze. Szara Pani, wstaw się za nimi, choć splamili hańbą swe jestestwa. Wszyscy bowiem, bez wyjątku, niegodni jesteśmy w obliczu Imperatora.– Wymruczał krótką modlitwę, przechodząc obok trupów. Musiało minąć kilka chwil, zanim cały gniew z niego uszedł. Należało zabrać się w końcu do pracy.

Vostroyańczyk z zaciekawieniem przyglądał się przedmiotowi, który Yandra wyciągnęła ze skrzyni.
- Intrygujące. – Szepnął bardziej do siebie niż do pozostałych. Natychmiast ustawił cybernetyczne oko w tryb mikroskopu, by zająć się badaniem niecodziennego znaleziska.
- Zadnik… - Zaklął po vostroyańsku. Wyciągnął z kieszeni munduru niewielki flakonik i chusteczkę. Namoczywszy tkaninę specjalnym płynem o ostrym zapachu, przetarł delikatnie okular cybernetycznego oka. Niska temperatura i osadzający się szron sprawiła, że obraz był zbyt rozmazany. Nie przeszkadzało to w normalnym widzeniu, jednak specyficzne ustawienie soczewki wymagało ponownego przeczyszczenia zewnętrznej części implantu.
- Tak lepiej. – Mruknął, po czym zabrał się do wnikliwej analizy artefaktu.
- Struktura krystaliczna wskazuje na występowanie bardzo nietypowych materiałów. Z pewnością nie występują one w tej części galaktyki. Co więcej, jestem przekonany, że nawet bardzo dobrze wyedukowani w swej dziedzinie imperialni geologowie oznaczyliby większość jako „nieznane”. W dodatku ta forma… - Zrobił krótką przerwę, marszcząc brwi jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. – Tak. Egarianie. Dawno wymarła rasa xenos, niegdyś zamieszkująca te rejony. Według bardzo fragmentarycznych i niepełnych zapisków, które ocalały od zniszczenia w inkwizycyjnym piecu, Egarianie tworzyli swe ogromne krystaliczne kompleksy na długo przed przybyciem człowieka. Podobnie jak ta struktura, zbudowane były ponoć z pierwiastków niedostępnych ludzkości. Pytanie, jak je wytwarzali, lub skąd je przywieźli. Historycy podejrzewają, że rasa ta była pokojowo nastawiona, zaś Egarian przedstawia się jako naukowców i myślicieli. – Starał się nie mówić zbyt entuzjastycznym tonem, z uwagi na obecność kapłana maszyny. Nie zdążył poznać Vladyka na tyle, by rozeznać się w jego poglądach na temat obcych technologii. Wiedział natomiast, iż niektóre odłamy kultu mechanicus patrzą na próby analizy, zaadaptowania i przystosowania technologii xenos dla ludzkich potrzeb jak na zbrodnię.

- Być może to, na co patrzymy jest przejawem obcej technologii. Może to być element większego systemu. Możliwe też, że spełnia jakąś samodzielną funkcję. Wciąż jednak pozostaje więcej pytań, niż odpowiedzi. Trudno na przykład stwierdzić, czy blask kryształu jest efektem wzmacniania światła padającego, czy może obiekt korzysta z w jakiś sposób z obcych źródeł energii. Proszę mnie poprawić… – Zwrócił się do nawigatora. – …Jeśli się mylę przypuszczając, że nie korzysta do tego z wpływu spaczni.

- W każdym bądź razie uważam, że warto byłoby znaleźć źródło, z którego pochodzi ten przedmiot. Skoro emanuje podobną energią jak coś, co sprawiło że mieliśmy ochotę powyrywać sobie nawzajem flaki, może doprowadzić nas do przyczyny całego zamieszania. Skoro czujniki Magosa Tensera są w stanie rozpoznać promieniowanie, proponuję wyczulić na nie sensory serwitorów, które zejdą na powierzchnię w ramach pierwszego zwiadu. Pomoc pani Yandry i szlachetnego Veltariusa Ghranta także będzie nieodzowna, jako że państwo zdają się być świadomi promieniowania w dużo większym stopniu, oraz z większej odległości.

Tymczasem nadeszła transmisja z pokładowej biblioteki Czarnej Gwiazdy. Jak się okazało, powierzył poszukiwania odpowiedniej osobie. Bibliotekarz zdołał uzyskać informacje na temat sytuacji podobnych do tej, z którą obecnie mieli do czynienia.

- Trzysta lat temu sąd Administratum zgodził się na potraktowanie orbitującej na stałe mobilnej jednostki jako statku. Wymagało to jednak mistrzowskiej znajomości tematu przez prawników ubiegającego się o prawo własności rodu. Sam wniosek do sądu według zapisku miał cztery tysiące stron. – Darleth odczytał wiadomość na głos, by podzielić się nowinami z resztą zebranych. - W drugim przypadku uznano statek za stację Ze względu na oswobodzenie jej z zarazy orków i przywrócenie sprawności, sąd zarządził nagrodę w wysokości 50% wartości stacji. Jeśli właściciel nie byłby w stanie jej wypłacić, to całe prawa przechodziły na wnioskodawców, którzy zobowiązani byli jednak płacić poprzednim właścicielom równowartość 30% dochodów stacji.

- Muszę przyznać, iż przytoczone precedensy dobrze rokują w sprawie przejęcia tego wehikułu. Mój współpracownik zdołał dokonać także analizy stanu posiadania obu zajmujących ten przybytek rodów. Wydaje się, iż poza tą stacją, nie posiadają właściwie żadnych majątków. Co za tym idzie, nawet w przypadku mniej korzystnego wariantu będzie możliwe przejście stacji w ręce Krardów. To sprawia, że tym bardziej powinniśmy się zaznajomić i uporać z problemami zaistniałymi na powierzchni księżyca. Pomysł z wysłaniem przodem serwitorów wydaje mi się zasadny. Proponuję jednak, by reszta grupy poszukiwawczej pozostawała w gotowości na pokładzie promu przebywającego nad miejscem poszukiwań. Prócz serwitorów można wysłać także serwoczaszki. Nikolai… - Wskazał na serwoczaszkę, która lewitowała nieopodal. - …znakomicie nadaje się do takich operacji.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"

Ostatnio edytowane przez Raghrar : 11-12-2010 o 19:46. Powód: dodałem opis walki
Raghrar jest offline