Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2010, 16:22   #34
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Patrick Cohen

Świadomy sen. Opowieści mistyków i szamanów. Historie o wędrówkach ciała astralnego do świata sennych marzeń. Świata, często utożsamianego ze światem sił nadnaturalnych. Światem demonów, duchów i straszydeł.

W twoim przypadku tym światem było zrujnowane Miasto Miast, które zwano Metropolis.

Twoje osobiste nemezis. Twoja wieża tajemnic.

Nie tym razem jednak.

Nawet jeśli coś śniłeś, to nie pamiętasz co to było. Pamiętasz, że drzemka – bo te dwie godziny nie nazwałbyś snem – była zwyczajnym zapadnięciem w nieświadomość, z której przebudziłeś „po chwili” równie zmęczony, co jak kładłeś się spać. A w zasadzie obudził cię technik, którego o to prosiłeś.

- Detektywie, już dziewiąta – potrząsnął cię lekko za ramię.

Wstałeś, nieco jeszcze oszołomiony i podziękowałeś mu za przysługę. Ogarnąłeś się nieco i wyszedłeś na cichy już o tej porze korytarz kostnicy.

Ciche kroki kazały ci się odwrócić.

Walentov.

- Widzę, że nie tylko ja pracuje tak długo – wątły uśmiech na bladej twarzy „Wampirzycy”. – Do domu? Jeśli tak, mogę gdzieś podrzucić.

Pytanie zawisło w ciszy chłodnego korytarza.

Korytarza, z którym zaczynały dziać się dziwne rzeczy. Ściany falowały, wybrzuszały się, jakby były wykonane z gumiastej substancji. Podłoga, wyłożona szarym linoleum, również traciła swoje właściwości fizyczne. Wielkie bąble rosły na niej, niczym na powierzchni gotującego się kisielu, lecz nie pękały, a jedynie nabrzmiewały do rozmiarów solidnych guzów ropnych.

Zjawisko trwało kilka sekund a przerwał je głos Walentov.

- Detektywie Cohen – powiedziała może nazbyt oschle. – To nie była propozycja randki czy czegoś w tym stylu lecz podwózki. Może pan z niej skorzystać lub nie. Pana wybór.


Rafael Jose Alvaro


Wybrany lokal, ze względu na śnieżną pogodę, był dość zatłoczony.
Okazał się typowym miejscem spotkań nowojorczyków. Takim z dobrym alkoholem, aromatyczną kawą w dziesiątkach smaków, herbatą, słodyczami i prostym, pożywnym jedzeniem. Miał nawet muzykę na żywo.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=t3vhnfriuLk&feature=related]YouTube - Tales of the Fallen[/MEDIA]

Piosenka dobrze oddawała twój nastrój. Czułeś się nieco zagubiony. Plan miałeś ułożony dobrze tylko ... Właśnie. Wszystko było przygotowane, lecz Cohena nigdzie nie było widać.

Czas płynął leniwie. Ludzie wchodzili i wychodzili. Niektórzy zostawali na dłużej. Inni tylko wypijali coś ciepłego i pędzili dalej.

Czas płynął leniwie. Aż do momentu, kiedy owiał cię zapach słodkich perfum i koło stolika w rogu, który sobie wybrałeś sobie z oczywistych względów, pojawiła się ona.
Piękna, zmysłowa, nieco wyzywająco umalowana. Twój zmysł drapieżnika, czy jakkolwiek można nazwać te dziwaczne przeczucia, które miewasz oszalał. Zawył dziko! Ostrzegał.

To nie ty przy tym stoliku polowałeś, lecz ta ubrana w lateks piękność.

- Można się dosiąść, milusi czujący.

Pachniała grzechem. Była grzechem. Zasługiwała na to, by z nią zgrzeszyć. Była stamtąd. Spoza Iluzji. Ludzki gatunek nazywał takie jak ona sukubami.

Czas zatrzymał się w miejscu. Byłeś tylko ty, ona, jej zapach i dziwne, nieco zboczone myśli, które pojawiły się w twojej głowie.

- Polujesz tutaj, czy jesteś ... w celach towarzyskich ? – zapytała wyciągając papierosa i podsuwając ci go pod nos.


