Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2010, 01:09   #107
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Achhh... trochę inaczej Walter sobie wyobrażał spotkanie na farmie. Że ludzie będą przyjaźni i zaproszą ich na herbatę i lepiej się poznają. Później mogłoby się okazać, że skrywają jednak gdzieś głęboko jakąś straszną tajemnicę.

Niestety, spodziewany romantyzm planowanej akcji, a przede wszystkim wyczekiwane efekty, nie przyszły. Od razu zostali osaczeni. Facet z nadzwyczaj wyeksponowanymi pozostałościami po czymś, co nazywamy zębami, może rzeczywiście nie był straszny, ale długowłosy typ, który miał być jego ojcem, nie wróżył nic dobrego. Chopp miał wrażenie, jakby z Teodorem przeszkodzili w czymś ważnym. Szybkie opuszczenie plandeki na ciężarówce sugerowało, że coś ważnego – nie do końca legalnego – będzie stąd zaraz wyjeżdżać. Albo właśnie przyjechało.

Wszystko wskazywało na bimber. Tyle się o tym słyszało, że wieś to zagłębie bimbrowników. Że wszystko, co pije się w mieście, nielegalnie pędzi się na wsi i do tego ten świński odór. Walter miał jednak nadzieję, że świnie mają zabić zapach nie wódki, ale guli. Po jakąś cholerę w końcu ta fotografia wylądowała u Artura. Trzeba by znaleźć jakiś pretekst, pod którym można by tu było przyjechać jeszcze raz; wejść do tego domu. Albo przynajmniej do szopy.

Tylko jak to zrobić, kiedy gospodarz już od progu powitał ich strzelbą. Trzymał ją co prawda opuszczoną lufą do dołu, ale gościnności przez to mu nie przybywało. Był tak jakby wściekły. „Trzeba załagodzić sytuację, bo nam się dostanie, a przecież nie o to chodzi”.

Długowłosy był coraz bliżej nich. Był pyskaty i wrogo nastawiony – to jasne, ale na pewno nie miał oczu w różnych kolorach. Oba były piwne, jak cholera i starały się odstraszyć intruzów. Walter zaczął działać:

-Panowie, po co te nerwy. Widzicie co się stało... A z tego, co się orientuję, mój przyjaciel, Teodor, nie wziął podnośnika - nie pomoglibyście?

-Co tu robicie? To droga prywatna – przebite opony jakby nie robiły na nim wrażenia. Bał się – to pewne. Dlatego był taki cięty i podejrzliwy.

-Jak to prywatna? Naprawdę? Jechaliśmy tędy i... pfff... w coś musieliśmy wjechać. Mówiłem Teodorze, że to nie ta droga – Chopp mówiąc to, chodził wzdłuż samochodu i z udawaną nerwowością kopał w uszkodzone koła. Teodor również doskonale wszedł w swoją rolę.

-Może weźmiemy drąga i podniesiemy wasz złom a wy wymienicie kola? - facet nieco się uspokoił, jakby zrozumiał, że tu o nic więcej nie chodzi, tylko przejezdni mają mają małą awarię - Macie zapasowe?

-Tyle na szczęście to mamy. Dzięki za pomoc.

-Teddy, idź po drąga. Mike, kuźwa, rusz tu dupsko. Panom miastowym trza pomóc – ojciec Teddy'ego wydał polecenia i robota ruszyła do przodu. Walter i Stypper musieli się nieźle uwijać, bo pomoc wieśniaków rzeczywiście kończyła się na znalezieniu drąga i podniesieniu samochodu. Walter przez cały czas zastanawiał się, co mógłby zrobić, żeby zyskać na czasie i czegokolwiek się dowiedzieć. Gdyby ten trójzębny Teddy został tu sam... Widać było, jakby był trochę przygłupi, czy jak. W każdym razie robota przy wymianie kół sprawiała mu frajdę i można było go pociągnąć za język. Na pewno wyrzuciłby coś z siebie z czystej głupoty. Ale był tu cały czas ten cholerny Mike – zresztą też nie miał kolorowych oczu – lepiej nie ryzykować więc zadawania nieostrożnych pytań. To jeszcze nie moment na: „Hej, a nie ukrywacie tu guli?”

Robota jednak dobiegała końca i trzeba było coś wymyślić, inaczej wyjadą stąd z niczym. Jedyne, co udało się zaobserwować księgowemu to jeszcze jakieś dwie, trzy osoby, ale raczej poukrywane po zabudowaniach i ciężko z tej odległości było stwierdzić, czy są w ogóle zainteresowane tym incydentem, czy nie za bardzo.

Długowłosy też stał cały czas w pobliżu. Gdy byli gotowi do odjazdu, Walter podszedł do płotu i dał mu znać, żeby też się przybliżył. Teodor w tym czasie usiadł za kierownicą i uważnie przyglądał się farmie.

