Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2010, 12:10   #17
MadWolf
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
- Dopóki oddycha choć jeden nikczemny mutant, nie będzie pokoju – gorączkowy szept akolitów wypełniał przestrzeń luku torpedowego – Dopóki bije choć jedno serce ohydnego heretyka, nie zaznamy wytchnienia.
- Tu Guarre – zabrzmiało w komunikatorze – melduję że wszyscy są na pozycjach.
- Dopóki żyje choć jeden niewierny zdrajca, nie będzie przebaczenia.
- Zaczynajcie – odparł krótko.
Wychwycił jeszcze pierwsze okrzyki bojowe barbarzyńców zanim sędzia przerwała łączność. W ciszy jaka nagle zapadła, można było uwierzyć iż niedaleka bitwa odbywa się w innym świecie. Skinął na serwitorów, którzy natychmiast zabrali się do pracy. Palniki plazmowe plunęły zielonkawym płomieniem który z sykiem wgryzł się w stalową ścianę.
- Maski! - zaskrzeczał sierżant.
Nieruchomy niczym stalowy posąg, marine wysłuchiwał szeptanych wokoło modlitw. Prośby o wstawiennictwo świętych mieszały się z błaganiami o ochronę i błogosławieństwo Złotego Tronu.
- Mamy kontakt – lakoniczny meldunek przerwał mu chwilę zadumy – wszystko idzie zgodnie z planem – tak rzeczowy ton brzmiał dość niezwykle na tle wrzasków i huku zderzającego się oręża, łatwo było się domyślić iż nie jest to pierwsza bitwa Arbitrów.

Sypiące się iskry wypełniały pomieszczenie tańczącymi cieniami, gdy niewolnicy boga maszyny kontynuowali swoją pracę. Sekundy rozciągały się w godziny, gdy tak czekali, oddzieleni od śmiertelnego wroga jedynie centymetrami stali. Jeszcze minuta, kilka wdechów i nagle wszystko zaczęło dziać się naraz. Zupełnie jakby ta ściana była tamą powstrzymującą czas przed płynięciem w swoim własnym rytmie. W momencie gdy serwitorzy odłożyli swe narzędzia Ventidius postąpił dwa szybkie kroki naprzód i z impetem runął na dymiącą ścianę. Wycięty fragment przegrody ustąpił i z ogłuszającym hukiem uderzył o pokład.
- Za mną! Nie brać jeńców, żadnej litości! - Krzyknął marine i nie oglądając się za siebie ruszył na wroga.
Mutanci musieli wcześniej dostrzec nadchodzące zagrożenie, gdyż wokół wyrwy zebrał się ich spory oddział. Nie mogli jednak wiedzieć że temu atakowi przewodził będzie tak śmiertelnie groźny wojownik. Nierówna seria wystrzałów tych z nich którzy mieli jeszcze broń nie odniosła żadnego skutku. Nie zważając na skupiony na nim ostrzał, zakuty w biały pancerz kolos spadł na mutantów mieszając ich szyk i otwierając drogę postępującym za nim wojowniczym kapłanom. Już po chwili powietrze wypełniło się wyziewami prometanu i ze wszystkich stron otoczyło go morze ognia. Na osmalone i zawalone drgającymi jeszcze ciałami przedpole wbiegały już oddziały gwardii. Postępując krok za krokiem zmiatali szeregi plugawców salwami strzelb, metodycznie oczyszczając skrzydła wrogich oddziałów. Dalsze szeregi nie próżnowały zasypując ogniem przeciwników szukających ratunku przed szalejącym inferno na ścianach i suficie sali. Co i rusz któryś spadał z wrzaskiem i roztrzaskiwał się pomiędzy walczącymi, potęgując bitewne zamieszanie.
Ventidius kolejnym pociskiem trafił w skaczącego nań mutanta. Trafiony w brzuch odmieniec zwalił się pod nogi anioła zemsty, lecz pomimo wnętrzności rozlewających się wokół szeroką kałużą, wciąż próbował dosięgnąć go zakrzywionymi szponami. Nie spoglądając nawet, marine zmiażdżył czaszkę wroga swoim pancernym butem i rozejrzał się z satysfakcją po polu bitwy. Wszystko szło zgodnie z planem i zaczął podejrzewać że może nawet uda się uratować jeńców w jednym kawałku.
- Sir! - przekaz na paśmie dowódczym przywołał go do rzeczywistości – Straciliśmy właśnie kilkudziesięciu ludzi! - przez opanowany głos Guarre przebijała wściekłość - Mają tu podstępne pułapki, doradzam więc...