Jessica Kingston

Osobą, którą ci przydzielono był ponad dwudziestopięcioletni funkcjonariusz o regulaminowej fryzurze i nieco kanciastej twarzy, który nazywał się Will Cornwood. Nie odzywał się za wiele, pozostawiając całe gadanie tobie, lecz dobrze wykonywał swoje obowiązki.

Najpierw odwiedziliście mieszkanie Icenów. Zgodnie z adresem, jaki figurował przy zaginionym chłopaku – Tomasie.

Mieszkanie na Brooklynie. Zwyczajna, zadbana kamienica, jakich wiele. Rodzina –Ewa i John. Żadnych więcej dzieci. Ona pracuje jako pielęgniarka, on jako kierowca autobusu miejskiego. Porządne małżeństwo, bez większych problemów. Wasze pojawienie się – a szczególnie umundurowanego Williama – wzbudziło ich nadzieję, szybko zastąpioną przez łzy Ewy, kiedy okazał się, że nie informujecie ich o odnalezieniu dziecka. Najgorsze w tej pracy są łzy rodzin. Widok tych złamanych ludzi, którzy dowiadują się, że jakaś część ich życia została zwyczajnie odebrana przez szaleńca.

Zadałaś standardowy zestaw pytań, jednak odpowiedzi nie wniosły niczego nowego do sprawy. Rodzice nie znali żadnego z wcześniejszych podejrzanych, nie widzieli nikogo, kto odbiegał by od normy. Dali ci jednak namiar na opiekunkę do dziecka, która często zostawała z Tomasem. Nazywała się Linda Parker.
Pokój chłopaka też był zwykły. Dziecko miało za mało lat, by jakieś osobiste drobiazgi powiedziały co coś więcej na temat jego znajomych czy osobowości.. To był siedmiolatek! Jego przestrzeń kształtowali dorośli wokół niego.
Pobrałaś więc próbki z poduszki, z rzeczy osobistych, zdjęłaś kilka odcisków palców i po pożegnaniu pojechaliście pod drugi adres.

Tym razem Green Village. Dość blisko twojego mieszkania.

Kolejna rodzina. Matka – nauczycielka, ojciec – urzędnik w jednej z instytucji miejskich.
Dwójka dzieci. Zaginiony Jim i trzyletni brat – Andy.
Państwo Talbotowie mieszkali w domu na hipotekę. Ładnym. Z bałwanem w ogródku, garażem. Mieli już swoje lata. Jak na rodziców kilkulatków byli dość zaawansowani wiekiem.
Przywitali was z ponurymi minami, ale rozchmurzyli się nieco, jak okazało się, że nie przynosicie najgorszych wieści.

Pokój Jima też był zwykłym pokojem kilkulatka. Tutaj jednak zauważyłaś zdjęcie chłopaka w szpitalnej chuście. Chemioterapia. Na zdjęciu był również ksiądz Vorra.

Rodzice nie znali nikogo z wcześniejszych podejrzanych. Podobnie jak Icenowie.

Spojrzałaś na zegarek. Był kwadrans po dziewiątej. Miałaś dość na dzisiaj.



Mia Mayfair i Walter Mac Davell


Kawa sprowokowała niedobre wspomnienia. Z gatunku takich, jakie rozsądny człowiek stara się wyrzuć na śmietnisko niepamięci.

Rozmowa pomiędzy wami nie kleiła się. Walter siedział dziwnie milczący. Nie reagował na twoje pytania. Najwyraźniej nie przywykł do pracy w zespole, albo coś innego zaprzątało mu myśli.

W każdym razie musiałaś radzić sobie sama.

Wyszukanie wiersza w internecie nie było trudne. Nosił on tytuł „Pęknięty dzwon”, tylko co to do cholery mogło znaczyć.

Chciałaś zapytać o to partnera, lecz ten nagle poderwał się nerwowo z miejsca. Wstrząśnięty gwałtownym manewrem stolik zachwiał się i kubek z kawę Mac Davella upadł. Zawartość, na szczęście już ledwie ciepła, rozlała się wokół.

