Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2010, 00:07   #14
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wulf wybrał się na wyspę samotnie, w towarzystwie jedynie Atosa oraz wierzchowca, zabierając ze sobą oczywiście także broń. Gdy był już blisko zatrzymał się i zawołał, gest, który wyglądał niemalże jak wyzwanie.
- Uważasz, że nie wierzę w ciebie? Czy może nie wierzę w słowa obcego, którego pojawienie się na tych ziemiach jeszcze dziwniejsze jest niż nasze? Wierzę we wszystkich bogów, służę tylko jednemu.
Odpowiedziała mu niczym nie zmącona cisza.Wyszczerzył się i nie zrażony ruszył dalej.
Gdy dotarł do brzegu zobaczył zamarznięty strumień, a idąc jego brzegiem dotarł do skutego lodem jeziorka. Na jego brzegu siedziała jasnowłosa dziewczyna i grała na lutni.
Zsiadł z wierzchowca, nie kłopocząc się z przywiązaniem go do drzewa. Zdjął za to gruby koc, który przywiózł ze sobą i rozłożył go na ziemi. Odpiął nadziak i usiadł, opierając się o drzewo i głaszcząc Atosa po muskularnej szyi.
- Ładna muzyka. Nie czujesz się tu samotna?

Dziewczyna przerwała grę i odłożyła lutnię:
- Czasami bardzo. Tylko dzięki muzyce potrafię jakoś to znieść - odpowiedziała ze smutkiem w głosie.
- Ale nie jesteś tu sama, prawda?
Rozejrzał się dookoła, ale nie szukał nikogo innego, a przyglądał się tylko drzewom.
- Myślisz, że mógłbym rozpalić tu małe ognisko? Przywiozłem ze sobą nieco jedzenia.
- Rozgość się proszę
- odpowiedziała uśmiechając się lekko - czasami przychodzi Pani... ale nie przebywa tutaj stale.
- Nie szkodzi, mam czas.

Wstał, wyjmując z juków trochę suchego chrustu, mięsa oraz chleba. Po dłuższej chwili małe ognisko już płonęło, a Wulf przytargał także kilka większych kawałków drewna.
- Dotrzymasz mi towarzystwa?
Uśmiechnął się do niej, przyjaźnie wyciągając dłoń.
- Atosa nie musisz się obawiać.

Odwzajemniła uśmiech podchodząc i siadając na kocu.
- Zawsze lubiłam zwierzęta - dodała wyciągając ostrożnie dłoń i podsuwając ją pod nos mabari - a one lubiły mnie... zazwyczaj... - tym razem zaśmiała się weselej - kiedyś pogonił mnie młody byczek, kiedy weszła na jego pole. Ledwo udało mi się uciec.
Olbrzym nakłuł mięso na cienki patyk i umieścił nad ogniem.
- Jak masz na imię? Ja jestem Wulf.
Podał jej dłoń z poważną miną.
Otworzyła usta podając mu dłoń, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zamiast tego Wulf usłyszał głos, który pamiętał ze snu, ale nie był taki pełen pewności siebie. Z pewnym zdziwieniem wyczuł z nim zdenerwowanie:
- Kochanie, bardzo proszę, czy mogłabyś przynieść mi szal?

Uniósł brew, wciąż wpatrując się w ogień i obracając wolno piekące się nad nim mięso. Odezwał się do głosu zza pleców, nie odwracając się doń.
- Może do nas dołączysz? Pamiętam z dzieciństwa te ogniska nad brzegiem zamarzniętych jezior. To zawsze były te przyjemniejsze wspomnienia.
Jasnowłosa dziewczyna szybko wstała i ruszyła w kierunku zamarzniętego wodospadu. Po chwili zniknęła Wulfowi z oczu. Najwyraźniej musiało tam być jakieś wejście.
Joyceleen podeszła i usiadła na kocu przed kapłanem:
- Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę? - Zapytała już znacznie spokojniejszym tonem.
Nie odpowiedział, uśmiechając się tylko i wyjmując mięso z ognia. Sztyletem odkroił najpierw pajdę chleba, a potem plaster mięsa.
- Spróbujesz? To dzik, choć nie wiem jak postrzegasz mięsożerność ludzi. Było przygotowane wcześniej, teraz tylko podpiekłem.
Podał jej, niezależnie czy chciała to zjeść, a potem ukroił sobie.
- Wizyta? Skoro możesz wśliznąć się do moich snów, podejrzewam, że i to wiesz. Przyszedłem porozmawiać.

Bez wahania wzięła podany kawałek, ale słysząc jego słowa opuściła dłoń i popatrzyła na Wulfa uważnie:
- Nie wchodzę w niczyje sny - powiedziała spokojnie - ale... powiedzmy, że domyślam się kto mógł to zrobić. Gdybym chciała z Tobą rozmawiać po prostu bym to zrobiła. Po co komplikować sobie i tak już mocno zagmatwaną sytuację - wzruszyła ramionami i wsunąwszy jedzenie do ust zaczęła wolno przeżuwać.
Pokiwał głową w zamyśleniu, nie sądząc, by kłamała. Robiło się to wszystko coraz ciekawsze.
- Kim jest Pani, o której wszyscy to mówią? Ja wiem obecnie o niej tyle, że próbuje grać jakąś grę, której zasad nie dane było poznać pionkom.
Kobieta uśmiechnęła się:
- Powiedzmy, że tak mnie tutaj zawsze nazywano. Przyzwyczaiłam się do tego imienia. Czujesz się pionkiem? - Popatrzyła na niego z ciekawością - Nie ograniczam niczyjej woli. Nigdy nikomu nic nie narzucam... co najwyżej... - wzruszyła ramionami - sugeruję.

- W takim razie kto pojawił się w moim śnie? Czyje ostrze pozostawiło ślad na mojej piersi? - nachylił się - Kto potrzebuje naszej pomocy, ale pyta o nią tylko przez innych, prosi licząc na naszą łatwowierność i czyny niezależnie od tego, czy będzie jakieś wyjaśnienie?
Wyprostował się i uśmiechnął.
- Służę Tempusowi od kilkunastu lat. Jego moc przepływa przeze mnie. Nigdy nie dał mi jednak żadnego innego znaku, żadnej innej odpowiedzi. Nie potrzebowałem, ponieważ sam wybierałem swoje ścieżki. Tu... jest inaczej. Pytałem, kim jest Pani. Czy to trudne pytanie?
Oparła łokcie na kolanach i zetknęła palce dłoni. Przez chwile uderzała nimi po wardze, jakby analizując słowa kapłana.
- Powiedzmy, że po za Panią jest jeszcze Pan. Są jak dwie strony monety. Nie istnieją osobno, ale są jednocześnie swoim przeciwieństwem. Nie sądzę by On chciał Twojej pomocy. Raczej... chciał byś się tutaj zjawił pod moją nieobecność.

- Pociągnięcie i pchnięcie? Bawi się nami sam... los?
Roześmiał się głośno, autentycznie rozbawiony. I śmiał się dość długo.
- Teraz znacznie łatwiej będzie zrzucać na kogoś niepowodzenia. Dostaliśmy wiele. Na tyle wiele, że zastanawiam się, czy ktoś po prostu się... nudził.
Joyceleen uśmiechnęła się także:
- Może się i nudził, ale czy... jak to się mówi: " Zagląda się w zęby darowanemu koniowi"?
Wulf nagle spoważniał. Spojrzał kobiecie w oczy.
- Gdy ten koń może zrzucić z najwyższej wieży, jednocześnie ciągnąc duszę w drugą stronę i zostawiając ją tak na dziesiątki lat? Czasami warto się zastanowić.
Oparł się o drzewo i odetchnął głęboko.
- Kim ty jesteś w tym wszystkim, Joyceleen? Kim jest ta dziewczynka? Posłańcami, czy awatarami? Komu mam wierzyć?

- Myślę że awatar to bardzo dobre słowo, podoba mi się jego wydźwięk. Tylko obraz prawda? Jestem takim ucieleśnionym obrazem kogoś spoza światów. Tak w sumie możesz o mnie myśleć... a ona... jest tylko niewinną ofiarą zabawy Losu. - Wzrok kobiety skierował się w kierunku wodospadu - Chciałabym jej pomóc.
Olbrzym skinął głową i wstał.
- Dziękuję za tę rozmowę. Warto wiedzieć, że liczyć można tylko na siebie. Uważajcie, by w tych zabawach nie ściągnąć na siebie uwagi czegoś, co przekroczy wasze możliwości.
Kłykcie zbielały mu od siły, z jaką zaciskał dłonie.
- Jeśli chcesz jej pomóc, pomóż jej. A jeśli zechcesz z nami kiedyś porozmawiać, porozmawiaj. Lub bacz na to, by nasze sny pozostały niezmącone. Garagosa jeszcze przeboleję, choć to tani chwyt. I pamiętaj, że każdą zabawę można popsuć.
Nie zważając na pozostawiony koc, wskoczył na siodło swojego wierzchowca.

- Nie jestem w stanie kontrolować ludzkich snów, to nie jest moja domena - powiedziała wstając - i zawsze załatwiam swoje sprawy osobiście. Już powinieneś to wiedzieć. Chyba, ze nie mogę....
- To zadbaj o to, by nikt nie posługiwał się twoim awatarem. Potrafi wyrobić paskudną opinię. Wierzę w ciebie, nie służę. I ten rudzielec też nie był zbyt osobisty, nie uważasz? Zwłaszcza, ze teraz jesteś, a jego prośby nie spełnimy przed wiosną. Wio! Za mną Atos, tutejsza gościnność jest mocno ponoć zmienna. Niemalże jak pogoda. Bądź pozdrowiona, Pani.
- Ragnar sam prosił o pomoc
- krzyknęła za nim - ja mu tylko pomogę w spełnieniu pewnego zadania. Nie moja wina że zjawił się tutaj akurat teraz!
Pożegnał ją śmiech oddalającego się Wulfa.

***

Gdy wrócił do Elandone, zebrał wszystkich spadkobierców, choć trzeba przyznać, że na odpowiedź Shannon nie czekał, po zapukaniu do jej drzwi i przekazaniu informacji. Duch, jak ją wciąż nazywał, praktycznie dla niego nie istniał, pogrążony w swojej apatii i całkiem pozbawiony chęci na życie. Miał zamiar z nią porozmawiać, ale jeszcze nie teraz. Zaprosił ich wszystkich nie do głównej, trochę zbyt dostępnej dla wszystkich sali, a do komnaty Meg, teraz już zmienionej na tyle, że po wejściu napotykało się wyłącznie bardzo duży salon, pozbawiony obecnie łóżka czy innych oznak bycia jednocześnie sypialnią.
- Zacznijmy od tego, że takie spotkania powinniśmy urządzać często, nawet dwa razy na dekadzień, biorąc pod uwagę oczywiście tylko tych, którzy aktualnie będą przebywali w Elandone. A dlaczego? To powinno być oczywiste. Siedem osób ma równe prawa do rządzenia tym miejscem. To spowoduje konflikty, niedopowiedzenia, a naszych poddanych może doprowadzić do kresu wytrzymałości, na co nie możemy pozwolić. A na spotkaniach, na których możemy ustalić ogólnie dalsze działania i każdy z osobna może opowiedzieć o swojej działce, pozwolą na pewno lepiej kontrolować sytuację.
Odchrząknął.
- Może was też trochę dziwić wybrane przeze mnie miejsce, ale to akurat ma bardzo prosty powód. Zachęcony snem, który został mi łaskawie objawiony, - głos Wulfa ociekał ironią - wybrałem się na wyspę, wypytać tę całą Panią o motywy, powody oraz kim do cholery ona w ogóle jest. Dowiedziałem się sporo, zarówno od niej, jak i czytając pomiędzy wierszami.
Zamilkł na chwilę, przyglądając się krzesłu, które stało teoretycznie wolne, ale tak na prawdę powinno być zajęte przez Shannon. Wyraz jego twarzy nie zmienił się co prawda, ale znać było emocje, które niedawno musiały nim targać.
- Otóż mówiąc prosto z mostu znaleźliśmy się pośrodku jakiejś... rozgrywki, pomiędzy lokalnym bóstwem losu. Być może także bóstwami, gdyż prócz Pani jest także Pan. Wedle jej słów, to ona chce dobrze, według mojego przypuszczenia, oboje mogli założyć się o coś i teraz oboje dążą do swoich celów. Tacy jak my, to tylko pionki, przynajmniej tak wydają się nas postrzegać i tak widzę to ja. Co to dla nas oznacza? Że należy uważać na każdy krok, a także na to, co nam sugeruje choćby przypadek. Aby nie stać się niewinną ofiarą losu.
Nie spuszczał wzroku z pustego krzesła wypowiadając te słowa.
- Nie wierzyć snom, weryfikować każdą historyjkę przyniesioną przez takich jak Ragnar... Bo w sieć nas pochwycili. To co mamy, jest realne. Na moje, teraz musimy po prostu sprawić, by bożek losu wyszczał się pod wiatr.

Wyszczerzył się pierwszy raz, przywracając swojemu ciału symptomy ruchu.
- Z pozostałych spraw, o tym zagrożeniu ze strony stworzenia z legend już słyszeliście. Nie ma się co nim przejmować, póki go nie ma. Potem zbierze się kryształy i go pokona, czy cokolwiek. Równie dobrze może to być bujda.
Spojrzał na Marie.
- Słyszałem, że wyruszasz po zapasy. Dobrze. Weźmiesz jedną drużynę Szarych Płaszczy. Ustaliłem z nimi, że dwie dziesiątki zawsze będą na patrolach, pozostałe dwie blisko Elandone. Bran.
Skierował wzrok na rudego mężczyznę.
- Jeśli nie chcesz mieć na sumieniu tych ludzi, których powierzył ci król i nie chcesz okryć nas paskudną hańbą, podzielisz ich na oddziały, nadasz role i z pomocą Lokerbacka oraz weteranów od króla zaczniesz ich szkolić, aby razem z wiosną nadawali się do czegokolwiek. Pomogę. Albo sam to zrobię, jeśli postanowisz nadal zachowywać się jak idiota.
Przeszył go spojrzeniem, nie zamierzając owijać w bawełnę. Byli jacy byli. Co nie znaczy, że nie mogli zmądrzeć.
- Ja zajmę się pilnowaniem zbrojnych i pomocą w odbudowie. Chyba, że macie jakieś informacje, które zmuszą nas do opuszczenia murów jeszcze przed wiosną. Po to właśnie mają być takiego spotkania. Jeśli zaczniemy zatajać połowę informacji i rządzić każdy wyłącznie swoim skrawkiem tej baronii, los zadrwi z nas paskudnie. I to dość bezpośrednie przesłanie, dzięki państwu z pobliskiej wyspy.
Zakończył, siadając wygodniej i sięgając po kielich, którego zawartością przepłukał wyschnięte gardło.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 11-12-2010 o 12:03.
Sekal jest offline