Nagły zgrzyt metalu nie pozwolił jej dokończyć ostrzeżenia. Kultyści otwarli wielkie zawory biegnących pod sufitem rur i na walczących chlusnęły strumienie żrącego, i jak się wkrótce okazało, łatwopalnego szlamu. Na zdradzieckich mutantów posypał się grad pocisków, ale nie mogło to już niczego zmienić. Pozostało zabrać stąd rannych i ofiarować Miłosierdzie Imperatora tym dla których nie było już nadziei. Z mieszaniną żalu i gniewu patrzył na jednego z akolitów który próbował podnieść się z klęczek. Prawa ręka i pół twarzy nieszczęśnika dostały się pod strumień chemikaliów rozpuszczających z równą łatwością odzież i ciało. Z pozostałego mu oka toczył się strumień łez, a spękane usta bezgłośnie przeklinały wrogów.
Niemniej bitwa była wygrana. Strzelanina straciła na natężeniu i jedynie pojedyncze strzały rozbrzmiewały nad pobojowiskiem. Zapędzani do kanałów wentylacyjnych mutanci z grozą odkrywali że zamieniły się one w śmiertelne pułapki. Plastalowe płyty odcinały drogę ucieczki, a akolici gorliwie napełniali je płonącym paliwem miotaczy. Gwardziści uzbrojeni w karabiny laserowe pilnowali aby żaden z wrogów nie wydostał się z ognistej pułapki i dźgając bagnetami wpychali ich z powrotem w płomienie. Nieludzkie wycie przetaczało się jeszcze przez długą chwilę ponad niedawnym polem walki.
Jenak Marine nie mógł jeszcze świętować zwycięstwa. Arbitrzy wysłani do uwolnienia zakładników zameldowali o braku dwójki arystokratek, więc nie pozostawało nic innego jak tylko ruszyć ich śladem.
- Podejmuję pościg za niedobitkami – rzucił jeszcze na odchodnym.
Może to nawet dobrze zastanawiał się Ventidius biegnąc w stronę niepozornego tunelu Nie było tu nikogo kto mógłby kierować tą zgrają, a dopóki nie zniszczymy źródła tego zła, nie może być mowy o zwycięstwie.
Zamiłowanie szlachcianek do egzotycznych perfum znacznie ułatwiało podążanie ich tropem, gdyż nawet w przesiąkniętym wyziewami maszyn powietrzu statku ich chemiczny skład odcinał się od otoczenia. Fakt że droga była jasno wytyczona, nie oznaczał jednak że była łatwa. Porywacze, pomimo obciążenia wybierali wąskie i zawiłe ścieżki, co znacznie spowalniało opancerzonego kolosa. Z uporem przebijał się przez wąskie grodzie i tunele, a jego przejście znaczyły pozrywane przewody instalacji, połamane rury i wydarte z zawiasami metalowe drzwi. Nic nie mogło zatrzymać przepełnionego słusznym gniewem sługi Imperatora.
Wreszcie przebił się przez ostatnią przeszkodę i wyrwał z klaustrofobicznego labiryntu na wolną przestrzeń. Potężna hala musiała służyć niegdyś za magazyn, ale po ładunku nie było teraz śladu, a nowy lokator tego miejsca nie pozostawiał złudzeń co do swojej natury. Morze falujących macek uzbrojonych w pazury, haki i zębate paszcze otaczało coś, co niegdyś mogło być pierwszym oficerem Gwiazdy. Co prawda świadczył o tym jedynie rozsypujący się mundur, gdyż w samej postaci trudno było doszukać się choćby odległych podobieństw do istoty ludzkiej. Marine nie spodziewał się takiego przeciwnika, a chwila wahania o mało co nie kosztowała go życia, jedynie lata treningu i nadludzki refleks pozwoliły mu uniknąć spopielenia. Gdy umysł wciąż zajmował się analizowaniem splugawionej bestii, ciało już szykowało się do przyjęcia ciosu i tylko dzięki temu strumień rozpalonej plazmy rozbił się na zbroi, zamiast przepalić ją na wylot. Nieznośny żar obudził go z zamyślenia i pchnął do akcji.
Spaczona bestia rzuciła się do ataku, lecz tym razem Ventidius nie czekał biernie tylko ruszył jej na spotkanie. Przemknął pod pierwszą falą ciosów i szybkimi cięciami stworzył wokół siebie odrobinę wolnej przestrzeni, wystarczającą do oddania szybkiego strzału w kierunku korpusu stwora. Niestety pocisk ugrzązł w plątaninie kończyn, powodując bolesną, ale niegroźną ranę. Ta walka może potrwać przemknęło mu przez myśl gdy ponownie otoczył go gąszcz macek. Pomimo zaciętości kolejnych ataków nie zyskiwał przewagi, skórzasta skóra potwora nie wytrzymywała spotkań z adamantowymi ostrzami piłomiecza, lecz nawet gdy któraś kończyna padała odcięta, jej miejsce niezwłocznie zajmowała następna. Zaprzątnięty walką o życie nie zauważył wbiegających do sali żołnierzy, choć widok ten i tak nie podniósł by go na duchu. Pierwszy z nich zawrócił po prostu i rzucił się do ucieczki, a drugi padł na kolana wstrząsany torsjami i wymiotując żółcią. Dopiero niesiony fanatycznym szałem akolita nie poddał się grozie sytuacji i ze śpiewem ruszył naprzód. Upiorne wycie pomiotu chaosu zmieniło się nagle w raniący uszy wizg bólu, gdy płomienie ogarnęły cały pęk macek. Potwór rozpoznał nowe zagrożenie i jednym ciosem posyłał nieszczęsnego mnicha na spotkanie z niezbyt odległą ścianą.