-Czego? - odezwał się ojciec. Wyraźnie nie był zachwycony perspektywą rozmowy z nieznajomym.

-Dziękujemy za pomoc, panie... - Walter mimo wszystko wyciągnął do niego dłoń. Siwiejący z pewnym wahaniem, ale w końcu odwzajemnił gest Waltera; może na coś liczył w zamian za pomoc. Jego dłoń była brudna i brązowa: -Zaprzansky.

Walter nachylił się jeszcze bardziej przez płot. Głos ściszył do konfidencjonalnego szeptu. Udawał przy tym, że rozgląda się, czy aby nikt inny go nie słyszy: -Ja jestem Dzikowsky i chciałem przy okazji podpytać, czy nie mógłby mi pan pomóc jeszcze bardziej... no, skoro już się poznaliśmy, rzecz jasna... bo widzi pan... widzi pan, w mieście jest taki facet, który nazywa się Vincent Lafayette. Jest Francuzem. Słyszał pan może o nim?

-Nie. Co mnie kuźwa jakieś żabojady obchodzą. Czego, pan, kuźwa, chce ode mnie?

-Ooo, pytam, bo on jest dość znany w mieście, więc mógł pan coś słyszeć. Zresztą na pewno pan słyszał. Prowadzi taki teatr. Dość spory teatr. Widzi pan, to nie jest taki zwykły teatr, tylko, jak to mówią, magiczny teatr. Czarodzieje, seanse spirytystyczne i takie wariactwa. Ale najważniejsze jest to, że na publiczności też siedzą często odszczepieńcy... no i żeby to wszystko miało ręce i nogi, Lafayette musi ich jakoś gościć – po wypowiedzeniu ostatniego słowa, Chopp zatrzymał się i wpatrzył w twarz farmera. Kiedy nie zauważył żadnych oznak zrozumienia, próbował dalej: -Gościć. Rozumie pan?

-Nie, kuźwa. Nie rozumiem – no tak, jakże inaczej miał odpowiedzieć.

-Przez cały ten ciężki czas, kiedy, niestety, nasz rząd zabrania nam pewnych przyjemności... Vincent korzystał z usług jednej kobiety, która zapewniała mu dostęp do wszystkiego, co chciał... - Walter zawiesił głos, żeby znowu odczytać twarz długowłosego, ale był chyba bez szans. Kontynuował: -Niestety zdarzyło się, że ją zamknęli. No i teraz pan Żabojad, jak go pan określił, ma poważny problem. Bo ubywa mu widowni w teatrze.

-Niech se inna dziwkę znajdzie. Co mnie jakiś kurwiszon obchodzi?

-Tu nie chodzi o dziwkę, a raczej o... - Walter jeszcze bardziej nasilił rozglądanie się, czy aby nikt inny go nie słyszy. -Bimber. Rozumie pan. Może pan słyszał o kimś w okolicy, kto... no rozumie pan... Od razu oczywiście zaznaczę, że Vincent potrzebuje tego dużo.

-A co niby ja mam z tym kuźwa wspólnego? - albo udawał głupiego, albo rzeczywiście na pace ciężarówki siedzą gule, a nie butelki.

-A nic. Podobno na wsi jest łatwiej o to, niż w mieście.

-Ale nie tutaj, kuźwa. My tu świnie hodujem.

-Mówi się, że dużo na wsi się pędzi tak na większą skalę, więc pomyślałem sobie, skoro już tu zajechałem, że może pan coś słyszał. Żabojad naprawdę dobrze płaci i niemałe ilości bierze - jest w potrzebie.

-Raczej się żeś pan machnął. Ktoś panu głupot nagadał – długowłosy splunął gęstą flegmą. Walter aż musiał odsuwać stopę, bo flegma spadła niebezpiecznie blisko jego buta.

-No przestań pan, nie powie mi pan, że nikt tu się tym nie zajmuje... mam polskie korzenie, wiem gdzie szukać wódy. Przysłać go – księgowy zdawał się wcale nie słuchać, co mówi Zaprzensky. Cały czas uważał, że ten kłamie.

-Ostatni raz panu mówię, źle pan żeś trafił. Niech ten pana zasrany żabojad szuka se w mieście, jak go rura suszy.

-Dobra, dobra, człowieku – to chyba nie miało większego sensu na dłuższą metę. Walter podniósł ręce w geście poddania się i zaczął oddalać się od płotu w stronę auta. Farmer znowu splunął.

Chopp wsiadł do auta i ruszyli dalej. Powoli. Nie spieszyło im się. W końcu byli na cholernej przejażdżce.

Teodor prowadził, a Walter na głos rozmyślał o farmie Zaprzenskich: -Bimbru raczej tu nie pędzą. Ale coś ukrywają. Tylko co?

-Cholera wie. Ale są dobrze zorganizowani. Jak te siwy splunął, to ten koleś przy furgonetce gnata wyjął. Jak s;plunął drugi raz, schował – powiedział Teodor. -To pewnie szajka bimbrowników. Można im nalot zrobić. Dać cynk gliniarzom.

