Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2010, 20:03   #13
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mysz zbiegła do jadalni ciągnąc za sobą Fergusa. Buzia jej śmiała od samego świtania. A dokładniej od momentu kiedy go na blankach dojrzała i oświadczył, że zostanie dzień dłużej. To były wyborne wieści. Lepszych by bardce nie mógł nikt sprezentować. Zasiedli do stołu i Mysz poczęła Fergusowi nakładać na talerz cały stóg frykasów. Biegła koło niego z dzbankami i półmiskami, czasem coś do ucha szepnęła i w głos się zaśmiewała. On zaś z rzadka odpowiadał jej krzywym uśmiechem i odszeptywał zdawkowo.
Zerknęła kilka razy w kierunku Alta ale nic mu nie rzekła. Czuła się winna, że go zaniedbuje chociaż z drugiej strony miała jeden jedyny dzień aby z Fergusem go spędzić. I chciała swój czas w pełni jemu poświęcić.
Mysz palnęła łyżką w kubek by przykuć uwagę wszystkich biesiadników.
- To Fergus – wskazała gestem zakapturzonego towarzysza. - Jest mi jak... - ojciec? Brat? Kompan z dawien dawna? Brakło jej właściwego słowa. Po chwili milczenia dodała - To mój przyjaciel. Bliski. Godny zaufania. Do jutra tylko z nami zabawi ale mam nadzieję, że rychło wróci i już ze mną na dobre zostanie. Proszę byście wobec niego gościnni byli. To dla mnie bardzo ważna osoba.

Usiadła lekko speszona, szczególnie spojrzeniem łotrzyka. Uśmiech mu niepewny posłała.
Dopiero co się zaczęli posilać kiedy do sali wpadł Toni i począł wymachiwać zajadle rękoma. Gruba kucharka chciała Peterowi krwi upuścić? Mysz zerwała się chyżo i pognała do kuchni a Fergus został na miejscu spokojnie pałaszując jajecznicę. Jego ta sprawa nie obeszła wcale no i nie dziwota bo nie znał ani Petera ani grubej kucharki. Może i lepiej na tym drugim wyszedł.

Nieład. Nieład i ambaras. Z mości Petera spływały strugi gulaszu, a kucharka wściekle wymachiwała szmatą. Zapowiadało się nawet na rękoczyny toteż bardka wskoczyła jako matador między dwa rozjuszone byki.

- Spokój, no... - wrzasnęła przejęta rozkładając na boki ramiona by w dystansie zostali. - Odstawcie niesnaski! Pójdźmy wszyscy do jadalni, zagram może coś na harfie?... Niech każdy ochłonie a później pomówimy.
Już sobie obmyśliła jak, się posiłkując magią instrumentu, roztoczy spokój i wprowadzi atmosferę sielską anielską. Ale plany jej kolektywnie pokrzyżowali.

Peter skłoni się i rzekł grzecznie:
- Wybacz pani, ale mam pilne obowiązki.
Na co kucharka dodała złowieszczo:
- Jeśli zacznę się zabawiać nie będzie kolacji...


I tyle zostało z błyskotliwych planów. Jeszcze im tego brakowało aby się wojna wszczęła między domownikami. Mysz za mediatora postanowiła robić toteż dogoniła Petera w korytarzu rozkładając bezradnie ręce.
- Aż takie to straszne? Że wam obowiązków z barków ubyło? Dajże spokój Peterze... Niech baba się rządzi w kuchni. A wy sobie z Irmą odpocznijcie. Kiedy ostatnio mieliście sposobność ku temu?

Peter popatrzył na dziewczynę potem skinął głową i odpowiedział sucho.
- Oczywiście panienko.

- Peter, no coś ty... - Mysz złapała go za rękę. - Nie musisz tak oficjalnie do mnie gadać. Jeśli coś cię trapi to rzeknijże głośno. Przecież chcemy żeby się wam tu dobrze żyło. Nie drocz się z powodu jakieś grubej nadętej baby.
- Ciężko kiedy miejsce w którym czułeś się jak u siebie przestaje być twoje... - westchnął, machnął ręką - Zabiorę wieczorem swoje rzeczy jak już JEJ tam nie będzie. Oczywiście razem z Irmą i Nelli będziemy teraz jadać u siebie.
- Wykluczone! - obruszyła się bardka. - Z nami jadaliście dotychczas i nadal tak pozostanie. Peter... Ja wiem, że spadliśmy wam jak grad z nieba i zburzyliśmy cały wasz ład. Ale wierzę, że będziemy tu wspólnie w przyjaźni żyli. Wy dbaliście o Elandone kiedy stało same, opuszczone. To cud, że się w zupełną ruinę nie obróciło. To wasza jedynie zasługa i winniśmy wam za to wdzięczność. Długo tego długu nie spłacimy. Nie uważajcie się za służbę. Jesteście wszak jak rodzina! Może się jeszcze nie najlepiej znamy, ale uwierz w nasze dobre zamiary. Nie jesteśmy zepsutymi arystokratami co się narodzili w pozłacanej kołysce. No... - zaśmiała się żywo - może poza Branem. Ja się z prostych ludzi wywodzę. Takich jak wy. I obiecuję nigdy, przenigdy nosa nie zadzierać. I na bogów, nie mów mi "panienko". Marie. Marie będzie w sam raz. Zrób coś dla mnie Peter. Nie przejmuj się zmianami. Dla was w Elandone zawsze będzie miejsce.

Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie:
- Nie gniewam się Marie, to raczej zaradczo by mi ten babsztyl niczego do jedzenia nie dosypał.
- Nic nie dosypie - zachichotała. - A jak się ktoś pochoruje po jej specyfikach to jej się z pensji potrąci za medyka. Ustąpcie jej pola w kuchni. Wyżywić tyle człowieka, co się nam tu zebrało - ściszyła głos do szeptu. - Wyobrażasz sobie? Wszak włosy z nerwów pogubi nim wiosna nadejdzie. Ja bym się na waszym miejscu cieszyła, że to nie na moich barkach spoczywa. Poza tym w Elandone mnóstwo pracy poza kuchnią. I... bym miała do ciebie prywatną prośbę Peterze. Będziesz dbał o Lizusa? Bo on mógł, wiesz, zaciążyć. Jeśli ma źrebaka w brzuchu to i wymaga specjalnej opieki a ja na to czasu mogę nie mieć. Zrobisz to dla mnie, proszę? - uśmiechnęła się szeroko, po dziecięcemu.

Zarządca pokręcił głową:
- Zupełnie się nie znam na zwierzętach, ale porozmawiam z Nelli i Tonim. Oni to maja do tego smykałkę. Ja ci co najwyżej dobrego wina, albo miodu pitnego mogę naważyć. Jakbyś miała ochotę na degustację to zapraszam. Zainstaluję to wszystko w naszych pokojach. Miejsca i tak tam sporo to teraz przynajmniej się je z pożytkiem wykorzysta. Miałbym w związku z tym pewną prośbę. Jak kamieniarz będzie miał czas to by mi mógł pomóc wydzielić pomieszczenie odpowiednie. Tylko piwniczki bym jakiejś jeszcze potrzebował, bo niektóre trunki w chłodnym miejscu przez kilka lat muszą leżakować.

- Jasna sprawa. Pomówię z panem Mirko. On się zdaje się na kamieniarstwie zna. A trunki... - znów ściszyła głos - Myślę, że możesz pędzić hurtem. Mamy tu tyle wojów. I im się od czasu do czasu libacja należy. A nie ma jak miód domowej roboty. A masz ty na stanie więcej butelek? Mogłabym im zanieść kilka. W powitalnym geście.
- Mam kilkanaście baryłek. Butelki za drogie były. - Odpowiedział lekko speszony.
- Dasz mi jedną? Pójdę się z mości dowódcą zapoznać.
- Są w piwniczce za kuchnią...
Sięgnął do kieszeni i podał jej spory klucz.
- Weź jedna z tych stojących po lewej stronie od wejścia i zabierz kogoś do pomocy by ci to taskał.


* * *

Ostatecznie beczkę zataskała sama. Po to ludzie koło wymyślili żeby się dało ciężar w pojedynkę turlać i się przy tym nie sforsować. Do lokum Śmiertelnego Miecza najpierw się rubasznie wtoczyła beczułka, a zaraz za nią Mysz ocierając pot z czoła.
- Witam panie Lockerback! – uśmiechnęła się promiennie i skłoniła zamaszyście tak, że włosy przeczesały podłogę. - Jestem Marie. I mów mi... Marie - wyciągnęła dłoń w powitalnym geście.
- Tak sobie pomyślałam... że żołnierzom się też coś z życia należy. A z tego co wiem mają słabość do dwóch spraw. Kobiet i trunków. Tych pierwszych mamy niedostatek. W każdym razie takich co by więcej ponad miłą rozmowę mogły zaoferować. Ale przytaszczyłam baryłkę miodu. Domowa robota. I żeby nie było, że do pijaństwa nakłaniam. Ale jak sobie pańscy ludzie wysączą po kubku zacnego trunku to na pewno im morale wzrośnie.