Wykorzystując rozkojarzenie bestii Marine ponownie ruszył do ataku, ale po raz kolejny został zmuszony do wycofania się. Kolejne ciosy żłobiły płytkie bruzdy w jego pancerzu, ale sama ich siła wystarczała aby zachwiać potężnym wojownikiem. Gdy tylko uporał się z płomieniami, skażony pustką stwór skupił całą swoją uwagę na ustępującym pod gradem ciosów przeciwnikiem. Pewny już wygranej ryczał w radosnej furii, raz po raz smagając słabnącego wroga gdy ponad bitewny zgiełk wybił się okrzyk.
- Pierwsza linia, OGNIA! Druga linia, OGNIA! - W narzucanym przez sierżanta rytmie na stwora spadła prawdziwa nawała wystrzałów. Dwudziestu gwardzistów w równych odstępach posyłało w jego kierunku salwę za salwą laserowych promieni. Rozszalały potwór rzucił się na nich, lecz zwarty szereg mężnie odpierał ataki bestii kłując bagnetami wyciągające się ku nim macki. Wykrzykujący rozkazy dowódca ustawiał na stanowiskach nowo napływających żołnierzy, tak że na miejsce każdego powalonego, stawało trzech kolejnych.Z nowym zapałem Pretorianin począł rąbać potworne kończyny, niczym przez gąszcz dżungli przebijając się do serca tego koszmaru.
Zapomniany przez wszystkich akolita dźwignął się na kolana. Z rozchylonych ust ciekła mu struga krwi, a każdy oddech podziurawionych żebrami płuc okupywany był nieopisanym bólem. Na oślep wymacał leżący nieopodal miotacz i nie spuszczając wzroku z przywódcy mutantów powlókł się w jego kierunku. Poza swoim świszczącym oddechem i dudnieniem serca nie docierały do niego żadne odgłosy, wiedział że umiera i miał już tylko jeden cel.
Ventidius pokonał już ponad połowę odległości dzielącej go od serca bestii, lecz nawet jego siła nie wystarczyła by pokonać narastający opór. Macki stwora oplątały go i uniosły nad ziemię, gdzie wił się w daremnych próbach oswobodzenia się. Pomimo nieustępliwości wojsk Kradów, nie osiągali oni widocznych sukcesów i tylko napływ nowych sił pozwalał im utrzymać pozycję. Gdy zaczynał już wątpić czy uda im się zwyciężyć to plugastwo, powietrze wypełnił smród promethium, a całe pomieszczenie zalało złotawe światło. Półprzytomny akolita chybił okrutnie, zapalając ścianę i sufit sali, ale były pierwszy oficer nie miał zamiaru dawać mu jeszcze jednej szansy. Dwa pokryte przyssawkami ramiona oplotły biedaka i bez wysiłku poniosły go ku rozdziawionej paszczy. Marine przestał się szamotać wyczekując na odpowiedni moment i gdy tylko zdruzgotane ciało fanatyka znalazło się wystarczająco blisko zmutowanego kształtu, wystrzelił. Pocisk bezbłędnie trafił w sam środek zbiorników miotacza i głowę pomiotu ciemności otoczyła chmura gazu. Nie miało znaczenia czy to płonąca kropla spadająca z sufitu, czy zbłąkany wystrzał lasera zapalił niebezpieczną substancję. Eksplozja powaliła na ziemię wszystkich obecnych, a uwolniony Ventidius przetoczył się po podłodze.
W wypełnionej gryzącym dymem sali przez chwilę słychać było tylko jęki rannych i skwierczenie dopalających się ciał. Po chwili rozległy się zdecydowane kroki pancernego kolosa. Rozkopując drgające macki ruszył ku epicentrum wybuchu, w którym leżał poszarpany i osmalony korpus odmienionego przez Osnowę oficera. Piłomiecz łatwo przeciął kark pomiotu, a potem z chrzęstem wgryzł się w mięśnie i kości, metodycznie rozczłonkowując zmutowane ciało.
- Dobra robota sierżancie – zwrócił się do podchodzącego niepewnie żołnierza – dopilnujcie aby to dokładnie spalono.
- Tak jest! - odparł wyprężony na baczność podoficer i natychmiast zabrał się do wydawania rozkazów.
Czasem wystarczy odrobina żaru aby zahartować dobrą stal uśmiechnął się do siebie wybraniec Imperatora, kierując się do wyjścia z sali.
- Proszę się zameldować na naradę w mojej kwaterze za cztery godziny - rzucił jeszcze na kanale dowódczym - Oczekuję dokładnych raportów.
Potwierdzenia dowódców zlały się niemal w jedno.
 
MadWolf jest offline