Walter nie dawał jednak za wygraną. Takie wyjaśnienia i rozwiązania go nie satysfakcjonowały: -Teodorze, spójrz na to ze swojej strony, nie miałeś z tym wszystkim takiego fizycznego kontaktu, jak pozostali, więc możesz trochę ocenić z zewnątrz. Czemu Artur Hiddink miał fotografię tej chaty? Pozostałe zdjęcia się sprawdziły - miały związek ze sprawą.

-Nie mam pojęcia. Może... była ważna.

-Bimbrownicy? I nie chcieli handlować? Nie pasuje mi to.

-Nie chcieli bo nas nie znają. Mogli nas wziąć za gliny i prowokatorów. To dość niebezpieczny biznes. Mogą pracować dla kogoś. I dla nikogo poza tym.

-Nie sądzę, byłem wiarygodny. Byłem, prawda? - spojrzał pytająco na Teodora. Szukał w jego twarzy potwierdzenia, że wykonał dobrą robotę.

-Nie wiem. Całą uwagę koncentrowałem na pozostałych. Wiesz, że jeden sukinsyn miał cię ciągle na muszce. Leżał w szopie,z a sianem

-To ilu ich tam było?.

-Sześciu może siedmiu.

Cały czas oddalali się od farmy. Ale powoli. Chopp odwrócił się do tyłu i obserwował zmniejszające się budynki oraz teren wokół: -Szkoda, że teren nie sprzyja przyjrzeniu się bez zauważenia.

-Lornetka i tamte dwa wzniesienia. Ale to ograniczone pole tak, czy siak – odpowiedział Teodor,jakby już wcześniej o tym myślał.

-Siedmiu uzbrojonych facetów... - Chopp dalej myślał na głos. -Nie możemy tego zostawić. Może Wegners mógłby tu podjechać, żeby zobaczyć, czy czegoś nie wyczuwa.

-Drugi raz to większe ryzyko – zauważył trzeźwo Teodor.

-Czy ty możesz jakoś sprawdzić, czy ten cały Zaprzensky nie ma czegoś w kartotekach, jako właściciel nieruchomości?

-Sprawdzę.

-Ja namówię Vincenta na całodzienną obserwację. Ty jutro pracujesz?

-Tak.

Niby wszystko mieli ustalone: Teodor spróbuje się dowiedzieć czegoś więcej o Zaprzenskich, a Walter cały dzień spędzi z Lafayettem na obserwacji tej cholernej farmy.. Ale księgowy wciąż nie mógł zaznać spokoju i jakieś myśli kołatały mu się tu i ówdzie. Nagle krzyknął do Teodora: -Stój!

-Boże, co się stało? - zapytał Stypper, gwałtownie hamując.

-A ciężarówka? Spisałeś numery?

-Pewnie, że tak, a co myślisz, że jestem amatorem?

-To na pewno możesz coś się o niej dowiedzieć w kartotekach i takich tam...

-Pewnie, że mogę.

-No, to mamy przynajmniej jakiś punkt zaczepienia – odetchnął księgowy, a Teodor znowu ruszył.

-Czekaj! - Stypper ponownie nacisnął gwałtownie hamulec.

-Co teraz?

-Ale ja jestem głupi. Przecież oni ewidentnie szykowali coś tam do wywózki. Może jednak powinniśmy zaczaić się gdzieś tutaj, zaczekać na nich i pojechać za nimi?

-Możemy, ale nie ma pewności, jaką drogą pojadą.

-Jakbyśmy wjechali za te wzgórza... stamtąd byśmy ich widzieli - tylko później trzymać się w bezpiecznej odległości – Walter z minuty na minutę był coraz bardziej podekscytowany. -Po co czekać do jutra? Jutro, to może mają cholrną siestę przez cały dzień i gówno się dowiemy. Co ty na to?

-Jestem za, Walterze – powiedział Stypper, wykręcając forda w kierunku wzgórz. -Zawsze byłeś szalony. Dzięki tobie oddział nigdy się nie nudził. I to mnie w tobie najbardziej pociągało.

Jechali powoli. Tutaj pośpiech nie był wskazany. Ważne było to, żeby nikt ich nie zauważył, a oni, żeby widzieli wszystko. Co prawda, wkrótce będzie się ściemniać, ale wyjeżdżającej ciężarówki nie przegapi się nawet w środku nocy.

Wzgórza rzeczywiście okazały się być dobrym miejscem. Farma była jak na dłoni. Daleko, bo daleko, ale przynajmniej nikt ich nie widział. Obaj pożałowali, że nie wzięli ze sobą żadnej wałówki. Nie przewidzieli takiego biegu wydarzeń. Ale byli dobrej myśli. Podekscytowani czekali, aż ciężarówka wyruszy.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline