Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-12-2010, 22:30   #11
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
„Już byli w ogródku, już witali się z gąską” można by rzec o dzielnych ochotnikach, którzy zgłosili się do walki z grasującymi w okolicy hobgoblinami. Już przyjemne ciepło rozgrzanej ogniem z wielkiego kominka głównej sali stołpu rozchodziło się po zmarzniętych ciałach, a do nozdrzy dolatywał z kuchni cudowny zapach gulaszu, gdy Bran usłyszawszy o nie dającej od tygodnia znaku życia druidce postanowił zaraz pobieżyć jej z pomocą. I kazał im wyruszyć nie kolejnego dnia, jak kiedyś będzie pisał o tym kronikarz, być może najęty przez wnuków, chcących uwiecznić dla przyszłych pokoleń snute przez dziada opowieści, ale w ciągu godziny. Gdyby bowiem zachował nieco rozsądku, poczekał na dodatkowe informacje to prawdopodobnie natrafiłby na ślad dziewczyny.
Nic dziwnego, że w tych okolicznościach młodzi ochotnicy szemrali niezadowoleni i niezbyt chętnie wyruszyli w ponowną drogę. Z woli króla zostali jednak przydzieleni pod rozkazy najmłodszego lorda Kintal i chcąc nie chcąc musieli go słuchać. Dołączeni do oddziału przez Wulfa weterani, wymienili tylko znaczące spojrzenia, nie skomentowali jednak rozkazu nawet jednym słowem.

Gdy jednak wysłani przodem zwiadowcy przynieśli im wiadomość o koczującej niedaleko hordzie hobgoblinów, humory od razu im się poprawiły. Pełni werwy ruszyli w wyznaczonym kierunku i spadli na wroga niczym szarańcza na pola. Szybko się okazało że horda była zaledwie grupą dwudziestu kilku osobników, z czego ponad połowę stanowiły „samice i szczenięta” jak nazwał ich jeden z dumnych rycerzy. Uzbrojeni w marne dzidy i na wpół zardzewiałe miecze nie stanowili poważnego przeciwnika dla dobrze uzbrojonego oddziału. Jatka przebiegła szybko i sprawnie i zanim Bran zdążył zareagować mała, spowita białym śniegiem kotlinka, spłynęła szkarłatną krwią. Inną sprawą oczywiście było samo pytanie czy w ogóle miałby ochotę w tej sytuacji reagować. Przecież zniszczenie hobgoblinów było jednym z jego celów. Z pewnym zdziwieniem jednak spostrzegł jak po zabiciu lub dorżnięciu przeciwników zarówno zwykli najemnicy jak i trzej rycerze obcinają im języki i pakują za pazuchę. Jeden z przyglądających się tej scenie z niesmakiem weteranów wyjaśnił mu z krzywym uśmiechem:
- Czyżbyś panie nie wiedział, że za każdego zabitego orka, ogra lub hobgoblina król wypłaca nagrodę w złocie? Myślałeś że taka spora grupa zebrała się z czysto altruistycznych powodów? Za każdy wycięty języczek niezależnie od płci czy rozmiaru dostaną 5 sztuk w złocie – uzupełnił i splunął przez zęby – nie ma jak dzielni kurwa bohaterowie.

Raport zdany po powrocie Wulfowi był bardzo krótki i przyodziany w kilka dosadnych słów:
- Banda żółtodziobów, zero taktyki i współdziałania. Przydałoby się im sporo dyscypliny. Gdyby trafili na większy oddział rozniósłby ich na strzępy!

***

W tym czasie Robert, jak przystało na prawdziwego gospodarza, zajął się przede wszystkim nowymi pracownikami i problemem przewiezienia do zamku pozostawionych przy rzece materiałów i narzędzi. Sprawa sporządzenia odpowiednich pojazdów do transportu, rozplanowanie zadań i przydzielenie do nich odpowiednich ludzi, była na tyle istotna, że zanim dotarła do niego wieść o Ronwyn, Bran ze swym oddziałkiem był daleko i nie mógł już popędliwemu chłopakowi powiedzieć o medalionie, za pomocą którego według słów samej druidki, mógł ją bez problemu wezwać.
Nie miał pojęcia jak działa prezent, ale dzięki bystrym oczom wysłanej w stronę lasu kruczycy, bez problemu zlokalizował samotną, szarą wilczycę. Dlaczego kobieta nie powróciła do ludzkiej postaci i czemu nie wyszła z lasu było zagadką, którą rozwiązać mogło tylko osobiste spotkanie. Oczywiście zakładając, że widzianym zwierzęciem była sama Ronwyn.

Mężczyzna nie wahał się długo. Osiodłał konia i wyruszył na samotna nocną wyprawę. Mróz przybrał na sile, a śnieg odbijający światło księżyca i gwiazd lśnił pod jego stopami niczym diamentowy dywan. Najbardziej niezwykła jednak była panująca w koło niczym nie zmącona cisza. Lodowa pustynia powierzchni jeziora pyszniła się swoim pięknem.
Po kilku godzinach jazdy dotarł na miejsce i zeskoczywszy z konia przywiązał go do drzewa. Zwierzę, mimo starań tropiciela, było zaniepokojone obecnością wilka, którego zapach najwyraźniej wyczuwało.
Szara samica pojawiła się prawie natychmiast. Jakby wypatrywała nadjeżdżającego mężczyzny. Podeszła kilka kroków, opadła na lód i ukrywszy pysk w przednich łapach zaskowyczała.
- Ronwyn...? - niepewnie spytał Robert
Ciche skomlenie i pełne ufności spojrzenie szarych ślepi było jedyną odpowiedzią.
- Nie możesz mówić? - spytał ponownie, kiedy próba porozumienia w wilczym języku także nic nie dała.
Wielki łeb poruszył się w górę i w dół. Jakby zwierzę przytaknęło w odpowiedzi.

Robert usiadł naprzeciw leżącego wilka i skupił się dokładnie tak, jak uczył go na statku stary druid. Zamknął oczy i powoli wyrównał oddech. Po chwili zniknęło śnieżnobiałe otoczenie, a pojawił zielony zalany światłem księżyca las.
- Piękne miejsce – usłyszał za sobą znajomy głos Ronwyn i odwrócił się w jej kierunku.
Stała kilka kroków dalej w delikatnej białej sukni z rozpuszczonymi, spływającymi do pasa ognistymi lokami.
Robert wyciągnął do niej ręce w powitalnym geście.
- Czemu nie poczekałaś na mnie w Elandone? Czemu nie wezwałaś mnie medalionem?
- Próbowałam, ale musiałeś być zbyt daleko. Nie wiedziałam kiedy wrócicie. Chciałam tylko sprawdzić co się dzieje
– spuściła głowę i westchnęła.
- To znaczy? - spytał tropiciel. Pamiętał co prawda, że wedle wyjaśnień druidki medalionu nie ogranicza odległość, nie rzekł jednak nic.
- To miejsce jest magiczne... mam na myśli Elandone i otaczające je ziemie. Jest jakby... otoczone jakąś barierą. Nie umiem tego wyjaśnić, ale nie mogłam się przez nią przebić. To jednak nieistotne – W jej oczach pojawił się cień – pokażę Ci czego zdołałam się dowiedzieć zanim zostałam przemieniona i pozbawiona głosu.
Kiedy przebrzmiały jej słowa, zniknął otaczający Roberta zielony las. Zamiast niego pojawiły się okryte białą kołdrą drzewa i zasypana śniegiem ziemia. Ronwyn nie wypuszczając jego dłoni ruszyła, jak zdołał się zorientować w północnowschodnim kierunku. Krajobraz zmieniał się szybko. W koło coraz mniej było śniegu. Wyczuwał też podnoszącą się temperaturę. Zauważył, że roślinność w koło robi się coraz bardziej szara, a drzewa w koło wyglądają jakby od lat nie widziały wody. Potem było coraz gorzej. Dla każdego człowieka kochającego las widok jego śmierci był bolesnym ciosem. Druidka zacisnęła uchwyt na jego ręce. Czuł jej niewypowiedziany ból.


Powietrze w koło robiło się coraz gęstsze od pyłu, w normalnych warunkach pewnie trudno byłoby normalnemu człowiekowi złapać oddech, dłuższe przebywanie w takich warunkach groziło uduszeniem, Kobieta prowadziła jednak pewnie. W końcu minęli duszące wyziewy i zobaczył między drzewami czarną rozpadlinę. Dziurę w ziemi o średnicy około trzydziestu stóp. Na jej skraju poruszały się jakieś szczupłe i zwinnie poruszające się postacie. Gdy podeszli bliżej tropiciel zauważył, że mają czarną jakby wykutą z obsydianu skórę i jasne, prawie białe włosy.
Zanim zdołał coś powiedzieć jeden z nich obrócił się w ich kierunku i szybko zamachał rękami wykrzykując jakieś słowa.
Wizja zniknęła.
Znowu stał z Ronwyn na zalanej księżycem zielonej polanie.

***

- A więc chciałbyś ze mną porozmawiać? - Kobiecy głos dotarł do świadomości Wulfa, który dziwnie zaskoczony rozglądał się po obcym otoczeniu. Prawdopodobnie był w jakiejś jaskini, ale zupełnie nie pamiętał jak się w niej znalazł. Ostatnim obrazem jaki mu się nasuwał, była wtulona w niego, naga Megara i płonący w kominku ogień. Popatrzył po sobie. Na szczęście miał na sobie spodnie i nie tylko. Z pewnym zdziwieniem zauważył, ze ma na sobie kompletną zbroję, tarczę, a za pasem nadziak.
Popatrzył na kobietę. Poznał ją od razu, chodź widział tylko przez kilka godzin, ponad pięć miesięcy temu.
Wyglądała dokładnie tak samo: Spora blizna biegnąca przez prawy policzek raczej nie dodawała jej urody. Jasna cera, płowe włosy, obcięte krótko przy szyi i jasnoniebieskie oczy. Joyceleen.

- Niewierny Wulf, nie uwierzy póki sam nie zobaczy. - Zaśmiała się dźwięcznie. - Możesz mnie więc odwiedzić zapraszam, zapraszam... teraz jednak mam ochotę trochę rozprostować kości.
Na te słowa w jej dłoni zmaterializowała się lśniąca broń i wojowniczka ruszyła prosto na kapłana, który błyskawicznie sparował tarczą cios i wyszarpnąwszy nadziak ruszył do kontrataku. Ze zdziwieniem skonstatował, że jego wspaniała broń nie ma swojej magicznej mocy.
- Tutaj panują moje prawa – powiedziała kobieta nie przerywając kolejnego ataku. Była szybka, zwinna i silna, a swymi umiejętnościami bez problemu dorównywała Wulfowi, który szybko się zorientował, że działa jakby przewidywała wszystkie jego ruchy na kilka czynności wcześniej. To było straszliwie frustrujące. Uczucie, że jest się tylko zabawką w czyichś rękach.
Kolejny cios jasnowłosej ominął jego obronę, a miecz przeszedł przez zbroje niczym nóż przez masło.
Poczuł ból...

...i gwałtownie usiadł na posłaniu!
Czarodziejka przewróciła się na brzuch szepcząc coś przez sen. Kasztanowe włosy rozsypały się na jej nagich plecach. W kominku strzeliło przepalone polano.
Kapłan popatrzył na ramię w nikłym świetle ognia zobaczył płynąca po skórze krew...

***

Sunąc przed siebie, okutana w koc Mysz wyszła bocznym wyjściem z głównego stołpu i ruszyła na blanki. Jej kroki jakby automatycznie kierowały się w stronę z której najlepiej było widać wiodący na wyspę most. Szła powłócząc nogami i nie rozglądając się na boki. Strażnicy, patrolujący mury bez słowa schodzili jej z drogi.
- W moich stronach słynna jest historia o przywódcy, który wiódł swój lud do nowego kraju, w którym mogliby zamieszkać. W swej wędrówce dotarli nad morze, a ono rozstąpiło się przed nimi. Ciekawe czy miał w sobie tyle determinacji ile teraz ty – usłyszała znajomy kpiący głos.

***

Rano w warowni pojawili się kolejni goście. Jeden ze strażników, zgodnie z rozkazami poinformował Wulfa, że przybyły do zamku lady Morgan Wildborrow oraz pani Tiara i proszą o rozmowę.

- No, no – rudowłosa wojowniczka zbliżyła się do Wulfa z uśmiechem – widzę, że zaczynacie przywracać Elandone dawny blask. To piękny zamek – dodała z zainteresowaniem rozglądając się wokoło.

- Moja wizyta nie jest jednak czysto kurtuazyjna – kontynuowała – zostałam wysłana z ostrzeżeniem. Jak wiecie moja bratowa jest czarodziejką – tylko Morgan potrafiła wypowiadać to słowo jakby przeżuwała właśnie wyjątkowo ohydny kawał mięsa. - Na szczęście jak na razie nie ujawniły się w niej złodziejskie instynkty – wtrąciła jakby mimochodem – Dodatkowo interesuje się też różnymi dziwnymi zjawiskami i uwielbia szperać w księgach i wyobraźcie sobie, że natrafiła na jakieś zapiski sprzed pięciu stuleci o strasznym potworze nawiedzającym te okolice. Twierdzi też, że ma się on ponownie odrodzić w tym roku, a jedyną bronią przeciw niemu są nasze cudowne rodzinne kryształy! - zakończyła rzuconą z grubej rury i jednocześnie jednym tchem, mroczną przepowiednię

***

Awantura wybuchnęła w trakcie obiadu. Dobiegające z dołu krzyki przyciągnęły uwagę wszystkich jedzących w głównej sali posiłek osób, a nawet kręcących się w niej zwierząt. Atos uniósł łeb i szczeknął, a potem zawył przeciągle. Mimi, która wygrzewała się przed kominkiem, uniosła się, a potem zjeżyła sierść i uciekła pod najbliższy stół.
- To moja kuchnia, więc ja decyduję gdzie to będzie stało!
- O nie! Teraz ja tu rządzę i to moja kuchnia i jakieś pomyje nie będą mi się plątały pod nogami!
- Jak śmiesz nazywać moją wspaniałą nalewkę pomyjami. To nie ja gotuje pomyje!
- Pomyje!? Pomyje!!! Ja ci zaraz dam pomyje! Ty zarozumiały staruchu!
- Kolejne słowa zniknęły w odgłosie zwalania się czegoś ciężkiego i w przeciągłym męskim krzyku, a do sali wbiegł przerażony Toni krzycząc coś i pokazując na dół. Spadkobiercy obecni przy śniadaniu zrozumieli tylko, że powtarza imię Petera, ale siedząca niedaleko Wulfa Alice przetłumaczyła jego bełkot:
- Wielka baba zabić pana Petera. Ratunku!
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 08-12-2010 o 00:09.
Eleanor jest offline  
Stary 09-12-2010, 10:36   #12
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Mroźne, zimowe powietrze wypełniło płuca Brana chłodem, gdy zaczerpnął tchu by w następnej chwili całą mocą swego gardła krzyknąć:
- Staaaać ! Parol ! Dawać Parol ! – spiął Rozamunda i ruszył odbijać klingi swych podwładnych.
Pomimo szybkiej i ostrej reakcji większość hobgoblińskich kobiet i dzieci padła nieżywa, a Bran zdążył z zamieszania potyczki ocalić jedynie garstkę. Wśród nich by także jeden z wyglądu bardzo stary goblin, który całe zamieszanie przetrwał leżąc bez ruchu pod ciałem współplemieńca.
- Jak Cię zwą? – spytał go Lon Hern.
- Gyrkh pane. – odparł tenże trzęsąc się jak osika i padając na kolana.
- Nie bój się. Nic Ci już nie grozi. Zbierz swoich, niech każdy zabierze tyle dobytku ile zdoła i ruszajcie precz. Jak wrócicie do Kintal zginiecie. Powiedź to innym hobgoblinom. Są tu inne osady w lesie?
- Ne ! –
zaprzeczył gwałtownie Gyrkh – Jeno my.
Bran spojrzał przeciągle na kulącą się u jego stóp postać.
- Niech będzie, a teraz precz.
Tymczasem inni zajęli się wycinaniem języków poległych, a jeden z weteranów pospieszył nieproszony z wyjaśnieniami.
- Nie podoba mi się Twoje nastawienie człowieku. – Bran popatrzył zimno na mężczyznę.
- Uważasz się za lepszego od innych nie mając ku temu żadnych podstaw, ani z urodzenia, ani z zasług, a kląć i udawać twardziela potrafi każdy. Dam Ci okazję byś udowodnił swą wartość. Ruszasz na szpicy.
Bran zakazał palić szałasów i tak odbudować je było łatwo, a dym mógł im zdradzić. Nie ufał prawdomówności Gyrkha. Zostawili ciała poległych hobgoblinów nie mając, ani czasu, ani chęci na ich grzebanie. Cała kawalkada ruszyła na zachód w poszukiwaniu Aomith.
Im dalej zagłębiali się w las tym bardziej stawał się gęsty, tak iż wkrótce podążali konno jeden za drugim rozciągając niebezpiecznie cały oddział. W tym momencie ukryty nawet niewielki oddział łuczników mógł zadać im spore straty. Na szczęście nikomu, prócz Brana nie przyszło do głowy prowadzić walki w środku zimy. Tym razem fortuna, jak to często bywa sprzyjała śmiałym. Co jakiś czas wracali przepatrywacze meldując, iż nie napotkali żadnego śladu goblinów. Korzystając z tego, iż las nieco się przerzedził do jadącego z przodu Brana podjechał rycerz Hergan z Dvelf, u którego kulbaki zwisały odcięte goblinie uszy.
- No i gdzie te zielońce Bran? Ponoć miało się od nich roić w tym lesie, a jedziemy dobry kawałek i nic.
Lon Hern spojrzał na niego z ukosa:
- Szukamy przede wszystkim Ronwyn. Hobgobliny to tak przy okazji Herganie. Pewnie zimują gdzie indziej, a wrócą na wiosnę. Co zrobisz z tymi uszami? Naszyjnik? Całą zimę ich nie pokażesz królowi.
Rycerz parsknął lekceważąco.
- Ususzę i zjem z barszczem.
- Obrzydliwy pomysł. –
skrzywił się Bran na niewybredny żart kompana.
Szczęście dopisywało rycerzom. Jak wieść gminna niosła odnalezienie zagajników druidów nie było, dla niewtajemniczonych sprawą łatwą, a przepatrywaczom Brana udało się to bez większych trudów znaleźć Aomith. Jednakże to co ujrzeli bardzo odbiegało od stereotypu cudnej piękności gaju. Powitał ich widok kikutów spalonych drzew i dym tak gęsty i śmierdzący siarką, że o spenetrowaniu terenu nie mieli nawet co marzyć.
- To na pewno tu? – spytał Lon Hern przysłaniając usta i nos opończą.
- Mniej więcej Panie. Z mapy Kintal to gdzieś tu, a w okolicy nie ma nic innego, jak zwykły las. – odparł przepatrywacz.
- W sumie Ronwyn wyruszyła, bo coś ją zaniepokoiło. Teraz wiemy co. To tu. – orzekł z przekonaniem rycerz. – Znalazłeś jakieś ludzkie tropy? Ktoś tu był?
Mężczyzna tylko pokręcił głową.
Bran spojrzał w zamyśleniu na spalony las. W powietrzu zawirowały płatki śniegu, które zaczęły osiadać na zbrojach rycerzy. Lon Hern spojrzał w stronę jeziora.
- Wracamy na południe. Wypatruj śladów. Musiała tędy iść. I jeszcze jedno. Oznacz drogę, byśmy następnym razem łatwiej tu trafili.
Kawalkada ruszyła z powrotem. Śnieg i wiatr przybrały na sile, a gdy dotarli do brzegu jeziora dawały się już mocno we znaki. Nie znaleźli żadnych śladów Ronwyn. Wtedy Bran podjął ciężką, acz słuszną decyzję, by powrócić do Elandone. Jakby w uznaniu za rozwagę wiatr zelżał, choć śnieg zaczął padać intensywniej. Wszyscy przyjęli rozkaz z wyraźną ulgą, a Velix z Ulmo zaczął pieśń, którą wkrótce podjął cały oddział, a przynajmniej łatwo wpadający w ucho refren.