Walter zrobił dwa szybkie kroki, kierując się w stronę wyjścia i przelewającego się tłumu ludzi i nagle, tak samo szybko, jak się poderwał, poleciał na pobliski stolik wywracając go i lądując na ziemi.

Ludzie zaczęli krzyczeć. Zdenerwowani, niektórzy przestraszani, inni po prostu wściekli – szczególnie ci, których posiłki wylądowały na Walterze lub ich własnych ubraniach.

Wyćwiczonym ruchem doskoczyłaś do partnera mierząc mu puls na szyi. Tętno było słabe, ale wyczuwalne. Lecz policjant był nieprzytomny.

- NYPD – powiedziałaś spokojnie pokazując odznakę. – Proszę wezwać pogotowie.

* * *

Niecałą godzinę później siedziałaś w szpitalu przyglądając się ganianinie personelu i przeglądając czasopisma wyłożone na stoliku.

- Może pani wracać do pracy – powiedział z wystudiowanym uśmiechem na twarzy. – Pani partner musi chwilę zostać póki nie upewnimy się, co mu jest. Takie nagłe utraty przytomności mogą mieć bardzo wiele powodów. Od zwyczajnego napięcia emocjonalnego i osłabienia, aż po poważne choroby układu nerwowego. Musimy przeprowadzić szereg testów nim postawimy diagnozę.

Tego, mniej więcej się spodziewałaś.

Podziękowałaś mu i ruszyłaś do windy.

Zegar w kabinie pokazywał prawie ósmą wieczór. Czas bardzo szybko popłynął pierwszego dnia w pracy.


Terrence Baldrick

Z cmentarza udałeś się do Wydziału.

Od razu zobaczyłeś jakąś paczkę na swoim biurku. Nieliczni detektywi, którzy jeszcze o tej porze pracowali, powitali cię raczej wymuszonymi oklaskami. Cóż. Nie byłeś ulubieńcem Wydziału, ale wisiało ci to najdelikatniej rzecz ujmując. Aby się jednak odczepili otworzyłeś paczuszkę.

Same badziewie. Kosmetyki, sweter jak na żula, kamizelka kuloodporna niewiele różniąca się od tych z magazynów służbowych, kawa Kopi Luwak i wóda. Przynajmniej te dwie ostatnie rzeczy dobrej jakości, chociaż wątpiłeś czy ludzie z wydziału wiedzą, ze kawa zawdzięcza swój smak temu, że są to prażone ziarna przeżute i wysrane przez jakiegoś zwierzaka.



Strepsills był jeszcze w swoim biurze więc od razu poszedłeś do niego informując go o swoich rewelacjach związanych z Alvaro. Popatrzył na ciebie, jakbyś był niespełna rozumu – tępak jeden. Potem westchnął i powiedział:

- Jeśli uważasz, że to ważne dla sprawy jedź do Great City. Sprawdź tamtejszy szpital. Pogadaj z lekarzem, który podpisał akt zgonu. Wybadaj sprawę na miejscu. Jeśli będzie trzeba, dam ci nakaz aresztowania podpisany in blanco. Wypełnisz go na miejscu. Tak samo zrobię z nakazem rewizji.

Twarz „Piguły” nie zmieniła się nawet na jotę. Ani spojrzenie kamiennych oczu. Tutaj pomyliłeś się w ocenie przełożonego. Najwyraźniej był wykuty z podobnego materiału co Mac Nammara. Albo nawet jeszcze twardszy.

Kiedy wyszedłeś z gabinetu i podszedłeś do biurka na komputerze czekał na ciebie już plik.

Mail od technika z sekcji audio. Mieli nagranie w archiwum z przesłuchań, które prowadził Alvaro.
Do tego dołączony był profesjonalny plik z analizy obu ścieżek. Tej nagranej podczas zgłoszenia i tej z przesłuchań.

Wynik brzmiał.

95% zgodności obu ścieżek. Nieco zmieniona modulacja i barwa nagrania późniejszego. Akcenty stawiane tak samo, sposób wypowiadania niektórych słów i ich dobór identyczny.

Uśmiech pojawił się na twojej twarzy.

Więc jeszcze nie oszalałeś do końca.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-12-2010 o 17:44.
Armiel jest offline