Lokerback popatrzył na nią z ciekawością, a potem skinął głową.
- Jeśli częstujesz, przyjmę z radością. Ale musisz wiedzieć, że nie jesteśmy zwyczajnym oddziałem najemników. Kobietami i miodem przekabacać możesz raczej tę zgraję, którą przyprowadziliście razem ze sobą. Nas prowadzi Helm.

- Nikogo nie chcę przekabacić mości Lockerback. Przekabacić można kogoś jeśli się chce na nim wymusić coś czego się podjąć nie chce. A my wam przecież płacimy za usługi. Charytatywnie tu nie robicie. Chciałam się tylko przywitać. A nie wypada z pustymi rękami przychodzić na zapoznanie.
Usiadła na krześle zakładając nogę na nogę i uśmiechnęła się półgębkiem.
- A jak pierwsze wrażenia? Podoba się wam u nas, w Elandone?


- Zamek jak zamek, z okolicą malowniczą, choć złudnie spokojną, zwłaszcza przy wieściach o hobgoblinach w pobliskim lesie. Dużo do odbudowy, ale nie płacicie nam też za nudę ani podziwianie widoków, pani.
- Fakt – przytaknęła. - Ale ja z tobą o hobgoblinach gadać nie będę. Na tym się ni w pień nie znam - jej uśmiech się poszerzył i wygodniej rozsiadła się na krześle. - Nie poczęstujesz mnie miodem mości Lockerback, skorom już tu zaszła? A i sam ocenisz jak zacny mój prezent. Nie znam się na militariach. Dlatego właśnie to Wulfa macie nad sobą. Długo razem służycie? W takim składzie jak się do nas zjechaliście?
- Obawiam się, że nie mam tu nawet kubków, a odszpuntowanie beczki teraz mogłoby zachęcić co słabsze umysły, pani. Póki na służbie jesteśmy, trunku staramy się unikać.
Prześwidrował ją spojrzeniem na wylot, jakby mówiąc "o nie, mnie w te gierki nie wrobisz".
- A co do naszej służby, to służymy ze sobą aż do śmierci. W zamian za poległych wybierani są nowicjusze, uczący się pod okiem weteranów. I tak się to kręci.

- No dobrze. Chciałam się zapoznać to i się zapoznałam – podniosła się do pionu, wygładziła ubranie. Znać było, że ją mimochodem tym podejrzliwym spojrzeniem uraził. Chciała tylko żeby sobie po łyku specjałów Petera spróbowali a on chyba odniósł wrażenie, że chce ich w sztorc upić i zdyskredytować przed nowym dowódcą. Wywróciła oczami.
- To już nie będę przeszkadzać panie Lockerback. Mam nadzieję, że ani jednego ze swoich ludzi nie stracisz służąc pod Wulfem. To zaradny wojownik. I na pewno nie będzie was lekkomyślnie narażał. Miłego pobytu życzę. Mam nadzieję, że się szybko zaaklimatyzujecie i bytność tutaj będzie wam znośna.
Skłoniła się lekko i pomaszerowała do wyjścia.

Dowódca się odkłonił, nie dostrzegając jej fochów. Albo nie dając poznać, że takie dostrzega.
- Dziękuję za podarunek i miłe słowa.

Uśmiechnęła się. Chociaż wciąż się czuła jakby ją dopiero co do konia przytroczył i pociągnął po bruku.
- Nie ma za co.

Zaszła jeszcze do Mirko, kamieniarza. Przedłożyła prośbę aby Peterowi pomógł w podzieleniu izby. Jak będzie miał czas. W końcu się z tym nie paliło.