Kędy szeleszcze
Lipa w kwiecie,
gdzie z miłą swą siedziałem wraz,
Miejsce to jeszcze odnajdziecie,
Bo zmięte kwiaty pomna nas.
Z lasku płynął słodki śpiew
Tandaradei!
Słowik nucił pośród drzew

Tandaradeiii ! –
rozległo się ponownie z dziesiątek gardeł.
Tak oto z pieśnią na ustach powrócili do Elandone akurat na kolację. Przy której Bran zdał relację ze swych dokonań i z tego co widział.
- W Aomith jest coś co może stanowić dla nas zagrożenie. Swąd siarki nie może pochodzić z palonych drzew. Na razie jednak nie da się nic więcej ustalić. – zakończył swą relację.

***

Bran skłonił się dwornie widząc Morgan i Tiarę. Na odświętnej tunice miał wyszyty nowy herb będący połączeniem lwa Lon Hernów i kruka Kintal.
- Lady Morgano, lady Tiaro. Niezmiernie się cieszę, iż ponownie mam zaszczyt widzieć Panie. Słyszałem, że przybyłyście do nas z ostrzeżeniem. Czy zechciałabyś Morgano nieco przybliżyć charakter zagrożenia? Czego i kiedy mamy się spodziewać?
Morgan obrzuciła chłopaka lekko kpiącym spojrzeniem:
- Widzę, że nowy tytuł Ci służy lordzie Kintal - skinęła głową na powitanie - Według słów Deidre to jakieś Otchłanne monstrum, natomiast zapiski opisujące go były raczej mętne. Są opisy czarnej istoty wysokiej jak kilka domów, inne wspominają, że miał dwie głowy i sześć rąk, kolejne, że miał wężowe ciało i rozwiewał się w powietrzu jak dym. - Wzruszyła ramionami - Doprawdy trudno brać dosłownie to co przekazali nam przodkowie. Myślę że sami będziemy musieli zweryfikować rzeczywistość kiedy czas nastanie. Zaś kiedy to nastąpi... podobno w tym roku, ale kiedy dokładnie nie mam pojęcia. Dlatego lepiej być przygotowanym.
- Jednak zaniepokoiło Cię to na tyle, by podjąć wyprawę zimą, za co jestem Ci wdzięczny. Czy owe mętne zapiski mówią gdzie pojawił się ostatnio potwór?

- Powiedzmy że zdążyłam zauważyć, że moja bratowa nie należy raczej do histeryczek. Skoro tak bardzo się przejęła ta sprawą i dodatkowo jako wróżbitka jest wyczulona na sprawy przepowiedni, postanowiłam upewnić się, że wszyscy zainteresowani zostaną powiadomieni tak na wszelki wypadek. Po za tym siedzenie w Wildborrow Hall stało się dość nudne. Co do pojawienia się potwora... podobno wyszedł z lasu. Co zważywszy na otaczające nas bory jest równie mętne jak pozostałe części tej opowieści.
- O tak. U nas dzieje się ostatnio dużo. -
uśmiechnął się Bran - Mam nadzieję, że zechcecie zatrzymać się u nas dłużej, ale wracając do kwestii owego potwora, podobno można go pokonać z pomocą Waszych rodzinnych kryształów? Czy nie byłoby nietaktem, gdybym poprosił o ich użyczenie? - Bran postanowił wykorzystać nadarzającą się sposobność, by zapewnić sobie niezbędną przewagę w boju. Wbrew bowiem opinii niektórych, był rozważnym młodzieńcem, choć może nieco zbyt popędliwym.
- Nie "waszych" tylko "naszych" - Morgan wymówiła słowa wolno i wyraźnie - Potrzebne są wszystkie trzy kryształy: Serce, Głowa i Dłoń Duszy. Dlatego nie zatrzymamy się u was dłużej, bo chcemy jeszcze o tym porozmawiać z Kennethem ap Gruffydd, posiadaczem trzeciego kryształu. Wyjedziemy jutro o świcie.
- Zatem, to o te kryształy chodzi. -
Branowi coś zaczęło świtać, choć do pełnej jasności nieco mu brakowało - Tak to jest jak się dostaje informacje z drugiej ręki. Szkoda, że nie dowiedzieliśmy się o tym wcześniej. Ledwie parę dni temu byliśmy w Gruffyddorze. -
Bran zamilkł na chwilę nad czymś się zastanawiając.
- Czy zezwolicie moje Panie, bym Wam towarzyszył. Nie ukrywam, iż cała sprawa wzbudziła we mnie zainteresowanie i pewien, muszę to przyznać, niepokój.
Morgan uśmiechnęła się ponownie kpiąco:
- Jeśli ma to panie przywrócić Ci poczucie bezpieczeństwa możesz oczywiście nam towarzyszyć. Z nami będziesz całkowicie bezpieczny - Dodała, mrugnęła do Tiary i wybuchnęła wesołym śmiechem. Bran, z tym swoim egzaltowanym tonem, był w sumie bardzo zabawny.
- Nie mam najmniejszych wątpliwości. Zabiorę ze sobą Tima i ... trzech przyjaciół. Reszta jest nieco sfatygowana po ostatniej wyprawie i gdybym kazał im znów wyruszać, ani chybi wszczęliby bunt. Ale cóż ... sława wymaga poświęceń. - stwierdził z udawanie zbolałą miną. - A ... wybacz zdrożną ciekawość Tiaro, ale to coś na Twoim ramieniu... to co to?
- Opatrunek, jak widać -
odparła lakonicznie Tiara. - Odrasta sobie. "I swędzi jak skurwysyn", dodała w myślach. - A zdrożnej ciekawości nie wybaczam - uśmiechnęła się krzywo do rycerza. Niewygody opatrunku i rekonwalescencji sprawiały, że była w permanentnie fatalnym humorze i to było głównym powodem dla którego Morgan wyciągnęła ją ze swojej posiadłości. Póki co jednak niewygody podróży z wielkim kokonem na przedramieniu nie poprawiały kobiecie nastroju. I nie spotkały nawet żadnego paskudztwa do relaksacyjnego ubicia!
Oczy Brana zrobiły się wielkie jak spodki.
- To... magia? - spytał niepewnie. Pierwszy raz widział takie cuda.
- Cholernie droga magia. Mój brat prawie pękł jak zobaczył rachunek - Zamiast Tiary odpowiedziała Morgan. Widziała minę przyjaciółki i obawiała się, że w następnej chwili przysoli ona nowym opatrunkiem w szczękę młokosa. Szkoda byłoby tych pieniędzy gdyby się uszkodził.
- Zatem nie zajęła się tym Twoja bratowa, jak sądzę. Coś rewelacyjnego. Czy mogę dotknąć? - spytał wyciągając rękę.
- NIE! - oburzyła się Tiara. Groźba podwyższenia rachunku Wildborowów zrobiła się nagle bardziej realna. - Ale jak chcesz sobie obejrzeć takie cudo z BARDZO bliska, to mogę zaraz to załatwić - znacząco poklepała wiszący u pasa miecz.
Na wszelki wypadek Morgan stanęła między nimi:
- To magia kapłańska, bardzo wysoka magia kapłańska - wyjaśniła pospiesznie, a potem ciągnąc Tiarę za zdrową rękę ruszyła w kierunku wyjścia - Idziemy się przejść. SAME! - Dodała znacząco widząc ruszającego za nimi młodego rycerza - mamy ochotę na osobistą przechadzkę!
Bran skłonił się lekko powracając za stół. Wciąż czuł zamróz w kościach i ssanie w żołądku. Lecz wizja nowej wyprawy dodawała mu sił. Było tyle do zrobienia, bo jeśli ten potwór Wilborrowów wyłaził właśnie z Aomith, to zapowiadała się ciekawa zima tego roku.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 10-12-2010, 20:03   #13
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mysz zbiegła do jadalni ciągnąc za sobą Fergusa. Buzia jej śmiała od samego świtania. A dokładniej od momentu kiedy go na blankach dojrzała i oświadczył, że zostanie dzień dłużej. To były wyborne wieści. Lepszych by bardce nie mógł nikt sprezentować. Zasiedli do stołu i Mysz poczęła Fergusowi nakładać na talerz cały stóg frykasów. Biegła koło niego z dzbankami i półmiskami, czasem coś do ucha szepnęła i w głos się zaśmiewała. On zaś z rzadka odpowiadał jej krzywym uśmiechem i odszeptywał zdawkowo.
Zerknęła kilka razy w kierunku Alta ale nic mu nie rzekła. Czuła się winna, że go zaniedbuje chociaż z drugiej strony miała jeden jedyny dzień aby z Fergusem go spędzić. I chciała swój czas w pełni jemu poświęcić.
Mysz palnęła łyżką w kubek by przykuć uwagę wszystkich biesiadników.
- To Fergus – wskazała gestem zakapturzonego towarzysza. - Jest mi jak... - ojciec? Brat? Kompan z dawien dawna? Brakło jej właściwego słowa. Po chwili milczenia dodała - To mój przyjaciel. Bliski. Godny zaufania. Do jutra tylko z nami zabawi ale mam nadzieję, że rychło wróci i już ze mną na dobre zostanie. Proszę byście wobec niego gościnni byli. To dla mnie bardzo ważna osoba.

Usiadła lekko speszona, szczególnie spojrzeniem łotrzyka. Uśmiech mu niepewny posłała.
Dopiero co się zaczęli posilać kiedy do sali wpadł Toni i począł wymachiwać zajadle rękoma. Gruba kucharka chciała Peterowi krwi upuścić? Mysz zerwała się chyżo i pognała do kuchni a Fergus został na miejscu spokojnie pałaszując jajecznicę. Jego ta sprawa nie obeszła wcale no i nie dziwota bo nie znał ani Petera ani grubej kucharki. Może i lepiej na tym drugim wyszedł.

Nieład. Nieład i ambaras. Z mości Petera spływały strugi gulaszu, a kucharka wściekle wymachiwała szmatą. Zapowiadało się nawet na rękoczyny toteż bardka wskoczyła jako matador między dwa rozjuszone byki.

- Spokój, no... - wrzasnęła przejęta rozkładając na boki ramiona by w dystansie zostali. - Odstawcie niesnaski! Pójdźmy wszyscy do jadalni, zagram może coś na harfie?... Niech każdy ochłonie a później pomówimy.
Już sobie obmyśliła jak, się posiłkując magią instrumentu, roztoczy spokój i wprowadzi atmosferę sielską anielską. Ale plany jej kolektywnie pokrzyżowali.

Peter skłoni się i rzekł grzecznie:
- Wybacz pani, ale mam pilne obowiązki.
Na co kucharka dodała złowieszczo:
- Jeśli zacznę się zabawiać nie będzie kolacji...


I tyle zostało z błyskotliwych planów. Jeszcze im tego brakowało aby się wojna wszczęła między domownikami. Mysz za mediatora postanowiła robić toteż dogoniła Petera w korytarzu rozkładając bezradnie ręce.
- Aż takie to straszne? Że wam obowiązków z barków ubyło? Dajże spokój Peterze... Niech baba się rządzi w kuchni. A wy sobie z Irmą odpocznijcie. Kiedy ostatnio mieliście sposobność ku temu?

Peter popatrzył na dziewczynę potem skinął głową i odpowiedział sucho.
- Oczywiście panienko.

- Peter, no coś ty... - Mysz złapała go za rękę. - Nie musisz tak oficjalnie do mnie gadać. Jeśli coś cię trapi to rzeknijże głośno. Przecież chcemy żeby się wam tu dobrze żyło. Nie drocz się z powodu jakieś grubej nadętej baby.
- Ciężko kiedy miejsce w którym czułeś się jak u siebie przestaje być twoje... - westchnął, machnął ręką - Zabiorę wieczorem swoje rzeczy jak już JEJ tam nie będzie. Oczywiście razem z Irmą i Nelli będziemy teraz jadać u siebie.
- Wykluczone! - obruszyła się bardka. - Z nami jadaliście dotychczas i nadal tak pozostanie. Peter... Ja wiem, że spadliśmy wam jak grad z nieba i zburzyliśmy cały wasz ład. Ale wierzę, że będziemy tu wspólnie w przyjaźni żyli. Wy dbaliście o Elandone kiedy stało same, opuszczone. To cud, że się w zupełną ruinę nie obróciło. To wasza jedynie zasługa i winniśmy wam za to wdzięczność. Długo tego długu nie spłacimy. Nie uważajcie się za służbę. Jesteście wszak jak rodzina! Może się jeszcze nie najlepiej znamy, ale uwierz w nasze dobre zamiary. Nie jesteśmy zepsutymi arystokratami co się narodzili w pozłacanej kołysce. No... - zaśmiała się żywo - może poza Branem. Ja się z prostych ludzi wywodzę. Takich jak wy. I obiecuję nigdy, przenigdy nosa nie zadzierać. I na bogów, nie mów mi "panienko". Marie. Marie będzie w sam raz. Zrób coś dla mnie Peter. Nie przejmuj się zmianami. Dla was w Elandone zawsze będzie miejsce.

Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie:
- Nie gniewam się Marie, to raczej zaradczo by mi ten babsztyl niczego do jedzenia nie dosypał.
- Nic nie dosypie - zachichotała. - A jak się ktoś pochoruje po jej specyfikach to jej się z pensji potrąci za medyka. Ustąpcie jej pola w kuchni. Wyżywić tyle człowieka, co się nam tu zebrało - ściszyła głos do szeptu. - Wyobrażasz sobie? Wszak włosy z nerwów pogubi nim wiosna nadejdzie. Ja bym się na waszym miejscu cieszyła, że to nie na moich barkach spoczywa. Poza tym w Elandone mnóstwo pracy poza kuchnią. I... bym miała do ciebie prywatną prośbę Peterze. Będziesz dbał o Lizusa? Bo on mógł, wiesz, zaciążyć. Jeśli ma źrebaka w brzuchu to i wymaga specjalnej opieki a ja na to czasu mogę nie mieć. Zrobisz to dla mnie, proszę? - uśmiechnęła się szeroko, po dziecięcemu.

Zarządca pokręcił głową:
- Zupełnie się nie znam na zwierzętach, ale porozmawiam z Nelli i Tonim. Oni to maja do tego smykałkę. Ja ci co najwyżej dobrego wina, albo miodu pitnego mogę naważyć. Jakbyś miała ochotę na degustację to zapraszam. Zainstaluję to wszystko w naszych pokojach. Miejsca i tak tam sporo to teraz przynajmniej się je z pożytkiem wykorzysta. Miałbym w związku z tym pewną prośbę. Jak kamieniarz będzie miał czas to by mi mógł pomóc wydzielić pomieszczenie odpowiednie. Tylko piwniczki bym jakiejś jeszcze potrzebował, bo niektóre trunki w chłodnym miejscu przez kilka lat muszą leżakować.

- Jasna sprawa. Pomówię z panem Mirko. On się zdaje się na kamieniarstwie zna. A trunki... - znów ściszyła głos - Myślę, że możesz pędzić hurtem. Mamy tu tyle wojów. I im się od czasu do czasu libacja należy. A nie ma jak miód domowej roboty. A masz ty na stanie więcej butelek? Mogłabym im zanieść kilka. W powitalnym geście.
- Mam kilkanaście baryłek. Butelki za drogie były. - Odpowiedział lekko speszony.
- Dasz mi jedną? Pójdę się z mości dowódcą zapoznać.
- Są w piwniczce za kuchnią...
Sięgnął do kieszeni i podał jej spory klucz.
- Weź jedna z tych stojących po lewej stronie od wejścia i zabierz kogoś do pomocy by ci to taskał.


* * *

Ostatecznie beczkę zataskała sama. Po to ludzie koło wymyślili żeby się dało ciężar w pojedynkę turlać i się przy tym nie sforsować. Do lokum Śmiertelnego Miecza najpierw się rubasznie wtoczyła beczułka, a zaraz za nią Mysz ocierając pot z czoła.
- Witam panie Lockerback! – uśmiechnęła się promiennie i skłoniła zamaszyście tak, że włosy przeczesały podłogę. - Jestem Marie. I mów mi... Marie - wyciągnęła dłoń w powitalnym geście.
- Tak sobie pomyślałam... że żołnierzom się też coś z życia należy. A z tego co wiem mają słabość do dwóch spraw. Kobiet i trunków. Tych pierwszych mamy niedostatek. W każdym razie takich co by więcej ponad miłą rozmowę mogły zaoferować. Ale przytaszczyłam baryłkę miodu. Domowa robota. I żeby nie było, że do pijaństwa nakłaniam. Ale jak sobie pańscy ludzie wysączą po kubku zacnego trunku to na pewno im morale wzrośnie.


Lokerback popatrzył na nią z ciekawością, a potem skinął głową.
- Jeśli częstujesz, przyjmę z radością. Ale musisz wiedzieć, że nie jesteśmy zwyczajnym oddziałem najemników. Kobietami i miodem przekabacać możesz raczej tę zgraję, którą przyprowadziliście razem ze sobą. Nas prowadzi Helm.

- Nikogo nie chcę przekabacić mości Lockerback. Przekabacić można kogoś jeśli się chce na nim wymusić coś czego się podjąć nie chce. A my wam przecież płacimy za usługi. Charytatywnie tu nie robicie. Chciałam się tylko przywitać. A nie wypada z pustymi rękami przychodzić na zapoznanie.
Usiadła na krześle zakładając nogę na nogę i uśmiechnęła się półgębkiem.
- A jak pierwsze wrażenia? Podoba się wam u nas, w Elandone?


- Zamek jak zamek, z okolicą malowniczą, choć złudnie spokojną, zwłaszcza przy wieściach o hobgoblinach w pobliskim lesie. Dużo do odbudowy, ale nie płacicie nam też za nudę ani podziwianie widoków, pani.
- Fakt – przytaknęła. - Ale ja z tobą o hobgoblinach gadać nie będę. Na tym się ni w pień nie znam - jej uśmiech się poszerzył i wygodniej rozsiadła się na krześle. - Nie poczęstujesz mnie miodem mości Lockerback, skorom już tu zaszła? A i sam ocenisz jak zacny mój prezent. Nie znam się na militariach. Dlatego właśnie to Wulfa macie nad sobą. Długo razem służycie? W takim składzie jak się do nas zjechaliście?
- Obawiam się, że nie mam tu nawet kubków, a odszpuntowanie beczki teraz mogłoby zachęcić co słabsze umysły, pani. Póki na służbie jesteśmy, trunku staramy się unikać.
Prześwidrował ją spojrzeniem na wylot, jakby mówiąc "o nie, mnie w te gierki nie wrobisz".
- A co do naszej służby, to służymy ze sobą aż do śmierci. W zamian za poległych wybierani są nowicjusze, uczący się pod okiem weteranów. I tak się to kręci.

- No dobrze. Chciałam się zapoznać to i się zapoznałam – podniosła się do pionu, wygładziła ubranie. Znać było, że ją mimochodem tym podejrzliwym spojrzeniem uraził. Chciała tylko żeby sobie po łyku specjałów Petera spróbowali a on chyba odniósł wrażenie, że chce ich w sztorc upić i zdyskredytować przed nowym dowódcą. Wywróciła oczami.
- To już nie będę przeszkadzać panie Lockerback. Mam nadzieję, że ani jednego ze swoich ludzi nie stracisz służąc pod Wulfem. To zaradny wojownik. I na pewno nie będzie was lekkomyślnie narażał. Miłego pobytu życzę. Mam nadzieję, że się szybko zaaklimatyzujecie i bytność tutaj będzie wam znośna.
Skłoniła się lekko i pomaszerowała do wyjścia.

Dowódca się odkłonił, nie dostrzegając jej fochów. Albo nie dając poznać, że takie dostrzega.
- Dziękuję za podarunek i miłe słowa.

Uśmiechnęła się. Chociaż wciąż się czuła jakby ją dopiero co do konia przytroczył i pociągnął po bruku.
- Nie ma za co.

Zaszła jeszcze do Mirko, kamieniarza. Przedłożyła prośbę aby Peterowi pomógł w podzieleniu izby. Jak będzie miał czas. W końcu się z tym nie paliło.

* * *

Znalazła Fergusa na dziedzińcu. Przechadzał się w milczeniu między zamkowymi murami. Obserwował, jak to on.
- Obowiązki lordowskie? - zagadnął gdy się zbliżyła.
- Skądże. – Mysz parsknęła śmiechem. - Faramuszka taka. Gruba kucharka chciała nabić guza naszemu zarządcy.
- A ten żołdak co do niego później poszłaś z beczką trunku?
- Żeś mnie śledził?
- Przyzwyczajenie – wzruszył ramionami.
- Oj, to dowódca najemników. Chciałam się zapoznać.
- Świergotałaś jakby ci coś więcej po głowie chodziło niźli zapoznanie.
Z nóg ją niemal ścięło. Zaczerwieniła się po czubki uszu i usta rozdziawiła.
- Myślisz, że jak tylko mnie z oka spuściłeś to się będę każdemu kmieciowi do wyrka pchać?
- Nie miałaś wiele okazji żeby wcześniej z mężczyznami obcować – ciągnął poważnym głosem. - Masz głowę napchaną swoimi romantycznymi wierszykami. Aż się prosi żeby twoją naiwność wykorzystać.
- Nie jestem naiwna! - obruszyła się ciągle czerwieniąc.
Posłał jej spojrzenie w stylu „A niebo jest różowe”.
- Pewnie cię rozczaruję, ale mężczyznom z reguły chodzi o łóżko.
- Kpina - tupnęła nogą aż but cały zatopił się w śniegu. - Nie wszystkim się o to rozchodzi!
Patrzył na nią, niemal rozbawiony.
- Tobie przecie nigdy nie chodziło – mruknęła. - Nawet jak ci na golasa się pod pościel pchałam.
- Ze mną to co innego – zmrużył oczy i położył jej dłonie na ramionach. - Po prostu nie ufaj kiedy ci jakiś frant powie, że masz ładne oczy. Świat jest brutalny. I bezwzględny. A do ciebie to nadal nie dociera.
Jakaś złość w niej wezbrała. Jak to się miało do Alta? To był podtekst pod jego tytułem? Nie. Fergus nie mógł wiedzieć... Gadał więc ogólnikiem? To do niego niepodobne, żeby rady w ogóle dawać. Co on sugerował? Że ma Altowi nie ufać? Z drugiej strony nalegał... Może tylko o fizyczną stronę tej relacji prawdziwie zabiegał? Zacisnęła mocniej pięści. Wiedziała, że nikt jej tak dobrze nie życzy jak Fergus. I nikt też tak skutecznie nie potrafił jej podnieść ciśnienia. Jedno słowo, jeden gest. I pod skórą wrzało.

* * *

Zaliczyli przejażdżkę po pobliskim lasku. Myszowy dziobek ciągle kłapał i a Fergus, jeśli w ogóle słuchał, to nie komentował.
- Nie powinniśmy za daleko się oddalać bo tu ponoć hobgobliny grasują.
Fergus zatrzymał konia, gibko na śnieg zeskoczył. Dobył swego sztyletu i zaczął ostrze pilnie w szmatę owijać.
- Nauczył cię jakiś sztuczek? - uniósł jedną brew. - Ten łotrzyk, co z nim dobrze żyjesz?
- Może nauczył – odparła Mysz buńczucznie i zeskoczyła z końskiego grzbietu.

Manto zarobiła jak mało kiedy. Fergus nie postępował z nią tak delikatnie jak Alto. „Bo – jak mawiał – przeciwnik też się nie będzie z tobą cackał”.

Wrócili do zamku późnym popołudniem. Mysz miała obite żebra i utykała lekko. Złości nawet nie kryła. Takich cięgów od niego jeszcze nigdy nie zebrała. Chyba się na niej z jakiegoś powodu wyżywał. Tylko za cholerę nie wiedziała do czego pije.
Atmosfera się jednak szybko rozluźniła. Po godzinie znów była roześmiana a on jak zwykle spokojny, stonowany.
Poszli do głównej izby gdzie dłuższy czas na harfie mu przygrywała. Siedział zasłuchany, z przymkniętymi oczami. I znów mimochodem dostrzegała szereg podobieństw między nimi.

* * *

Było jak dawniej. Jakby wcale nie doszło do kłótni ani do rozłąki, jakby nic się nie zmieniło.
Tylko czemu czas tak szybko upływał? Jakby mściwie akurat tego dnia ktoś skrócił dzień. Mysz ze smutkiem rejestrowała jak słońce niknie za horyzontem.

Rankiem wyszykowała mu wałacha Alta. Torbę podróżną napchała prowiantem i sama odprowadziła go spory kawałek traktem.
Kiedy przyszedł czas pożegnania znów poczęła jak bóbr płakać. Obejmowała go tak zachłannie, że musiał w końcu siłą od siebie odsunąć.
- Wróć – szepnęła przez łzy.
- Wrócę.

* * *

Przygnębienie ją opanowała zaraz po jego wyjeździe. Miejsca sobie nie mogła znaleźć. Pogadali z Altem ale frustracja tylko wzrosła.
- Myślę, że trzeba do najbliższej wsi pojechać i uzupełnić zapasy żywności – przedstawiła wreszcie swoje plany. - Toż tyle gąb do wykarmienia a spiżarnia niebawem zacznie świecić pustką. Nelli, nie pojechałabyś ze mną? - zwróciła się do córki Rainów. - Znasz dobrze drogę, a i skoro mam gotowiznę brać ze sobą to by się przydał ktoś zaradny przy boku. Wulf nie chce zbrojnych wypożyczać. Najwyżej będzie nas miał na sumieniu.
Grubą kucharkę poprosiła by jej listę szczegółową przyszykowała.
 
liliel jest offline  
Stary 11-12-2010, 00:07   #14
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wulf wybrał się na wyspę samotnie, w towarzystwie jedynie Atosa oraz wierzchowca, zabierając ze sobą oczywiście także broń. Gdy był już blisko zatrzymał się i zawołał, gest, który wyglądał niemalże jak wyzwanie.
- Uważasz, że nie wierzę w ciebie? Czy może nie wierzę w słowa obcego, którego pojawienie się na tych ziemiach jeszcze dziwniejsze jest niż nasze? Wierzę we wszystkich bogów, służę tylko jednemu.
Odpowiedziała mu niczym nie zmącona cisza.Wyszczerzył się i nie zrażony ruszył dalej.
Gdy dotarł do brzegu zobaczył zamarznięty strumień, a idąc jego brzegiem dotarł do skutego lodem jeziorka. Na jego brzegu siedziała jasnowłosa dziewczyna i grała na lutni.
Zsiadł z wierzchowca, nie kłopocząc się z przywiązaniem go do drzewa. Zdjął za to gruby koc, który przywiózł ze sobą i rozłożył go na ziemi. Odpiął nadziak i usiadł, opierając się o drzewo i głaszcząc Atosa po muskularnej szyi.
- Ładna muzyka. Nie czujesz się tu samotna?

Dziewczyna przerwała grę i odłożyła lutnię:
- Czasami bardzo. Tylko dzięki muzyce potrafię jakoś to znieść - odpowiedziała ze smutkiem w głosie.
- Ale nie jesteś tu sama, prawda?
Rozejrzał się dookoła, ale nie szukał nikogo innego, a przyglądał się tylko drzewom.
- Myślisz, że mógłbym rozpalić tu małe ognisko? Przywiozłem ze sobą nieco jedzenia.
- Rozgość się proszę
- odpowiedziała uśmiechając się lekko - czasami przychodzi Pani... ale nie przebywa tutaj stale.
- Nie szkodzi, mam czas.

Wstał, wyjmując z juków trochę suchego chrustu, mięsa oraz chleba. Po dłuższej chwili małe ognisko już płonęło, a Wulf przytargał także kilka większych kawałków drewna.
- Dotrzymasz mi towarzystwa?
Uśmiechnął się do niej, przyjaźnie wyciągając dłoń.
- Atosa nie musisz się obawiać.

Odwzajemniła uśmiech podchodząc i siadając na kocu.
- Zawsze lubiłam zwierzęta - dodała wyciągając ostrożnie dłoń i podsuwając ją pod nos mabari - a one lubiły mnie... zazwyczaj... - tym razem zaśmiała się weselej - kiedyś pogonił mnie młody byczek, kiedy weszła na jego pole. Ledwo udało mi się uciec.
Olbrzym nakłuł mięso na cienki patyk i umieścił nad ogniem.
- Jak masz na imię? Ja jestem Wulf.
Podał jej dłoń z poważną miną.
Otworzyła usta podając mu dłoń, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zamiast tego Wulf usłyszał głos, który pamiętał ze snu, ale nie był taki pełen pewności siebie. Z pewnym zdziwieniem wyczuł z nim zdenerwowanie:
- Kochanie, bardzo proszę, czy mogłabyś przynieść mi szal?

Uniósł brew, wciąż wpatrując się w ogień i obracając wolno piekące się nad nim mięso. Odezwał się do głosu zza pleców, nie odwracając się doń.
- Może do nas dołączysz? Pamiętam z dzieciństwa te ogniska nad brzegiem zamarzniętych jezior. To zawsze były te przyjemniejsze wspomnienia.
Jasnowłosa dziewczyna szybko wstała i ruszyła w kierunku zamarzniętego wodospadu. Po chwili zniknęła Wulfowi z oczu. Najwyraźniej musiało tam być jakieś wejście.
Joyceleen podeszła i usiadła na kocu przed kapłanem:
- Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę? - Zapytała już znacznie spokojniejszym tonem.
Nie odpowiedział, uśmiechając się tylko i wyjmując mięso z ognia. Sztyletem odkroił najpierw pajdę chleba, a potem plaster mięsa.
- Spróbujesz? To dzik, choć nie wiem jak postrzegasz mięsożerność ludzi. Było przygotowane wcześniej, teraz tylko podpiekłem.
Podał jej, niezależnie czy chciała to zjeść, a potem ukroił sobie.
- Wizyta? Skoro możesz wśliznąć się do moich snów, podejrzewam, że i to wiesz. Przyszedłem porozmawiać.

Bez wahania wzięła podany kawałek, ale słysząc jego słowa opuściła dłoń i popatrzyła na Wulfa uważnie:
- Nie wchodzę w niczyje sny - powiedziała spokojnie - ale... powiedzmy, że domyślam się kto mógł to zrobić. Gdybym chciała z Tobą rozmawiać po prostu bym to zrobiła. Po co komplikować sobie i tak już mocno zagmatwaną sytuację - wzruszyła ramionami i wsunąwszy jedzenie do ust zaczęła wolno przeżuwać.
Pokiwał głową w zamyśleniu, nie sądząc, by kłamała. Robiło się to wszystko coraz ciekawsze.
- Kim jest Pani, o której wszyscy to mówią? Ja wiem obecnie o niej tyle, że próbuje grać jakąś grę, której zasad nie dane było poznać pionkom.
Kobieta uśmiechnęła się:
- Powiedzmy, że tak mnie tutaj zawsze nazywano. Przyzwyczaiłam się do tego imienia. Czujesz się pionkiem? - Popatrzyła na niego z ciekawością - Nie ograniczam niczyjej woli. Nigdy nikomu nic nie narzucam... co najwyżej... - wzruszyła ramionami - sugeruję.

- W takim razie kto pojawił się w moim śnie? Czyje ostrze pozostawiło ślad na mojej piersi? - nachylił się - Kto potrzebuje naszej pomocy, ale pyta o nią tylko przez innych, prosi licząc na naszą łatwowierność i czyny niezależnie od tego, czy będzie jakieś wyjaśnienie?
Wyprostował się i uśmiechnął.
- Służę Tempusowi od kilkunastu lat. Jego moc przepływa przeze mnie. Nigdy nie dał mi jednak żadnego innego znaku, żadnej innej odpowiedzi. Nie potrzebowałem, ponieważ sam wybierałem swoje ścieżki. Tu... jest inaczej. Pytałem, kim jest Pani. Czy to trudne pytanie?
Oparła łokcie na kolanach i zetknęła palce dłoni. Przez chwile uderzała nimi po wardze, jakby analizując słowa kapłana.
- Powiedzmy, że po za Panią jest jeszcze Pan. Są jak dwie strony monety. Nie istnieją osobno, ale są jednocześnie swoim przeciwieństwem. Nie sądzę by On chciał Twojej pomocy. Raczej... chciał byś się tutaj zjawił pod moją nieobecność.

- Pociągnięcie i pchnięcie? Bawi się nami sam... los?
Roześmiał się głośno, autentycznie rozbawiony. I śmiał się dość długo.
- Teraz znacznie łatwiej będzie zrzucać na kogoś niepowodzenia. Dostaliśmy wiele. Na tyle wiele, że zastanawiam się, czy ktoś po prostu się... nudził.
Joyceleen uśmiechnęła się także:
- Może się i nudził, ale czy... jak to się mówi: " Zagląda się w zęby darowanemu koniowi"?
Wulf nagle spoważniał. Spojrzał kobiecie w oczy.
- Gdy ten koń może zrzucić z najwyższej wieży, jednocześnie ciągnąc duszę w drugą stronę i zostawiając ją tak na dziesiątki lat? Czasami warto się zastanowić.
Oparł się o drzewo i odetchnął głęboko.
- Kim ty jesteś w tym wszystkim, Joyceleen? Kim jest ta dziewczynka? Posłańcami, czy awatarami? Komu mam wierzyć?

- Myślę że awatar to bardzo dobre słowo, podoba mi się jego wydźwięk. Tylko obraz prawda? Jestem takim ucieleśnionym obrazem kogoś spoza światów. Tak w sumie możesz o mnie myśleć... a ona... jest tylko niewinną ofiarą zabawy Losu. - Wzrok kobiety skierował się w kierunku wodospadu - Chciałabym jej pomóc.
Olbrzym skinął głową i wstał.
- Dziękuję za tę rozmowę. Warto wiedzieć, że liczyć można tylko na siebie. Uważajcie, by w tych zabawach nie ściągnąć na siebie uwagi czegoś, co przekroczy wasze możliwości.
Kłykcie zbielały mu od siły, z jaką zaciskał dłonie.
- Jeśli chcesz jej pomóc, pomóż jej. A jeśli zechcesz z nami kiedyś porozmawiać, porozmawiaj. Lub bacz na to, by nasze sny pozostały niezmącone. Garagosa jeszcze przeboleję, choć to tani chwyt. I pamiętaj, że każdą zabawę można popsuć.
Nie zważając na pozostawiony koc, wskoczył na siodło swojego wierzchowca.

- Nie jestem w stanie kontrolować ludzkich snów, to nie jest moja domena - powiedziała wstając - i zawsze załatwiam swoje sprawy osobiście. Już powinieneś to wiedzieć. Chyba, ze nie mogę....
- To zadbaj o to, by nikt nie posługiwał się twoim awatarem. Potrafi wyrobić paskudną opinię. Wierzę w ciebie, nie służę. I ten rudzielec też nie był zbyt osobisty, nie uważasz? Zwłaszcza, ze teraz jesteś, a jego prośby nie spełnimy przed wiosną. Wio! Za mną Atos, tutejsza gościnność jest mocno ponoć zmienna. Niemalże jak pogoda. Bądź pozdrowiona, Pani.
- Ragnar sam prosił o pomoc
- krzyknęła za nim - ja mu tylko pomogę w spełnieniu pewnego zadania. Nie moja wina że zjawił się tutaj akurat teraz!
Pożegnał ją śmiech oddalającego się Wulfa.

***

Gdy wrócił do Elandone, zebrał wszystkich spadkobierców, choć trzeba przyznać, że na odpowiedź Shannon nie czekał, po zapukaniu do jej drzwi i przekazaniu informacji. Duch, jak ją wciąż nazywał, praktycznie dla niego nie istniał, pogrążony w swojej apatii i całkiem pozbawiony chęci na życie. Miał zamiar z nią porozmawiać, ale jeszcze nie teraz. Zaprosił ich wszystkich nie do głównej, trochę zbyt dostępnej dla wszystkich sali, a do komnaty Meg, teraz już zmienionej na tyle, że po wejściu napotykało się wyłącznie bardzo duży salon, pozbawiony obecnie łóżka czy innych oznak bycia jednocześnie sypialnią.
- Zacznijmy od tego, że takie spotkania powinniśmy urządzać często, nawet dwa razy na dekadzień, biorąc pod uwagę oczywiście tylko tych, którzy aktualnie będą przebywali w Elandone. A dlaczego? To powinno być oczywiste. Siedem osób ma równe prawa do rządzenia tym miejscem. To spowoduje konflikty, niedopowiedzenia, a naszych poddanych może doprowadzić do kresu wytrzymałości, na co nie możemy pozwolić. A na spotkaniach, na których możemy ustalić ogólnie dalsze działania i każdy z osobna może opowiedzieć o swojej działce, pozwolą na pewno lepiej kontrolować sytuację.
Odchrząknął.
- Może was też trochę dziwić wybrane przeze mnie miejsce, ale to akurat ma bardzo prosty powód. Zachęcony snem, który został mi łaskawie objawiony, - głos Wulfa ociekał ironią - wybrałem się na wyspę, wypytać tę całą Panią o motywy, powody oraz kim do cholery ona w ogóle jest. Dowiedziałem się sporo, zarówno od niej, jak i czytając pomiędzy wierszami.
Zamilkł na chwilę, przyglądając się krzesłu, które stało teoretycznie wolne, ale tak na prawdę powinno być zajęte przez Shannon. Wyraz jego twarzy nie zmienił się co prawda, ale znać było emocje, które niedawno musiały nim targać.
- Otóż mówiąc prosto z mostu znaleźliśmy się pośrodku jakiejś... rozgrywki, pomiędzy lokalnym bóstwem losu. Być może także bóstwami, gdyż prócz Pani jest także Pan. Wedle jej słów, to ona chce dobrze, według mojego przypuszczenia, oboje mogli założyć się o coś i teraz oboje dążą do swoich celów. Tacy jak my, to tylko pionki, przynajmniej tak wydają się nas postrzegać i tak widzę to ja. Co to dla nas oznacza? Że należy uważać na każdy krok, a także na to, co nam sugeruje choćby przypadek. Aby nie stać się niewinną ofiarą losu.
Nie spuszczał wzroku z pustego krzesła wypowiadając te słowa.
- Nie wierzyć snom, weryfikować każdą historyjkę przyniesioną przez takich jak Ragnar... Bo w sieć nas pochwycili. To co mamy, jest realne. Na moje, teraz musimy po prostu sprawić, by bożek losu wyszczał się pod wiatr.

Wyszczerzył się pierwszy raz, przywracając swojemu ciału symptomy ruchu.
- Z pozostałych spraw, o tym zagrożeniu ze strony stworzenia z legend już słyszeliście. Nie ma się co nim przejmować, póki go nie ma. Potem zbierze się kryształy i go pokona, czy cokolwiek. Równie dobrze może to być bujda.
Spojrzał na Marie.
- Słyszałem, że wyruszasz po zapasy. Dobrze. Weźmiesz jedną drużynę Szarych Płaszczy. Ustaliłem z nimi, że dwie dziesiątki zawsze będą na patrolach, pozostałe dwie blisko Elandone. Bran.
Skierował wzrok na rudego mężczyznę.
- Jeśli nie chcesz mieć na sumieniu tych ludzi, których powierzył ci król i nie chcesz okryć nas paskudną hańbą, podzielisz ich na oddziały, nadasz role i z pomocą Lokerbacka oraz weteranów od króla zaczniesz ich szkolić, aby razem z wiosną nadawali się do czegokolwiek. Pomogę. Albo sam to zrobię, jeśli postanowisz nadal zachowywać się jak idiota.
Przeszył go spojrzeniem, nie zamierzając owijać w bawełnę. Byli jacy byli. Co nie znaczy, że nie mogli zmądrzeć.
- Ja zajmę się pilnowaniem zbrojnych i pomocą w odbudowie. Chyba, że macie jakieś informacje, które zmuszą nas do opuszczenia murów jeszcze przed wiosną. Po to właśnie mają być takiego spotkania. Jeśli zaczniemy zatajać połowę informacji i rządzić każdy wyłącznie swoim skrawkiem tej baronii, los zadrwi z nas paskudnie. I to dość bezpośrednie przesłanie, dzięki państwu z pobliskiej wyspy.
Zakończył, siadając wygodniej i sięgając po kielich, którego zawartością przepłukał wyschnięte gardło.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 11-12-2010 o 12:03.
Sekal jest offline  
Stary 11-12-2010, 21:53   #15
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Obudził się słysząc szept, a potem mocny głos w swojej głowie, choć w ciągle mu szumiało od gniewu i wypitego alkoholu. Podniósł się i usiadł na łóżku.
- Zabij mnie – powiedziała. Cichy głos udręczonego ducha.
Przypatrywał się przez dłuższą chwilę Białej Damie. To pierwszy raz kiedy odezwała się do niego od wielu dni. Wiedział, że ciężko znosi to wszystko, co się wydarzyło ostatnimi czasy. Kenneth, potomek Madoca, rewelacje z kronik Gruffyddoru. Sam też jej nie pomagał, ale nie mógł inaczej. Naprawdę nie miała do czego wracać? Patrzył ciągle na nią, była poważna i zdecydowana.
- To nie jest wyjście, wiesz o tym. Choć może ja nie powinienem udzielać ci rad, że ucieczka od problemów niczego nie rozwiązuje. Ja tylko potrafię uciekać. – łotrzyk mówił cicho. – Elandone podnosi się powoli z ruin, znasz miejsce wiecznego spoczynku Madoca i choć w części wiesz co się z nim stało i dlaczego. To nic nie znaczy?

***

Uparcie patrzył w talerz, grzebał w nim widelcem, ale jadło zdawało mu rosnąć w gardle. Za dużo gorzały. Za dużo Fergusa. Patrzył na niego z cienia kaptura i nawet nie krył się z tym specjalnie. Marie skakała koło niego jak mysikrólik, no i nie dziwota skoro nie widziała go tyle miesięcy. Tak, to od gorzały ciągle mu się niedobrze robi, nie od tego patrzenia…
Walczył z pokusą przywitania się z nią jęzorem, tak by jej kolana zmiękły. Uznał jednak, że takie zaznaczanie swojego terytorium to już kurwa przesada. Mentor przecież przyjechał w odwiedziny. Paskudny humor nie opuszczał go ani na chwilę. Przepraszające uśmieszki bardki tylko pogarszały sprawę. Odsalutował kubkiem na powitanie i miał ochotę ruszyć stąd w cholerę. Marie pognała jednak do kuchni, podniósł kubek i przysiadł się do Fergusa. Przez następne lata zastanawiał się po jaką cholerę to zrobił.
Gospodarzem tu nie był, zresztą miał w dupie czy Pan Zagadka poczuje się tu dobrze przyjęty, chciał po prostu przekonać się jaki to typ skurwiela. Skoro Mysz świata poza nim nie widziała, jak tylko zjawił się w ich gościnnych progach, to musiał być skurwielem. To przecież jej ulubiony typ.
- Alto Paperback – spojrzał na niego i uśmiechnął się kącikiem ust. – Z daleka jedziesz? Musisz być zdeterminowany, skoro aż tutaj cię przygnało. Interesy?
Mężczyzna uniósł kubek i wypił łyk.
- Nie.
- Przyjemności zatem? No cóż to nie będę przeszkadzał. Jakby trzeba było ci drogę wskazać to wal śmiało. Łatwo się tu zgubić w okolicy.

A więc rozmowny typ skurwiela. Świetnie panie Fergus. Usiłował nie pokazać po sobie jak bardzo jest wkurzony. Podniósł się i wyszedł z głównej sali, wchodził właśnie po schodach na górę, kiedy na jego nadgarstku zacisnęły się palce przybysza.
- Marie mówiła, że się lubujecie we wspólnych, szczerych dyskusjach.
Łotrzyk odwrócił rękę i pociągnął w dół oswabadzając się z chwytu. –
Tak, jest kilka rzeczy w których się lubujemy. Jak dobrze pomyślę to i rozmowy się znajdą pośród nich.
- Taki już jej urok. Za dużo mieli ozorem - jego twarz pozbawiona była mimiki niby drewniana maska. - Zachowaj dla siebie to co ci nagadała. Albo własnoręcznie oddzielę twoją głowę od reszty ciała.
Alto nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- No widzisz? Od razu lepiej. Siedziałeś taki małomówny i speszony. Teraz jak już wyluzowałeś łatwiej ci mogę powiedzieć: idź na chuj, Fergus. – powiedział spokojnie – I nie martw się, ze mną ona i jej tajemnice są bezpieczne.
Stali naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniem zwężonych oczu.
- Proszę, proszę... - milczenie przerwał Fergus. Jeden kącik jego ust wykrzywił się szyderczo ku górze. - Groźny lord Paperback. W czarnym kapturze i z blizną na twarzy. Drżę.
- Nie masz co drżeć, zdaje się że ty groziłeś mnie, a nie ja tobie. Odwagi, drogi Fergusie.– Alto ze spokojem patrzył na skurwiela – Łatwo się denerwujesz, aż dziw że wytrzymałeś tyle w fachu. Nerwowi ponoć krótko żyją.
Fergus zaczął się oddalać obserwując go nadal przez ramię.
- Wczoraj, chciała iść ze mną. Bez bagażu, bez pożegnań. Zostaje z tobą bo ja jej nie chcę przy sobie. Tylko dlatego.
- Nikt jej tu sznurkiem nie przywiązał. Wczoraj chciała, dziś zostaje. Jak myślisz czemu? Twoja wola powstrzymała ją kiedyś gdy chciała postawić na swoim? – wściekłość i nienawiść już jawnie biła z jego oczu. – Szerokiej drogi, Fergus.
- Słowa „do zobaczenia” byłyby bardziej na miejscu – powiedział i zniknął wreszcie za winklem.

***

Przysłuchiwał się rozmowie rycerza jednym uchem, bo i nie miał co robić. Siedział w głównej sali, gdy rycerz zabawiał rozmową sąsiadki. W końcu przypomniało mu się coś co mogło zważyć ich dobry humor i pokrzyżować plany.
- Kenny Gruffydd nie ma kryształu. Zaginął jakiś czas temu. Kryształ, nie Kenny, bo ten przesiedział trochę w lochu u DeLaneyów, ale już ma się lepiej. Wyprawa do Gryffyddoru więc jest psu na buty. Mam nadzieję że potwór nie lubi zimna i wylezie z lasu dopiero wiosną, bo z tego co mi wiadomo, aby znaleźć jakieś wiadomości o krysztale trzeba odwiedzić miejsce niedostępne zimą, jak wszystko w tych przeklętych górach. Klasztor na północnym zachodzie, miejsce pochówku Madoca ap Gruffydd.

***

Cały dzień szukał sobie miejsca. Przymocował w swojej komnacie skrzynię z okuciami, którą zakupił jeszcze w Heliogabarze. Dobił hufnalami do podłogi, mozolnie wbijając gwoździe przez dno skrzyni w grube legary. W końcu złożył w niej swój sprzęt, szlachetne kamuszki i sakiewkę z malachitem odzyskanym od Brana. Shannon była już u siebie.
Denerwowało go wszystko co widział wokół. Za dużo ludzi, plątających się pod nogami, nawet w jego ulubionym miejscu na szczycie ostatniej kondygnacji donżonu jakiś pieprzony majster oglądał przegniłe obelkowanie dachu. Za dużo ludzi, głosów, rozmów słyszanych z dziedzińca, szczęku broni ćwiczących najemników.
Pojechali na przejażdżkę, nie widziała się z nim szmat czasu, powinien to zrozumieć. Tylko za każdym jak widział ich razem, szlag go jasny trafiał. Chciała wyjechać? Od razu, bez słowa? Czy po prostu robił go w ciula, a on zgrzytał zębami jak dzieciuch. Tylko że to było do niej podobne, zwinąć się ot tak. Po co język strzępić. Fragment pamiętnika przypomniał mu się jak znalazł. Często się zakochiwała, miłostki przychodzą i odchodzą…
Poszedł do Petera, pogawędzili trochę. Stary zarządca opowiedział mu trochę o miodowych specjałach, w końcu od dwóch dni chlał je na potęgę. Alto wreszcie znalazł jakiś plus w tych przeklętych mrozach. Dwójniak wystawiony w sporej, płaskiej misie na to sakramenckie zimno zamarzał niejednostajnie. Najpierw woda, alkohol dopiero potem. Jak się znało na robocie, można było przecisnąć lodową kaszę przez szmatę, odcedzając wodę i wzmacniając trunek. Miodunka. Dobrze było pogadać, choć może chodziło raczej o to by nie pić samemu.
Nie było jej pół dnia, jak wrócili nie odstępowała go na krok. Schodził im z oczu. Nawet wtedy gdy on znowu poszedł spać do jej komnaty.

***

Obudził się znowu na kacu, kolejna noc bez czucia na wyrku. Umył się i ubrał, ale nie wychodził z pokoju. Usiadł przy stoliku i gapił się w okno. Nic nie było widać przez gwiazdy namalowane mrozem, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio. Siedział i popijał klina, trójniaczek z doskonałych wyrobów Petera. Drgnął, gdy poczuł jej ciepłą dłoń na swoim karku. Otarł usta rękawem i zerknął na nią spode łba.
- Pojechał - powiedziała i upiła łyk z jego kubka.
- Jednak sam? – posunął się trochę robiąc miejsce na ławie. Głos miał spokojny, trzymał nerwy na wodzy.
- O co ci chodzi? - wlepiła w niego wzrok.
- O nic, Marie. O nic. – Dolał sobie do kubka. Milczał długo. – Mówił kiedy wróci? Bo wróci przecież.
- Za trzy miesiące najprędzej - odnalazła pod stołem jego dłoń i uścisnęła mocno. - Nie jesteś na mnie zły?
- Nie jestem. –
Oparł czoło o jej skroń, wdychając zapach włosów. Uścisnął lekko jej rękę. – Cieszę się że zostałaś. Nie wyjechałabyś przecież bez pożegnania…
- No pewnie, że nie - odszukała jego usta. - Nie mówiłeś mu o nas?
Spojrzał na nią, przerywając pocałunek miękkich i słodkich warg. Poczuł się nagle zmęczony, potarł kciukiem i palcem wskazującym kąciki oczu. No pewnie, że nie. Jasne. Ważniejsze przecież jest to czy wygadał mu, że spali ze sobą.
- To były dwa długie dni, Marie. Sporo wrażeń. Sporo nowych informacji. – obrócił kubek w ręku, mieszając jego zawartość– Nie, nie mówiłem. Powinienem?
- Nie. Sama mu powiem. Jak będzie czas po temu.
- Jak uważasz. –
I jak miał się nie wściekać? - Cieszę się że najpierw byś się pożegnała. Takie życie w niepewności, czy wsadził cię do worka i wywiózł, czy sama odeszłaś może być stresujące, wiesz?
Zacisnęła usta w wąską kreskę i puściła raptownie jego dłoń.
- Szpiegowałeś mnie, prawda?
Wstała od stołu aby odejść.
- Jeden wart drugiego. Tacy sami jesteście...
- Nie łaziłem za tobą, jeśli o to ci chodzi. Ale skoro tak cię to denerwuje, to chyba… – złapał ją za rękę – Marie, po co on tu przyjechał? Dlaczego mi się wydaje, że jak wróci następnym razem, to będzie dokładnie tak jak to sobie wyobrażam? Bez pożegnania.
- Tak. Chciałam z nim wczoraj odejść, zadowolony? Jesteś pewien, że chciałeś prawdę usłyszeć? - Pchnęła go w ramię, była bliska płaczu. - Zawsze tak było. Szłam wszędzie tam gdzie on. Nie wiem czy umiem inaczej. Jesteśmy ze sobą trzy dni i wymagasz żebym zostawiła dla ciebie wszystko co dotychczas miało znaczenie?
- Nie, nie jestem pewien. Czasem mi się wydaje że jest mi lepiej, gdy kłamiesz patrząc mi w oczy. Mona, wiesz że nie chcę abyś odchodziła. Chcę byś została tu ze mną. – Podszedł do niej blisko, nie zważał na odepchnięcie. Frustracja wzbierała w nim coraz bardziej. – Ale ja z nim nie wygram. Jesteśmy ze sobą od wielu miesięcy, nie od trzech dni, a jemu wystarczyło parę słów byś była gotowa do drogi. Ja ci go nie zastąpię. Nie potrafię. Pytałaś czy jesteśmy tacy sami? Przecież wiesz, że to nie prawda. Chcę tylko wiedzieć że mam jeszcze o co walczyć. Że nie zostałaś tylko po to aby czekać na jego powrót, bo nie mógł cię wziąć teraz razem ze sobą.
- Mówiłam, że cię kocham -
Na jej twarzy nadal malowała się złość. - Czego wy więcej ode mnie chcecie? Mam się rozerwać na dwoje? Czy skoczyć z klifu? Może wtedy będziecie obaj zadowoleni.
Potrząsnęła głową i wybiegła na korytarz.
- Też cię kocham, do cholery! Tylko to ci nie wystarcza, co? – krzyknął za nią i rozwalił kubek o ścianę.

***

Powoli wracali do rutyny. Po kilku dobrych dniach z Myszą, znowu skoczyli sobie do gardeł. Znowu to samo, tak już chyba będzie zawsze, to znaczy do momentu kiedy jedno z nich nie postanowi, że już wystarczy tego wszystkiego. Wulf zaś po staremu brał się za rządzenie wszystkimi, ale to akurat Alto miał gdzieś. Jechała po zapasy, pojedzie za nią i tak nie miał co innego do roboty. Pomoże, doradzi przy kupnie, będzie mógł być w pobliżu.
Zima wydawała się paraliżować te okolice. Kopalnie, klasztor, kryształy, nawet durna misja rudego, wszystko co go interesowało, było poza zasięgiem. Zajął się więc tym, na czym się znał. Pieniędzmi. Spisał i wycenił wszystko co znajdowało się w skarbcu, w nocy miał wiele czasu i nikt nie przeszkadzał w łażeniu tajemnym przejściem w kuchni. Wkrótce zaczną się wypłaty dla robotników, zapłaty za towar, wartało mieć rękę na pulsie. Dołożył do wspólnej puli kuszę, którą zabrał z grobowca, zbadaną przez Meg. Jemu i tak nic po niej, ale można będzie sprzedać w razie potrzeby. Kiedy skończył, wypróbował na zewnątrz jeszcze nowy pas. Humor troszeczkę mu się poprawił, ciekawy artefakt, dający ciekawe możliwości.

***

Ragnar swoim zwyczajem obserwował. Słuchał i oglądał sobie władców Kintal, ważył przy nich słowa. Rozmowa z Robertem dała mu do myślenia. Sześcioro władców jednego zamku, to nie może się skończyć dobrze. Przypatrywał się ludziom na ziemie których trafił i uśmiechał się pod wąsem. Taaak, widać że rządzą razem od niedawna, choćby po tym, że jeszcze nie zdążyli sobie poprzegryzać nawzajem gardeł. Dużo uwagi poświęcił czarodziejce Ravenrock, w końcu ponoć od kogoś jej profesji wiele miało zależeć. Miał dużo czasu, zdaje się że całą zimę. Wskazanie ich jako sojuszników przez Panią Białego Jeziora wydało mu się teraz dość dziwne.
Myślał dużo o niej. Potrafiła mu w ogóle pomóc? Nie miał nic do stracenia, bez niej był w swoich poszukiwaniach jak dziecko we mgle. Nie wiedział nawet gdzie mógłby zacząć. Bloedegass było pochopne? Nie, było jedyną szansą, jeśli nie będą chcieli mu pomóc znajdzie innych sojuszników lub ruszy sam. Poprosił zarządcę o mapę okolicy. Szybko zorientował się, że świątynia z sektą Garagosa nie jest tak daleko od Elandone. Kilka dni drogi. Na razie wziął się ostro za budowę sań i pomoc Robertowi. Ciekawe kiedy tu śniegi puszczają, może się okazać że to będzie dłuuuuga zima.
 
Harard jest offline  
Stary 12-12-2010, 14:27   #16
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Cisza zimowej nocy była miłą odmianą po podróży w licznym towarzystwie i nie mniej gwarnym Elandone. Mimo że po wielodniowej podróży tyłek dawał się tropicielowi we znaki, czerpał on z jazdy dużą przyjemność. Wszystko działo się tak szybko, iż zdawało mi się, że jest w Damarze od zawsze. Niemal zapomniał jak to było, gdy mógł samotnie przemierzać swój las, czy też przebywać w ciszy w swojej pracowni, gdzie nikt mu nie zawracał głowy bezproduktywnym ględzeniem, a praca robiła się niemal sama. Teraz zaś delektował się powiewami czystego, mroźnego powietrza, światłem księżyca rozbitym na miliony gwiazd w leżących na lodzie płatkach śniegu i cichym szumem ciemnego lasu przed jego oczami. Jednak mimo kojącego duszę otoczenia, jego myśli nieubłaganie wracały do przyziemnych problemów, od nieoczekiwanych gości poczynając.

***

Po przyjeździe dzień był tak pełny zajęć, że dopiero wieczorem Robert oddzielił goszczącego w Elandone kapłana Valkura od kilku tuzinów innych kręcących się po zamku mężczyzn. Jasne spojrzenie Ragnara połączyło się z jego wzrokiem, nim jednak zdołał rzec słowo, Wulf już skoczył wypytywać gościa o interesujące go szczegóły. Dopiero po chwili zmitygował się, przedstawił resztę i zaprosił go do stołu. Robert westchnął w duchu, wyciągnął do gościa prawicę i rzekł:
- Pani Jeziora jest i naszą panią, i nic, co od niej pochodzi nie zda nam się dziwne czy szalone. Spocznij przy ogniu i podziel się z nami szczegółami swej misji.
Gdy Ragnar przyjął zaproszenie do stołu, Robert podał mu kubek grzańca.
- Skoro mamy spędzić razem zimę rzeknij nam coś o sobie, Ragnarze. Wulfa już zainteresowała twa misja, jednak póki śniegi leżą będziesz musiał czas spędzać w okolicy i nic na to nie zaradzimy. Miło więc wiedzieć kogo się gości pod swym dachem

Ragnar skinął poważnie głową
- Jasne, panie Valstorm, wasza sprawa pytać, mnie odpowiadać. W końcu dobrze wiedzieć kogo się do ognia zaprasza – grzał chwilę ręce od glinianego kubka z aromatycznym napojem.
- Jestem kapłanem Valkura, co pewnie dziwi w krainie gdzie do najbliższego morza setki mil. Wędrowałem z grupą… przyjaciół, szukając mrzonki, złotej rybki spełniającej życzenia. O dziwo znaleźliśmy to czego szukaliśmy, każdy z nas. Tylko nie każdy wyciągnął wnioski z tego co nam dane było nauczyć się podczas podróży. Szukaliśmy Ifryta, schowanego za labiryntem przepowiedni, magicznych sztuczek, intryg Auril. Wyruszyłem by go odnaleźć bo potrzebowałem pomocy w mej prywatnej sprawie. Sprawie ważnej dla mnie i mojego zakonu. A gdy miałem szansę, by ją rozwiązać uznałem, że pewne sprawy są ważniejsze. – Ragnar uśmiechnął się i zapatrzył w kubek. – A potem pojawiła się Pani Białego Jeziora i jej oferta.
Ragnar rozsiadł się wygodniej i popatrzył na seniora rodu.
- Widziałeś ją kiedyś? Rozmawiałeś z nią
- Taaak... - z wahaniem odparł Robert, przypominając sobie swoje sny. Czy to było można nazwać spotkaniem? - Pani wyraźnie lubuje się we wskazywaniu nam drogi; czy też - można by rzec - zadań do wykonania. Póki co nigdy źle na tym nie wyszliśmy - wręcz przeciwnie. Jej motywy są jednak mi nieznane; któż zresztą wyrozumie magiczne istoty? - westchnął, po czym pociągnął ze swojego kubka. - Póki co jednak mamy w bród przyziemnych problemów, toteż zgłębianie woli bogów zostawiam młodszym od siebie i bardziej do tego predystynowanym - skinął w stronę Wulfa.

- Zgłębianie woli bogów?
- Ragnar parsknął wesołym śmiechem. – Wybaczcie, ale dla mnie to brzmi jak zatrzymywanie przypływu siłą woli. Wolę bogów się wykonuje lub odrzuca. Dumanie nad tym do czego im nasze działania potrzebne, jest bezcelowe i bywa niebezpieczne.
Kapłan pokręcił głową. - Ale dobrze słyszeć, że nie wyszliście na paktach z boginką źle. Może i ja na tym skorzystam. Powiedzmy, że zrobiła na mnie… mocne wrażenie. – Ragnar zamyślił się chwilę - A te przyziemne problemy? Jest coś w czym mógłbym wam pomóc?
- Toteż tego nie robię
- uśmiechnął się również Robert. - Co do pomocy zaś... łowienie ryb czy polowanie jest jak najbardziej wskazane, przy tej ilości gąb do wyżywienia. Lecznicze zdolności zapewne również się przydadzą. A co do innych spraw - chętnie cię wykorzystam gdziekolwiek siła mięśni potrzebna będzie; ot, choćby przy sprowadzeniu zaopatrzenia z brzegu rzeki. Jeśli jednak wolisz z drużyną Wulfa patrolować okolicę, oponował nie będę, choć uważam, że zbrojnych mamy dość.

- Tak po prawdzie polowanie nie jest moją najmocniejszą stroną. Nelli wykorzystywała mnie bardziej właśnie z uwagi na to że dużo mogę udźwignąć –
skrzywił się z przekąsem – Więc zamiast jeleni mogę dźwigać wasze zaopatrzenie. Ale na klenie spod lodu to się połakomię chętnie. Widzisz, panie Valstorm, są przyjemności którym nie można się długo opierać. A ja czuję się jakbym od lat nie jadł dobrego klenika z żaru. Okolica u was odludna, zdaje się że niewielu ryby trzebi w jeziorku. Kiedy po zaopatrzenie myślicie się udać? Potrafię akię sklecić, w pół dnia myślę się uwinę. – zerknął na Roberta i pospieszył z wyjaśnieniami – to takie nasze sanie, lekkie ale wytrzymałe. Dwójkę koni można zaprząc, rzeka i jezioro równe jak stół, powinno pójść całkiem sprawnie.
- Po zaopatrzenie z samego rana, jak tylko się rozwidni. Nocleg na lodzie i tak was czeka; cieśli dam ci do pomocy, to nie jedną, a dwie owe akie zrobicie i dobytek przywieziecie. Choć pełno tam będzie ciężkich bali i desek, to do nich same płozy starczy umocować. Nelli zaś przyda się męskie towarzystwo, bo nie tylko ryb, ale i hobgoblinów ci u nas dostatek. Po zaopatrzenie do sąsiednich wsi możesz jeździć, okolicę poznasz i ludzi...
- Robert zamyślił się na chwilę, po czym rzekł. - Skąd przybyłeś w te strony? Imię twego bóstwa jest mi obce, podobnie jak sprawy o których opowiadasz.

- Pochodzę z dalekiej północy, z niewielkiej wioski nad Morzem Pływającego Lodu. Daleko na północ za Luskan, wiele miesięcy drogi stąd. Dlatego tak wasza zima mi się bardzo podoba – dopił grzańca i odstawił kubek – lekki mrozik przypomina mi rodzinne strony. Ale tu u was cieplej i tak niż w Hafnafjorduur. A Valkur? Dość popularne bóstwo, ale nie wśród gór. To bóg morza, odwieczny adwersarz Umberlee i Auril. – ton Ragnar się zmienił, duma i wiara biłą z jego szczerych słów. – Kapitan Fal, Pan Wiatru, różnie ludzie go nazywają. Dobre bóstwo, wierzaj mi panie Robercie. Nigdy nie zawodzi swoich oddanych wyznawców. Służymy mu jednak czynami, nie gadaniem, więc wybacz, że me słowa nie oddają jego potęgi i mocy. Widzisz, Kapitan Fal uwielbia stawiać przez swoimi kapłanami wyzwania i patrzeć jak przeciwności losu rozbijają się o nich jak o skały, gdy uparcie prą do przodu. Coś mi się wydaje, że wyzwań tu wam nie brakuje – uśmiechnął się po czym wstał i wyciągnął dłoń wielką jak bochen do Roberta. – Zatem pora się brać do roboty. Cieśle i ręce do pracy to więcej niż potrzeba. Wyrychtujemy się na świt do drogi
- Skoro z zimowej krainy pochodzisz, to twa wiedza niezmiernie nam się przyda - wszyscyśmy niemal z cieplejszych krain, to i tutejsza zima niejednym nas może zaskoczyć
- wyszczerzył się Robert, odwzajemniając uścisk. Bóg Ragnara wyglądał na praktyczne bóstwo, a to mu się podobało. - Pogońmy więc cieśli i parobków; niech się dowiedzą, iż państwo wrócili a czas lenistwa w ciepłym wyrku się skończył.

***

Ronwyn w wilczej postaci była niemal tak piękna, jak w ludzkiej. Po przejściach na statku nie pozostał na niej żaden ślad, było jednak coś innego. Jednak nawet gdy udało im się porozumieć druidka nie traciła czasu na czczą gadkę, a obraz jaki mu pokazała sprawił, że zupełnie stracił na nią ochotę. Drowy. Każdy w Faerunie o nich słyszał, choć dla Roberta były one mniej więcej tak realne jak smoki - wiadomo, że gdzieś są, ale nikt ich nie widział. Te jednak były tu - w ich lesie. I niszczyły go jak srebrnoczarna szarańcza.
- Kiedy... to się zaczęło? - wyszeptał przez ściśnięte gradło, mimo że mówił w myślach.
- Jakiś miesiąc temu... mniej więcej. Na początku degradacja była bardzo silna; teraz wszytko zwolniło ale i tak postępuje. W tym tempie - jeśli nic się nie zmieniło - za około półtora roku skażenie dotrze do Elandone. Stare, tysiącletnie dęby przy Aomidth skazane są na zagładę już za dwa, trzy miesiące! - z rozpaczą odparła Ronwyn. - W kręgu Ziemnego Lasu żyje tylko dwóch druidów. Są bardzo starzy i teraz całą swoją moc poświęcają na spowolnienie degradacji. Nie wiem jednak na jak długo starczy im sił. Dlatego musimy to powstrzymać!
Przyjęłam postać wilka bo tak łatwiej i szybciej było przedrzeć się przez duszne opary.
- uprzedziła kolejne pytanie drwala. - Druidzi posłali po pomoc do Szarego Lasu, a mnie na zwiad. Najpierw przyszłam po pomoc do was, lecz gdy was nie było i nie było ruszyłam w stronę skażenia. Przez ten krótki czas, kiedy mogłam się rozejrzeć, widziałam tylko drowy na zewnątrz. Kilkunastu, ale podejrzewam, ze wewnątrz jest ich znacznie więcej i czy tylko one? Trudno powiedzieć... Nie mogłam się zbliżyć do krawędzi, była zbyt dobrze . I mnie też zauważyli - ten... ichni chyba kapłan rzucił na mnie jakieś zaklęcie. Nie mogę powrócić do ludzkiej postaci i nie mogę wydobyć z siebie głosu.

- Wróć ze mną do zamku - może Wulf, lub ktoś inny zdoła ci pomóc - zaproponował Robert. Druidka ponuro skinęła głową, choć mężczyzna domyślał się, że przebywanie między ludźmi w wilczej postaci może być dla niej trudne. - A co z Szarym Lasem? Przysłali pomoc?
- Pomoc
- prychnęła Ronwyn. - "Jeśli znajdziecie sposób jak to powstrzymać i okaże się że będzie potrzebna nasza pomoc, pomożemy". Póki co Szary Las jest bezpieczny, a tutejsze zwierzęta uciekły w inne rejony.

Robert zasępił się na taki obrót sprawy.
- Skoro tak, to sami nic nie uradzimy. Wracajmy do zamku. Elandone ma teraz ludzi zdolnych do walki więcej niż potrzeba, toteż i z drowami sobie poradzimy, a rycerze lepiej ode mnie zorganizują taką wyprawę. Ocalimy Ziemny Las - rzekł twardo, mocno ściskając drżące dłonie Ronwyn, zanim oboje rozpłynęli się we mgle, wracając do rzeczywistości.


***

Robert był wdzięczny Marie, że zajęła się swarami między Peterem a nową kucharką. Zupełnie nie miał do tego głowy, a mała lady z pomocą niemal tych samych argumentów uzyskała o niebo lepszy efekt. Znać nawet Peter miał słabość do jej zgrabnych nóżek. Zorganizowane przez Wulfa spotkanie było jak znalazł, toteż Robert szybko i treściwie przedstawił to, czego dowiedział się od Ronwyn. Spalone Aomith korespondowało z drowimi wspomnieniami druidki... Drwal wolał nie myśleć o rozpaczy Ronwyn, gdy ta odkryje zniszczenie kręgu - jeśli miejsce, które znalazł Bran faktycznie nim było. Potwór z opowieści lady Wilborrow nieprzyjemnie kojarzył się z opowiedzianą im przez Petera legendą o genezie trzech kamieni i zamków. Robert nie lubił takich "zbiegów okoliczności", a jeszcze mniej podobało mu się ponowne chwytanie za miecz miast za hebel. Nie miał zamiaru pozwolić jednak, by jego nowa dziedzina zmieniła się w jałową pustynię, co też jasno zaznaczył.
- Nawet jeśli Pani i jej towarzysz bawią się naszym losem, ignorowanie informacji od nich jest równie niebezpieczne co ślepe podążanie za nimi - rzekł w opozycji do Wulfa. - Póki co informacje Pani Jeziora kierowały nas zawsze na właściwe tory; ot choćby w wypadku odzyskania kamienia. Może nasze losy są jej obojętne, dba jednak o Elendone a to i tak więcej, niż moglibyśmy od bóstwa wymagać. Lady Shannon, potrafisz nam w tej materii doradzić? Wiesz coś o towarzyszu Pani? - Robert rozejrzał się oo sali w poszukiwaniu ducha dziedziczki. - Choć z drugiej strony... cóż znaczy kilka setek lat wobec zamysłów bóstwa...

- Osobną kwestią jest stan Ronwyn. Czy ty, Wulfie, lub którykolwiek z zatrudnionych przez ciebie ludzi jest w stanie zdjąć z niej czar? Póki co zakazałem ludziom strzelać do wilków, jednak chciałbym byś powtórzył ten rozkaz. Możliwe, że innych druidów i nie tylko mógł - lub może - spotkać podobny los, toteż powinniśmy unikać starć z drapieżnikami, póki nie będą stanowić wyraźnego zagrożenia.

- Co do wspólnych spotkań, pomysł jest przedni - wrócił do zamkowych kwestii. - Sądzę, iż pierwszy i piąty dzień każdego dekadnia będzie jak znalazł. Co ponownie zawraca nas do sprawy podziału obowiązków - potarł czoło. - Póki co kazałem odśnieżyć i przygotować dachy pod remont, jednak dokładny plan przebudowy stropów zajmie nieco czasu. Ludzie pod naszą nieobecność przygotowali sobie komnaty mieszkalne i miejsca pracy, jednak wyżywienie ich jest osobną kwestią. Prócz mnie i Nelli przydałoby się kilku chłopa do polowań i zastawiania sideł, zwłaszcza że zwierzęta niedługo poznają się na nas i wejdą głębiej w bór. Nasz gość zobowiązał się dopilnować połowów, a i swoim doświadczeniem w zimowym klimacie może nas wspomóc.


Gdy narada już się zakończyła, poprosił Megarę na stronę i z niejakim zakłopotaniem rzekł.
- Czy mogłabyś i moją komnatę w wolnej chwili przebudować? Nie śpieszy się z tym, na wiosnę również może być. Chciałbym, prócz małej sypialni, wydzielić tam warsztat, w którym mógłbym pracować w spokoju. - komuś pracownia na piętrze mogła zdać się niedorzeczna, jednak Robert miał swój plan. - Gdy zaś przybędzie do zamku Pola, chciałbym żeby miała jakąś... no, kobiecą komnatę. Garderoba, bawialenka, wychodek, pokój dla opiekunki... tuszę, że wiesz o co chodzi lepiej ode mnie. To oczywiście gdy nie będziesz miała pilniejszych zajęć.
- Póki co i tak nie mam wiele do roboty, poza takimi właśnie pracami - uśmiechnęła się Megara. - Nie jest to więc problem.

Robert uśmiechnął się z podzięką i poszedł dotrzymać towarzystwa Ronwyn, która obecnie rezydowała w stajni, przedkładając towarzystwo zwierząt nad ludzi. Póki co był jedynym, który mógł się z nią porozumieć, chciał więc choć spróbować dodać jej otuchy.
 
Sayane jest offline  
Stary 13-12-2010, 00:02   #17
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Obudził ją, gdy wstawał z łóżka. Było jeszcze prawie ciemno, może właśnie dlatego zwróciła na to uwagę, obracając się na plecy i przyglądając się uważnie potężnej postaci. Wycierał z piersi krew! Uniosła się szybko, owijając szczelnie grubym kocem. Kominek prawie już wygasł, nie wyganiając już przenikliwego zimna. Odezwała się cicho, gdy tylko obrócił się w jej stronę.
- Co się stało?
Rana nie była małym zadrapaniem, a na obliczu Wulfa malowała się tłumiona wściekłość. Przetarł ją wodą i owinął czystym płótnem. Następnego dnia będzie już tylko strupem, ale nie miał zamiaru brudzić wszystkiego dookoła.
- Miałem bardzo realistyczny sen, w którym nasza cudowna Pani, czy kim ona tam jest, postanowiła sobie ze mnie zadrwić.
Odruchowo popatrzył w stronę wyspy, a Meg podążyła za jego wzrokiem.
- Myślisz, że nie do końca podoba się jej wybór, którego dokonała? Przecież to ona nam wszystkim wręczyła te dokumenty...
Wzruszył ramionami, wyglądając za okno. Świt już się pojawił, nie było sensu wracać do łóżka, zwłaszcza, że wiedział, że w obecnym stanie nie uśnie. Zaczął się więc ubierać.
- Myślę, że raczej chciałaby kontrolować każdy nasz ruch. Wybiorę się na tę wyspę i zadam kilka konkretnych pytań.
Przyglądała się mu uważnie, nie odzywając przez dłuższą chwilę. Domyślała się, że próba powstrzymania go była bezsensowna.
- Uważasz, że zechce ci na nie odpowiedzieć?
Wyszczerzył się, a w jego oczach pojawił się nieprzyjemny błysk.
- Jeśli nie odpowie, to będziemy mieli problem.
Przypasał broń, poprawiając skórznię, którą postanowił założyć zamiast ciężkiej zbroi i podszedł do łóżka, pochylając się nad czarodziejką.
- A pewien jestem, że nie ma poważnego zamiaru zlikwidowania nas. Nie bezpośrednio. Dowiem się, co za grę prowadzi i wrócę.
Przejechał dłonią po zimnym policzku Meg i pocałował ją w czoło, gestem, który wcześniej wydawał się mu obcy. A potem wyszedł. Czarodziejka siedziała tak jeszcze przez długi czas, myśląc nad tym wszystkim. Kiedy jego pewność siebie go zgubi. W końcu, czy ona będzie wtedy u jego boku. Bo dziś nie miała odwagi zmierzyć się z przeznaczeniem.
Mogła tylko mieć nadzieję, że kapłan zawsze spełnia obietnice.

***

Najlepszą metodą na zajęcie myśli była praca. A Megara zaczęła ją od zmian w swojej komnacie, zbyt wielkiej i zbyt ogólnej jak na jej gust. I na szczęście: także gust Wulfa. Ona co prawda pamiętała duże przestrzenie i wielkie komnaty jeszcze z Ravenrock, ale tam cała jedna ściana zamku pozbawiona była okien, a druga przeznaczona była tylko dla najważniejszych mieszkańców lub gości. Nie potrzebowała więc zbyt wiele przestrzeni, bardziej ceniła prywatność.
Najpierw zajęła się przejściem do komnaty kapłana, "wykroiwszy" kawałek muru. Przesunęła go trochę do przodu, tworząc coś w rodzaju otwartego przejścia - ale tylko z boków, z przodu wciąż był całkiem zasłonięty przez grube kamienie, które tylko przycięła o połowę. Nikt wchodzący do salonu na pewno nie mógł ot tak zajrzeć do środka pomieszczenia, które postanowiła zostawić jako sypialnię. Prócz łóżka mogły się tu znaleźć inne meble, tworząc w ten sposób bardziej intymny kącik. Nie wiedziała jak traktował to Wulf, ale ona chciała mieć miejsce, do którego będzie mogła uciec. A przy zablokowaniu drzwi mniejszego pomieszczenia i jeszcze lepszym zamaskowaniu przejścia między komnatami, to wydawało się idealne.

Dalej było już trudniej, bowiem nie mogła przesuwać żadnych kamieni. Musiała stworzyć nowe, "mnożąc" te, które już znajdowały się w zamku. Wymagało to więcej energii, ale ściany wcale nie musiały być grube, a to i tak było łatwiejsze niż sprowadzanie surowca z zewnątrz. Po ukształtowaniu trzech nowych komnat, które na dodatek wymagało przyzwania skalnych stworzeń do pomocy przy przesuwaniu znajdujących się w pomieszczeniu mebli, była już zmęczona, a wciąż był dopiero ranek. To dało jej do zrozumienia, że sama bez niczyjej pomocy miałaby duże problemy z odnowieniem zamku, nie mówiąc już o większych w nim zmianach.
Była za to zadowolona ze swojej pracy. Przylegającą do komnaty Wulfa część zajmowały teraz trzy nowe pomieszczenia: dwie ciemne garderoby, mające światło tylko z salonu a także ewentualnie ze sztucznych źródeł. Podzieliła to na pół, uznając, że lepiej wieszać suknie w pewnym oddaleniu od zbroi i ostrej broni olbrzyma. Z drugiej strony umieściła spore pomieszczenie, które przeznaczyła na swój warsztat, w którym nie tylko będzie mogła praktykować zaklęcia, ale także alchemiczne wywary - a tej czynności nie wykonywała już od bardzo dawna, nie licząc sporadycznych przypadków aż od czasu opuszczenia Ravenrock.
Pomiędzy było wciąż wygodne przejście, a po wejściu do komnaty trafiało się do dużego salonu, gdzie zmieścił się nie tylko duży stół, ale także wygodniejszy kącik, gdzie można było ustawić fotele czy regał z przeszklonymi półkami.

***

Resztę dnia poświęciła na pomaganiu robotnikom, a także na przeglądzie zewnętrznej części murów. Zaniedbane mogły być nadwątlone w bardzo wielu miejscach, a delikatne muskanie mocą Megarze mówiło wszystko. Zaznaczała te miejsca skrupulatnie, następne dni mając zamiar poświęcić na ich wzmacnianiu lub odbudowywaniu. Potem będą inne segmenty, aż całe Elandone prawie lśnić będzie nowością.
Był to bardzo ambitny plan, który napawał jej serce radością i nadzieją. Wciąż uważała przecież, że robi to dla siebie, nawet jeśli nie wyłącznie dla siebie.
Przy okazji odwiedziła także budynek dla służby. Nie myślała nawet o osobnych komnatach dla najemników czy najemnych robotników, ale ci, którzy przybyli z rodzinami, mogli czuć się znacznie bardziej niekomfortowo. Zaproponowała im wydzielenie małych komnat, słuchając i zapisując uwagi każdej z nich. Oczywiście to było i tak tymczasowe, póki wiosną nie wybudują sobie własnych chat, te pomieszczenia pozostawiając innym, którzy nie osiądą tu na stałe. Albo będą służyli bezpośrednio w Elandone, jak wielka, hałaśliwa kucharka, której dominujący charakter świetnie sprawdziłby się w połączeniu z Branem.

Starała się nie okazać jaką ulgą był dla niej powrót Wulfa. To wszystko nawet przytłumiło efekt jego opowieści, a także pozostałych informacji, jakie zebrali od czasu powrotu do zamku.
- Także uważam, że takie spotkania będą bardzo pomocne, choć sama nie mam wiele do przekazania. Kto jeszcze chce jakichś zmian w komnacie to podobnie jak Roberta proszę o dokładne pokazanie jakich. W zamku wszystkiego nie dam rady zrobić, ale nasz kamieniarz także spisuje się całkiem dobrze.
To były te proste sprawy, z którymi wiedziała dokładnie co zrobić. Inne wydawały się gorsze.
- Informacje jakie otrzymujemy od Pani będziemy musieli weryfikować, pytanie jak to zrobić? To co powiedział Ragnar... nie dowiemy się o tym nic, póki nie przeprowadzimy zwiadu. Może poślę tam Dragomira, jeśli faktycznie ktoś tam będzie, to będzie potrafił go dostrzec. Musimy ufać bardziej sobie, a mniej obcym, jeśli to faktycznie jakaś gra.
Informacje przekazane przez Roberta, a także zaginięcie kryształu ich północnych sąsiadów także były niepokojące, nawet jeszcze bardziej.
- Drowy... nie znam zupełnie tej rasy. Podobno wychodzą spod ziemi, jak stało się to w Cormanthorze. Jeśli ktoś wierzy w zbiegi okoliczności, to może ma coś to wspólnego z opowieściami o potworze, którego może pokonać tylko połączona moc trzech kryształów. Tylko, czy ta opowieść nie nabiera nowego znaczenia po odkryciu Wulfa? Sama już nic nie wiem... powinniśmy na pewno pomóc odnaleźć ten trzeci kryształ.
Nie chciała dodawać, że zniszczenie kilku drzew to znacznie mniejsza strata, gdyby odłożyli pomoc druidom na później. Sam atak na mroczne elfy wydawał się zresztą nierozsądny, ale to było zagrożenie namacalne, w przeciwieństwie do opowieści. No i jak dotychczas to oni przejmowali się problemami innych i im pomagali. Ciekawe czy ktoś przejąłby, gdyby to Elandone było w potrzebie? Tak chyba zdobywało się lojalnych sojuszników. Ronwyn czarodziejka pomóc w stanie nie była, więc nie zabrała głosu w tej sprawie.
 
Lady jest offline  
Stary 13-12-2010, 01:48   #18
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Powoli odzyskiwała równowagę. Chcąc nie chcąc musiała przyznać, że snucie się po korytarzach stało się znacznie ciekawsze, głównie dzięki ilości kręcących się po zamku osób. I rozmowie z łotrzykiem. Zwłaszcza dzięki rozmowie z łotrzykiem. Teraz przypominając sobie jej przebieg, wyobrażała sobie też finał. A to już wywoływało uśmiech, choć smutny.

