Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2010, 22:13   #71
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Grupa II
Christopher Torg, Joshua Brunon, Jill Briggs


Gdy weszli do odblokowanego korytarza przez kilka pierwszych kroków wszystko wydawało się całkiem normalne i takie rzeczywiście było dopóki chemiczny środek, jakim spryskano korytarz nie zaczął mieszać im w układach nerwowych.

Obraz przed ich oczami zamigotał i trójka więźniów odpłynęła wciągnięta w wir swoich zbrodni. Było to bardzo delikatne przejście przypominające bardziej sen niż brutalnie wywołaną halucynację.


Christopher

Chris dopiero po chwili zauważył, że został sam. Nie był już zresztą w więziennym korytarzu, wnętrze przypominało raczej wystrój drogiego hotelu. Były w nim tylko jedne drzwi, na samym jego końcu. Ściany oblepione stonowaną tapetą, obwieszone były dziesiątkami zdjęć. Początkowo nieostre szybko zaczęły stawać się coraz wyraźniejsze. Podświadomość Torga wypełniła puste twarze, twarzami jego ofiar. Wykorzystane kobiety uśmiechały się do niego z morderczą satysfakcją. Mężczyźnie wydawało się, że wodzą za nim swoim wzrokiem, jakby były żywymi osobami zamkniętymi w jednowymiarowej kartce papieru. Wrażenie to pogłębiło się kiedy usłyszał ich szepty.

- Christopher… Christopher…

Nie mogłeś sobie odmówić przyjemności żeby nas spotkać. Daj nam trochę przyjemności… daj nam trochę…


SIEBIE!



Tak jak w podziemiach, tak i teraz dziesiątki rąk wystrzeliły ze zdjęć próbując pochwycić więźnia. Były nienaturalnie długie, jednak mimo tego nie były w stanie unieruchomić zwinnego gwałciciela. Jedyną drogą ucieczki były drzwi, więc mężczyzna biegł w ich stronę najszybciej jak tylko mógł. Długie kobiece paznokcie przeharowały jego prawe ramie zabierając ze sobą sporą ilość skóry. Kilka podobnych ciosów spadło też na jego nogi nie czyniąc na szczęście tak wielkich obrażeń. Christ dopadł drzwi i wpakował się do środka.

Znalazł się w przytulnym przestronnym pokoiku. Na stoliku koło łóżka leżało wino i dwa kieliszki. Z łazienki dochodził szum prysznica. Chyba rzeczywiście w podobnym miejscu dopadł jedną ze swoich ofiar. Monotonny dźwięk z łazienki urwał się, a w jej drzwiach stanęła zmasakrowana Stella. Była to tylko częściowa prawda, to coś miało jedynie twarz współwięźniarki, reszta części pochodziła z różnych kobiet. To tak musiałby wyglądać zapewnie potwór Frankensteina gdyby istniał naprawdę. Ten akurat okaz na domiar złego dzierżył w rękach wielgachny rzeźnicki tasak.

- Powiedz Christopher. – stwór odezwał się grupowym głosem. - Żałujesz swoich zbrodni? Jeśli nie to sprawimy, że zaczniesz…


Joshua

Wszystko płonęło pożerane żarłocznymi płomieniami. Więzień znalazł się w środku kamienicy, którą sam podpalił. Wszystko spowijały kłęby gęstego dymu, który jemu w żaden sposób nie szkodził. Nie czuł również żaru płomieni. Był jedynie obserwatorem zbrodni, jakiej się dopuścił.
Stojąc na klatce schodowej usłyszał spazmatyczne kasłanie za jednych drzwi, które chwilę później uchyliły się. Wyszła za nich mała, może dziesięcioletnia, dziewczynka. Była mocno nadtrawiona przez ogień, który zamienił jej połowę ciałka w węgiel. Drugą połowę pokrywały setki bąbli co było jeszcze paskudniejszym widokiem. Zauważywszy Josha jak gdyby nigdy nic podbiegła do niego i złapała go za dłoń.


- Wreszcie się pan zjawił! Długo na to czekaliśmy! – musiała krzyczeć żeby jej głosik przebił się przez ryczące płomienie. Niewinnym spojrzeniem hipnotyzowała mężczyznę, który jęknął z bólu, gdy dłoń, za którą go trzymała zaczęła piec. Wyrwał się z jej uścisku i spojrzał na poparzoną rękę.

- Reszta też chce się z panem przywitać! – ukłoniła się i spojrzała w górę klatki schodowej, tak jak i Josh. Trzynastu pozostałych mieszkańców kamienicy wychylało się za poręczy gapiąc się na niego. Niektóre z tych osób płonęły, cała reszta była w podobnym stanie co dziewczynka obok.

- Czas żebyś pożałował za swoje grzechy. – gdy dokończyła zdanie cała gromada trupów rzuciła się w dół schodów…


Jill

Otaczała ją zimna, czarna pustka. Nie było jej brata, nie było Chrisa, została znowu sama. W którąkolwiek stronę by nie szła, otoczenie nie zmieniało się. Nawoływanie okazało się równie bezcelowe. Nie było tutaj nikogo kto mógł ją usłyszeć. Zimno przenikało przez jej skórę docierając do czegoś bardzo cennego, do jej duszy. Czuła jakby czarna rozpacz napełniała jej umysł zsyłając serie bolesnych wizji, głównie dotyczących jej ukochanego brata. Jill była zbyt twardą kobietą żeby się temu poddać, choć uciążliwość tego zjawiska musiała ją wkurzać.

- Widzę, że ktoś tu bardzo zabłądził. – nieznany, obcy głos był czymś nowym. Podążyła za nim, choć nikogo nie mogła cały czas dostrzec. Czy miała jednak inny wybór? Tkwiła sama na tej lodowatej pustyni od dobrych kilku godzin.

- Rzadko na tak niskim poziomie ktoś składa tutaj takie niezapowiedziane wizyty.

Zbliżyła się wyraźnie, jeszcze tylko kilka metrów i… bach! Uderzyła o wysokiego mężczyznę, który wyrósł niespodziewanie z ciemności.


Był to staruszek ubrany w czarny garnitur i białą koszulę, a całość wieńczył kapelusz o dużym rondle. W jego oczach dało dostrzec się coś niepokojącego, coś bardzo nieludzkiego.

- Mam nadzieję, że podoba ci się okolica, w końcu to co widzisz dookoła to obraz twojego serca, twojej duszy. To będzie twoja klatka, gdy już skończysz oddychać, a stanie się to niebawem. – uśmiechnął się szczerze. – Wierzysz w diabła? Pewnie nie skoro zrobiłaś całą masę okropnych rzeczy. Wiedz, że diabeł za to wierzy w ciebie….

Grupa I

Rebeka Marqez, Kurt Marevick


Ewa wydawała się mocno zdziwiona krzykami mordowanej osoby, które wkrótce zresztą ustały. Przez moment ciężko było jednoznacznie określić, jakie uczucie odmalowywały się na jej twarzy. Czy było to przerażenie? Może nadzieja, a może coś jeszcze innego? Nie miało to w tym momencie wielkiego znaczenia. Nie broniła się przed oskarżeniami Rebeki i opuściwszy głowę wysłuchała wszystkiego z pokorą.

- Nie mam pojęcia co tam się dzieję. Albo więźniowie z drugiej grupy tutaj już dotarli, albo… - przełknęła głośno ślinę. – Albo stwór z drugiego bloku przedarł się tutaj jakimś cudem.

- Jaki stwór?!

- Więzień, wyjątkowo wytrzymały i sprawny, który został naszpikowany Sumieniem do granic możliwości. Stracił przez to rozum i stał się kukiełką doktora Bernarda, czymś w rodzaju przeszkody, jaką miała napotkać na swojej drodze druga grupa. Nie czuje on bólu, tak jak my i musi w zupełnie inny sposób postrzegać otoczeniem… nie wiem czy można go wciąż nazwać człowiekiem. Musimy być ostrożni. Jeżeli dojdzie do konfrontacji z tym czymś, po prostu uciekajcie. Masz poza tym rację. – zwróciła się na koniec do Marqez. – Nie mamy sumienia. Niektórym z nas mogło się wydawać, że robimy to dla większego dobra, ale teraz widzę, czuję, że było to złudzeniem i to o wiele gorszym niż te zsyłane przez Sumienie. Heh tak kończą się zabawy w Boga. Za mną.

Ruszyli. Więźniowie po raz ostatni zerknęli na długi niewinnie wyglądający korytarz. Rebeka zobaczyła tam dziecko, chłopca stojącego z upuszczoną głową. Jego twarz zasłaniały blond loczki. Widać było jedynie jego uśmiech. Machał do niej na pożegnanie, a może na powitanie? Była to wszakże tylko iluzja… prawdopodobnie.

Kurt
zobaczył tam siebie. Jego odbicie zamiast pomarańczowego więziennego stroju było ubrane w wygodne ciuchy. Było wyluzowane, pełne życia. Nagle zaczęło rozpływać się w powietrzu. W porównaniu do innych omamów, choć ten wydawał się niegroźny to sprawił fizyczny ból w klatce piersiowej chłopaka. Przez ułamek sekundy miał wrażenie jakby w tamtym korytarzu pozostawił ważną część siebie. Co wypełniło ten brak?

Wyszli klatką schodową na parter. Drzwi były zabezpieczone elektrycznym zamkiem, do, którego Ewa znała na szczęście kod. Po jego wstukaniu rozległ się buczący dźwięk i kobieta jednym zdecydowanym pociągnięciem otworzyła przejście.

- Musimy dostać się na drugie piętro, ale nie możemy dalej korzystać z tych schodów. Pułapka.

W połowie korytarza mieszczącego się naprzeciwko wyjścia leżało ciało strażnika, martwego strażnika. Duży, masywny facet został raniony kilka razy za pomocą jakiegoś ostrego narzędzia. Obrażenia nie były śmiertelne, za to z pewnością bardzo bolesne i stąd te wcześniejsze krzyki. Napastnik ulżył mu w cierpieniu odcinając jego głowę. Ta potoczyła się dobry metr dalej. Krew była dosłownie wszędzie.

Cała trójka zaczęła powoli przemieszczać się wzdłuż korytarza. Wszystko szło gładko dopóki nie znaleźli się w pobliżu zwłok nieszczęśnika. Na wprost znajdował się jakiś większy hol i to jego zaczęły wypełniać nagle smugi czarnego dymu. Inny zmysł zaalarmował pacjentów jeszcze bardziej niż wzrok. Nagle powietrze wypełnił odór rozkładu i śmierci.

- W nogi! – krzyknęła cholernie przestraszona Ewa i pierwsza przeszła do działania. Nagle znalazła w sobie niespodziewane pokłady energii i bez niczyjej pomocy zaczęły szybko biec. Kurt i Rebeka równie szybko wzięli z niej przykład.

Ranna kobieta zniknęła za zakrętem, podobnie jak chłopak. Marqez biegnąca, jako ostatnia nie miała tyle szczęścia. Ktoś złapał ją za łokieć i brutalnie pociągnął do środka jednego z pomieszczeń. Wszystko działo się błyskawicznie. Tajemnicza postać unieruchomiła ją jednocześnie zastawiając jej usta dłonią.

- Cicho. – szepnął napastnik, który miał bardzo przyjemną barwę głosu. – Tu nas nie zauważy. Nie krzycz to cię puszczę.



Kim do diabła był ten facet?! Nie wyglądał ani jak więzień, ani jak pracownik Lechnera.


Kurt tymczasem pognał za Ewą, która na końcu korytarzy wpadła w duże metalowe drzwi. Zaryglowali je oboje solidną zasuwą i dopiero teraz mogli przyjrzeć się miejscu, do którego trafili. Była to chłodnia, w której trzymano trupy ich poprzedników. Kilku biedaków przykrytych jedynie białymi obrusami leżało na stolikach.


Coś uderzyło z wielką siłą w drzwi. To coś czekało na nich.
 
mataichi jest offline