* * *

Znalazła Fergusa na dziedzińcu. Przechadzał się w milczeniu między zamkowymi murami. Obserwował, jak to on.
- Obowiązki lordowskie? - zagadnął gdy się zbliżyła.
- Skądże. – Mysz parsknęła śmiechem. - Faramuszka taka. Gruba kucharka chciała nabić guza naszemu zarządcy.
- A ten żołdak co do niego później poszłaś z beczką trunku?
- Żeś mnie śledził?
- Przyzwyczajenie – wzruszył ramionami.
- Oj, to dowódca najemników. Chciałam się zapoznać.
- Świergotałaś jakby ci coś więcej po głowie chodziło niźli zapoznanie.
Z nóg ją niemal ścięło. Zaczerwieniła się po czubki uszu i usta rozdziawiła.
- Myślisz, że jak tylko mnie z oka spuściłeś to się będę każdemu kmieciowi do wyrka pchać?
- Nie miałaś wiele okazji żeby wcześniej z mężczyznami obcować – ciągnął poważnym głosem. - Masz głowę napchaną swoimi romantycznymi wierszykami. Aż się prosi żeby twoją naiwność wykorzystać.
- Nie jestem naiwna! - obruszyła się ciągle czerwieniąc.
Posłał jej spojrzenie w stylu „A niebo jest różowe”.
- Pewnie cię rozczaruję, ale mężczyznom z reguły chodzi o łóżko.
- Kpina - tupnęła nogą aż but cały zatopił się w śniegu. - Nie wszystkim się o to rozchodzi!
Patrzył na nią, niemal rozbawiony.
- Tobie przecie nigdy nie chodziło – mruknęła. - Nawet jak ci na golasa się pod pościel pchałam.
- Ze mną to co innego – zmrużył oczy i położył jej dłonie na ramionach. - Po prostu nie ufaj kiedy ci jakiś frant powie, że masz ładne oczy. Świat jest brutalny. I bezwzględny. A do ciebie to nadal nie dociera.
Jakaś złość w niej wezbrała. Jak to się miało do Alta? To był podtekst pod jego tytułem? Nie. Fergus nie mógł wiedzieć... Gadał więc ogólnikiem? To do niego niepodobne, żeby rady w ogóle dawać. Co on sugerował? Że ma Altowi nie ufać? Z drugiej strony nalegał... Może tylko o fizyczną stronę tej relacji prawdziwie zabiegał? Zacisnęła mocniej pięści. Wiedziała, że nikt jej tak dobrze nie życzy jak Fergus. I nikt też tak skutecznie nie potrafił jej podnieść ciśnienia. Jedno słowo, jeden gest. I pod skórą wrzało.

* * *

Zaliczyli przejażdżkę po pobliskim lasku. Myszowy dziobek ciągle kłapał i a Fergus, jeśli w ogóle słuchał, to nie komentował.
- Nie powinniśmy za daleko się oddalać bo tu ponoć hobgobliny grasują.
Fergus zatrzymał konia, gibko na śnieg zeskoczył. Dobył swego sztyletu i zaczął ostrze pilnie w szmatę owijać.
- Nauczył cię jakiś sztuczek? - uniósł jedną brew. - Ten łotrzyk, co z nim dobrze żyjesz?
- Może nauczył – odparła Mysz buńczucznie i zeskoczyła z końskiego grzbietu.

Manto zarobiła jak mało kiedy. Fergus nie postępował z nią tak delikatnie jak Alto. „Bo – jak mawiał – przeciwnik też się nie będzie z tobą cackał”.

Wrócili do zamku późnym popołudniem. Mysz miała obite żebra i utykała lekko. Złości nawet nie kryła. Takich cięgów od niego jeszcze nigdy nie zebrała. Chyba się na niej z jakiegoś powodu wyżywał. Tylko za cholerę nie wiedziała do czego pije.
Atmosfera się jednak szybko rozluźniła. Po godzinie znów była roześmiana a on jak zwykle spokojny, stonowany.
Poszli do głównej izby gdzie dłuższy czas na harfie mu przygrywała. Siedział zasłuchany, z przymkniętymi oczami. I znów mimochodem dostrzegała szereg podobieństw między nimi.

* * *

Było jak dawniej. Jakby wcale nie doszło do kłótni ani do rozłąki, jakby nic się nie zmieniło.
Tylko czemu czas tak szybko upływał? Jakby mściwie akurat tego dnia ktoś skrócił dzień. Mysz ze smutkiem rejestrowała jak słońce niknie za horyzontem.

Rankiem wyszykowała mu wałacha Alta. Torbę podróżną napchała prowiantem i sama odprowadziła go spory kawałek traktem.
Kiedy przyszedł czas pożegnania znów poczęła jak bóbr płakać. Obejmowała go tak zachłannie, że musiał w końcu siłą od siebie odsunąć.
- Wróć – szepnęła przez łzy.
- Wrócę.

* * *

Przygnębienie ją opanowała zaraz po jego wyjeździe. Miejsca sobie nie mogła znaleźć. Pogadali z Altem ale frustracja tylko wzrosła.
- Myślę, że trzeba do najbliższej wsi pojechać i uzupełnić zapasy żywności – przedstawiła wreszcie swoje plany. - Toż tyle gąb do wykarmienia a spiżarnia niebawem zacznie świecić pustką. Nelli, nie pojechałabyś ze mną? - zwróciła się do córki Rainów. - Znasz dobrze drogę, a i skoro mam gotowiznę brać ze sobą to by się przydał ktoś zaradny przy boku. Wulf nie chce zbrojnych wypożyczać. Najwyżej będzie nas miał na sumieniu.
Grubą kucharkę poprosiła by jej listę szczegółową przyszykowała.
 
liliel jest offline