Zdawała się długo rozważać jego słowa. Albo po prostu stała tam nieruchomo. Jej twarz nie zmieniła kamiennego wyrazu podjętego postanowienia.
- Wiem. I ma to dla mnie znaczenie – poruszyła się delikatnie przesuwając w jego stronę. Zamiast jednak usiąść choćby na łóżku wniknęła w nie, tak że jej postać widoczna była tylko od połowy smukłych nóg. Jakby w ten sposób chciała mu przypomnieć kim była. – Kilka dni temu minął kolejny rok, wiesz? – pokręciła głową – Nie, nie wiedziałeś.
- Nie wiedziałem.
- Popatrzył na nią znowu. Traktował ją zawsze jak człowieka, kogoś kto jest taki jak on, jak inni. Uważał, że inne spojrzenie uwłaczało by jej, stawiałoby barierę, z którą było by jej jeszcze ciężej.- Umiesz przenikać przez ściany i meble? To taka przypadłość jak każda inna. Ja chrapię jak za dużo wypiję.
- Nie chcesz go jeszcze odwiedzić? Dotrzymam słowa, zabiorę cię do niego. Kolejny rok…
- Spojrzał w oczy Białej Damy. Podjęła już ostateczną decyzję? – A potem, jeśli nadal… jeśli przyjdziesz do mnie znowu… znajdę sposób.
- Wiosną pojedziemy do klasztoru. To znaczy dla mnie bardzo wiele, wiedzieć gdzie spoczął. Uświadomiłam sobie dzięki temu jeszcze jedną rzecz. Prawda o reszcie jego życia, o chorobie, małżeństwie i pokucie, jaką na siebie nałożył tylko umocniła mnie w tym, co czułam od dawna. Powinnam spocząć obok niego Alto. Do tego potrzebne mi prawdziwe ciało
. – Spojrzała mu w oczy uśmiechając się blado – Chcę odzyskać dawną postać, bo w tej… nie znam żadnego sposobu.
- Pojedziemy. Tak jak ci obiecałem.
– zerknął znowu na nią – Ale z odzyskaniem dawnej postaci… Może Wulf pomoże? Albo Megara? Ja nie mam bladego pojęcia jak się za to zabrać.
Rozpędził się chyba za bardzo.
- Shannon, chcesz odzyskać ciało tylko po to, by…?
Przytaknęła sprawdzając reakcję na jego twarzy.
- A cóż innego? On mnie nie zdradził, jakże ja mogłabym jego.
Spuścił wzrok.
- Shannon, nie uważasz że są… inne możliwości? Że szansa na drugie życie nie musi oznaczać… tego co chcesz zrobić?
- Myślę, że miałam wystarczająco długie życie. Ponad miarę. Bywały takie chwile, gdy pragnęłam tej drugiej szansy, ale teraz… Nie, Alto, pogardzałabym sobą. Moje miejsce jest obok niego. A on nie żyje od lat.


Przysiadła, przybierając pozę, jaką już znał. Lekko oparta o kraniec łóżka podciągnęła pod siebie stopy w ślubnych pantofelkach.
- Tęsknię do miłości. Do pocałunków i fizycznego spełnienia, którego nie dane mi było spróbować. Widzę tylko jeden sposób, by uwolnić się od tej tęsknoty.
- Ja widzę co najmniej jeszcze jeden. Nowe życie…
- Bogowie nie nadawał się do takich rozmów, jeszcze zachlany, w środku nocy. – Madoc też nie tak sobie to wszystko wyobrażał. Ale sama mówisz, że on od lat nie żyje. Ty za to tak, przetrwałaś mimo wszystko. Nie pora zostawić to poza sobą? Przyjąć drugą szansę? Spróbować zaspokoić tęsknoty?

Zaśmiała się gorzko.
- I złamać wszystkie obietnice? – westchnęła przeciągle kręcąc głową. – Nie wiem co musiałoby się stać, żebym świadomie chciała je odrzucić. Póki co, to tylko gdybanie, niestety. Jedną rzecz muszę zrobić na pewno, inaczej choć nie umrę, z pewnością oszaleję.
Dotknęła naszyjnika zdobiącego jej dekolt.
- Zawsze myślałam, że kluczem do wszystkiego był ten naszyjnik. Nawet Madoc wspomniał o nim w rodowej księdze. Sama nie mogłam go odnaleźć, a mój ojciec przed śmiercią nie zdążył. Potem nabrałam przekonania, że gdybym tylko weszła znowu w jego posiadanie… odzyskałabym stracone życie i ciało.
Co by musiało się stać? Alto pomyślał zaraz o Marie i tym co się stało między nimi. Pokiwał głową, ale nie podnosił wzroku.
- Może rzeczywiście jest to metoda. Naszyjnik kotwiczy cię w realnym świecie. Jeśli trzeba będzie go odzyskać… Mówiłaś, że przysłał go Madoc i że zaginął w dzień… Masz jakieś podejrzenia gdzie może być teraz?
- Niestety. Nie wiem, czy Emryssowi udało się go zabrać czy nie. Nie pamiętam. Przypuszczam, że konieczna będzie rozmowa z Megarą. Ona może będzie potrafiła potwierdzić te przypuszczenia. Może nawet znajdzie sposób jak szukać podobnego przedmiotu.
– Popatrzyła na niego przewiercając go wzrokiem- Chciałabym tylko, żebyś nie zdradzał nikomu prawdziwych powodów mojej... chęci powrotu do świata – przy ostatnich słowach uśmiechnęła się krzywo.
Alto przytaknął od razu.
- Nikomu nie powiem, to twoja sprawa Shannon. – Zabrzmiało to paskudnie i łotrzyk zdawał sobie doskonale z tego sprawę. – Jeśli przyjdziesz do mnie ponownie… Gdy nie będziesz mogła… Pomogę ci.
Odetchnęła uspokojona, choć z góry zakładała, że łotrzyk w ten właśnie sposób odpowie. Skinęła mu głową i pofrunęła w kierunku ściany.
- Dobranoc Alto. Dziękować będę, gdy przyjdzie czas.
Nie wróciła do swojej komnaty. Podjęta decyzja uspokoiła ją, a apatia jaką czuła wcześniej zelżała. Miała sporo do obejrzenia.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 15-12-2010, 00:23   #19
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację

Jasnowłosa, jak zwykle odziana w biel, wpadła do pomieszczenia niczym północny wiatr, wycelowała palec prosto w plecy stojącego przy oknie mężczyzny:
- Nie masz prawa wchodzić w ich sny pod moją postacią! To niedopuszczalne naruszenie naszej umowy!
W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Nie odwrócił się nawet na dźwięk jej wściekłego głosu.
- Obserwując jak się zachowują powoli dochodzę do wniosku, że wcale nie muszę się wysilać, by w końcu i tak skoczyli sobie do gardeł.
- Skoro tak jesteś pewny swego, czemu to zrobiłeś?

Ponownie wzruszył ramionami:
- Zaczyna mnie nudzić ta Twoja troska o Elandone i te wszystkie zagubione sierotki, które trzymasz jak kwoka pod swoimi skrzydłami – odwrócił się powoli w jej kierunku. W dłoni trzymał kwiat przypominający różę, jednak tylko z kształtu, ponieważ cały, włącznie z łodyga i liściem miał kolor idealnej czerni – może dla odmiany mogłabyś zatroszczyć się o kogoś innego – dodał wysuwając rękę w jej kierunku.

Kobieta cofnęła się gwałtownie, w jej oczach zobaczył ból i żal:
- Dobrze wiesz jak nienawidzę tych twoich czarnych kwiatów. Dlaczego mi to robisz? Kto tym razem i gdzie?
- Powiedziałem już przecież z nudów...



...Życie w Elandone toczy się coraz szybciej. To tak jakby cały zamek był kulą stojąca przez długie lata, na bezpiecznym podwyższeniu na szczycie niezwykle wysokiej, ale jednocześnie niezbyt stromej góry. Pewnego dnia dotarło do niej kilka osób twierdzących, że są właścicielami kuli. Zdjęli ją z podwyższenia, a ona wysunęła się z ich rąk i zaczęła powoli toczyć w dół i nabierać prędkości.
Czuję się tak jakbym właśnie siedziała we wnętrzu tej kuli. Z jednej strony czuję niepokój, co się stanie kiedy dotrzemy do podnóża góry, z drugiej strony jazda w dół, zwłaszcza po latach spędzonych w pełnej statyczności, jest sama w sobie niezwykle ekscytująca.
Ciągle trudno mi uwierzyć jak szybko zmienia się życie i perspektywy... czasami wystarczy kilka osób...

Niedawno Ragnar zapytał mnie jacy są... odpowiedziałam odruchowo, ale uważam, że była to słuszna decyzja. Zdanie o innych ludziach każdy powinien wyrobić sobie sam.
Tak naprawdę nie zastanawiałam się nad tym dotychczas...
Nigdy przecież wcześniej nie spotkałam żadnego lorda, a jedyna wiedza jaką posiadam na ten temat pochodzi z ksiąg i opowieści ojca. Może się to wydawać dziwne, gdy się pomyśli, że lady Shannon żyła tutaj na długo zanim pojawiłam się na świecie. Nawet zanim pojawił się mój ojciec, ale ona... zawsze była nie całkiem obecna. Instynktownie próbowało się zapomnieć o jej istnieniu. Nie można było zresztą inaczej, bo człowiek mógłby zwariować od ciągłego zastanawiania się czy akurat nie stoi za twoimi plecami.

Tak więc wracając do nowych władców Elandone wydaje mi się, że są cokolwiek ekscentryczni i niekonwencjonalni. Oczywiście po za lodrem Branem, który jest ucieleśnieniem napuszonego sobiepanka. We własnych oczach idealny i dokonały, nie widzi niczego poza końcem własnego nosa.
Pozostali...
Lady Marie jest bardzo zmienna. W jednej chwili śmieje się radośnie i szczebiocze niczym skowronek, by za chwilę popaść w melancholię godną smętnej opowieści. Tak jakby żyły w niej dwie istoty i cały czas walczyły ze sobą, która jest ważniejsza. Jedno jednak jest niezmienne, niezależnie od tego która aktualnie zwycięża, zawsze próbują owijać sobie innych wokół maleńkiego palca.
Lady Megara wydaje się osobą bardzo zrównoważoną, wyciszona i spokojną. Zazwyczaj chowa się w cieniu innych. To chyba niezwykłe zważywszy, że jest czarodziejką. Z tego co czytałam o czarodziejach są raczej osobami chcącymi znajdować się w centrum uwagi i próbującymi zdobyć dominację nad resztą świata, a może niektórzy po prostu nie obnoszą się z tymi chęciami? Jeśli tak, to wolałabym raczej być daleko kiedy demon dominacji się ujawni...
Osobą, której gniewu bałabym się chyba bardziej od potencjalnie ukrytej furii magii jest lord Wulf. Zdecydowanie nie jest człowiekiem, któremu należy wchodzić w drogę. Choć z drugiej strony wydaje się być dość obiektywny i sprawiedliwy. Czy jednak to wrażenie okaże się prawdą, sprawdzić będzie można przy pierwszym poważnym problemie. Może wyjdzie z niego okrutnik i sadysta?
Lord Robert, zamknięty i wyciszony. Zastanawiam się czy to jego natura czy też skrywa jakieś mroczne tajemnice. Aż trudno uwierzyć by naprawdę był takim przeciętnym, zwyczajnym człowiekiem pracy. Czym wtedy zasłużyłby sobie na zaszczyt uwagi Pani i posiadania zamku?
Lord Allto z wszystkich władców zdecydowanie najmniej przypomina mi lorda. Nie ma w nim ani dumy ani pewności siebie. Tak naprawdę jednak kto powiedział, że władcy powinni być dumni, dobrzy, sprawiedliwi, mądrzy i promieniować majestatem? To tylko jakieś głupie wyczytane w księgach frazesy...


Nelli zamknęła dziennik starannie na dwie klamry, schowała wraz z rysikiem do worka i rozgrzała ręce nad ogniskiem. Było zbyt zimno by dalej pisać, ale nigdy, nawet w najgorsze zimy nie odważyła się pisać w zamku. Zapisywała tam swoje najskrytsze myśli i nie chciała by przypadkiem albo wcale nie przez przypadek, odczytała je krążąca po korytarzach istota. Każdy potrzebował swoich tajemnic. To był jedyny sposób, zwłaszcza kiedy dowiedziała się, ze Lady nie może opuścić murów zamku.
Może i człowiek akceptował pewne rzeczy jeśli nie mógł ich zmienić, niekoniecznie musiało to jednak oznaczać, że mu odpowiadały.

***

Mimo informacji otrzymanych od Alto, Morgan i Tiara zdecydowały się pojechać do zamku Kennetha ap Gruffydd. Lady Wildborrow miała ochotę poznać sąsiada, o którym krążyły dość interesujące opowieści. Podobno przysięgał, że ożeni się tylko z prawdziwej wielkiej miłości, ale pod warunkiem, ze wcześniej potencjalna kandydatka urodzi mu córkę.
Forma przysięgi była na tyle zaskakująca wśród szlachty, że po prostu nie mogła się oprzeć pokusie tego spotkania. Ostrzeżenie o potencjalnym zagrożeniu, nawet jeśli nie posiadał własnego kryształu i tak było wystarczająco dobrym pretekstem.
Tak więc kolejnego dnia rankiem zarówno Morgan ze swa przyjaciółką jak i Bran w towarzystwie trzech rycerzy, wyruszyli ponownie przez jezioro w kierunku Darhen i Gruffyddoru.

***

Słysząc o tym co stało się z druidką, Wulf udał się wraz z Robertem i Megarą do stajni. Tak jak przypuszczał po opisie tropiciela, kobiecie była potrzebna podwójna pomoc zarówno kapłana jak i czarodzieja. Czarodziejka nie była w stanie zidentyfikować czaru rzuconego na Ronwyn, doszła jednak do wniosku, że rozproszenie magii powinno zaradzić na ten problem. Boska moc przechodząca przez dłonie kapłana i moc żywiołu ziemi połączyły się ze sobą nad uwięzioną pod postacią wilka druidką. Ich wspólne dzieło nie wywołało żadnych spektakularnych zjawisk czy eksplozji, ale po chwili mogli zobaczyć jak kobieta przybiera swoja ludzka postać.
- Bardzo dziękuję za pomoc – uśmiechnęła się do nich z wdzięcznością. - To było straszne przeżycie. Postać zwierzęca była zawsze moją drugą, ale nigdy nie czułam się w niej zniewolona. Teraz... miałam wrażenie, że powoli przestaję być człowiekiem, a staje się zwierzęciem. Tak jakbym zapominała o swojej prawdziwej tożsamości.

***

Kolejne dni przebiegły bardzo pracowicie. Cały ładunek ze statków został przytransportowany do zamku, za pomocą sporządzonych przez Ragnara sań i płozów.
Wbrew swemu nagłemu pragnieniu Mysz napotkała na niespodziewany sprzeciw co do wyprawy po prowiant. Mocno stąpająca po ziemi Nelly szybko wyłuszczyła jej swoje argumenty:
- Wyprawa do Alderve nie ma najmniejszego sensu. To mała wioska i jej mieszkańcy nie posiadają wystarczającej ilości prowiantu by wspomóc nasz zamek na dłużej, teraz kiedy mieszka tu tak dużo ludzi.
Gdybyśmy im zabrali to co mają, skazalibyśmy ich na głód. Nie sądzę by się to spodobało władcom Wildborow Hall.
Musimy udać się po zaopatrzenie aż do Laviguer, ale zimą wyprawa tam zajmie nam jakiś dekadzień w jedną stronę. Dlatego lepiej od razu przywieść jak najwięcej towarów. Potrzebować będziemy sań, które teraz używane są do transportu. Jest jeszcze sporo żywności przywiezionej statkami, pan Ragnar obiecał łowić ryby. Może ktoś mu w tym pomoże. Odłożenie wyprawy o kilka dni niewiele zmieni, a przyniesie większe korzyści.


Okazało się także, że Alto nie miał raczej szans na towarzyszenie bardce w tej wyprawie, do Elandone bowiem dotarły trzy zdeterminowane krasnoludy.
- Pan Alto Paperback umówił się z naszym szefem w Heliogabarze, Zolranem, że mamy się tu zjawić za miesiąc i wyruszyć do kopalni by sprawdzić ich stan. - Ten który wypowiadał te słowa, niezbyt wysoki krasnolud z rudobrązową brodą, zapleciona w misterne warkoczyki, prawie stuknął obcasami. Gdyby nie jego niewielki wzrost można by sądzić, ze służył kiedyś jako adiutant wysokiego ranga oficera. - Jesteśmy zwarci i gotowi i ruszamy!
Drugi, niewiele wyższy, ale za to prawie dwa razy szerszy w barach, czarnowłosy i trzymający solidny dwustronny topór na jednym ramieniu trącił go lekko drugim, tak że tamten przesunął się w bok o jakieś trzy kroki:
- Przedstaw nas Razor – szepnął scenicznym szeptem – się tak godzi.
- Aaaaa... - potrącony szybko odzyskał stabilność i animusz – Jestem Razor Gruby Róg, a ten dryblas to Samson Horg.
Słysząc z tyłu chrząknięcie dodał pospiesznie:
- To nasz geolog – wskazał na trzeciego krasnoluda, z jasnymi nastroszonymi we wszystkich kierunkach włosami, jakby cały czas przesuwał po nic dłońmi próbując je sobie wyszarpnąć z głowy. - Grugh Kahlon.
To kiedy ruszamy? Bo mamy niewiele czasu na inspekcję. Ledwo was wcisnęliśmy w nasz rozkład.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 17-12-2010, 14:39   #20
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ciepło miło rozchodziło się po ciele. Rycerz siedział przy kominku wygrzewając nogi, racząc się winem i przysypiając. Lecz nie dane mu było do końca odpocząć, gdyż ten właśnie moment łysy kapłan wybrał sobie na połajanki.
Bran odemknął jedno oko przysłuchując się Wulfowi. Nieco sennym głosem odparł:
- Nie możesz mi nikogo zabierać, bo król powierzył tych ludzi mnie. Jak będę źle dowodził i ich wytracę, hańba spadnie tylko na mnie i na nikogo innego. Co do idioty, to domyślam się, że chodzi Ci o wyprawę do lasu, a nie o to że nie interesuje się polityką. Trzeba było ją podjąć. Na szczęście Ronwyn nic się nie stało, ale co by było gdyby gobliny ją pochwyciły? Zanim byś zaplanował wszystko już by nie żyła, albo spotkałby ją gorszy los. Po za tym nawet mędrcy nie wszystko wiedzą, a Ty się zachowujesz jakbyś zjadł wszystkie rozumy. Łajasz mnie jak jakiegoś chłystka, a nawet nie byłeś w tym lesie i oceniasz mnie zapewne na podstawie doniesień któregoś z tych zadufanych najemników – usiadł podciągając nogi, przemowa całkiem go rozbudziła.
- Ktoś z naszych zginął podczas tego wypadu? Nie. I nie chodzi o szczęście. Atak był dla hobgoblinów kompletnym zaskoczeniem i dlatego się udał. Miałem przepatrywaczy i nie szedłem w ciemno. Mogłem zobaczyć na ile te pięć dziesiątek ludzi jest zgranych i powiem Ci, że szarża wychodzi im całkiem nieźle. Siła ciężkozbrojnej jazdy leży w masie. Jak ich podzielisz na mniejsze oddział, to zabierzesz im główny atut, zdolność przełamywania szyków. Do patroli masz swoich ludzi. To rycerze i szkolą się w walce od dziecka, ale potrzebują zgrania z sobą nawzajem i innymi oddziałami. Tu możesz pomóc, o ile przestaniesz się zachowywać jak patriarcha rodu. Skąd u Was kapłanów bierze się taka arogancja? – zadał retoryczne pytanie.
Od jakiegoś czasu skrywana niechęć do kapłana znalazła ujście w słowach. Zbyt się różnili, by nadal zamiatać sporne tematy pod dywan. Bran zaś z racji wieku i temperamentu pozwalał sobie na folgowanie językowi znacznie bardziej, niż Wulf.

***

Nazajutrz jakby powiedziała Marie „ledwie różanopalca jutrzenka dotknęła mgieł świtu” znów wyruszył w drogę.
Podróż zimą nie była taka zła. Oczywiście jeśli miało się ciepłe ubranie, konia, prowiant, namiot, wyposażenie obozowe i ciekawe towarzystwo w podróży. Bran z niejakim zdziwieniem przysłuchiwał się rewelacjom Morgan o Kennecie ap Gruffydd:
- Dość ekscentryczne postanowienie. Najpierw córka, potem ślub. Ciekawe, czy znajdzie kandydatkę. Wśród szlachty wątpliwe, choć nie znam dobrze Damary. W Cormyrze przynajmniej kolejność jest cokolwiek odwrotna, a i raczej pragnienie syna jako pierwszego jest większe. Czy tu na północy jest inaczej?
Morgan wyrównała krok konia, którego jedno kopyto obsunęło się nagle na śliskim lodzie. Jazda po zamarzniętym jeziorze była raczej łatwa i bezproblemowa, ale kobieta cały czas zastanawiała się czy pokrywa jest naprawdę na tyle gruba, że nie załamie się pod nimi nagle. Jakoś nie miała ochoty na kąpiel w lodowatej wodzie. Dopiero po chwili odpowiedziała na pytanie młodego rycerza:
- Tutaj wśród szlachty posiadanie nieślubnych dzieci też nie jest raczej powodem do dumy... dla kobiety... - rudowłosa skrzywiła się - mężczyznom po pierwsze niczego nie da się udowodnić, po drugie posiadanie bękartów raczej nie stanowi dla nich problemu. W przypadku naszego północnego sąsiada chodzi jednak raczej o coś więcej. Podobno ma to związek z jakąś starą rodzinną klątwą.
Miło było usłyszeć, że zwyczaje Damary nie różnią się od tych ze starej ojczyzny, choćby nawet nie były one zbyt godne naśladowania.
- Klątwą? Czyżby wiązała się ona z posiadaniem potomka? Coś w rodzaju "A pierwsza musi być dziewczynka".
- Mhm -
Morgan znowu musiała uważać na drogę. ten koń, którego wybrała był jakiś strasznie nerwowy, chyba miał jakieś problemy z hydrofobią i nadmiernie rozbudowaną wyobraźnię - i to do tego zrodzona z miłości. - dokończyła odpowiedź.
- Naprawdę? - Bran przyjrzał się wierzchowcowi dziewczyny, który zaczął się zachowywać trochę dziwnie. Może i by się zaniepokoił, gdyby Rozamund też był nerwowy, ale jego koń człapał sobie, jakby nigdy nic. - Może chcesz Morgan, by poprowadził Twego konia za uzdę, może to go uspokoi?
- Nie -
pokręciła głową po czym dodała z lekkim uśmiechem - chyba raczej powinnam mu włożyć worek na głowę, by nie widział gdzie idzie. Co do ap Gruffydów to wiesz że od kilku pokoleń nie urodziła się tam ani jedna dziewczynka? Sami chłopcy, a ostatni władca, wuj Kennetha, siedzi w lochu za zabicie swojej żony.
- A co się stanie, gdyby urodziła się im dziewczynka? -
spytał zamyślony, jakby coś rozważał.
- Podobno klątwa zostanie zdjęta.
- Trudna sprawa. W każdym razie teraz potrzebujemy jego klejnotu, oby ofiarował go dobrowolnie. Inaczej obawiam się, że musimy poprosić Tiarę, by go uwiodła. -
powiedział puszczając oko do jadącej w pewnym oddaleniu dziewczyny.
Półelfce na taką sugestię opadła szczęka. Zacisnęła dłoń na łęku i z lisim uśmiechem odparła:
- Obawiam się, że twe gładziutkie, krasne lico przyćmi moje, więc w romansach nie mam co się z tobą równać. Na wszelki wypadek jednak wzięłyśmy sukienki, a i z włosami da się coś zrobić... Będzie z ciebie, cny lordzie, lala jak malowanie. Lady, znaczy się.
- Skoro kobiety chodzą w spodniach, rzecz nie do pomyślenia dla mojego ojca, to i suknia dla mnie się nada. Ciekaw jestem tylko Twojej miny Tiaro, gdybym faktycznie lepiej wyglądał od Ciebie. -
zaśmiał się Bran.
- Ale rzeczywiście możemy mieć problem jeśli nie będzie chciał oddać klejnotu nawet wobec najazdu takich piękności jak my.
- Obawiam się, że Kenneth ap Gruffyd mógłby się mocno zdenerwować, gdy zapaławszy afektem do "lady Bran" okazałoby się poczęcie dziewczynki absolutnie nie możliwym. -
Morgan roześmiała się ze swojej wizji takiego obrotu sprawy. - Co do klejnotu, jak wspomniał lord Alto nie znajduje się on obecnie w posiadaniu rodziny ap Gruffydd, a to oznacza, że musimy najpierw pomóc mu go odzyskać. Jadę tam by go ostrzec. Nadciągające niebezpieczeństwo grozi i jego ziemiom więc jeśli chodzi o samą współpracę nie powinno być raczej problemu. Chcę wypytać o szczegóły zniknięcia klejnotu, bo przecież skoro mojej bratowej udało się odnaleźć nasz, może i z tym drugim jej się powiedzie.
- No właśnie, nie rozumiem, czemu mu chcesz podstępem klejnot wydzierać. -
zwróciła się Tiara do Brana. - Przecież w jego interesie tak samo jak i waszym leży pokonanie potwora. Zdrowy rozsądek się kłania.
- Formalnie droga Tiaro klejnot należy do niego, nawet jeśli obecnie go nie posiada. Może zgodzi się go użyczyć, w zamian za odnalezienie, ale wypada spytać. Po za tym faktycznie w razie potrzeby chyba byś go nie uwiodła, to był niestosowny pomysł. Wybacz. -
zakończył Bran z kamienną twarzą, choć Morgan mogła dostrzec w jego oczach wesołe błyski.
- Czy ja mówię po thaysku? - półelfka uniosła brwi w stronę Morgan. - Pytam czemu chcesz zabierać klejnot siłą, a ty stwierdzasz, że wypada spytać o pozwolenie. Jakoś nie wierzę, że nawet mając klejnot dałby nam go do ręki, podobnie jak i wy nam nie dacie. Czyż nie dlatego z nami jedziesz? Co w takim razie masz zamiar zrobić, jeśli po cudownym odzyskaniu tego serca, głowy, nerki, wątroby, czy co to tam było, Gruffydowie nie zechcą przyłączyć się do krucjaty. Okraść?
- Przecież powiedział... uwieść -
wtrąciła Morgan mrugając do Tiary porozumiewawczo.
- Rozwiązanie siłowe to ostateczność, gdy wyczerpie się wszystkie inne możliwości, powiedzmy ... dyplomatyczne. Wiem, że w moich ustach może to dla Ciebie brzmieć dziwnie, bo masz mnie za tępego osiłka, ale zapewniam Cię że taki nie jestem. Choć przyznaję, że korzystanie z przemocy przychodzi mi łatwo.
Tiara równie dyplomatycznie zmilczała za co ma lorda Brana (choć jej mina mówiła, że było tego całkiem sporo), zamiast tego chichocząc wykonała w stronę Morgan kilka nieprzystojnych gestów.
- Jak ktoś ma uwodzić to chyba ty, jako jedyna jesteś tu dobrą partią - rzuciła w stronę przyjaciółki. - Choć po twoich... przygodach, to byle lordzik cię nie zadowoli - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- O nie. - wtrącił się rycerz gwałtownie - lady Morgana jest moja. Przecież nie mogę odpuścić tak doskonałej partii. Te połacie ... ziemi. - powiedział rozmarzając się i wznosząc ku górze oczy.
Morgan krztusiła się coraz bardziej w miarę jak padały kolejne wypowiedzi, próbując powstrzymać rozbawienie. dlatego nie była w stanie wtrącić słowa.
- Ty się nie śmiej, Morgan, on to mówi serio - ponuro oznajmiła Tiara, wbijając morderczy wzrok w rycerzyka. Tym razem Morgan nie wytrzymała i zaczęła śmiać się tak gwałtownie, że jej nerwowy koń parsknął, szarpnął się do przodu i przyspieszył gwałtownie uderzając kopytami w lodową powierzchnię. Czy był to przypadek, czy siła jego uderzenia, czy też w tym właśnie miejscu zgromadził się jakiś bąbel powietrza i skorupa była nieco cieńsza niż gdzie indziej, w każdym razie pod jednym z kopyt trzasnęło, chrupnęło i wpadła ona do środka zmuszając zwierzę do nagłego uklęknięcia. W wyniku tej akrobacji nieprzygotowana wojowniczka wyfrunęła z siodła niczym zawodowa akrobatka i wywinąwszy w powietrzu zgrabne salto wylądowała na plecach kilka metrów dalej. Koń zarżał żałośnie ze strachu i bólu.
- I masz, co narobiłeś?! - fuknęła Tiara, zeskakując z siodła. Morgan zdawało się nic nie być, jednak koń mógł zostać ranny. Na szczęście ani na lodzie, ani na pęcinach nie było krwi. Wierzchowiec tylko stłukł nogę. Większym problemem okazało się uspokojenie spanikowanego zwierzaka.
Bran podjechał stępa ku Morgan puszczając mimo uszu uwagę Tiary. Zeskoczył z siodła i pochylił się nad dziewczyną z troską w oczach:
- Nic Ci się nie stało? Wyjątkowy pech. Dziwne. Twój koń jakby się czegoś spodziewał.
Powiódł wzrokiem po okolicy.
- Dziwne. - powtórzył zamyślony.
- Nie słyszałeś nigdy o samospełniających się myślach? - Odparła dziewczyna gramoląc się z lodu. Wyglądało na to, że nic sobie nie złamała. Obiła tylko nieco tylnią część ciała, ale do siniaków była przecież przyzwyczajona.
- Po prostu wie kiedy brać nogi za pas - mruknęła Tiara, gładząc zwierzę uspokajająco po chrapach.
- Co z nim? - Morgan z niepokojem popatrzyła na swojego wierzchowca.
- Tylko się potłukł. Ale nodze przydałoby się ulżyć, bo potem może mu się pogorszyć. Skąd ty w ogóle wzięłaś takiego dzikusa. Coś ci się nie podobało w tym koniu na którym do zamku przybyłyśmy?
- Prezent od Dereka -
Powiedziała podchodząc do zwierzęcia i delikatnie poklepując go po boku - Zawsze lubił konie, a ostatnio zainteresował się hodowlanymi eksperymentami z użyciem magii. To podobno jeden z jego najlepszych pomysłów. Koń z intuicją... uwierzyłabyś w coś takiego? Uśmiałam się jak mi o tym powiedział, ale teraz zaczynam się zastanawiać czy żartował, czy on tak na poważnie.
- Co chłop to durniejszy -
z niedowierzaniem pokręciła głową Tiara. - To jakaś tutejsza przypadłość, czy co? Przecież każde zwierze swoją intuicję ma, a jakby dobrego konia nie popsuł, to by cieniznę zwyczajnie ominął, zamiast w nią wleźć i sobie nogę uszkodzić. Niby ma jak człowiek rozumować? Tylko zgłupieje od tego. Biedaku... - pogładziła rumaka po pysku. - Piękny ci się hodowca trafił, nie ma co...
- Postęp wymaga poświęceń, ale rzeczywiście sprawiedliwie by było, żeby Derek sam jeździł na tym koniu. Tak jak budowniczowie przepraw stoją podczas otwarcia pod mostem. -
wtrącił się Bran.
- Derek woli swoje eksperymenty testować na innych - Morgan wzruszyła ramionami - Dziękuję za troskę cny rycerzu, naprawdę nic mi się nie stało - dorzuciła kpiąco, a potem zwróciła się do przyjaciółki:
- Skoro i tak jedziemy po tym lodzie w ślimaczym tempie to chyba pójdę dalej na piechotę by go nie nadwyrężać, co myślisz Tiaro?
- Zasuwaj. Inaczej będziesz o własnych siłach kopytkować w drodze powrotnej, a konia trza będzie zostawić -
oznajmiła niemal radośnie Tiara. - A ja spróbuje coś poradzić na te jego nerwy - poklepała wierzchowca po chrapach, a ten spojrzał na nią z mieszaniną wdzięczności i podejrzliwości.... z przewagą tego drugiego.
- Chyba nie jest przekonany co to pomocy z Twojej strony - Morgan wyszczerzyła się do niej wesoło.
- Jeszcze - prychnęła z uśmiechem Tiara.
- Możesz pojechać na Rozamundzie. To silny koń. Uniesie nas obydwoje. - stwierdził rycerz wyciągając dłoń w kierunku Morgan.
Chciał zrazu ofiarować konia, by samemu iść pieszo, albo spieszyć Tima, by zabrać mu wierzchowca, ale przekonał się, że tutejsze kobiety kierując się nie do końca zrozumiałymi dla niego ideami równości mogłyby chęć pomocy potraktować, jak traktowanie ich jakby nie potrafiły sobie poradzić same.
Morgan popatrzyła na Brana, potem na jego konia i uśmiechnęła się kpiąco:
- Zaczynam się zastanawiać czy ty na poważnie nie mówiłeś o tych pomysłach ze swatami. Chciałam Cię więc od razu wyprowadzić z błędu, że na mocy testamentu mojego ojca cały majątek Wildborowów, wszystkie ziemie, zamek i cokolwiek jeszcze do tego przynależy, dostaną się temu z dzieci, które odzyska utracony klejnot rodzinny. Tym sposobem wszystko należy tylko i wyłącznie do Lionela, a ja po za nic nie znaczącym tytułem, posiadam tylko to co na grzbiecie.
- Wsiadasz, czy wolisz zdzierać podeszwy i marznąć w nogi? Nie obawiaj się. Nie oświadczę Ci się tylko dlatego, że będziemy jechali razem. A przytulać też się nie będę, bo napierśnik przeszkadza. - dodał szczerząc zęby, ale tylko przez chwilę, bo był ziąb.
Kobieta skinęła głową, podała mu rękę i zręcznie wskoczyła na siodło za młodym lordem.
Wbrew zapewnieniom Brana Rozamund parsknął i potrząsnął łbem niezadowolony z nowego ciężaru. Jednak lekkie kolnięcie w bok ostrogą sprawiło, że poczłapał smętnie dalej.
- To nawet lepiej, że nic nie masz Morgan. - powiedział rycerz wykręcając głowę w bok by dziewczyna go lepiej słyszała - Jak ktoś Ci się oświadczy będziesz wiedziała, że robi to z miłości.
- Pewnie tak. Nigdy jakoś nie zawracałam sobie głowy problemem małżeństwa -
wzruszyła ramionami. - Jakoś nie wyobrażam sobie siebie w roli potulnej żony i gospodyni...
- Niepotulnej też nie -
mruknęła Tiara, przywiązując dzikusa do swojego konia.
- Na tym polega miłość. Przynajmniej u mężczyzn. Jeśli ktoś Cię pokocha, to taką jaka jesteś i nie będzie chciał Cię zmieniać. Z tego co widziałem, to kobiety chcą zmieniać swoich mężów na lepsze. - zagadnął Bran żałując, że nie widzi swej rozmówczyni. Kątem oka dostrzegał tylko jej rude włosy.
- Hehehe ja mam dość dziwaczny gust jeśli chodzi o mężczyzn... - mrugnęła okiem w kierunku Tiary - Jakoś sobie nie wyobrażam powodzenia prób zmienienia któregoś z nich na lepsze. Po za tym wtedy straciliby na swoim uroku.
- Ale ja nie ... -
Bran zatrzymał się w pół zdania - a nie ważne.
Rycerz zamilkł jadąc prze siebie i mrużąc oczy. Promienie słońca odbijając się od bieli śniegu dawały mu się we znaki.
Pozostała część orszaku trzymała się w oddaleniu z tyłu. Pozostali rycerze najwyraźniej woleli swoje towarzystwo i butelki okowity, którą wymieniali między sobą. Zaś Tim jak przystało na wiernego sługę w ogóle nie odzywał się niepytany, lecz co zauważył Bran ciekawie nadstawiał uszu.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172